poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Przygoda i rutyna. Recenzja książki

Chyba każdy przyzna mi rację, że szkoła jest raczej nudna. Rano trzeba pędzić co sił, żeby nie spóźnić się na ósmą, a potem siedzieć sześć, siedem godzin na nic nie wnoszących do życia lekcjach, poprzedzielanych przerwami. W podstawówce było to najboleśniejsze, bo kiedy zaczynaliśmy się dobrze bawić, dzwonił dzwonek i wszystko psuł. Zresztą, podstawówka! To były piękne czasy. Kiedy przypomnę sobie piękne, kolorowe książeczki z sympatycznymi, arkadyjskimi rysunkami, kratkami do rozwiązywania prostych zadań matematycznych (wtedy jeszcze nikt nie myślał o sinusach, całkach i innych bajerach) i prostych ćwiczeń w pisaniu. Szkoła znudziła mi się trochę później, bo naprawdę nic się nie działo, pomijając szkolne apele, podczas których nie było nic słychać i przestawienia teatralne - radosną, niepohamowaną amatorszczyznę, która pochłaniała mnóstwo czasu, jaki chciałam poświęcić na czytanie. Nie było jednak ani wesoło, ani ciekawie, bo na wagary z zasady nie chodziłam. Zero przygód. Wszystkie te lata zlewają się w jedno, bo czasami, ze zmęczenia i znudzenia, wolałam nie myśleć, że znów przemierzam tą samą drogę. Może inaczej byłoby, gdybym mieszkała w internacie, ale tam poza równie rutynowymi, dzikimi imprezami nie było niczego innego, zresztą po każdej takiej imprezie ci ludzie mieli wiele nieprzyjemności, łącznie z wyrzuceniem ze szkoły, więc nie było to dość pociągające. Pozostały mi tylko – jak zwykle zresztą – książki. Bo gdzie szkoła może być bardziej ciekawa, jak nie w powieściach? Szczególnie w jednej, teraz już nie tylko co kultowej ale i klasycznej, o której słyszałam już tyle dobrego, że nie sposób było po nią nie sięgnąć.

Do całego cyklu o przygodach młodego czarodzieja mam stosunek raczej neutralny. Pierwszy tom, zaskakująco poniżej moich wygórowanych oczekiwań, choć obiektywnie wcale dobry, nie zaostrzył mojego apetytu na część kolejną, mimo że książka była adresowana do mojej grupy wiekowej. Drugi tom był prezentem od klasy, kiedy wyprowadzałam się do innej dzielnicy, z autografami wszystkich na pierwszej stronie, więc czułam niejako obowiązek przeczytania książki, szczególnie, że zapowiadało się bardziej ciekawiej i straszniej niż w tomie pierwszym – liczyłam, że Harry wciągnie mnie do swojego świata na tyle, że na kilka niezwykle grubych tomów przygód czarodzieja nie będę patrzeć tylko i wyłącznie z obawą.

Można by powiedzieć, że chłopak kłopoty przeczuwał już wcześniej: do domu jego wujostwa przybył skrzat, Zgredek, który próbuje zatrzymać Harry’ego w domu, przechwytuje nawet listy od przyjaciół i stara wyperswadować powrót do Hogwartu. Chłopak, po wielu przygodach i perypetiach, w końcu dostaje się do szkoły, tam jednak czeka na niego straszliwa zagadka. Kotka pana woźnego zostaje zabita, ktoś na ścianach wypisuje, że Komnata Tajemnic została otwarta, co wiąże się z legendą sięgającą jeszcze założycieli Szkoły Magii, a konkretnie jednego z nich - Salazara Slytheirna (poprawcie mnie, jeśli napisałam z jakimś błędem). Kolejni uczniowie zostają spetryfikowani, w tym przyjaciółka Harry’ego, Hermiona Ganger. Jednak dzięki niej i duchowi Jęczącej Marty, straszącym w pewnej łazience, Potter dochodzi do wniosku, że w tajemniczym pomieszczeniu kryje się Bazyliszek – straszna istota zabijająca swoim wzrokiem. Jaka jest jednak w tym wszystkim rola tajemniczego Toma Ridley’a i jego pamiętnika?

Rzeczą, która najbardziej podoba mi się w cyklu o młodym czarodzieju – a przynajmniej w tym tomie - jest mroczny, gotycki klimat, w jakim została utrzymana – właściwie w jakim została zanurzona - książka. Może to przez mury wielkiego, średniowiecznego zamku, jakim jest Hogwart, chodzące po korytarzach duchy i nauczycieli w szatach zamiast w zwyczajnych ubraniach? Może przez prawdziwe czary, niezwykłości i dziwy, jakie kryje w sobie zamek? W każdym razie jest to nastrój hipnotyzujący od pierwszego kroku zza próg Szkoły; aczkolwiek nastrój gęstniejącego mroku i zagrożenia, który zdaje się oblepiać zarówno bohaterów, jak i czytelnika. Mrok większy od samego Harry’ego i jego przyjaciół, którzy – bladzi ze strachu – walczą z siłami większymi od nich, wciąż gubiąc się w labiryncie moralnych niejednoznaczności, w tym tomie zaakcentowanych już mocniej niż w poprzednim. W każdym razie mrok ów jest w pewien sposób bardzo magiczny, choć niebezpieczny to pełen obietnic zapierających dech w piersiach przygód całkiem w stylu epickich opowieści klasyków gatunku (bardzo jestem ciekawa, jakie stanowisko wobec Harry’ego zajęliby J.R.R Tolkien i C.S Lewis z uwagi na wyznawaną religię). Ten mrok ukrywa się pomiędzy słowami właściwej opowieści, sprawnie ukryty przez rosnące napięcie i nierzadki humor słowny i sytuacyjny, ale każdy wrażliwiec na co dzień nurzający się w dark wave z pewnością zostanie nim porażony i zmuszony do przeczytania książki w całości i jednym tchem – tak jak stało się ze mną.

Niewątpliwą zaletą jest także szybka akcja, jak ktoś ciekawie zauważył, przypominająca swoją szybkością gry komputerowe  – bohaterowie nieustannie trafiają z deszczu pod rynnę, a wszystkie spokojniejsze momenty, jak na przykład gra w magiczne szachy, kulminują się w ostatecznej rozgrywce, stanowiąc jej zapowiedź (technika jest nienowa, właściwie stosowana już przez Sienkiewicza w Quo Vadis), co sprawia, że napięcie powoli i niezauważalnie rośnie, podsycane przez kolejne ofiary Bazyliszka, w tym Hermionę i ów pamiętnik, rzecz bardziej istotną od samej Komnaty Tajemnic, bo stanowiącą – jak przypuszczam – ważny element w osi konstrukcyjnej całej sagi. Całość jednak jest zbudowana zupełnie logicznie, a kolejne elementy układanki wyjawiane stopniowo i z wyczuciem, tak, że nie ma tu chaosu czy luk, a wszystko składa się bardzo. Muszę też zaznaczyć, że nie sposób nie dziwić się pomysłom Autorki na szczegóły z niebezpiecznego świata czarodziejów – choćby owe magiczne szachy, gadające portrety czy feniks Dumbledore’a o imieniu angielskiego zamachowca i podpalacza. Takie szczegóły, ubarwiają jeszcze fabułę, czyniąc ją atrakcyjniejszą i dla młodego czytelnika i dla starszego, a powieść wygląda na dopieszczoną i oszlifowaną, co jest przyjemnością samą w sobie. Wydaje się także, że zawierają w sobie jakieś niejasne symbole, coś głębszego, podskórnego i dość osobliwego, z pewnością bardziej na serio niż przygody młodego łowcy bazyliszków i dwójki jego przyjaciół.

Pozwolę sobie na uwagę, że chociaż perypetie Harry’ego lubią dorośli, a wielu z nich czuje sentyment do tej serii, sposób prowadzenia akcji jest dostosowany do potrzeb intelektualnych osób w wieku głównego bohatera, które, razem z nim, z każdym tomem stają się coraz starsze. Choć dużo napisałam o – moim zdaniem – dość niewłaściwej dla młodego czytelnika aurze mroku i niepokoju, wydaje mi się, że jest to faktycznie pozycja dla rówieśników Pottera. Przecież nawet Lord Voldemort jest tu kilkunastoletnim wspomnieniem, a Komnata Tajemnic z całą swoją złożonością i kryjącą się tam stworą wygląda bardziej bajkowo niż poważnie i nasuwa oczywiste skojarzenia z polską legendą o tym stworze. Wydaje się jednak, że Autorka, i to gruntownie, przygotowuje materiał na kolejne, znacznie poważniejsze tomy, a opowieść ta ma w szerszym kontekście serii jakieś ważniejsze znaczenie – w przeciwnym razie powieść ta byłaby tak naprawdę błahą, niewiele znaczącą opowiastką, jakich na rynku historii dla młodzieży jest wiele. Ostatecznie przecież wiadomo, że Harry i jego przyjaciele zwyciężą, a walka z bestią będzie kosztowała chłopca tylko kilka siniaków oraz pokrzepiającą, wyjaśniającą wizytę u dyrektora, pełną mądrych cytatów i dobrotliwych uśmiechów.

Język jest potoczysty i sprawny, przy tym bardzo prosty – dzięki temu narracja sprawia, że książkę, niezbyt grubą zresztą, czyta się niezwykle szybko. Autorka ma to, co nazywamy lekkim, ale przy tym dobrym  piórem – pisze zwyczajnie, jednak z jej słów wycieka autentyzm emocjonalny i sytuacyjny, dialogi wydają się naturalną rozmową, tak samo jak barwne, sugestywne opisy, bardzo sprawne zresztą i krótkie, których pisarka nie zapomina od czasu do czasu wpleść, tak dla uspokojenia w wydarzenia mknące tak szybko jak magiczny samochód ojca przyjaciela Harry’ego. Zresztą z dynamiką pisarka problemów nie ma – ostateczna konfrontacja to świetnie napisana scena, chyba najlepsza w książce, niezwykle oddziaływująca na wyobraźnię i zapierająca dech w piersiach, a technicznie zupełnie nienaganna. Nie ma wrażenia chaosu, nadmiernej opisowości – a przez to spowolnienia tempa – ani zabiegów stylistycznych. Umiejętnie dozuje napięcie, także w warstwie językowej, przemycając sugestywnym, podprogowym obrazowaniem bardzo duże dawki mroku, trochę może jak w powieści gotyckiej, trochę jak w wyrafinowanym horrorze, w którym przez większą część książki bohater, z plastycznie wymalowanym na twarzy przerażeniem i ściśniętym gardłem, ściga coś niezwykle groźnego, będącego jeszcze tylko cieniem czegoś, z czym przyjdzie się zmierzyć później. I aż ciężko uwierzyć, że stylistycznie to książka dla młodszego czytelnika, niezwykle lekka w odbiorze i prosta, niekiedy przypominająca nawet mroczną baśń z zamkiem pełnym duchów i jednorożcami w lesie.

Nie mam najmniejszego zamiaru ukrywać, że Harry Potter to postać irytująca. W ogóle drażni mnie wszystko, co dotyczy jego osoby. Najpierw to paskudne bycie ofiarą swojego dość przerysowanego wujostwa i kuzyna, będącego raczej schematycznym Złym Kuzynem z amerykańskich komedii familijnych i rozpieszczonym bachorem. Mały, blady, zalękniony chłopiec z połamanymi okularami i tajemniczą blizną na czole, biedaczek! Dziwne, że nie została mu po dzieciństwa trauma, bo ta komórka pod schodami… Zresztą nieważne. Poza tym naszego bohatera cechuje szlachetność i sympatia nawet dla Jęczącej Marty, która, z powodów do dziś mi niewiadomych, została moją ulubioną bohaterką z przeczytanych części cyklu. Ów serdeczny i miły chłoptaś jest wybrańcem i pupilem dyrektora, poza tym pewna ładna dziewczynka jest w nim prawdziwie zakochana. Słodko! Harry ma też poczucie, pewnego rodzaju egoistyczny mesjanizm, że tylko on jest w stanie ocalić świat czarodziejów i Hogwart, a Autorka tak kieruje akcją, by go w poczuciu tym tylko utwierdzać, chociaż przez to pakuje się w takie kłopoty, że nie raz mógłby stracić życie. Rozumiem, że jest to historia o Chłopcu, Który Przeżył, czarodzieju, jakiego nie było już dawno i jaki ma szansę pokonania Voldemorta, jednak naprawdę przydałoby mu się trochę skromości nw tej kwestii. Szczególnie, że w obu pierwszych tomach łamanie wszystkich szkolnych zasad często uchodzi mu płazem, co jest już zupełnie nie fair. Główny bohater jest jednak postacią technicznie dobrą i wiarygodną, a przez to jeszcze bardziej irytującą.

Tak samo jest Hermioną Ganger, chociaż kiedyś, w pewnym etapie mojego życia, mogłam się z nią utożsamiać i dopiero teraz widzę, jaki popełniałam błąd: wszystkowiedząca kujonka naprawdę mnie wkurza. Potrafi rozwiązać skomplikowaną zagadkę Komnaty, chociaż ma dopiero jedenaście, dwanaście lat (swoją drogą, bohaterowie wydają się naprawdę dojrzali na swój, aż za bardzo; poczucie humoru, sarkazm, dialogi podobne i rozważania prowadzą co najmniej nastolatki, a nie trójka dzieciaków; ciężko też uwierzyć w ich odwagę i dojrzałe myślenie, podejrzewam więc, że nie jest to świadomy zabieg, lecz błąd pisarki). Żeby jeszcze była sympatyczna, nie taka wyniosła dla innych uczniów, ale nie. Ja rozumiem, że była córką mugoli, dentystów, zaczynała właściwie od zera, ale nadgorliwi kujoni są naprawdę wkurzający i to w każdej szkole. Lubiłam ją tylko wtedy, kiedy razem z przyjaciółmi łamała zasady – stawała się wtedy bardziej ludzka i swobodniejsza i, przede wszystkim, mniej przemądrzała. Ron i jego rudzi bracia bliźniacy to jedne z chyba najciekawszych postaci, jakie wszyły spod pióra Autorki. Bije od nich nieskrępowana młodość, radość i poczucie humoru, a Ron to bardzo lojalny przyjaciel bez żadnych aspiracji do bycia pierwszym i najlepszym w całej trójce. Polubiłam go od pierwszych zdań w poprzednim tomie, a tu moja sympatia staje się tylko silniejsza; zresztą to idealnie skonstruowana postać, żyjąca własnym, rudym życiem. Pozostałe postacie dopiero się rozwijają, Autorka z tomu na tom ukazuje je głębiej i przenikliwiej, dodając kolejne cechy tak, że są coraz bardziej prawdziwi i fascynujący, stanowiąc ciekawe tło dla losów głównego bohatera - Minerwa, Dumbledore, Lockhart, Snape, nieszczęsna Ginny i cała jej wesoła rodzinka, a nawet Draco Malfoy, jak zwykle przylizany i odpychający. To postaci coraz bardziej zarysowane, ciekawe, oddane z prawdziwym talentem i pasją, niejednoznaczne i wciąż ewoluujące. Tak! Można powiedzieć, że stanowią niemal pełną rekompensatę za altruistycznego, szlachetnego i słodkiego Harry’ego.

Okładka – nie oszukujmy się – pięknością nie grzeszy, jest nawet gorsza niż ta tomu pierwszego, chociaż i tak, porównując do innych wydań, źle nie jest. Dużo tu czerwonego: kawałek czerwonej kotary, czerwony feniks i trzymający go za ogon Harry w purpurowym, czarnoksięskim płaszczu. Jakoś to nie pasuje do seledynowo-niebieskiego ubrania i trampek, ale pomijam to milczeniem, podziwiając oddane dość dobrze filary Komnaty, pokryte wężami, niebieską posadzkę z kafelek – jak na Komnatę Tajemnic przystało – i zielone sploty bazyliszka (?) w wejściu. Cieszy szczegół w postaci świecznika w kształcie węża i czerwone pióro feniksa, a także ambicja, by całość nawiązywała do tradycji malowanych okładek fantasy, ale to wszystko z żółtym napisem stylizowanym na czcionkę gotycką, czerwony napis na ścianie (pewnie nawiązywał do treści książki) i ledwo widoczne imię i nazwisko Autorki daje efekt naprawdę średni, zupełnie inny do kolejnych tomów serii, bardziej minimalistycznych. Bo to jest element, którego tu brakuje – minimalizm. Jak na moje nerwy, to tu jest za dużo wszystkiego. I jeszcze ta twarz Harry’ego. Nie, to nie wygląda ładne, ani estetycznie, nawet dla dzieci. Albo ja mam jakiś taki dziwny gust, co jest bardzo możliwe.

Na początku narzekałam, że w zwykłych szkołach nic nie dzieje, że chciałabym obudzić się z uczuciem, że czeka mnie przygoda, coś nowego, niespodziewanego. Ale już nie jestem tego taka pewna, rozważając niebezpieczeństwa życia w szkole dla czarodziei. Pomijając oczywiście nieszczęsną Jęczącą Martę, dla której tragicznie skończyło się pójście za potrzebą do łazienki, trzeba pamiętać o tym, co przydarzyło się naiwnej (i zakochanej!) Ginny i o zamiarach Voldemorta, teraz jeszcze będącego wspomnieniem chłopca, którym był, kontrolującego przez dziennik. I wrednych ludzi, ze Malfoy’em i Snape’em na czele. Nie. To naprawdę nie dla mnie. A gdzie książka? Gdzie spokojny sen? Głupia rzecz, ale sów zbytnio też nie lubię. A te przygody jednak naprawdę potrafią człowieka zmęczyć, szczególnie jeśli celem jest śmiercionośny potwór, kierowany przez jeszcze gorszą istotę. To ja już naprawdę wolę pogrążyć się w lepszej albo gorszej rutynie, zrobić sobie kakao i przeżyć owe niesamowite perypetie w równie niesamowitej szkole na kartach książki, gdzie bohater naraża swoje cenne życie a nie ja. Naprawdę.

Tytuł: „Harry Potter i Komnata Tajemnic”
Autor: Joanne K. Rowling

Moja ocena: 6/10 

15 komentarzy :

  1. HP jeszcze nie czytałam.
    Pozdrawiam.
    http://miedzy--stronami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze dwie części przygód Pottera zarówno książkowo jak i filmowo uważam za najsłabsze. No i może jeszcze czwartą, też średnio mi przypadła do gustu. Mimo to do całości mam ogromny sentyment. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Harry! Pierwszą część czytała mi jeszcze mama w pierwszej klasie podstawówki :) Tyle wspomnień.
    Druga również mniej mi się podobała i nie ukrywam, że w tym przypadku film jest lepszy.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Co za wnikliwa recenzja!
    Niesamowicie się do niej przygotowałaś! Brawo!
    Po prostu nic dodać, nic ująć :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam przygody młodego czarodzieja całym serduszkiem, aczkolwiek tę część uważam za zdecydowanie najsłabszą. Nie wiem, co sprawiło, że mam takie wrażenie, ale kiedy powtarzam sobie lekturę tej serii, "Komnatę tajemnic" czyta mi się najmniej przyjemnie, można by powiedzieć, najmniej sprawnie. Jako że z Harrym zżyłam się już w pierwszej klasie podstawówki, trudno mi powiedzieć cokolwiek złego o tej serii, ponieważ jest ona częścią mojego dzieciństwa i sentyment, ogromny sentyment jednak pozostał. Hermiona w następnych tomach się zmieni, a już w "Zakonie feniksa" będzie jedną z barwniejszych postaci, obiecuję ci. A jeśli tutaj irytował cię Harry, to zobaczymy, co powiesz na początku piątej części, ponieważ dla mnie to była istna katorga... ale patrząc przez pryzmat czasu, rzeczywiście wydaje mi się, jakoby Potter trochę przesadzał ze swoją wyższością, przecież wcale nie wyróżniał się spośród innych czarodziejów, nie przodował praktycznie w
    niczym, to czemu tylko ze względu na Voldemorta zachowuje się jak nie wiem co? Ale cóż, Rowling pisała tę książkę dla młodszych czytelników, więc wspominając własne doświadczenia, wcale nie przeszkadzało mi to, że był non stop wysuwany na pierwszy plan...
    Drugi post mi z tego wyszedł, ale o Harrym musiałam się rozpisać :D
    Pozdraawiam i zapraszam do mnie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam serię o Harrym Potterze! Można powiedzieć, że poniekąd wychowałam się na niej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy nie zwracałam uwagi na to, że mimo młodego wieku, bohaterowie HP są bardzo dojrzali - może to błąd autorki, a może jednak umyślne przypisanie im takich, a nie innych cech? W każdym razie kocham HP, wychowałam się na nim, więc złego słowa o nim powiedzieć nie mogę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja nigdy nie czytałam Harryego i w ogóle mnie do niego nie ciągnie. Podziwiam Cię za to, że tak wnikliwie ją oceniłaś i opisałaś :)

    Insane z http://przy-goracej-herbacie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Wspominałam już, że twoje recenzje są po prostu świetne? :)
    "Komnata tajemnic" to do dzisiaj jedna z moich ulubionych części "Harry'ego". Jestem nieobiektywna, bo połowę wczesnego dzieciństwa spędziłam na czytaniu tego cyklu, ale dla mnie praktycznie nie ma wad i chyba nic już tego nie zmieni. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Od Harrego zaczęło się tak na prawdę moje czytanie książek, chyba nigdy mi się nie znudzi :)
    http://uwielbiamlitery.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Komnata tajemnic nie jest moim ulubionym tomem, ale świetnie się bawiłam, czytając tę część.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja również mam wielki sentyment do "HP". Raz, że praktycznie z nim dorastałam, a dwa była to książka, które 100% zachęcała mnie do czytania. Świetna przygoda, inaczej odebrałam postacie niż Ty, a w okładkach całej serii, moim skromnym zdaniem, jest cały urok. Ale ile osób tyle punktów widzenia :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Ostatnio przekonałam się do Harry'ego Pottera i wreszcie sięgnęłam po pierwszy tom. Był świetny! Jak tylko napiszę recenzje, od razu zabieram się za kolejny :P
    http://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie wiem czemu, ale nienawidzę Harrego Pottera! Ten filmowy to nielubiany przeze mnie aktor, a kiedy czytałem pierwszą, część, nudziłem się strasznie i nie doczytałem (ale to było dawno) a teraz, leżą na półce pożyczone od koleżanki, ale w ogóle mnie do nich nie ciągnie :/ Jeśli chodzi o fantasy to raczej zabiorę się za "Narodziny magii", do której strasznie, ale to strasznie mnie ciągnie :)
    Pozdrawiam
    czytaniapasja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja kocham Harry'ego - choć przyznaję, że to trzeba czytać raczej w pewnym wieku, aby go pokochać ^^ Dorosłym może się spodobać, ale nie znam dorosłej osoby, która tak bardzo wciągnęłaby się w ten świat, jak dziecko.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!