Chyba każdy przyzna mi rację, że szkoła jest raczej nudna.
Rano trzeba pędzić co sił, żeby nie spóźnić się na ósmą, a potem siedzieć
sześć, siedem godzin na nic nie wnoszących do życia lekcjach, poprzedzielanych
przerwami. W podstawówce było to najboleśniejsze, bo kiedy zaczynaliśmy się
dobrze bawić, dzwonił dzwonek i wszystko psuł. Zresztą, podstawówka! To były
piękne czasy. Kiedy przypomnę sobie piękne, kolorowe książeczki z
sympatycznymi, arkadyjskimi rysunkami, kratkami do rozwiązywania prostych zadań
matematycznych (wtedy jeszcze nikt nie myślał o sinusach, całkach i innych
bajerach) i prostych ćwiczeń w pisaniu. Szkoła znudziła mi się trochę później,
bo naprawdę nic się nie działo, pomijając szkolne apele, podczas których nie
było nic słychać i przestawienia teatralne - radosną, niepohamowaną
amatorszczyznę, która pochłaniała mnóstwo czasu, jaki chciałam poświęcić na
czytanie. Nie było jednak ani wesoło, ani ciekawie, bo na wagary z zasady nie
chodziłam. Zero przygód. Wszystkie te lata zlewają się w jedno, bo czasami, ze
zmęczenia i znudzenia, wolałam nie myśleć, że znów przemierzam tą samą drogę.
Może inaczej byłoby, gdybym mieszkała w internacie, ale tam poza równie
rutynowymi, dzikimi imprezami nie było niczego innego, zresztą po każdej takiej
imprezie ci ludzie mieli wiele nieprzyjemności, łącznie z wyrzuceniem ze
szkoły, więc nie było to dość pociągające. Pozostały mi tylko – jak zwykle
zresztą – książki. Bo gdzie szkoła może być bardziej ciekawa, jak nie w powieściach?
Szczególnie w jednej, teraz już nie tylko co kultowej ale i klasycznej, o
której słyszałam już tyle dobrego, że nie sposób było po nią nie sięgnąć.
Do całego cyklu o przygodach młodego czarodzieja mam
stosunek raczej neutralny. Pierwszy tom, zaskakująco poniżej moich wygórowanych
oczekiwań, choć obiektywnie wcale dobry, nie zaostrzył mojego apetytu na część
kolejną, mimo że książka była adresowana do mojej grupy wiekowej. Drugi tom był
prezentem od klasy, kiedy wyprowadzałam się do innej dzielnicy, z autografami wszystkich
na pierwszej stronie, więc czułam niejako obowiązek przeczytania książki,
szczególnie, że zapowiadało się bardziej ciekawiej i straszniej niż w tomie
pierwszym – liczyłam, że Harry wciągnie mnie do swojego świata na tyle, że na
kilka niezwykle grubych tomów przygód czarodzieja nie będę patrzeć tylko i
wyłącznie z obawą.
Można by powiedzieć, że chłopak kłopoty przeczuwał już
wcześniej: do domu jego wujostwa przybył skrzat, Zgredek, który próbuje
zatrzymać Harry’ego w domu, przechwytuje nawet listy od przyjaciół i stara
wyperswadować powrót do Hogwartu. Chłopak, po wielu przygodach i perypetiach, w
końcu dostaje się do szkoły, tam jednak czeka na niego straszliwa zagadka.
Kotka pana woźnego zostaje zabita, ktoś na ścianach wypisuje, że Komnata
Tajemnic została otwarta, co wiąże się z legendą sięgającą jeszcze założycieli
Szkoły Magii, a konkretnie jednego z nich - Salazara Slytheirna (poprawcie
mnie, jeśli napisałam z jakimś błędem). Kolejni uczniowie zostają spetryfikowani, w tym przyjaciółka
Harry’ego, Hermiona Ganger. Jednak dzięki niej i duchowi Jęczącej Marty,
straszącym w pewnej łazience, Potter dochodzi do wniosku, że w tajemniczym
pomieszczeniu kryje się Bazyliszek – straszna istota zabijająca swoim wzrokiem.
Jaka jest jednak w tym wszystkim rola tajemniczego Toma Ridley’a i jego
pamiętnika?
Rzeczą, która najbardziej podoba mi się w cyklu o młodym
czarodzieju – a przynajmniej w tym tomie - jest mroczny, gotycki klimat, w
jakim została utrzymana – właściwie w jakim została zanurzona - książka. Może
to przez mury wielkiego, średniowiecznego zamku, jakim jest Hogwart, chodzące
po korytarzach duchy i nauczycieli w szatach zamiast w zwyczajnych ubraniach?
Może przez prawdziwe czary,
niezwykłości i dziwy, jakie kryje w sobie zamek? W każdym razie jest to nastrój
hipnotyzujący od pierwszego kroku zza próg Szkoły; aczkolwiek nastrój
gęstniejącego mroku i zagrożenia, który zdaje się oblepiać zarówno bohaterów,
jak i czytelnika. Mrok większy od samego Harry’ego i jego przyjaciół, którzy – bladzi
ze strachu – walczą z siłami większymi od nich, wciąż gubiąc się w labiryncie
moralnych niejednoznaczności, w tym tomie zaakcentowanych już mocniej niż w
poprzednim. W każdym razie mrok ów jest w pewien sposób bardzo magiczny, choć niebezpieczny to pełen
obietnic zapierających dech w piersiach przygód całkiem w stylu epickich
opowieści klasyków gatunku (bardzo jestem ciekawa, jakie stanowisko wobec
Harry’ego zajęliby J.R.R Tolkien i C.S Lewis z uwagi na wyznawaną religię). Ten
mrok ukrywa się pomiędzy słowami właściwej opowieści, sprawnie ukryty przez
rosnące napięcie i nierzadki humor słowny i sytuacyjny, ale każdy wrażliwiec na
co dzień nurzający się w dark wave z pewnością zostanie nim porażony i zmuszony
do przeczytania książki w całości i jednym tchem – tak jak stało się ze mną.
Niewątpliwą zaletą jest także szybka akcja, jak ktoś
ciekawie zauważył, przypominająca swoją szybkością gry komputerowe – bohaterowie nieustannie trafiają z deszczu
pod rynnę, a wszystkie spokojniejsze momenty, jak na przykład gra w magiczne
szachy, kulminują się w ostatecznej rozgrywce, stanowiąc jej zapowiedź
(technika jest nienowa, właściwie stosowana już przez Sienkiewicza w Quo Vadis), co sprawia, że napięcie
powoli i niezauważalnie rośnie, podsycane przez kolejne ofiary Bazyliszka, w
tym Hermionę i ów pamiętnik, rzecz bardziej istotną od samej Komnaty Tajemnic,
bo stanowiącą – jak przypuszczam – ważny element w osi konstrukcyjnej całej sagi.
Całość jednak jest zbudowana zupełnie logicznie, a kolejne elementy układanki
wyjawiane stopniowo i z wyczuciem, tak, że nie ma tu chaosu czy luk, a wszystko
składa się bardzo. Muszę też zaznaczyć, że nie sposób nie dziwić się pomysłom
Autorki na szczegóły z niebezpiecznego świata czarodziejów – choćby owe magiczne
szachy, gadające portrety czy feniks Dumbledore’a o imieniu angielskiego
zamachowca i podpalacza. Takie szczegóły, ubarwiają jeszcze fabułę, czyniąc ją
atrakcyjniejszą i dla młodego czytelnika i dla starszego, a powieść wygląda na
dopieszczoną i oszlifowaną, co jest przyjemnością samą w sobie. Wydaje się
także, że zawierają w sobie jakieś niejasne symbole, coś głębszego, podskórnego
i dość osobliwego, z pewnością bardziej na serio niż przygody młodego łowcy
bazyliszków i dwójki jego przyjaciół.
Pozwolę sobie na uwagę, że chociaż perypetie Harry’ego
lubią dorośli, a wielu z nich czuje sentyment do tej serii, sposób prowadzenia
akcji jest dostosowany do potrzeb intelektualnych osób w wieku głównego
bohatera, które, razem z nim, z każdym tomem stają się coraz starsze. Choć dużo
napisałam o – moim zdaniem – dość niewłaściwej dla młodego czytelnika aurze
mroku i niepokoju, wydaje mi się, że jest to faktycznie pozycja dla rówieśników
Pottera. Przecież nawet Lord Voldemort jest tu kilkunastoletnim wspomnieniem, a
Komnata Tajemnic z całą swoją złożonością i kryjącą się tam stworą wygląda
bardziej bajkowo niż poważnie i nasuwa oczywiste skojarzenia z polską legendą o
tym stworze. Wydaje się jednak, że Autorka, i to gruntownie, przygotowuje
materiał na kolejne, znacznie poważniejsze tomy, a opowieść ta ma w szerszym
kontekście serii jakieś ważniejsze znaczenie – w przeciwnym razie powieść ta
byłaby tak naprawdę błahą, niewiele znaczącą opowiastką, jakich na rynku
historii dla młodzieży jest wiele. Ostatecznie przecież wiadomo, że Harry i
jego przyjaciele zwyciężą, a walka z bestią będzie kosztowała chłopca tylko
kilka siniaków oraz pokrzepiającą, wyjaśniającą wizytę u dyrektora, pełną
mądrych cytatów i dobrotliwych uśmiechów.
Język jest potoczysty i sprawny, przy tym bardzo prosty – dzięki
temu narracja sprawia, że książkę, niezbyt grubą zresztą, czyta się niezwykle
szybko. Autorka ma to, co nazywamy lekkim, ale przy tym dobrym piórem – pisze zwyczajnie, jednak z jej słów
wycieka autentyzm emocjonalny i sytuacyjny, dialogi wydają się naturalną
rozmową, tak samo jak barwne, sugestywne opisy, bardzo sprawne zresztą i
krótkie, których pisarka nie zapomina od czasu do czasu wpleść, tak dla
uspokojenia w wydarzenia mknące tak szybko jak magiczny samochód ojca
przyjaciela Harry’ego. Zresztą z dynamiką pisarka problemów nie ma – ostateczna
konfrontacja to świetnie napisana scena, chyba najlepsza w książce, niezwykle
oddziaływująca na wyobraźnię i zapierająca dech w piersiach, a technicznie
zupełnie nienaganna. Nie ma wrażenia chaosu, nadmiernej opisowości – a przez to
spowolnienia tempa – ani zabiegów stylistycznych. Umiejętnie dozuje napięcie,
także w warstwie językowej, przemycając sugestywnym, podprogowym obrazowaniem
bardzo duże dawki mroku, trochę może jak w powieści gotyckiej, trochę jak w
wyrafinowanym horrorze, w którym przez większą część książki bohater, z
plastycznie wymalowanym na twarzy przerażeniem i ściśniętym gardłem, ściga coś
niezwykle groźnego, będącego jeszcze tylko cieniem czegoś, z czym przyjdzie się
zmierzyć później. I aż ciężko uwierzyć, że stylistycznie to książka dla
młodszego czytelnika, niezwykle lekka w odbiorze i prosta, niekiedy
przypominająca nawet mroczną baśń z zamkiem pełnym duchów i jednorożcami w
lesie.
Nie mam najmniejszego zamiaru ukrywać, że Harry Potter to
postać irytująca. W ogóle drażni mnie wszystko, co dotyczy jego osoby. Najpierw
to paskudne bycie ofiarą swojego dość przerysowanego wujostwa i kuzyna,
będącego raczej schematycznym Złym Kuzynem z amerykańskich komedii familijnych
i rozpieszczonym bachorem. Mały, blady, zalękniony chłopiec z połamanymi
okularami i tajemniczą blizną na czole, biedaczek! Dziwne, że nie została mu po
dzieciństwa trauma, bo ta komórka pod schodami… Zresztą nieważne. Poza tym
naszego bohatera cechuje szlachetność i sympatia nawet dla Jęczącej Marty,
która, z powodów do dziś mi niewiadomych, została moją ulubioną bohaterką z
przeczytanych części cyklu. Ów serdeczny i miły chłoptaś jest wybrańcem i
pupilem dyrektora, poza tym pewna ładna dziewczynka jest w nim prawdziwie
zakochana. Słodko! Harry ma też poczucie, pewnego rodzaju egoistyczny
mesjanizm, że tylko on jest w stanie ocalić świat czarodziejów i Hogwart, a
Autorka tak kieruje akcją, by go w poczuciu tym tylko utwierdzać, chociaż przez
to pakuje się w takie kłopoty, że nie raz mógłby stracić życie. Rozumiem, że
jest to historia o Chłopcu, Który Przeżył, czarodzieju, jakiego nie było już
dawno i jaki ma szansę pokonania Voldemorta, jednak naprawdę przydałoby mu się
trochę skromości nw tej kwestii. Szczególnie, że w obu pierwszych tomach
łamanie wszystkich szkolnych zasad często uchodzi mu płazem, co jest już
zupełnie nie fair. Główny bohater jest jednak postacią technicznie dobrą i
wiarygodną, a przez to jeszcze bardziej irytującą.
Tak samo jest Hermioną Ganger, chociaż kiedyś, w pewnym
etapie mojego życia, mogłam się z nią utożsamiać i dopiero teraz widzę, jaki
popełniałam błąd: wszystkowiedząca kujonka naprawdę mnie wkurza. Potrafi
rozwiązać skomplikowaną zagadkę Komnaty, chociaż ma dopiero jedenaście,
dwanaście lat (swoją drogą, bohaterowie wydają się naprawdę dojrzali na swój,
aż za bardzo; poczucie humoru, sarkazm, dialogi podobne i rozważania prowadzą
co najmniej nastolatki, a nie trójka dzieciaków; ciężko też uwierzyć w ich
odwagę i dojrzałe myślenie, podejrzewam więc, że nie jest to świadomy zabieg,
lecz błąd pisarki). Żeby jeszcze była sympatyczna, nie taka wyniosła dla innych
uczniów, ale nie. Ja rozumiem, że była córką mugoli, dentystów, zaczynała
właściwie od zera, ale nadgorliwi kujoni są naprawdę wkurzający i to w każdej
szkole. Lubiłam ją tylko wtedy, kiedy razem z przyjaciółmi łamała zasady –
stawała się wtedy bardziej ludzka i swobodniejsza i, przede wszystkim, mniej
przemądrzała. Ron i jego rudzi bracia bliźniacy to jedne z chyba najciekawszych
postaci, jakie wszyły spod pióra Autorki. Bije od nich nieskrępowana młodość,
radość i poczucie humoru, a Ron to bardzo lojalny przyjaciel bez żadnych
aspiracji do bycia pierwszym i najlepszym w całej trójce. Polubiłam go od
pierwszych zdań w poprzednim tomie, a tu moja sympatia staje się tylko
silniejsza; zresztą to idealnie skonstruowana postać, żyjąca własnym, rudym
życiem. Pozostałe postacie dopiero się rozwijają, Autorka z tomu na tom ukazuje
je głębiej i przenikliwiej, dodając kolejne cechy tak, że są coraz bardziej prawdziwi
i fascynujący, stanowiąc ciekawe tło dla losów głównego bohatera - Minerwa,
Dumbledore, Lockhart, Snape, nieszczęsna Ginny i cała jej wesoła rodzinka, a
nawet Draco Malfoy, jak zwykle przylizany i odpychający. To postaci coraz
bardziej zarysowane, ciekawe, oddane z prawdziwym talentem i pasją,
niejednoznaczne i wciąż ewoluujące. Tak! Można powiedzieć, że stanowią niemal
pełną rekompensatę za altruistycznego, szlachetnego i słodkiego Harry’ego.
Okładka – nie oszukujmy się – pięknością nie grzeszy, jest
nawet gorsza niż ta tomu pierwszego, chociaż i tak, porównując do innych wydań,
źle nie jest. Dużo tu czerwonego: kawałek czerwonej kotary, czerwony feniks i
trzymający go za ogon Harry w purpurowym, czarnoksięskim płaszczu. Jakoś to nie
pasuje do seledynowo-niebieskiego ubrania i trampek, ale pomijam to milczeniem,
podziwiając oddane dość dobrze filary Komnaty, pokryte wężami, niebieską
posadzkę z kafelek – jak na Komnatę Tajemnic przystało – i zielone sploty
bazyliszka (?) w wejściu. Cieszy szczegół w postaci świecznika w kształcie węża
i czerwone pióro feniksa, a także ambicja, by całość nawiązywała do tradycji
malowanych okładek fantasy, ale to wszystko z żółtym napisem stylizowanym na
czcionkę gotycką, czerwony napis na ścianie (pewnie nawiązywał do treści
książki) i ledwo widoczne imię i nazwisko Autorki daje efekt naprawdę średni,
zupełnie inny do kolejnych tomów serii, bardziej minimalistycznych. Bo to jest
element, którego tu brakuje – minimalizm. Jak na moje nerwy, to tu jest za dużo
wszystkiego. I jeszcze ta twarz Harry’ego. Nie, to nie wygląda ładne, ani
estetycznie, nawet dla dzieci. Albo ja mam jakiś taki dziwny gust, co jest
bardzo możliwe.
Na początku narzekałam, że w zwykłych szkołach nic nie
dzieje, że chciałabym obudzić się z uczuciem, że czeka mnie przygoda, coś
nowego, niespodziewanego. Ale już nie jestem tego taka pewna, rozważając
niebezpieczeństwa życia w szkole dla czarodziei. Pomijając oczywiście
nieszczęsną Jęczącą Martę, dla której tragicznie skończyło się pójście za
potrzebą do łazienki, trzeba pamiętać o tym, co przydarzyło się naiwnej (i
zakochanej!) Ginny i o zamiarach Voldemorta, teraz jeszcze będącego
wspomnieniem chłopca, którym był, kontrolującego przez dziennik. I wrednych
ludzi, ze Malfoy’em i Snape ’em
na czele. Nie. To naprawdę nie dla mnie. A gdzie książka? Gdzie spokojny sen?
Głupia rzecz, ale sów zbytnio też nie lubię. A te przygody jednak naprawdę
potrafią człowieka zmęczyć, szczególnie jeśli celem jest śmiercionośny potwór,
kierowany przez jeszcze gorszą istotę. To ja już naprawdę wolę pogrążyć się w
lepszej albo gorszej rutynie, zrobić sobie kakao i przeżyć owe niesamowite
perypetie w równie niesamowitej szkole na kartach książki, gdzie bohater naraża
swoje cenne życie a nie ja. Naprawdę.
Tytuł: „Harry Potter i Komnata Tajemnic”
Autor: Joanne K. Rowling
Moja ocena: 6/10
HP jeszcze nie czytałam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
http://miedzy--stronami.blogspot.com/
Pierwsze dwie części przygód Pottera zarówno książkowo jak i filmowo uważam za najsłabsze. No i może jeszcze czwartą, też średnio mi przypadła do gustu. Mimo to do całości mam ogromny sentyment. :)
OdpowiedzUsuńOj Harry! Pierwszą część czytała mi jeszcze mama w pierwszej klasie podstawówki :) Tyle wspomnień.
OdpowiedzUsuńDruga również mniej mi się podobała i nie ukrywam, że w tym przypadku film jest lepszy.
Pozdrawiam!
Co za wnikliwa recenzja!
OdpowiedzUsuńNiesamowicie się do niej przygotowałaś! Brawo!
Po prostu nic dodać, nic ująć :)
Uwielbiam przygody młodego czarodzieja całym serduszkiem, aczkolwiek tę część uważam za zdecydowanie najsłabszą. Nie wiem, co sprawiło, że mam takie wrażenie, ale kiedy powtarzam sobie lekturę tej serii, "Komnatę tajemnic" czyta mi się najmniej przyjemnie, można by powiedzieć, najmniej sprawnie. Jako że z Harrym zżyłam się już w pierwszej klasie podstawówki, trudno mi powiedzieć cokolwiek złego o tej serii, ponieważ jest ona częścią mojego dzieciństwa i sentyment, ogromny sentyment jednak pozostał. Hermiona w następnych tomach się zmieni, a już w "Zakonie feniksa" będzie jedną z barwniejszych postaci, obiecuję ci. A jeśli tutaj irytował cię Harry, to zobaczymy, co powiesz na początku piątej części, ponieważ dla mnie to była istna katorga... ale patrząc przez pryzmat czasu, rzeczywiście wydaje mi się, jakoby Potter trochę przesadzał ze swoją wyższością, przecież wcale nie wyróżniał się spośród innych czarodziejów, nie przodował praktycznie w
OdpowiedzUsuńniczym, to czemu tylko ze względu na Voldemorta zachowuje się jak nie wiem co? Ale cóż, Rowling pisała tę książkę dla młodszych czytelników, więc wspominając własne doświadczenia, wcale nie przeszkadzało mi to, że był non stop wysuwany na pierwszy plan...
Drugi post mi z tego wyszedł, ale o Harrym musiałam się rozpisać :D
Pozdraawiam i zapraszam do mnie!
Uwielbiam serię o Harrym Potterze! Można powiedzieć, że poniekąd wychowałam się na niej.
OdpowiedzUsuńNigdy nie zwracałam uwagi na to, że mimo młodego wieku, bohaterowie HP są bardzo dojrzali - może to błąd autorki, a może jednak umyślne przypisanie im takich, a nie innych cech? W każdym razie kocham HP, wychowałam się na nim, więc złego słowa o nim powiedzieć nie mogę :)
OdpowiedzUsuńA ja nigdy nie czytałam Harryego i w ogóle mnie do niego nie ciągnie. Podziwiam Cię za to, że tak wnikliwie ją oceniłaś i opisałaś :)
OdpowiedzUsuńInsane z http://przy-goracej-herbacie.blogspot.com/
Wspominałam już, że twoje recenzje są po prostu świetne? :)
OdpowiedzUsuń"Komnata tajemnic" to do dzisiaj jedna z moich ulubionych części "Harry'ego". Jestem nieobiektywna, bo połowę wczesnego dzieciństwa spędziłam na czytaniu tego cyklu, ale dla mnie praktycznie nie ma wad i chyba nic już tego nie zmieni. ;)
Od Harrego zaczęło się tak na prawdę moje czytanie książek, chyba nigdy mi się nie znudzi :)
OdpowiedzUsuńhttp://uwielbiamlitery.blogspot.com/
Komnata tajemnic nie jest moim ulubionym tomem, ale świetnie się bawiłam, czytając tę część.
OdpowiedzUsuńJa również mam wielki sentyment do "HP". Raz, że praktycznie z nim dorastałam, a dwa była to książka, które 100% zachęcała mnie do czytania. Świetna przygoda, inaczej odebrałam postacie niż Ty, a w okładkach całej serii, moim skromnym zdaniem, jest cały urok. Ale ile osób tyle punktów widzenia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ostatnio przekonałam się do Harry'ego Pottera i wreszcie sięgnęłam po pierwszy tom. Był świetny! Jak tylko napiszę recenzje, od razu zabieram się za kolejny :P
OdpowiedzUsuńhttp://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/
Nie wiem czemu, ale nienawidzę Harrego Pottera! Ten filmowy to nielubiany przeze mnie aktor, a kiedy czytałem pierwszą, część, nudziłem się strasznie i nie doczytałem (ale to było dawno) a teraz, leżą na półce pożyczone od koleżanki, ale w ogóle mnie do nich nie ciągnie :/ Jeśli chodzi o fantasy to raczej zabiorę się za "Narodziny magii", do której strasznie, ale to strasznie mnie ciągnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
czytaniapasja.blogspot.com
A ja kocham Harry'ego - choć przyznaję, że to trzeba czytać raczej w pewnym wieku, aby go pokochać ^^ Dorosłym może się spodobać, ale nie znam dorosłej osoby, która tak bardzo wciągnęłaby się w ten świat, jak dziecko.
OdpowiedzUsuń