sobota, 22 sierpnia 2015

Wszystkie odcienie miłości. Recenzja książki

Kiedy coś staje się przereklamowane i powszechne, traci na swojej wartości. To, co dla wybranych, jest wyrafinowane, tajemnicze, nieskalane. Tłum zwykłych ludzi emocjonuje się kubkiem ze znanym dziełem sztuki, bogaty koneser w klimatyzowanym wnętrzu swojej willi kontempluje tajemniczy uśmiech pięknej Madonny Rafaela. Ktoś słucha Bethoveena z płyt czy jeszcze gramofonu, a ktoś inny podziwia słynne Dla Elizy (a właściwie Dla Teresy) grane przez pozytywkę, z obracającą się wewnątrz parą młodą. Ale nie chodzi mi tu wyłącznie o kulturę, rzeczy materialne. Często bywa tak, że popkulturalne, strywializowane stają się nasze uczucia, myśli, pojęcia; świadczy to też o coraz węższym zakresie słów używanych przez ludzi. Czasami zamiast nie lubię, mówimy nienawidzę. Nienawidzę tej zupy. Nienawidzę tego filmu. Nienawidzę tego miejsca. Tak samo – a może jeszcze gorzej – jest ze słowem kocham. Ba! Ze wszystkim, co dotyczy miłości, w popkulturze coraz bardziej trywialnej i kiczowatej. Każda dziewczynka, nawet pięcioletnia, ma w swojej szafie bluzkę z napisem LOVE. Napis ów pojawia się na niemal każdej chińskiej zabawce, łącznie z różowymi, jakby nadmuchanymi serduszkami. Fani stylistyki gotyckiej produkują obrazki z płaczącymi po stracie ukochanego anielicami, czarnymi łzami i serduszkami, niekoniecznie różowymi, ale zawsze. Większość piosenkarzy, piosenkarek, songwriterów, frontmanów i kompozytorów komponuje słowa o miłości, rozstaniu, szczęściu, jakby inne tematy nie istniały. Żeby robili to jeszcze w sposób ciekawy, kreatywny. Tyle że kreatywność objawia się najczęściej czysto pornograficznymi teledyskami, o prostackich tekstach. Milczeniem pomijam wszelkie gimnazjalistki, które chodzą z chłopakami tylko dla statusu na Facebooku (już o tych, które sobie go wymyślają, nie wspominam). Miłość wobec tego jest wszędzie. To dlaczego nie jesteśmy w stanie zrozumieć Hymnu do Miłości św. Pawła, ani istoty uczucia Romea i Julii?

Autor jest znany przede wszystkim ze swojego cyklu dla młodszych czytelników, Opowieści z Narnii. O ile cykl jest czytany i bardzo lubiany, to pisarzu wiemy już mniej – a jest to postać bardzo ciekawa. Przyjaciel Mistrza Tolkiena, nawrócony właśnie przez niego na chrześcijaństwo, filozof i wykładowca, ale przede wszystkim sympatyczny i mądry człowiek, taki, jakich teraz boleśnie brakuje. Czytając jego książki – tak jak jego przyjaciela – wyczuwam niezwykły umysł i starą, dobrą skromność i szlachetność jaką teraz można spotkać już rzadko, bo jeśli gdzieś ją znajdziemy, to najczęściej jest produktem na sprzedaż. Zawsze go lubiłam i bardzo ceniłam, jednak odnoszę wrażenie, że na jego eseje nie starczyłoby mi czasu i chęci – nawet kiedy muszę zostać w domu, a jedyną szansą rozrywki jest wieś, gdzie czas płynie jeszcze wolniej – zwykle książek do czytania mam wiele, a do kupienia więcej i wątpię, czy znalazłoby się tam miejsce dla tej pozycji chociaż w pierwszej dziesiątce. Skutecznie zachęciło mnie kiedyś – wiem, to trochę dziwne – przeczytanie fragmentu w szkolnym podręczniku do religii. Nie spotkałam jeszcze dobrego katechety czy księdza, toteż właściwie tamten podręcznik był tylko pobieżnie przejrzany (w przeciwieństwie do chowanej pod ławką książki), ale ów fragment przypadkiem – a może nie? – został przeze mnie zapamiętany i poszukałam książkę z której pochodził. Całość wtedy niezbyt mnie zaciekawiła, może z powodu okładki, ale pozycja została mi w pamięci i – kiedy miałam możliwość ją przeczytać – zrobiłam to z wielką radością, po cichu licząc na ciekawą, odmienną od wszystkiego, co czytałam dotychczas, lekturę.

Pisarz zaczyna od rzeczy najbardziej pospolitych – od słowa lubić i pnie się coraz wyżej, pięknie mówiąc o miłości do zwierząt, przyjaźni (dziś również przereklamowanej), miłości erotycznej i tej największej: miłości do Boga, uczuciu dziwnym, niezgłębionym. Robi to lekko, jeden temat jakby wynika z drugiego i prosto, ani na chwilę nie popada w dygresje czy nachalne moralizowanie. Wręcz przeciwnie – jak na myśliciela przystało, stara się być bezstronny, obiektywny, nawet w pięknym rozdziale o przyjaźni pokazuje wady tego rodzaju miłości. Gubi się nieco przy miłości erotycznej, jednak słusznie zauważa, że związkowi nie wystarczy do egzystencji sama miłość i z gracją obala wszystkie argumenty. Książka kończy się akcentem graniczącym z metafizyką, wyższą szkołą jazdy nawet dla zawodowych filozofów i teologów, pozostawiając czytelnika z ciekawymi refleksjami i pytaniami na które – niestety! – każdy musi sobie odpowiedzieć.

Zadaniem każdego filozofa, wydaje mi się, jest interpretacja otaczającej nas rzeczywistości i problemów z jakimi musimy się zmierzyć, jest więc bardzo bliska każdemu człowiekowi. Przynajmniej takiemu, który kimkolwiek miał pytania i problemy natury egzystencjalnej czy moralnej, który czuje, że w życiu chodzi o coś więcej niż jedzenie, picie, czytanie i spotykanie się drugimi ludźmi; o coś więcej niż codzienną egzystencję. Pytania takie zwykle mają drugie dno, znacznie bardziej niepokojące. Pytając się, co jest złem, tak naprawdę zaczynamy zastanawiać się nad tym, czy zło w ogóle istnieje. Tak samo jest z miłością. Bo jeśli jest tylko koktajlem hormonów, wyższą formą naturalnego sposobu na zachowanie ciągłości gatunku? A przyjaźń, w dobie Facebooka i braku jakichś sprecyzowanych zainteresowań u coraz większej ilości osób, przestarzała i nudna? A miłość do Boga (cóż, mam świadomość, że ateistów to nie dotyczy, ale myślę, że większość osób była bierzmowana i tak dalej, więc miała jakąś styczność z religią katolicką czy jakimś innym odłamem chrześcijaństwa bądź jakiejkolwiek duchowości)? Książka uświadamia nam więc, że odpowiedzi są tak blisko nas, że aż ich nie widzimy, jednocześnie obalając wydumane teoryjki i frazesy, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. Autor robi to w sposób odpowiednio poważny i zgodny ze wszystkimi regułami logiki, a swoje wywody popiera obrazowymi przykładami, tak, że nawet czytelnik niewyrobiony w tego typu lekturach z pewnością zrozumie, co pisarz miał na myśli, a i trudno nie zgodzić się z większością postawionych tez – rozwinięcia potrzebują jedynie te z rozdziału o miłości erotycznej, który został napisany, powiedziałby kto, w sposób naiwny i staroświecki, a przede wszystkim dość ogólnikowy i z tym ostatnim muszę się, niestety, zgodzić. Każdy przecież przyzna, że miłość erotyczna jest tą najbardziej powszechną i problematyczną, więc trzeźwy, niezwykle trafny osąd Autora przydałby się każdemu, szczególnie że dzisiejszy świat bardzo łatwo potrafi poplątać człowiekowi w głowie. To chyba jeden z niewielu minusów książki, nikły przy ilości trafnych spostrzeżeń i myślowych perełek, które chciałoby się zanotować albo zgłębić, czy chociażby przekazać komuś innemu, może przekazując mu ważną prawdę, której nie dostrzegał i która sprawi, że życie będzie lepsze. Piękne jest też to, że czytając uważnie, powoli – książka przecież gruba nie jest – odkryje się wiele odcieni i rodzajów miłości, których istnienia wcześniej nie podejrzewaliśmy, jak na przykład przywiązanie, które pisarz dzieli na dwa rodzaje, patriotyzm czy pięknie opisana przyjaźń – co jeszcze raz powtarzam, bo jestem nim oczarowana - gdzie Autor w zgrabny sposób rozwiązuje mój odwieczny problem z ludźmi, którzy prawdziwą, męską przyjaźń nazywają homoseksualizmem. Myślę także, że ostatni rozdział o ostatniej z miłości, dotyczący miłości do Boga, caritas, powinien doczekać się rozwinięcia w osobnym eseju, jako że to temat bardziej karkołomny niż miłość erotyczna, tudzież spędzający sen z powiek takim osobistościom jak św. Augustyn czy św. Tomasz z Akwinu.

Autor – jak pisałam wyżej – pisze językiem prostym, przystępnym, bardzo obrazowym i lekkim, bez moralizatorskiego wydźwięku. Całość ma ton wywodu, może trochę i wykładu, we fragmentach czuć ciepły humor pisarza i wyrozumiałość dla czytelnika; wbrew pozorom nie udaje też kogoś lepszego, mądrzejszego – czasami nawet z siebie żartuje. Czytając czasem trudno jest się nie uśmiechnąć, jako że tematy poważne wymagają dystansu i żartu nawet, a każda sprawa, czasem z dbałości, żeby Autor został dobrze zrozumiany, czasem by czytelnik dobrze wszystko zrozumiał, została opisana szczegółowo i wyczerpująco, poparta przykładami i analogiami. Całość skłania, wręcz prowokuje do refleksji, zmusza do przefiltrowania naszych wartości i życia przez ukazane sylwetki miłości, obdziera z wielu złudzeń, a wszystko w doskonałym, wirtuozersko lekkim stylu. I choć czyta się wolno – jeśli chce się wszystko zrozumieć – to z pewnością bardzo przyjemnie, przyjemniej niż niejedną powieść, może tak samo dobrze jak Opowieści z Narni w wieku ośmiu lat, co, choć tematyka i wydanie skrajnie różne, przywołuje wiele pięknych wspomnień z dzieciństwa i daje kolejny powód, żeby jeszcze kiedyś zajrzeć do tej książki.

Wydanie jest zwykłe. Książka w niestandardowym, małym formacie, z szarą, niepozorną okładką. Już w wydaniu angielskim okładka jest zielona, z drzewem, co jakoś zawsze wiąże się z rozważaniami filozoficznymi i sprawia weselsze wrażenie. Tu mamy fragment jakichś starych drzwi z  - być może – średniowiecznego kościoła i tytuł. Gratkę stanowić może tylko imię i nazwisko Autora, będące jego oryginalnym podpisem. Blurb jest biały na czarnym tle, nic ciekawego. Z drugiej strony introligatorskie sztuczki bardzo by mnie denerwowały, a zainteresowani tematyką i tak po pozycję sięgną. Bo wydanie – mimo że niepozorne – z pewnością jest estetyczne: dobry papier, ładna czcionka, połyskująca okładka… Powiedziałabym nawet, że owe drzwi na okładce nadają jej jakiejś elegancji, powagi. Powagi. Szlachetności – to chyba najlepsze określenie.

Nawet dzieci wiedzą, że przy biurku pracuje się najlepiej wtedy, kiedy wszystko jest poukładane, na swoim miejscu. Tak samo w życiu. Kiedy nie brakuje żadnej niezbędnej rzeczy i wszystko jest tam, gdzie powinno być, możemy żyć w zupełnej harmonii i szczęściu, a przynajmniej potrafić przetrwać burze i niepowodzenia – o ile łatwiej jest przezwyciężać problemy, nie czując dysonansów w środku. A miłość – w jakiejkolwiek postaci – jest wciąż obecna w naszym życiu, w nas, w świecie wokół; często jednak sprawia nam ona problem, potrzebujemy uporządkować sobie jakoś hierarchię wartości, znaleźć błąd, który popełniamy. A ciężko jest to zrobić, nie znając istoty miłości, nie wiedząc – albo tylko mgliście podejrzewając – co nią jest, a co nie. Nawet jeśli, to z pewnością taki wyznacznik w dynamicznym, strywializowanym świecie telewizyjnych randek i disco polo, przyda się każdemu, a może ochroni przed jakimś strasznym błędem w tej delikatnej materii. I nie tylko nas – książka z pewnością jest doskonałym pomysłem na spontaniczny prezent dla rodziny i przyjaciół, dzieci i dorosłych. Niech zamiast kolejnego romansu dla nastolatek z trójkącikiem przeczytają o Miłości – a właściwie o Miłościach – tak prostych, bo w pewien sposób pisanych w naszą naturę, ale jednocześnie tak bardzo dalekich.  

Tytuł: „Cztery Miłości”
Autor: Clive S. Lewis
Moja ocena: 7,5/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Media Rodzina


9 komentarzy :

  1. Piękna historia, czytałam ją dawno temu, ale do dziś wspominam niezwykle pozytywnie ;)
    Thievingbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce, ale widzę, że całkiem pozytywnie ją oceniasz, dlatego postaram się wziąć ją pod uwagę w wolnym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  3. O, coś pozytywnie ocenionego u Ciebie :) Nie słyszałam o niej, ale to raczej nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze myślałam po przeczytaniu tej recenzji, że Twoja ocena będzie troszkę wyższa... Interesująca książka, bardzo zaciekawiła mnie jej forma, ale... Myślę, że teraz bym jej nie zrozumiała lub przeczytała normalnie, zwykle, tak jak się nie powinno czytać rozmyślań, rozważań. Jednak za kilka lat bardzo chciałabym sięgnąć po "Cztery Miłości".
    A okładka swoją skromnością bardzo mnie zaskoczyła.

    OdpowiedzUsuń
  5. Widzę, że książkę oceniasz pozytywnie. Może sięgnę.
    Pozdrawiam.
    http://miedzy--stronami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Masz rację, autor nie jest zbyt znany. Jednak fajnie, że trafiłam na Twoją recenzję, bo ,,Opowieści z..." bardzo lubię, więc chętnie sięgnę i po tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pierwszy raz słyszę o tej pozycji, jednak chętnie kiedyś po nią sięgnę :) Kiedy już poczuję się na tyle dojrzała, aby po przeczytaniu coś z niej wynieść :)
    NiczymSzeherezada.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Książka już czeka na mojej półce na swoją kolej :) A znając autora na pewno się nie zawiodę ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Z pewnością, gdybym znalazła książkę i zobaczyła sam tytuł wiałabym gdzie pieprz rośnie. Jestem strasznie uczulona na wszystkie książki, które "love" mają w tytule, ale widać, że wówczas przeszłaby mi okazja do zapoznania się z kawałkiem naprawdę dobrej literatury ;)

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!