środa, 26 sierpnia 2015

Wiele innych gier. Recenzja książki

Zawsze powtarzam – i wydaje się to prawdą – że próbę czasu przetrwają książki wybitne, co jest chyba najskuteczniejszym kryterium, które pozwala nam stwierdzić, czy mamy do czynienia z arcydziełem czy też nie. Można lubić Zmierzch, ale rzadko się już teraz o nim wspomina, jeśli już, to niemal zawsze w kontekście negatywnym. Wydaje się – co też widać po tej słabszej stronie blogosfery książkowej – że fani Edwarda zdradziły go z takimi osobnikami jak Cztery, choć tak naprawdę trylogia Niezgodna powoli odchodzi w zapomnienie, a po premierze ostatniego filmu, które zresztą nie cieszy się zbytnią popularnością, będzie już tylko częścią tej niechlubnej historii literatury młodzieżowej. Zajmując się prorokowaniem -   choć nie jestem żadnym medium czy czymś w tym rodzaju – za kilka lat nikt nie będzie pamiętał – na przykład - o Kierze Cass, o ile nie napisze czegoś jeszcze, a wszystkie inne wygrzebywane przez mniej znane wydawnictwa Autorki, szybko umrą śmiercią naturalną. I to nawet nie jest przykre. Ot, życie. Rozrywka na raz rządzi się swoimi prawami – za kilka, może kilkadziesiąt lat nazwiska takie jak Victoria Aveyard, Sarah J. Mass czy John Green (poza Gwiazd naszych wina!) zostaną wyparte przez inne, może lepsze, może gorsze. Młodzieżowa dystopia, young adult, New Adult, romanse i przyjemne opowiastki o podróżach w czasie zostaną wyparte przez inne trendy, może przez pojawiające się coraz odważniej kryminały dla młodych czytelników czy steampunk, chociaż – znając pomysłowość człowieka – być może, że jakiś pisarz wyczaruje zupełnie coś nowego?  

Ze zdumieniem pomieszanym ze smutkiem odkrywam, że znam zaledwie kilka współczesnych mi opowieści dla młodych czytelników, które mogą stać się klasyką, a chociaż zdobyć zainteresowanie kolejnych pokoleń, może w pewien sposób nawet ich zachwycić. Opowieści, które poza porywaniem nastoletnich serc jakimś wytatuowanym chłopakiem z równie absurdalnym imieniem co pustą osobowością, niosą jakieś uniwersalne przesłanie, coś głębszego, ciekawszego, a przede wszystkim ponadczasowego. Jak powiedziałaby to moja Mama – coś wartościowego, co dostrzeże każdy, kto z wrażliwością szuka w czegoś więcej niż rozrywki. Pomijając Jeżycejadę Musierowicz, która – jak widać po najnowszych tomach – stała się już historią, nie jestem w stanie wskazać ani jednej polskiej powieści, która by spełniała to wymaganie w stu procentach. A zagranicą? Oprócz wspominanego wyżej Gwiazd naszych wina zaryzykuję stwierdzenie, że całkiem słusznie słynna i podziwiana trylogia o losach Katniss Everdeen, młodej buntowniczki z Panem i nie chodzi o to, że po prostu lubię tę opowieść.

Katniss, zniszczona psychicznie dwoma Igrzyskami pod rząd, staje się twarzą rebelii, Kosogłosem. W istocie jest tylko jednym z pionków na politycznej szachownicy, z którym coraz mniej liczą się nawet jej zwolennicy – okazuje się, że sprawiedliwa w założeniach rebelia ma pomóc przetasowaniom u szczytów władzy i skierowaniu terroru, łącznie z wyprawieniem kolejnych Igrzysk, w stronę mieszkańców Kapitolu przez nową prezydent, niejaką Coin. Dziewczyna traci przy tym niemal wszystkie bliskie sobie osoby i dom, a jej serce wciąż jest rozdarte między towarzyszem lat młodzieńczych i ukochanym z czasów Igrzysk. Czy bohaterka, której poczynania na kartach książki i ekranach śledzi cały świat, wyjdzie cało z ostatniej rozgrywki?

Już odpowiadam – niekoniecznie. Całość przecież kończy się stwierdzeniem, że istnieje wiele innych, dużo gorszych gier do rozegrania. Z pewnością niejednoznaczne to i prowokujące, tak jak pozbawiający złudzeń, mocny i kontrowersyjny koniec (jeśli myślisz, że chodzi mi o to, że Katniss nie była z tym chłopakiem, z którym powinna, to możesz właściwie skończyć czytanie tej recenzji, bo mimo że bardzo polubiłam Gale’a, uważam, że wątek o związku z Peetą w kontekście powieści jest odpowiedni i przemyślany). Historia Kosogłosa nie ma właściwie dobrego zakończenia, bo mimo że dowiadujemy się, że doczekała się dwójki dzieci  koszmary zostają, strach przed stratą oplata gardło jak żelazna obręcz, a piękna Łąka jest cmentarzem. To bardzo ciekawe rozwiązanie, o wiele mocniejsze od śmierci Tris (dziękuję za spoilery, mordy wy moje kochane) w Wiernej, z pewnością zaplanowane przez Autorkę już na początku. Zresztą, co jest największą zaletą powieści, nie jedyne – pisarka jest bezwzględna niczym ten parszywy morderca G.R.R Martin, nie oszczędza nawet Katniss, której ciało pokrywają coraz to nowe blizny, nie mówiąc o duszy (w ostatnich rozdziałach jesteśmy świadkami klinicznej depresji bohaterki). W tym właśnie kryje się siła powieści, właściwie całej trylogii – wszystko jest tak ponuro autentyczne i okrutne, że trudno uwierzyć, że to tylko czysta imaginacja Autorki. Literacka tu jest chyba tylko miłość Katniss i Peety, cały ten trójkącik miłosny; reszta to okrutna, bezwzględna wojna i równie bezwzględni gracze, z którymi dziewczyna nie ma szansy, ginący ludzie i brak miejsca na sentymenty. A wszystko do bólu prawdziwe i wiarygodne, że serce łamie się ze smutku, a umysł buntuje się przeciwko rozwiązaniom fabularnym – miała to być ucieczka w lepszy świat, a okazało się, że jest tu co najmniej tak samo jak w naszym. I jeszcze to The Hanging Tree… Czy inny twórca, piszący na tej grupy wiekowej, zdobyłby się na taki krok? I tak – to zdecydowanie najmroczniejszy, ale też najwspanialszy tom trylogii.

Finał jest jeszcze bardziej krwawy, chociaż nie brakuje tu wcale nieźle skonstruowanego  i wiarygodnego wątku politycznego, chociaż pisarka nie sili się na wnikanie w szczegóły – z jednej strony wielka szkoda, bo przez to świat przedstawiony jest nieco uboższy, jednak rozumiem, że machinacje Snowa i innych mogłyby się wydać komuś zbyt poplątane i nużące. Poza tym akcja do złudzenia przypomina gry komputerowe, szczególnie fragmenty o zdobywaniu stolicy – eleganckie domy Kapitolu, wymyślne urządzenia do zabijania, latające wokół flaki i krwawe plamy. Wszystko mknie do przodu z przerażającą szybkością, plenery zmieniają się jak w kalejdoskopie, bohaterka z małymi przerwami trafia z deszczu pod rynnę, a lista bliskich jej ludzi, którzy zostali zabici – na różny sposób – przedłuża się z każdą stroną. Chyba nie było nikogo, kto nie denerwowałby się nagłymi, zupełnie nieprzewidywalnymi zwrotami akcji, jak choćby powrót Peety z Kapitolu ze zmodyfikowaną pamięcią, zabójstwie prezydent Coin i we wielu innych fragmentach, nie potrafiąc oderwać się od absorbującej lektury. Wszystko jest jednak zbudowane bardzo logicznie i z wielkim pietyzmem, tak, że czytelnik nawet przez chwilę nie czuje się zdezorientowany czy ma jakiś problem dlaczego i po co. To bardzo delikatna, przemyślana konstrukcja, która mogłaby runąć przy pierwszej lepszej okazji sprawiając, że książka straciłaby wiele na swojej ponurej wymowie, a niektóre kwestie jeszcze z poprzednich tomów nie zostałyby do końca wyjaśnione – co ciekawe, w przeciwieństwie do innych zakończeń serii czy trylogii dla młodzieży, historia Katniss jest zamknięta i to w sposób ostateczny: każda kontynuacja zniszczyłby efektowne, niewątpliwe zmuszające do refleksji zakończenie.

Dopiero po przeczytaniu ostatniego tomu można dostrzec sens całej trylogii, tę drugą warstwę, może nawet ciekawszą od historii bohaterki. Choć można interpretować to różnie, moim zdaniem opowieść o Katniss ma wymowę prawdziwie pacyfistyczną – Autorka potępia zarówno terror, jakim były Igrzyska Śmierci (nie wspominam o popycie na skandale i coraz głupsze telewizyjne show) , jak i wojnę, a w rewolucji, jak każdy nieco zorientowany w historii, widzi tylko dążenie pewnej grupy ludzi do władzy w imię szlachetnych idei i przez trupy tych, którzy uwierzyli w lepszy świat. Zresztą ludzie – jak mówi na końcu książki Plutarch – są tylko wrednymi stworzeniami, które kiedyś, z pewnością, znów doprowadzą do rozlewu krwi. Niestety. Ale na razie jest pokój – Katniss obserwuje swoje dzieci bawiące się na łące, pod którą pochowani są mieszkańcy Dystryktu Dwunastego, którzy zginęli w ataku Kapitolu, świadoma, że one nie wiedzą co to jest wojna, nie znają demonów jakie ją dręczą, nie wiedzą, że musi przypominać sobie wszystkie akty dobroci, jakie ludzie jej wyświadczyli, żeby przeżyć kolejny dzień pełen demonicznych wspomnień. Choć to w rzeczywistości mocno spłycony na potrzeby powieści dla młodzieży pogląd, a i dla mnie nienowy, bo ludzie już dużo powiedzieli na ten temat, ale skryte pod ciekawą opowieścią zasługuje na moją uwagę, choćby dlatego, że – mam nadzieję – będą osoby, które z lektury wyciągną jakieś wnioski i nauczą się kilku rzeczy, tak ważnych w niespokojnym świecie.

Panna Everdeen to bohaterka z charakterkiem, która tu jeszcze bardziej ewoluowała. Uparta, niepokorna bardzo silna, mimo tego, że z rozdziału na rozdział stacza się w głąb załamania nerwowego i depresji, tonie w tych starszych wspomnieniach, z podwójnej dawki Igrzysk, a także tych nowszych. Mimo tego nie poddaje się do końca, nawet wtedy, kiedy wiadomo, że Kapitol został zwyciężony, a faktycznym wrogiem okazała się Coin - za każdym razem, gdy myślę o niej, zdumiewa mnie niezwykle sprawny kręgosłup moralny bohaterki i autentyczne, altruistyczne poświęcenie dla rodziny, dla młodszej siostry. Katniss to wojowniczka, taka, jaką sama chciałabym być, ale jednocześnie osoba słaba, jak każdy z nas – daje się ponieść emocjom, swojemu bólowi, rozpaczy i panicznemu strachowi o najbliższych. Znów musi odgrywać rolę, której nie chce, znów nie może robić tego, co uważa za słuszne – nie jest już trybutem, którego zmusza się do zabijania innych, tylko medialną ikoną buntu przeciwko Kapitolowi, bezdomną przykrywką kombinacji Coin i wreszcie osobą, która, w różny sposób, traci niemal wszystkich przyjaciół, siostrę i matkę. I która odkrywa, że wszystko, o co walczyła to kolejna dyktatura. Oczywiście, ma swoje wady, bo czasami jej upór był prawdziwie ośli i głupi, a jako kobieta nie rozumiała wielu aspektów wojny, a dużo decyzji podejmuje emocjonalnie, ale wszystko sprawia, że jest jeszcze bardziej plastyczną, wiarygodną postacią, żywym, czującym człowiekiem; człowiekiem dobrym, ale przecież nie pozbawionym wad i po ludzku słabym. Człowiekiem potrzebującym spokoju, nie tylko po to, by rozważyć swoje sprawy sercowe, ale także by odpocząć. Człowiekiem, od którego wymaga się więcej, niż jest w stanie z siebie dać. Człowiekiem, który musi samotnie stawić czoła śmierci przyjaciół, ludzi, których zabiła sama albo z różnych powodów była jej pośrednio winna. Słowem – najbardziej pełnym, wielowymiarowym portretem bohaterki z całej trylogii; portretem skończonym i bardzo wnikliwym, z wszystkimi psychologicznymi konsekwencjami i cechami, które sprawiają, że nie sposób Katniss nie lubić, a przynajmniej nie dopingować jej czy współczuć. A także – trudno powiedzieć, że nie jest żywym człowiekiem tylko postacią książkową.

Bohaterowie drugoplanowi i epizodyczni również nieco się zmielili – nie mówię tu o Peecie ze zmodyfikowaną przez Kapitol pamięcią, chociaż była to dla mnie nie lada niespodzianka, bo nie o to chodzi, ale choćby taki Gale. Bardzo przystojny i tak dalej, nie mówię, ale Autorka coraz bardziej eksponuje to, co zarysowała już mocno w poprzednich częściach, łącznie z rozdawaniem pocałunków i na prawo i lewo oraz nienawiścią, jakoś kłócącą się pragnieniem pokoju przez Katniss, przez co  – szczerze mówiąc – nie nadawałby się na osobę, jaka mogłaby towarzyszyć dziewczynie przez resztę życia. Ale przecież nie tylko on. Zaskoczyli mnie Prim i Finnick – ona szybko dorasta, pozostając wciąż dzieckiem, a on przestaje być przystojnym chłopakiem z trójzębem, zakochanym w nieszczęśliwej Annie, zamieniając się w prawdziwego żołnierza (a potem rozdziera moje i tak obolałe serce). Nawet Haymitch i Effie – ich sylwetki zostają pogłębione przez kilka następnych światłocieni, rysów, które zmieniają ich w postacie jeszcze ciekawsze, pełniejsze i w pewien sposób bardziej wiarygodne dla czytelnika. Ciekawią także nowe postacie, które pojawiają się dopiero tu – Pollux, Cressida, a także pokręcona, ale bardzo sympatyczna Tigris; jestem naprawdę zachwycona tą postacią i podziwiam Autorkę, bo sama na taki ekstrawagancki pomysł nie wpadłabym nigdy. O ile w poprzednich częściach mieliśmy dobre postacie literackie, nakreślone w dobry sposób na papierze, to w finale mamy prawdziwych ludzi – co prawda niektórzy z nich mają kocie wąsy i prążki – żyjących i namacalnych tak bardzo, że po odłożeniu książki ciężko rozumieć, że to tylko fikcja.

Autorka ma swój specyficzny, ale doskonały styl. Nie jest on zbyt prosty i lekki, ale niezaprzeczalnie ma swoją hipnotyzującą harmonię, melodię, która – jako że pisarka ma już dość duże doświadczenie – nie jest przerywana jakimkolwiek dysonansem. Zdania są krótkie, ale w pewien sposób malownicze, niezwykle plastyczne i bardzo trafnie odmalowujące kolejne sceny, szczególnie te pełne akcji, – z którą pisarka radzi sobie świetnie; nie ma tam nawet grama chaosu czy topornych opisów, które zamiast zaciekawiać, sprawiają, że czytelnik zaczyna się nudzić - które nabierają jeszcze więcej dynamiki przez narrację w czasie teraźniejszym (wyobrażam sobie, jak bardzo było to trudne dla tłumacza! – w języku polskim są czasowniki, które nie da się powiedzieć w czasie teraźniejszym) i prosty, czasami suchy, jakby surowy język tych scen wywiera jeszcze większe wrażenie na czytelniku, choć pod tym wszystkim pisarka w mistrzowski sposób ukrywa emocje, dające się wyczuć i z zimną krwią podnosi napięcie, zmuszając czytelnika do pożarcia powieści jak najszybciej, by przekonać się, jak to się wszystko skończy – może Katniss skończy jak Tris, a jeśli nie, to będzie z Peetą czy Gale’em? Czyta się przy tym szybko, bo – niestety – książka gruba nie jest, a styl Autorki, choć jak pisałam, dość skomplikowany i nie tak lekki jak innych twórców, sprawia, że powieść można przeczytać bardzo szybko i z zapartym tchem, zwracając uwagę tylko na szybką, sensacyjną akcję, by dopiero później, gdy ochłoniemy, zwrócić uwagę na głębsze przesłanie, tak zmyślnie przez Autorkę ukryte.

Okładki filmowe nigdy mi się nie do końca podobały, ale porównując je do tych poprzednich, mają w sobie coś pasującego do trylogii, a ognisty kosogłos na okładce bardzo przyciąga wzrok na sklepowych półkach. Tym razem nie jest to broszka ze strzałą, jak na okładce pierwszej części, albo broszka z samym kosogłosem, ale ptak z triumfalnie wyciągniętymi skrzydłami, jak na filmowych plakatach. Czarna okładka za bardzo się świeci (wolałabym, gdyby była matowa, bo nie cierpię świecących folii, jakimi się obkleja niektóre książki; to, że źle wygląda to na zdjęciach to chyba najmniejsze zło), ale za to ładnie kontrastuje się z pomarańczową grafiką z płomieniami i napisami w dopasowanej do reszty czcionce, a okładka ma dwa bardzo ładne skrzydełka, które jakoś ozdabiają książkę. W środku wszystko pozostało niezmienne z poprzednim wydaniem – pierwsze strony poszczególnych rozdziałów są ozdobione są taką samą grafiką, dość udaną, ale moim zdaniem niepotrzebną; czcionka jest przyjemna w czytaniu, tak samo jak papier, biały i gatunkowo bardzo dobry – takie estetyczne wydanie sprawia, że książkę trzyma się przyjemnie w ręku i nie ma żadnych przeszkód w delektowaniu się treścią.

Opowieść o Kosogłosie to po prostu bardzo dobra książka i uniwersalna historia, jakich teraz mało, która ma szansę przeżyć wszystkich jej naśladowców w stylu trylogii Veronicy Roth. Bo to pomimo wątku miłosnego nie jest romans – to raczej nowocześnie brutalna powieść dla wrażliwych, młodych ludzi, świadomych tego, że w tym świecie nie ma nic różowego, a jeśli już to więcej jest krwistej czerwieni. Rzecz z prawdziwymi wartościami i trudnymi pytaniami, na które – poza Katniss – każdy musi sobie odpowiedzieć sam, uświadamiając sobie, jak ważny i cenny jest pokój na świecie, jak wielkim darem jest rodzina i spokojne życie bez koszmarnych wspomnień. Jak bardzo Katniss była poraniona. Ale z drugiej strony Autorka pokazuje nam, że nie możemy mieć dużo nadziei – ludzie zawsze znajdą jakiś powód do wzajemnego rozlewu swojej krwi, do obejmowania władzy, do machinacji, do walki o sprawiedliwość, do wojny, do nienawiści, która zapala się nawet w sercach dobrych ludzi. I nawet bohaterka tej powieści, która zaczęła swoją wojnę o sprawiedliwość zgłaszając się na ochotniczkę na Igrzyska, grzebiąc Rue i zwyciężając niemal trzy razy ze swoim wrogiem i pokazując głęboko zakorzenione poczucie sprawiedliwości nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Ale dzieci bawią się na łące, nie wiedząc, że to cmentarz. A na świecie wciąż pozostało wiele innych, gorszych gier do rozegrania.

Tytuł: „Kosogłos”
Autor: Suzanne Collins
Moja ocena: 8/10


9 komentarzy :

  1. Uwielbiam tę trylogię. Choć długo wzbraniałam się przed jej przeczytaniem, nawet nie wyobrażałam sobie, jak zwykła książka może tak zawładnąć moim sercem, że kilka miesięcy po jej skończeniu nadal będę ją wspominać i się nią zachwycać.
    Podobała mi się postawa Katniss - silna, niezależna, ale ludzka, którą można zranić czy doprowadzić do łez. Chyba nie jest to tajemnicą, że nie lubię typowych "bojaźliwych dziewczynek", ale takich, które praktycznie nie okazują uczuć, tym bardziej nie znoszę. Everdeen mieściła w sobie tyle emocji, ile było trzeba, i tyle siły, by nie przesadzić.
    Peetę pokochałam od pierwszego wejrzenia. Nie wiem, czy będę się nadal o nim rozpisywać.
    SPOOOOOILER!!!

    Kiedy Prim umarła, myślałam, że się załamę i więcej do tej książki nie wrócę. [*] To było po prostu straszne, te opisy, brutalność, z jaką te biedne dzieci musiały się zmierzyć. Co z tego, że byli kapitolińczykami, nie, nie i jeszcze raz nie.
    Tak samo z Finnickiem. Kiedy jego sytuacja z Annie wreszcie się ustatkowała, wzięli ślub, jeden nieopatrzny krok i już nie żył.
    Świetna recenzja, jak zwykle :*
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nie czytałam, ale bardzo dużo osób ją poleca.
    Pozdrawiam.
    http://miedzy--stronami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwszą częścią trylogii byłam zachwycona, niestety, drug mnie bardzo rozczarowała i chyba już nie sięgnę po kolejną.

    blondie-in-wonderland.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja chyba naprawdę jestem jedyną osobą, którą ominął szał na punkcie "Igrzysk śmierci". Tę trylogię czytałam 4, może 5 lat temu, jeszcze przed tymi wszystkimi zachwytami i przyznaję, że niespecjalnie przypadła mi do gustu - gdyby nie film, nie pamiętałabym większości wątków.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja jeszcze nie czytałam żadnej książki z serii, ale mam w planach to zmienić ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wydaje mi się, że z całej trylogii to właśnie Kosogłos jest najsłabszy, jakby autorka strasznie śpieszyła się z pisaniem zakończenia, więc nie wszystko wyszło tak, jak powinno. Mimo wszystko oczywiście uwielbiam tę serię i nie mogę odmówić Suzanne Collins talentu, po prostu zakończenie mnie nie porwało, a ostatnich kilka stron zupełnie mi nie pasuje do Katniss, którą znamy i którą pokochaliśmy.
    Ja również byłam w teamie Gale'a, ale sposób, w jaki autorka uzasadniła wybór Katniss, całkowicie mnie zadowolił, więc nie będę z tego powodu płakać, chociaż kiedyś nie mogłam tego przeżyć.

    Books by Geek Girl

    OdpowiedzUsuń
  7. U Ciebie jak zawsze wyczerpująca recenzja. Mam w planach całą trylogię, gdyż trzeba ją po prostu znać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytałam tylko dwie część z całej trylogii i uważam, że z tych dwóch najlepszy był "Kosogłos". W całej trylogii jest tyle sensu, że... Denerwuję mnie, gdy ludzie, którzy tego nie czytali albo chociaż nie oglądali, mówią, że to zwykłe zabijanki w których nie ma sensu.

    http://my-opinion-of-books.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. "Kosogłos" to chyba jedyna książka, która tak bardzo mną wstrząsneła. Pamietam jak dziś, że podczas czytania zakończenia nie mogłam powstrzymac płaczu.
    Uwielbiam całą serie, ale finałowa cześc jest moją ulubioną.
    Strasznie nie moge doczekac sie ostatniej czesci ekranizacji ;)

    recenzje-starlight.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!