środa, 5 sierpnia 2015

Zamczysko nad urwiskiem. Recenzja książki



Brytyjczycy, w przeciwieństwie do Polaków, potrafią dbać o swoją historię, pamiętać o swojej przeszłości, chwalić się ją przy innych. A mają czym. Wielka Brytania została zdobyta tylko dwa razy – przez Juliusza Cezara i Wilhelma I Zdobywcę (bitwa pod Hastings, 1066), nie uginając się nawet przed Hitlerem. W swojej długiej historii maleńka wyspa oddzielająca Europę i Morze Północe od oceanu stała się imperium kolonialnym, a Wiktoria Hanowerska cesarzową Indii. Wcześniej też nie było gorzej: w średniowieczu potężni Plantagentowie posiadali spory kawał Francji – zmieniło się to dopiero po wojnie stuletniej – a słynny Ryszard Lwie Serce jako potężny władca wybrał się III krucjatę, w czasie której może i by odbił Jerozolimę z rąk Saladyna, ale kłótliwe i złe stworzenie z niego było. Po przegranej wojnie stuletniej i wojnie domowej Dwóch Róż władzę objęła dynastia Tudorów, w tym znany wszystkim Henryk VIII, który nie tylko miał kilka żon, ale i zmienił religię swojego państwa na krajową odmianę chrześcijaństwa. Nie rozumiem fascynacji jego osobą, tak jak całą dynastią, ale naprawdę podziwiam Anglię, że zmiany jej nie osłabiły, ani nie doprowadziły do upadku, szczególnie że nieprawdą jest, że wszyscy potulnie zgodzili się na nową wiarę – katoliczką była Maria Tudor, która do historii przeszła jako słynna Krwawa Mary i szkocka Maria Stuart, jedna z najtragiczniejszych europejskich monarchów. Jednak chyba najbardziej trwale w historii zapisała się postać Królowej Dziewicy, która nigdy nie miała męża, wiedząc, że wynikający z małżeństwa sojusz może w jakiś sposób osłabić Anglię – oczywiście jest to Elżbieta I. 

W 1551 roku nie jest jednak potężną królową, ale zastraszoną królewną, ostatnią z wielkiej dynastii. Właśnie umarła jej siostra, Maria Tudor i wszyscy protestanci w kraju odetchnęli z ulgą, bo Elżbieta wyznaje nową wiarę i z pewnością nie będzie palić anglikanów na stosach. Sytuacja polityczna nie jest dobra – we Francji, u boku delfina Franciszka, przebywała królowa Szkotów, Maria I Stuart, na domiar złego katoliczka, a cesarz Filip II jeśli nie był zajęty osłabianiem potężnej dynastii Jagiellonów (jak się miło złożyło, właśnie nie dawno czytałam i recenzowałam książkę o tym), to ostrzył sobie zęby na Anglię. Wokół nowej królowej zaczynają się plątać hiszpańscy szpiedzy i inne podejrzane indywidua, na domiar złego królowa obawia się, że jej pilnie strzeżona tajemnica może wyjść na jaw, a tym samym doprowadzić do jej zguby. Wysyła więc swojego oddanego szpiega, Brendana Prescotta, do pewnej ponurej, zapuszczonej rezydencji gdzieś na morskim urwiskiem, mającej wiele ponurych – jak przystało na takie miejsce – tajemnic. On jednak zmaga się nie tylko z kilkoma kryjącymi wiele mieszkańcami Vaugham Hall, ale z własnym pochodzeniem i demonami z przeszłości, które nagle zaczynają zmartwychwstawać… Czy oddany szpieg królowej ominie wiele przeszkód i ocali swoją królową? Czy uleczy się z traumatycznych wspomnień i zamieszka ze swoją ukochaną kobietą? I jaki sekret kryje Elżbieta? 

Ja to mam mózg. Nie ma jak zacząć czytać od drugiej części! Uświadomiłam sobie to dopiero, kiedy przeczytałam pierwsze pięćdziesiąt stron. Brawo genialna ja! Na szczęście powieść nie okazała się być bezpośrednią kontynuacją, a wszystkie wydarzenie z poprzedniego tomu zostały przypomniane w retrospekcjach bohaterów i przez narratora, dzięki czemu – choć zazwyczaj takich rzeczy nie lubię – nie czułam się jak urwana z konopi. Jednym minusem jest to, że gdy zabiorę się za tom pierwszy, wszystko będę już wiedzieć, a zakończenie nie będzie dla mnie zagadką, ani też czymś zaskakującym. To nazywa się popsuć sobie rozrywkę zanim w ogóle się zaczęła, ale kiedy pogratulowałam sobie logicznego myślenia i lenistwa, przez które nie chciało mi się pogrzebać w Internecie, możemy przejść dalej. 

Okładka robi naprawdę dobre wrażenie. Książkę wydrukowano w większym, niestandardowym formacie (przez to czytało się ją nieco dziwnie, ale pewnie dlatego, że jestem przyzwyczajona do znacznie mniejszych książek), ale dzięki temu okładkowa ilustracja prezentuje się jeszcze lepiej – pomarańcz sukni kobiety jest bardzo intensywny, ale i ciepły, kontrastując z bielą koronki i górnej części rękawów, wspaniałych szerokich rękawów, jak przy każdej sukni z tamtej epoki, a także nazwiskiem Autora, zapisanym czarną czcionką. Widzimy też piękny naszyjnik kobiety i kawałek jej twarzy z ustami, wokół której wiją się brązowe włosy. Elżbieta to nie jest, bo ona była ruda, a przynajmniej – delikatnie mówiąc – jej włosy miały kolor przypalonego blondu, a suknia kobiety wydaje się u góry zbyt odkryta; w tamtych czasach noszono raczej głębokie kwadratowe dekolty, nie mówię jednak, że mi się nie podoba, bo wygląda to naprawdę dobrze, a poplamiona krwią karta przypomina, że nie jest to zwykły dworski romans, ale coś, co będzie krwawe, mroczne i tajemnicze, szczególnie, że na boku mamy napis, coś o kobietach które zmieniły bieg historii, sugerujący kolejną fabularyzowaną biografię królowej, jakoś tak nie pasujące do tego co mamy pod tytułem – że kobiety które zmieniły losy Europy i jakieś sekrety? Och tak, pomyślałam. Uwielbiam wszystko, co ma coś wspólnego z dworskimi intrygami i spiskami politycznymi, a to – moim zdaniem – opisywały oba blurby. Grzbiet książki prezentuje się równie elegancko z pomarańczowym nazwiskiem Autora na tle w kolorze ercù i klasyczną ramką z tytułem. Tylna okładka, z zarysem portalu (wygląda nieco orientalnie…?) z ciekawym blurbem i sympatyczny opis pisarza, którego od razu polubiłam, jako innego miłośnika historii na tym padole smutku i łez. W każdym razie okładka naprawdę przyciąga wzrok (wciąż nie mogę napatrzyć się na ten pomarańcz!) i zachęca do czytania, poznania, tego, co jest w środku. 

Autor ma dość dobry styl, pisze ciekawie, lekko, tak, że książkę można przeczytać w dzień lub dwa – właściwie całość, poza siedemdziesięcioma stronami, które przeczytałam przed snem, przebrnęłam w jedno popołudnie. Pisarz stara się obrazowo opisać rzeczywistość wokół bohatera, utrwalając zapachy i dźwięki; wprost lubuje się w opisach dworskiej rzeczywistości, aury unoszącej się wśród Elżbiety, pełnej odurzających perfum, zapachów bielideł, lekkich szelestów jedwabiu i aksamitu, grze uczuć i mimice twarzy bohaterów z niemal kobiecą subtelnością. Próbuje nawet stworzyć nastrój grozy w zapuszczonym Vaugham Hall gdzieś nad brzegiem stromego urwiska, zaplątanym w szczelną sieć tajemnic i nawet mu się to udaje, chociaż ja, fanka wszystkiego co mroczne i tajemnicze, byłam dość rozczarowana rozwiązaniem zagadki i brakiem morderstwa, chociaż  wtedy, kiedy wydaje nam się, że wszystko już wiemy, okazuje się, że w niektórych kwestiach się myliliśmy. To bez wątpienia bardzo ciekawy zabieg, skutecznie ubarwiający książkę. 

Z pewnością najlepszym bohaterem nie był Brendan - jestem nastawiona do tej postaci dość neutralnie, choć podziwiam jego odwagę w niektórych sytuacjach. To postać przeciętna, szara, nieco nudna, dość nijaka. Może nawet przypomina trochę jednego z tych bohaterów powieści kryminalnych, jakiegoś młodego inspektora z mnóstwem osobistych wrogów i duchami, które nie chcą go opuścić – co więcej – nie są duchami, chociaż tak mogłoby się wydawać. Prescott ma jakiś tam kodeks moralny, nieco wielkopańskie uosobienie (w sumie się nie dziwię, od tego przebywania na dworze i faworyzowania przez królową woda sodowa uderzyłaby do głowy każdemu) i nieco ludzkich zachowań; jest to jednak postać, która zostaje z czytelnikiem jakoś na długo. Może to wynika z tego, że Autor starał się, żeby każdy z nas, przeciętnych szaraczków, mógł się z nim utożsamić, by miał wyważoną ilość zalet i wad, ale chyba przesadził z tą przeciętnością, bo Brendan wydaje mi się po prostu szary i płaski, bez życia i bez czegoś, dzięki czemu czytelnik mógł go polubić. Szkoda w sumie, po dzięki temu powieść byłaby jeszcze ciekawsza, bardziej malownicza i wciągająca, a brakuje mi jakiegoś bohatera, o którym mogłabym przeczytać całą serię i myślę, że nieco poprawiony pan Prescott nadawałby się idealnie. 

Bohaterką, która zaintrygowała mnie najbardziej – i właściwie dla której przeczytam pierwszy tom – jest Sybilla Darrier. I tu nie chodzi już o imię i jakieś skojarzenia do pewnej innej Sybilli, którą, myślę, Autor powinien znać, ale o samą bohaterkę, zdecydowanie pasującą do imienia. Sybilla jest tajemnicza, mroczna, piękna, intrygująca, bez serca; w dodatku w jej opis pisarz włożył naprawdę dużo wysiłku i jest to chyba najlepsza postać w powieści, chyba również dlatego – że według odwiecznych zasad – zło fascynuje. No ale jak nie ma fascynować? Jest to mistrzyni iluzji, umiejąca wzbudzać pożądanie w Prescottcie i fascynować czytelnika. I chociaż wiem, że w pisarz mocno opiera się na archetypach, a wiele podobnych femme fatale kręci się wokół każdego mężczyzny we wielu kryminałach i powieściach tego rodzaju, to Autor naprawdę ciekawie przedstawił jej postać, spowijając ją warstewką mroku i prawdziwego, wyrafinowanego zła, niemal prawdziwa i żywa, podczas gdy tamte są po prostu albo prymitywne, albo nudne. Albo po prostu działa na mnie tak jej imię – bo nazwać swoją bohaterkę Sybillą to jak zrobić mi prawdziwie dobry prezent. 

Pozostali bohaterowie nie wyróżniają się niczym ciekawym – chociaż  Dziobaty i Nan to ciekawa, sympatyczna para, a lord Vaugham zyskał sobie nieco mojego współczucia. Dość interesująco przestawia się lady Vaugham, jednak gdyby Autor zdecydował się jeszcze bardziej rozbudować fabułę, jestem pewna, że postać ta mogłaby być jeszcze lepsza. Kate, ukochana naszego bohatera, to już całkowita porażka, nie tylko źle zarysowana, ale po prostu nijaka i bezpłciowa, nawet wtedy, kiedy ostrzega swojego ukochanego przed intrygami Elżbiety i wymierza mu policzek (ta scena, nie wiedzieć czemu, skojarzyła mi się z pierwszą częścią Piratów z Karaibiów). Może dlatego, że jest taka sztywna, albo że pojawia się na początku i na końcu? Jednak to ostatnie żadną przeszkodą dla dobrego pisarza nie jest, bo bywają postacie epizodyczne, pełne charakteru i temperamentu. Muszę też pochwalić – chociaż trochę – niezłe przedstawienie postaci dzieci Vaughamów, nakreślone z jakąś niemal matczyną wrażliwością, chyba jedyne godne sympatii postacie w ponurym dworze, nie do końca świadome tego, jakie dramaty i spiski rozgrywają się wokół nich. Sama królowa Elżbieta, wydawałoby się, najważniejsza postać w powieści, została sportretowana bardzo przeciętnie; Autor chciał przedstawić jak pełnokrwistą postać z zaletami i wadami, a jednocześnie możliwie wybielić ją tak, by zyskała sympatię każdego czytelnika i była kontrastem dla swojej siostry Marii (z którą spotkam się w tomie pierwszym), a jednocześnie była silna, władcza, ambitna i po monarszemu przebiegła, przez co Elżbieta jest postacią o rysach mocno rozmytych i niestałych, w dodatku chłodna, wyniosła i dość protekcjonalna, zupełnie nie przypominająca słodkiej, niewinnej, wesołej księżniczki, chociażby zwykłego człowieka z wadami i zaletami, barwną, pełną życia postacią. Przez cały czas wywoływała tylko moją irytację swoją nijakością (bylejakością?) i trzymaniem przy sobie kogoś takiego jak Robert Dudley, który każdemu człowiekowi działałby zbyt mocno na nerwy (jego konflikt z naszym szpiegiem jest mocno naciągany moim zdaniem i zupełnie niepotrzebny, chyba że nie wiem czegoś z tomu pierwszego, co jest bardzo prawdopodobne). Zresztą królowa przez większą część powieści pojawia się tylko w dialogach bohaterów, z którymi wiąże ją tylko… Ale tego nie będę mówić. 

Fabularnie jest to po prostu dość przewidywalny kryminał z historycznym tłem i kostiumami z epoki elżbietańskiej, co prawda niemal pozbawiony trupów oraz nieco naciąganą intrygą, ale Autor nadrabia to zwrotami akcji, potyczkami, nieprzewidywalnymi zakończeniami i kilkoma widowiskowymi scenami, jakie możemy znaleźć tylko filmach sensacyjnych. Trzeba jednak przyznać, że wtedy, kiedy wiemy już wszystko i uśmiechamy się pod nosem z powodu tak banalnego rozwiązania, okazuje się, że zostajemy oszukani przez Autora w naprawdę niezłym stylu. Sama byłam zaskoczona, choć jako samozwańcza wróżka już od początku, spoglądając na okładkę i tytuł domyślałam się istoty całej zagadki (chociaż to nie jest tak bardzo jednoznaczne, jak myślicie; trzeba odnotować także, że Polacy znów popisali się tłumaczeniem - w originale była nawet pasująca wendeta, więc skąd ten potomek?). To naprawdę ciekawy zabieg, bardzo odważny, muszę przyznać. Kilka elementów, szczególnie Sybilla i jej intrygująca historia, zaciekawiło mnie na tyle, by czytać dalej bez jakiekolwiek przymusu i – choć nie zafascynowało mnie bardzo – spędzić miło popołudnie. Nawet jeśli spodziewałam się czegoś innego, intrygi bardziej politycznej i dotyczącej bardziej Elżbiety niż Prescotta, może jakiegoś spisku w Anglii przeciw protestanckiej królowej, czy mającego na celu wyniesienie jej na tron, może zamachu na jej życie, w każdym razie czegoś bliższego prawdzie historycznej i z mniejszą dawką prywaty bohatera, którego perypetie – tak naprawdę – niemal bez większych szkód mogłyby zostać przeniesione do oplątanej habsburskimi intrygami i szpiegami jagiellońskiej Polski czy średniowiecznej Skandynawii. To jednak tylko kolejna lekcja, żeby nie ufać wszelkim blurbom, napisom na okładce im tym podobnym kwiatkom (chyba że założymy, że lady Vaugham niemal zmieniła losy Europy, a okrycie Prescotta było bardziej sensacyjne i nieprawdopodobne od lądowania UFO w Stonehenge). 

Prawda historyczna ma się tu źle. Bardzo źle. Chociaż nie da się napisać powieści historycznej, w której losy fikcyjnych bohaterów splatałyby się z historią nie zmieniając żadnego szczegółu choćby na użytek własny lub z powodu widzimisię pisarza (chyba że jest to powieść biograficzna, ale to zupełnie coś innego), to nie można popadać po prostu drugą skrajność i dać popis kompletniej nieznajomości podstawowych faktów historycznych jak scenarzyści Królestwa Niebieskiego. Tu już nie chodzi, że wtedy czuję się jakbym oglądała czy czytała fantastykę zamiast historii, ale o ile w nieszczęsnym filmie historię potraktowano bardzo dowolnie, to tutaj pisarz padł ofiarą straszliwszych uproszczeń. Nie wiem (nie potrafię też skonfrontować tego z pierwszą częścią), czy po prostu Autor nie przeczytał żadnych obiektywnych, dobrych opracowań na temat reformacji w Anglii i ostatnich Tudorów i bazował na szkolno-podręcznikowej wiedzy doprawionej Wikipedią, czy uznał, że pisząc o problemach Prescotta potrzebuje tylko wczesnoelżbietańskiej otoczki, bez skomplikowanych zagadnień politycznych, kulturowych i społecznych. Cokolwiek w każdym razie zrobił, nie wygląda to zachęcająco. Gdybym była mniej otwartą i tolerancyjną konserwatystką (a nie jestem) z pewnością obraziłabym się na Autora za to, co wypisuje tam o katolikach i o królowej Marii, której krwawa legenda z czasem przerosła ją samą. Ba! Nie chcę uogólniać, ale wydaje mi się, że katolicy zostali przedstawieni dość negatywnie (Sybilla, lady Vaugham, jej mąż i kilku innych), bardziej negatywnie niż anglikanie, między którymi można znaleźć nieco sympatyczniejszych postaci. A Filip II Habsburg to już diabeł wcielony, nie lepszy od Marii (bohaterowie przechadzając się po Londynie wciąż spotykają świadectwa jej krwawych rządów),którzy żyje tylko dla zniszczenia Anglii i nie cofnie się przed niczym. Cóż, polityka, Filipek kombinował nawet z małżeństwem z Królową Dziewicą, ale wątpię, żeby miał czas i interes doprowadzić Tudorów do zupełnego zniszczenia, już nie mówią o bawieniu się w wyrafinowane intrygi, zresztą nie robił tego dla własnej przyjemności i satysfakcji. Może jednak nieco w tym mojej przesady – temat reformacji jest dla mnie na tyle ciekawy, że chcę poznać opinie wielu osób, co sprawia, że doszukuję się jakiś sądów tam, gdzie jest tylko lekka, nieobowiązująca powiastka. 

Zazdroszczę Anglikom, że potrafią w taki sposób opowiadać o swoich dziejach i fascynować nimi ludzi – bo kto wie, czy po przeczytaniu owego przyjemnego kryminału ktoś nie zabierze się do czytania więcej na ten temat, dając się pociągnąć fenomenowi Tudorów (którego wciąż jeszcze nie rozumiem), choć nawet nie jest Anglikiem. Żeby Polacy coś takiego umieli! Na razie jest tylko Elżbieta Cherezińska, ale mam nadzieję, że będzie jeszcze ktoś, kto pokaże, że nasza polska historia jest sama w sobie świetnym kryminałem i to bez większych uproszczeń. W każdym razie – cokolwiek by powiedzieć – popołudniowe, leniwe czytanie lekkiego kryminału bez wychodzenia z ukochanego świata sukien, królowych i historycznych nazwisk czasami każdemu jest potrzebne. Choćby dlatego, żeby być szczęśliwym, że jest to letnie popołudnie we własnym domu czy ogródku, a nie mroźny, deszczowy dzień w ponurym zamczysku nad urwiskiem, ukrywającym pewną tajemnicę i demona z przeszłości…

Tytuł: „Potomek Tudorów”
Autor: Christoper W. Gortner
Moja ocena: 5/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję pani Edycie z wydawnictwa Znak

6 komentarzy :

  1. Twoje recenzje czyta się bardzo miło :)
    Ja osobiście nie jestem fanką, amatorką takich książek - nie przepadam za historią, a dworskie czasy to dla mnie całkowicie czarna magia, w którą nie mam ochoty się wgłębiać. Pomimo tego, zaciekawiłaś mnie tą jakże obszerną recenzją:)
    Okładka niewątpliwie jest piękna - choć znów nie w moim typie.
    Oh, wkurzały mnie zawsze te dworskie klimaty, ale taki mroźny zamek brzmi kusząco w te piekielne upały. Nie znoszę takich pogód - za to wiatr, deszcz - tak, zdecydowanie lepiej się wtedy siedzi pod kocykiem z herbatką i książką albo jeździ rowerem po wsi, bo tylko wtedy z każdego zaułka nie wyłażą naćpane gimby i żule. ;-;
    Znów nie na temat, wybacz.
    Ciekawie, ciekawie.. kryminał w tamtej epoce? Nieźle.:)
    Szkoda, że ofiar nie ma, no ale cóż.
    Możliwe, że kiedyś skuszę się na tą pozycję.:)

    Pozdrawiam:)
    wyspa-ksiazek1.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tylko Ty jesteś taka genialna :P Ja często zaczynam czytać od środka serii, ale nawet mi to specjalnie nie przeszkadza :) i faktycznie, mądrze zauważyłaś, że Anglicy chełpią się swoją historią a my zamiatamy ją pod dywan :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Postaram przeczytać się tą książę.
    Pozdrawiam.
    http://miedzy--stronami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. ja uwielbiam powieści Gregory więc i tę z chęcią bym przeczytała.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba będziesz musiała w końcu się przyzwyczaić, że w tego typu książkach historia będzie nie do końca historią. Ale sama fabuła jak widzę nie jest taka zła. Muszę w końcu zacząć sięgać po książki tego gatunku!
    PS. Mogę policzyć na palcach jednej ręki serie, które zaczęłam czytać od pierwszego tomu. XD

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!