Zawsze powtarzam – i wydaje się to prawdą – że próbę czasu
przetrwają książki wybitne, co jest chyba najskuteczniejszym kryterium, które
pozwala nam stwierdzić, czy mamy do czynienia z arcydziełem czy też nie. Można
lubić Zmierzch, ale rzadko się już
teraz o nim wspomina, jeśli już, to niemal zawsze w kontekście negatywnym.
Wydaje się – co też widać po tej słabszej stronie blogosfery książkowej – że
fani Edwarda zdradziły go z takimi osobnikami jak Cztery, choć tak naprawdę
trylogia Niezgodna powoli odchodzi w
zapomnienie, a po premierze ostatniego filmu, które zresztą nie cieszy się
zbytnią popularnością, będzie już tylko częścią tej niechlubnej historii
literatury młodzieżowej. Zajmując się prorokowaniem - choć nie jestem żadnym medium czy czymś w
tym rodzaju – za kilka lat nikt nie będzie pamiętał – na przykład - o Kierze
Cass, o ile nie napisze czegoś jeszcze, a wszystkie inne wygrzebywane przez
mniej znane wydawnictwa Autorki, szybko umrą śmiercią naturalną. I to nawet nie
jest przykre. Ot, życie. Rozrywka na raz rządzi się swoimi prawami – za kilka,
może kilkadziesiąt lat nazwiska takie jak Victoria Aveyard, Sarah J. Mass czy
John Green (poza Gwiazd naszych wina!)
zostaną wyparte przez inne, może lepsze, może gorsze. Młodzieżowa dystopia,
young adult, New Adult, romanse i przyjemne opowiastki o podróżach w czasie
zostaną wyparte przez inne trendy, może przez pojawiające się coraz odważniej
kryminały dla młodych czytelników czy steampunk, chociaż – znając pomysłowość
człowieka – być może, że jakiś pisarz wyczaruje zupełnie coś nowego?
Ze zdumieniem pomieszanym ze
smutkiem odkrywam, że znam zaledwie kilka współczesnych mi opowieści dla
młodych czytelników, które mogą stać się klasyką, a chociaż zdobyć
zainteresowanie kolejnych pokoleń, może w pewien sposób nawet ich zachwycić.
Opowieści, które poza porywaniem nastoletnich serc jakimś wytatuowanym
chłopakiem z równie absurdalnym imieniem co pustą osobowością, niosą jakieś
uniwersalne przesłanie, coś głębszego, ciekawszego, a przede wszystkim
ponadczasowego. Jak powiedziałaby to moja Mama – coś wartościowego, co
dostrzeże każdy, kto z wrażliwością szuka w czegoś więcej niż rozrywki. Pomijając
Jeżycejadę Musierowicz, która – jak
widać po najnowszych tomach – stała się już historią, nie jestem w stanie
wskazać ani jednej polskiej powieści, która by spełniała to wymaganie w stu
procentach. A zagranicą? Oprócz wspominanego wyżej Gwiazd naszych wina zaryzykuję stwierdzenie, że całkiem słusznie
słynna i podziwiana trylogia o losach Katniss Everdeen, młodej buntowniczki z Panem
i nie chodzi o to, że po prostu lubię tę opowieść.
Katniss, zniszczona psychicznie
dwoma Igrzyskami pod rząd, staje się twarzą rebelii, Kosogłosem. W istocie jest
tylko jednym z pionków na politycznej szachownicy, z którym coraz mniej liczą
się nawet jej zwolennicy – okazuje się, że sprawiedliwa w założeniach rebelia
ma pomóc przetasowaniom u szczytów władzy i skierowaniu terroru, łącznie z
wyprawieniem kolejnych Igrzysk, w stronę mieszkańców Kapitolu przez nową
prezydent, niejaką Coin. Dziewczyna traci przy tym niemal wszystkie bliskie
sobie osoby i dom, a jej serce wciąż jest rozdarte między towarzyszem lat
młodzieńczych i ukochanym z czasów Igrzysk. Czy bohaterka, której poczynania na
kartach książki i ekranach śledzi cały świat, wyjdzie cało z ostatniej
rozgrywki?
Już odpowiadam – niekoniecznie.
Całość przecież kończy się stwierdzeniem, że istnieje wiele innych, dużo gorszych gier do rozegrania. Z
pewnością niejednoznaczne to i prowokujące, tak jak pozbawiający złudzeń, mocny
i kontrowersyjny koniec (jeśli myślisz, że chodzi mi o to, że Katniss nie była
z tym chłopakiem, z którym powinna, to możesz właściwie skończyć czytanie tej
recenzji, bo mimo że bardzo polubiłam Gale’a, uważam, że wątek o związku z Peetą
w kontekście powieści jest odpowiedni i przemyślany). Historia Kosogłosa nie ma
właściwie dobrego zakończenia, bo mimo że dowiadujemy się, że doczekała się
dwójki dzieci koszmary zostają, strach
przed stratą oplata gardło jak żelazna obręcz, a piękna Łąka jest cmentarzem.
To bardzo ciekawe rozwiązanie, o wiele mocniejsze od śmierci Tris (dziękuję za
spoilery, mordy wy moje kochane) w Wiernej,
z pewnością zaplanowane przez Autorkę już na początku. Zresztą, co jest
największą zaletą powieści, nie jedyne – pisarka jest bezwzględna niczym ten
parszywy morderca G.R.R Martin, nie oszczędza nawet Katniss, której ciało pokrywają
coraz to nowe blizny, nie mówiąc o duszy (w ostatnich rozdziałach jesteśmy
świadkami klinicznej depresji bohaterki). W tym właśnie kryje się siła
powieści, właściwie całej trylogii – wszystko jest tak ponuro autentyczne i
okrutne, że trudno uwierzyć, że to tylko czysta imaginacja Autorki. Literacka
tu jest chyba tylko miłość Katniss i Peety, cały ten trójkącik miłosny; reszta
to okrutna, bezwzględna wojna i równie bezwzględni gracze, z którymi dziewczyna
nie ma szansy, ginący ludzie i brak miejsca na sentymenty. A wszystko do bólu
prawdziwe i wiarygodne, że serce łamie się ze smutku, a umysł buntuje się
przeciwko rozwiązaniom fabularnym – miała to być ucieczka w lepszy świat, a
okazało się, że jest tu co najmniej tak samo jak w naszym. I jeszcze to The Hanging Tree… Czy inny twórca, piszący
na tej grupy wiekowej, zdobyłby się na taki krok? I tak – to zdecydowanie
najmroczniejszy, ale też najwspanialszy tom trylogii.
Finał jest jeszcze bardziej
krwawy, chociaż nie brakuje tu wcale nieźle skonstruowanego i wiarygodnego wątku politycznego, chociaż
pisarka nie sili się na wnikanie w szczegóły – z jednej strony wielka szkoda,
bo przez to świat przedstawiony jest nieco uboższy, jednak rozumiem, że
machinacje Snowa i innych mogłyby się wydać komuś zbyt poplątane i nużące. Poza
tym akcja do złudzenia przypomina gry komputerowe, szczególnie fragmenty o
zdobywaniu stolicy – eleganckie domy Kapitolu, wymyślne urządzenia do
zabijania, latające wokół flaki i krwawe plamy. Wszystko mknie do przodu z
przerażającą szybkością, plenery zmieniają się jak w kalejdoskopie, bohaterka z
małymi przerwami trafia z deszczu pod rynnę, a lista bliskich jej ludzi, którzy
zostali zabici – na różny sposób – przedłuża się z każdą stroną. Chyba nie było
nikogo, kto nie denerwowałby się nagłymi, zupełnie nieprzewidywalnymi zwrotami
akcji, jak choćby powrót Peety z Kapitolu ze zmodyfikowaną pamięcią, zabójstwie
prezydent Coin i we wielu innych fragmentach, nie potrafiąc oderwać się od
absorbującej lektury. Wszystko jest jednak zbudowane bardzo logicznie i z
wielkim pietyzmem, tak, że czytelnik nawet przez chwilę nie czuje się
zdezorientowany czy ma jakiś problem dlaczego
i po co. To bardzo delikatna, przemyślana konstrukcja, która mogłaby runąć
przy pierwszej lepszej okazji sprawiając, że książka straciłaby wiele na swojej
ponurej wymowie, a niektóre kwestie jeszcze z poprzednich tomów nie zostałyby
do końca wyjaśnione – co ciekawe, w przeciwieństwie do innych zakończeń serii
czy trylogii dla młodzieży, historia Katniss jest zamknięta i to w sposób
ostateczny: każda kontynuacja zniszczyłby efektowne, niewątpliwe zmuszające do
refleksji zakończenie.
Dopiero po przeczytaniu ostatniego
tomu można dostrzec sens całej trylogii, tę drugą warstwę, może nawet ciekawszą
od historii bohaterki. Choć można interpretować to różnie, moim zdaniem
opowieść o Katniss ma wymowę prawdziwie pacyfistyczną – Autorka potępia zarówno
terror, jakim były Igrzyska Śmierci (nie wspominam o popycie na skandale i
coraz głupsze telewizyjne show) , jak i wojnę, a w rewolucji, jak każdy nieco
zorientowany w historii, widzi tylko dążenie pewnej grupy ludzi do władzy w
imię szlachetnych idei i przez trupy tych, którzy uwierzyli w lepszy świat.
Zresztą ludzie – jak mówi na końcu książki Plutarch – są tylko wrednymi
stworzeniami, które kiedyś, z pewnością, znów doprowadzą do rozlewu krwi.
Niestety. Ale na razie jest pokój – Katniss obserwuje swoje dzieci bawiące się
na łące, pod którą pochowani są mieszkańcy Dystryktu Dwunastego, którzy zginęli
w ataku Kapitolu, świadoma, że one nie wiedzą co to jest wojna, nie znają
demonów jakie ją dręczą, nie wiedzą, że musi przypominać sobie wszystkie akty
dobroci, jakie ludzie jej wyświadczyli, żeby przeżyć kolejny dzień pełen
demonicznych wspomnień. Choć to w rzeczywistości mocno spłycony na potrzeby
powieści dla młodzieży pogląd, a i dla mnie nienowy, bo ludzie już dużo
powiedzieli na ten temat, ale skryte pod ciekawą opowieścią zasługuje na moją
uwagę, choćby dlatego, że – mam nadzieję – będą osoby, które z lektury wyciągną
jakieś wnioski i nauczą się kilku rzeczy, tak ważnych w niespokojnym świecie.
Panna Everdeen to bohaterka z
charakterkiem, która tu jeszcze bardziej ewoluowała. Uparta, niepokorna bardzo
silna, mimo tego, że z rozdziału na rozdział stacza się w głąb załamania
nerwowego i depresji, tonie w tych starszych wspomnieniach, z podwójnej dawki
Igrzysk, a także tych nowszych. Mimo tego nie poddaje się do końca, nawet
wtedy, kiedy wiadomo, że Kapitol został zwyciężony, a faktycznym wrogiem
okazała się Coin - za każdym razem, gdy myślę o niej, zdumiewa mnie niezwykle
sprawny kręgosłup moralny bohaterki i autentyczne, altruistyczne poświęcenie
dla rodziny, dla młodszej siostry. Katniss to wojowniczka, taka, jaką sama
chciałabym być, ale jednocześnie osoba słaba, jak każdy z nas – daje się
ponieść emocjom, swojemu bólowi, rozpaczy i panicznemu strachowi o
najbliższych. Znów musi odgrywać rolę, której nie chce, znów nie może robić
tego, co uważa za słuszne – nie jest już trybutem, którego zmusza się do
zabijania innych, tylko medialną ikoną buntu przeciwko Kapitolowi, bezdomną przykrywką
kombinacji Coin i wreszcie osobą, która, w różny sposób, traci niemal wszystkich
przyjaciół, siostrę i matkę. I która odkrywa, że wszystko, o co walczyła to
kolejna dyktatura. Oczywiście, ma swoje wady, bo czasami jej upór był
prawdziwie ośli i głupi, a jako kobieta nie rozumiała wielu aspektów wojny, a
dużo decyzji podejmuje emocjonalnie, ale wszystko sprawia, że jest jeszcze
bardziej plastyczną, wiarygodną postacią, żywym, czującym człowiekiem;
człowiekiem dobrym, ale przecież nie pozbawionym wad i po ludzku słabym.
Człowiekiem potrzebującym spokoju, nie tylko po to, by rozważyć swoje sprawy
sercowe, ale także by odpocząć. Człowiekiem, od którego wymaga się więcej, niż
jest w stanie z siebie dać. Człowiekiem, który musi samotnie stawić czoła
śmierci przyjaciół, ludzi, których zabiła sama albo z różnych powodów była jej
pośrednio winna. Słowem – najbardziej pełnym, wielowymiarowym portretem
bohaterki z całej trylogii; portretem skończonym i bardzo wnikliwym, z
wszystkimi psychologicznymi konsekwencjami i cechami, które sprawiają, że nie
sposób Katniss nie lubić, a przynajmniej nie dopingować jej czy współczuć. A
także – trudno powiedzieć, że nie jest żywym człowiekiem tylko postacią
książkową.
Bohaterowie drugoplanowi i
epizodyczni również nieco się zmielili – nie mówię tu o Peecie ze zmodyfikowaną
przez Kapitol pamięcią, chociaż była to dla mnie nie lada niespodzianka, bo nie
o to chodzi, ale choćby taki Gale. Bardzo przystojny i tak dalej, nie mówię,
ale Autorka coraz bardziej eksponuje to, co zarysowała już mocno w poprzednich
częściach, łącznie z rozdawaniem pocałunków i na prawo i lewo oraz nienawiścią,
jakoś kłócącą się pragnieniem pokoju przez Katniss, przez co – szczerze mówiąc – nie nadawałby się na
osobę, jaka mogłaby towarzyszyć dziewczynie przez resztę życia. Ale przecież
nie tylko on. Zaskoczyli mnie Prim i Finnick – ona szybko dorasta, pozostając
wciąż dzieckiem, a on przestaje być przystojnym chłopakiem z trójzębem,
zakochanym w nieszczęśliwej Annie, zamieniając się w prawdziwego żołnierza (a
potem rozdziera moje i tak obolałe serce). Nawet Haymitch i Effie – ich sylwetki
zostają pogłębione przez kilka następnych światłocieni, rysów, które zmieniają ich
w postacie jeszcze ciekawsze, pełniejsze i w pewien sposób bardziej wiarygodne
dla czytelnika. Ciekawią także nowe postacie, które pojawiają się dopiero tu –
Pollux, Cressida, a także pokręcona, ale bardzo sympatyczna Tigris; jestem
naprawdę zachwycona tą postacią i podziwiam Autorkę, bo sama na taki
ekstrawagancki pomysł nie wpadłabym nigdy. O ile w poprzednich częściach
mieliśmy dobre postacie literackie, nakreślone w dobry sposób na papierze, to w
finale mamy prawdziwych ludzi – co prawda niektórzy z nich mają kocie wąsy i
prążki – żyjących i namacalnych tak bardzo, że po odłożeniu książki ciężko
rozumieć, że to tylko fikcja.
Autorka ma swój specyficzny, ale
doskonały styl. Nie jest on zbyt prosty i lekki, ale niezaprzeczalnie ma swoją
hipnotyzującą harmonię, melodię, która – jako że pisarka ma już dość duże
doświadczenie – nie jest przerywana jakimkolwiek dysonansem. Zdania są krótkie,
ale w pewien sposób malownicze, niezwykle plastyczne i bardzo trafnie
odmalowujące kolejne sceny, szczególnie te pełne akcji, – z którą pisarka radzi
sobie świetnie; nie ma tam nawet grama chaosu czy topornych opisów, które
zamiast zaciekawiać, sprawiają, że czytelnik zaczyna się nudzić - które
nabierają jeszcze więcej dynamiki przez narrację w czasie teraźniejszym
(wyobrażam sobie, jak bardzo było to trudne dla tłumacza! – w języku polskim są
czasowniki, które nie da się powiedzieć w czasie teraźniejszym) i prosty,
czasami suchy, jakby surowy język tych scen wywiera jeszcze większe wrażenie na
czytelniku, choć pod tym wszystkim pisarka w mistrzowski sposób ukrywa emocje,
dające się wyczuć i z zimną krwią podnosi napięcie, zmuszając czytelnika do
pożarcia powieści jak najszybciej, by przekonać się, jak to się wszystko
skończy – może Katniss skończy jak Tris, a jeśli nie, to będzie z Peetą czy
Gale’em? Czyta się przy tym szybko, bo – niestety – książka gruba nie jest, a
styl Autorki, choć jak pisałam, dość skomplikowany i nie tak lekki jak innych
twórców, sprawia, że powieść można przeczytać bardzo szybko i z zapartym tchem,
zwracając uwagę tylko na szybką, sensacyjną akcję, by dopiero później, gdy
ochłoniemy, zwrócić uwagę na głębsze przesłanie, tak zmyślnie przez Autorkę
ukryte.
Okładki filmowe nigdy mi się nie do końca podobały, ale porównując je do tych poprzednich, mają w sobie coś pasującego do
trylogii, a ognisty kosogłos na okładce bardzo przyciąga wzrok na sklepowych
półkach. Tym razem nie jest to broszka ze strzałą, jak na okładce pierwszej części, albo broszka z samym kosogłosem, ale ptak z triumfalnie wyciągniętymi skrzydłami, jak na filmowych plakatach. Czarna
okładka za bardzo się świeci (wolałabym, gdyby była matowa, bo nie cierpię
świecących folii, jakimi się obkleja niektóre książki; to, że źle wygląda to na
zdjęciach to chyba najmniejsze zło), ale za to ładnie kontrastuje się z
pomarańczową grafiką z płomieniami i napisami w dopasowanej do reszty czcionce,
a okładka ma dwa bardzo ładne skrzydełka, które jakoś ozdabiają książkę. W
środku wszystko pozostało niezmienne z poprzednim wydaniem – pierwsze strony
poszczególnych rozdziałów są ozdobione są taką samą grafiką, dość udaną, ale
moim zdaniem niepotrzebną; czcionka jest przyjemna w czytaniu, tak samo jak
papier, biały i gatunkowo bardzo dobry – takie estetyczne wydanie sprawia, że
książkę trzyma się przyjemnie w ręku i nie ma żadnych przeszkód w delektowaniu
się treścią.
Opowieść o Kosogłosie to po prostu
bardzo dobra książka i uniwersalna historia, jakich teraz mało, która ma szansę
przeżyć wszystkich jej naśladowców w stylu trylogii Veronicy Roth. Bo to pomimo
wątku miłosnego nie jest romans – to raczej nowocześnie brutalna powieść dla
wrażliwych, młodych ludzi, świadomych tego, że w tym świecie nie ma nic
różowego, a jeśli już to więcej jest krwistej czerwieni. Rzecz z prawdziwymi
wartościami i trudnymi pytaniami, na które – poza Katniss – każdy musi sobie
odpowiedzieć sam, uświadamiając sobie, jak ważny i cenny jest pokój na świecie,
jak wielkim darem jest rodzina i spokojne życie bez koszmarnych wspomnień. Jak
bardzo Katniss była poraniona. Ale z drugiej strony Autorka pokazuje nam, że
nie możemy mieć dużo nadziei – ludzie zawsze znajdą jakiś powód do wzajemnego
rozlewu swojej krwi, do obejmowania władzy, do machinacji, do walki o
sprawiedliwość, do wojny, do nienawiści, która zapala się nawet w sercach
dobrych ludzi. I nawet bohaterka tej powieści, która zaczęła swoją wojnę o
sprawiedliwość zgłaszając się na ochotniczkę na Igrzyska, grzebiąc Rue i
zwyciężając niemal trzy razy ze swoim wrogiem i pokazując głęboko zakorzenione
poczucie sprawiedliwości nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Ale dzieci
bawią się na łące, nie wiedząc, że to cmentarz. A na świecie wciąż pozostało
wiele innych, gorszych gier do rozegrania.
Tytuł: „Kosogłos”
Autor: Suzanne Collins
Moja ocena: 8/10
Igrzyska Śmierci | W pierścieniu ognia | Kosogłos
Uwielbiam tę trylogię. Choć długo wzbraniałam się przed jej przeczytaniem, nawet nie wyobrażałam sobie, jak zwykła książka może tak zawładnąć moim sercem, że kilka miesięcy po jej skończeniu nadal będę ją wspominać i się nią zachwycać.
OdpowiedzUsuńPodobała mi się postawa Katniss - silna, niezależna, ale ludzka, którą można zranić czy doprowadzić do łez. Chyba nie jest to tajemnicą, że nie lubię typowych "bojaźliwych dziewczynek", ale takich, które praktycznie nie okazują uczuć, tym bardziej nie znoszę. Everdeen mieściła w sobie tyle emocji, ile było trzeba, i tyle siły, by nie przesadzić.
Peetę pokochałam od pierwszego wejrzenia. Nie wiem, czy będę się nadal o nim rozpisywać.
SPOOOOOILER!!!
Kiedy Prim umarła, myślałam, że się załamę i więcej do tej książki nie wrócę. [*] To było po prostu straszne, te opisy, brutalność, z jaką te biedne dzieci musiały się zmierzyć. Co z tego, że byli kapitolińczykami, nie, nie i jeszcze raz nie.
Tak samo z Finnickiem. Kiedy jego sytuacja z Annie wreszcie się ustatkowała, wzięli ślub, jeden nieopatrzny krok i już nie żył.
Świetna recenzja, jak zwykle :*
Pozdrawiam!
Jeszcze nie czytałam, ale bardzo dużo osób ją poleca.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
http://miedzy--stronami.blogspot.com/
Pierwszą częścią trylogii byłam zachwycona, niestety, drug mnie bardzo rozczarowała i chyba już nie sięgnę po kolejną.
OdpowiedzUsuńblondie-in-wonderland.blogspot.com
Ja chyba naprawdę jestem jedyną osobą, którą ominął szał na punkcie "Igrzysk śmierci". Tę trylogię czytałam 4, może 5 lat temu, jeszcze przed tymi wszystkimi zachwytami i przyznaję, że niespecjalnie przypadła mi do gustu - gdyby nie film, nie pamiętałabym większości wątków.
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze nie czytałam żadnej książki z serii, ale mam w planach to zmienić ;)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że z całej trylogii to właśnie Kosogłos jest najsłabszy, jakby autorka strasznie śpieszyła się z pisaniem zakończenia, więc nie wszystko wyszło tak, jak powinno. Mimo wszystko oczywiście uwielbiam tę serię i nie mogę odmówić Suzanne Collins talentu, po prostu zakończenie mnie nie porwało, a ostatnich kilka stron zupełnie mi nie pasuje do Katniss, którą znamy i którą pokochaliśmy.
OdpowiedzUsuńJa również byłam w teamie Gale'a, ale sposób, w jaki autorka uzasadniła wybór Katniss, całkowicie mnie zadowolił, więc nie będę z tego powodu płakać, chociaż kiedyś nie mogłam tego przeżyć.
Books by Geek Girl
U Ciebie jak zawsze wyczerpująca recenzja. Mam w planach całą trylogię, gdyż trzeba ją po prostu znać.
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko dwie część z całej trylogii i uważam, że z tych dwóch najlepszy był "Kosogłos". W całej trylogii jest tyle sensu, że... Denerwuję mnie, gdy ludzie, którzy tego nie czytali albo chociaż nie oglądali, mówią, że to zwykłe zabijanki w których nie ma sensu.
OdpowiedzUsuńhttp://my-opinion-of-books.blogspot.com/
"Kosogłos" to chyba jedyna książka, która tak bardzo mną wstrząsneła. Pamietam jak dziś, że podczas czytania zakończenia nie mogłam powstrzymac płaczu.
OdpowiedzUsuńUwielbiam całą serie, ale finałowa cześc jest moją ulubioną.
Strasznie nie moge doczekac sie ostatniej czesci ekranizacji ;)
recenzje-starlight.blogspot.com