Często słyszę opinie starszych ode mnie, że w dzisiejszych
czasach dzieci mają nudne życie, a w dorosłość wchodzą nieprzygotowane do
wyzwań, jakie na nich czekają. I, po głębszym przemyśleniu oraz obserwacjach
poczynionych w szczególności na Facebooku, muszę jednak podpisać się pod tą
teorią. Rok szkolny? Wszyscy narzekają na brak czasu, bo nauczyciele wymagają
coraz więcej, zresztą towarzyskie wracanie ze szkoły i internetowe rozmowy
pochłaniają dużo czasu, żeby nie wspominać o przeczesywaniu otchłani Internetu
w poszukiwaniu rozrywki. Wakacje? Również Internet, wypady rowerowe, wycieczki
z rodziną, często za granicę. I tak wiele nastolatków, tkwiąc cały deszczowy
lipiec czy sierpień przed telewizorem, narzeka w końcu na nudę. Ha. Na tym
polega smutek ich egzystencji. Nie chcę nikogo obrażać, ani też jak moja babcia
zaczynać zdania od za moich czasów,
ale moje wspomnienia są mniej więcej takie, że biegałam z koleżankami i
kolegami nie zważając na białe conversy (bo takich nie mieliśmy), robiliśmy
placki z błota, zamki z piasku i goniliśmy dzikie koty. Pamiętam jeszcze
zaniedbany domek, a właściwie pewnego rodzaju skład na narzędzia ogrodnicze,
takiż sam u mojej koleżanki; również wielki basen, po którym pływaliśmy pontonem
i pewnego młodego byka, przed którym uciekaliśmy na przełaj przez kukurydzę. Nasz
wygląd ciężko było porównać do designerskich dwunastolatek, które robią sobie
codziennie kilka selfie , a rozmowy i
kłótnie do postów, komentarzy i rozmów w Internecie, ale wspomnienia mam bardzo
dobre, takie, jakich wielu mogłoby mi zazdrościć. Jednak myślę, że dzisiejsze
nastolatki – w większości - nie chciałyby nawet słyszeć o takich rzeczach,
uważając je za zbyt wyczerpujące. Może to stereotypowa opinia, ale dziś mało kto
potrafi się bawić. Ale nie chodzi mi
o imprezy. Bawić się, w na przykład, udawanie, że jest się posiadaczem wyspy…
Marian, Julek, Pestka i Ula jednak potrafią. Kiedy
przyjeżdżają na wakacje nad rzekę Młynówkę, we wiosce Olszyny, potrafią całe
dnie spędzać na wyspie na rzece, tylko we czwórkę. Pewnego dnia odkrywają, że
na ich wyspie jest obcy – tajemniczy chłopak ze zranioną nogą, który twierdzi,
że idzie do swojego wuja. Przyjaciele próbują mu pomóc, jednak z czasem
przekonują się, że sprawa Zenka, bo tak nazywa się ów przybysz, nie jest taka
prosta, jak na początku mogło się wydawać. Największe problemy ma Ula, cicha,
nieśmiała dziewczyna, która do tego dziwnego chłopaka zaczyna czuć coś więcej
niż tylko sympatię… Co będzie z Zenkiem? Czy w końcu uda mu się dotrzeć do
wuja? I, co jest chyba najważniejszym pytaniem fabularnym powieści, co go
skłoniło do podjęcia tak ryzykownej wyprawy?
Rzeczą, dla której warto książkę przeczytać, jest
podejście do przedstawianych tematów i wartości – ujęcie bardzo klasyczne (żeby
nie napisać przestarzałe), pełne
moralności tamtych czasów, ale i na wskroś uniwersalne. Autorkę zajmują istotne
problemy, do których kłopot z brakiem chłopaka jak najbardziej się nie zalicza;
przedstawia swoich młodych bohaterów w sytuacjach często przerastających ich
wiek i predyspozycje psychiczne, w których przecież jakoś muszą sobie poradzić,
uznając pewne wartości i normy moralne bez których – co pisarka może nieco
natrętnie stara się udowodnić – ciężko byłoby te problemy rozwiązać. A rozwiązywanie
ich jest właśnie procesem dorastania, kształtuje odrębne, ciekawe charaktery
bohaterów, sprawia, że powoli przestają być dziećmi, a stają się dorosłymi –
oczywiście psychicznie. Jednocześnie forma nie jest ciężka, wręcz przeciwnie –
nurtujące problemy zostały przedstawione tak, że każdy czytelnik, choć może w
życiu nie doświadczy podobnych sytuacji, rozumie bohaterów, a także – mimo
wszystko współczuje Zenkowi. Nie jest to może dramatyczna lektura w stylu
kolejnych wyznań Arabki, która uciekła na Zachód czy dziewczyny, która po
latach opowiada o swoim traumatycznym dzieciństwie, ani nie poraża tak samo jak
inna lektura, którą pamiętam z okresu, w którym czytałam tę – Chłopcy z Placu Broni. Emocje są
bardziej wyważone, ukryte, schowane między słowami, niezbyt intensywne i
jaskrawe, ale za to prawdziwe. Do bólu. Nie przesłodzone i sentymentalne, jak
bywa to często w pozycjach dla młodszych czytelników, ale zarazem ładnie
komponujące się z fabułą, zlewające się w jedną ciekawą całość. I – co chyba najważniejsze
– pisarka nie traktuje odbiorcy jak nierozumną istotę, której wszystko trzeba
podać na tacy, wręcz przeciwnie: młody czytelnik jest traktowany jak ktoś równy
Autorce, jak dorosły, z którym można poważnie porozmawiać na różne tematy, a
czasami dobrze i gustownie się przy tym bawić, z góry zakłada, że ma do
czynienia z inteligentnym młodym człowiekiem. Rzadko można spotkać takie
elementy w tego typu literaturze, pozycja ta więc chwilowo zaspokoiła wtedy mój
wybredny gust i robiła to przez naprawdę długi czas.
Dużą zasługę ma w tym język, jakiego używa Autorka – styl
ma prosty, dostosowany do potrzeb młodego odbiorcy i sprawiający, że powieść
czyta się bardzo szybko i lekko, spokojny i ładny, nadający całości pewną nutę
wewnętrznego ładu i harmonii, a może nawet melancholii. Język dość barwny, ale
sprawiający wrażenie skromnego i skrajnie minimalistycznego, pozostawiającego
wiele do interpretacji czytelnikowi, a jednocześnie odsłaniającym przed nim
wiele kwestii, które pewnie zamazałyby się przy większej ilości słów. Nawet
najbardziej dynamiczne momenty napisane są spokojnie, dość szczegółowo, bez
zmieniania tempa. Pisarka jest doskonałym obserwatorem, zresztą obserwacja
zachowań bohaterów i szukanie ich powodów – nierzadko pozostających w sferze
domysłów – to istota tej książki. Każdy najdrobniejszy gest, niedopowiedziane
zdanie, dziwne uczucie, które zaczyna kiełkować w bohaterze czy błysk w oku
mogą wiele znaczyć, będąc czasem ważną częścią opowieści. Z drugiej strony,
przez liczne – dziwnie to mówić, ale tak naprawdę jest – archaizmy i dość stare
już konstrukcje zdań, rodem z głębokiego PRL-u, same z siebie przywołują pewien
dziwny sentyment, który moje pokolenie ma we krwi, chociaż nie pamięta tamtych
czasów. Czytanie przypomina trochę kameralny film dla młodzieży, ze słabą
kolorystyką i czarnymi plamami, chociaż mimo wszystko bliżej tu do ładnego
obrazka tamtych lat niż szarej, brutalnej rzeczywistości. Ale te archaizmy i
brak krzykliwych gadżetów dzisiejszych czasów, gdzie komputer zastępuje wyspa na
jeziorze, podkreśla tylko uniwersalną wymowę książki i sprawia, że czytelnik
przestaje zaprzątać sobie głowę szczegółami, skupiając się na istocie – na
problemach bohaterów, które, trzeba przyznać, są zwykle takie same, bez względu
na rekwizyty i datę.
Fabuła, jak na warunki gatunku i rodzaj, toczy się do
przodu w dość szybkim tempie; Autorka poświęciła na poszczególne wydarzenia
tyle czasu, ile potrzeba, nie przeciągając jakiegoś wątku nadmiernie ani też
nie skracając. Wszystko wobec tego jest poukładane, logiczne i harmonijne. Bo
tak naprawdę wiele się nie dzieje: duże partie tekstu pisarka poświęciła na
delikatną analizę psychiki bohaterów, dialogi i wątki poboczne, chociażby dość
szeroko przedstawiony konflikt Pestki z jej matką czy sytuacja rodzinna Uli. Są
to jednak – najczęściej - wątki zgrabnie i niemal niezauważalnie wplecione do
fabuły, mające na celu jeszcze szersze przedstawienie postaci, w pewnym stopniu
wyjaśniające ich styl bycia, charakter, wyznawane wartości i reakcje. Co
ciekawe, najmniej wiemy o najważniejszej postaci powieści, Zenku – to wątek
sprytnie ukryty, pozostający w strefie domysłu czytelnika i sprawiający, że
postać chłopaka jest taka intrygująca i tajemnicza; dzięki temu książka zmusza
do przeczytania jej do końca i stwarza Autorce wygodny, zgrabny pretekst by z
zapałem szkicować dalej psychologiczne portrety swoich dorastających bohaterów
i snuć rozważania na nurtujące ją tematy. Bo tak naprawdę – mimo że jest to
kwestia wydawałoby się nadrzędna, ciekawa i motywująca do dalszego czytania –
nie ważne, czy Zenek znajdzie swojego wuja czy też nie. Najważniejszy jest tu
motyw drogi, powody, jakie kierowały bohaterem i jego przemiana. A także coś,
co łączy go z Ulą, choć to najdelikatniej zasugerowany i najbardziej niewyraźny
wątek w powieści. A co? Tego niech już każdy domyśli się sam.
Podkreślając wielokrotnie fakt, że Autorka najwięcej uwagi
poświęciła bohaterom i ich psychice, oczywiście nie miałam na myśli, że zrobiła
to dobrze – czasami można przecież przedobrzyć, rozmazać cechy bohatera, co
sprawi, że postać, której psychikę chcieliśmy przedstawić bardzo dokładnie,
rozmywa się i staje się niewyraźna i nieco miałka. To stało się tu w kliku
przypadkach, szczególnie jeśli chodzi o męskich bohaterów powieści – mam tu na
myśli oczywiście Julka i Marian. O ile Julkowi jeszcze wiele można przebaczyć,
bo to przecież jeszcze dziecko, stojące na początku drogi do dorosłości,
ujmująco niewinne i wywołujące czasami z tego powodu uśmiech na twarzy
czytelnika, a Autorka nie ma raczej dużego doświadczenia w tworzeniu takich
postaci, to ciężko powiedzieć cokolwiek dobrego o Marianie. Bo naprawdę nie
dowiadujemy się o nic konkretnego. Dobry chłopak z niego był, przy czym miał
cechy typowe dla dorastających osobników jego płci, wzorowo opiekował się
Julkiem i był dla niego zadziwiająco wyrozumiały (nawet jak na normy PRL-u i
lat 50., kiedy, jak wieść głosi, młodzież była lepsza niż dzisiejsza gimbaza, w co, tak naprawdę, nie wątpię)
tak naprawdę nic więcej o nim nie wiemy. Oczywiście, Autorka z pietyzmem
odmalowuje jego sylwetkę, ale chłopak z każdą stroną staje się coraz bardziej
nijaki i skutecznie działa ludziom na nerwy. Tak samo jak dziewczyna zwana
Pestką (nie dowiadujemy się, jak nazywała się naprawdę; gdy byłam mniej więcej
w jej wieku w całej swojej genialności sądziłam jednak, że to jest jej imię).
Inna sprawa, że nie lubię dziewczyn-chłopaczyc w właśnie jej stylu (to znaczy
wkurzających osóbek, które kiedy kopiują styl chłopaków myślą, że wszystko mogą
i zaczynają działać naprawdę bezmyślnie i arogancko; uwierzcie, mam jeszcze
traumę od pewnego mocno bajkowego fantasy, w którym pewna dziewczyna zakochała
się w drzewie i kwestiach zachowania przypominała Pestkę… żebym tylko nie
zapomniała nasłać na nich asasynów albo nija).
Miała wyjść pewna siebie, buntownicza dziewczyna, która jednak skrywa
ciągle powracający konflikt z matką. Wydaje mi się jednak, że Autorka nie miała
tyle brawury czy też doświadczenia, żeby napisać to tak, jak powinno być,
tworząc postać nieco sztuczną, wykreowaną trochę na siłę i dość trudną do
zrozumienia przez czytelnika, nawet tego, który w ogólnym zarysie bohaterkę
przypomina. Zresztą, trudno jest wykreować sympatycznego bohatera z mocnym
charakterem, a i tego typu osobowość w pewien sposób burzy delikatną, kameralną
kompozycję polegającą na zagłębianiu uczuć postaci. Tutaj bardziej pasowałaby
Ula (mówiąc nawiasem, subiektywnie moja ulubiona bohaterka powieści, bo może nawet
przypominająca mnie) – nieśmiała, cokolwiek zahukana, czasami jeszcze dziecinna
i niezwykle wrażliwa. Rysunek jej postaci wychodzi Autorce bardzo ładnie,
delikatnie, głęboko i przede wszystkim bardzo wiarygodnie, no, przynajmniej mi
tak się wydaje. Wydaje się nawet, że pisarka poddaje ją analizie głębszej niż
resztę postaci – naturalnie oprócz Zenka – ukazując przy tym najmocniejsze
strony swojego warsztatu i portretując w ciekawy sposób postać, na pierwszy rzut
oka, zwyczajną i dość nudną, co jeszcze dobitniej ukazuje w kontynuacji
powieści. Nie można jednak zapomnieć o Zenku – przyczynie całego zamieszania,
również w uczuciach Uli. Chłopak bardzo tajemniczy, z intrygującą czytelnika
historią, jednocześnie, jak widać, mocno pokaleczony przez los, często z
wątpliwymi moralnie pomysłami i poglądami na rzeczywistość, szorstki i niezbyt
przyjacielski, ale jednocześnie bardzo samotny. Osamotniony. Potrzebujący kogoś
bliskiego. W innym przypadku nie wybrałby się przecież samotnie na poszukiwanie
wuja, ryzykując wszystko, łącznie z głodem i przymusowym powrotem do domu. I
tak naprawdę poszukujący – jak ci bohaterowie powieści drogi, których ryzykowna
wyprawa czegoś uczy. Chociaż dopatrywanie się jakiegoś drugiego dna i bardziej
w skomplikowanej symboliki w dość prostej historyjce może być zwykłą
nadinterpetacją. W każdym razie Autorka stworzyła tę postać z wielkim wyczuciem
i niezwykłą empatią, ukazując chłopaka ze wszystkimi zaletami i wadami,
portretując go w chwilach złości, zwątpienia, nadziei, radości, sprawiając
więc, że Zenek wydaje nam się najbardziej żywy i najszczerzej ukazana postać,
pełnokrwisty człowiek, co jeszcze bardziej budzi w czytelniku odruch empatii, o
zrozumieniu dla jego, czasem niewłaściwych wyborów, nie mówię – każdy jest w
stanie zrozumieć kogoś podobnego do nas, bo nie jesteśmy doskonali i, może, w
takich okolicznościach dokonalibyśmy podobnych wyborów. Można więc powiedzieć,
że pisarka nie tylko ukazuje nam wnętrze swojego bohatera, ale po trochu
dokonuje studium każdego z nas, szczególnie kiedy chodzi o kwestie samotności,
przyjaźni i miłości w naszym życiu, czegoś, czego wszyscy potrzebujemy… Stop.
Czy ja znów wymyślam sobie to, czego nie ma w książce?
Okładka posiadanego przeze mnie wydania jest niczego
sobie, wesoło w każdym razie nie jest. To znaczy, jest mocno przeciętna i jakoś
niezbyt pasująca do tego, o czym jest książka. Wydaje się być trochę w zbyt
męskim stylu, a także, pomimo ładnego minimalizmu, wydaje się trochę za bardzo
nowoczesna, nawet stylem nie nawiązując do fabuły, nie oddająca jej klimatu.
Znowu się czepiam, jednak brakuje mi tu czegoś. Może całość jest zbyt uboga? Na
mój gust jest w dodatku trochę za ciemna. Tło jest ciemnoniebieskie, z nieco
jaśniejszym środkiem, wyglądającym jak aureola wokół głowy chłopaka, a większość
błyszczącego czegoś, co postać ma na sobie (?) ozdobiona jest cokolwiek
niemęskim, ale bardzo ładnym, czarnym wzorkiem. Skąd coś takiego się wzięło to
nie wiem i raczej wolę nie dociekać. Za to bardzo podobają mi się czcionki
użyte na okładce (jakoś dziwnie bez żadnego dodatkowej recenzji czy tekstu
reklamowego), szczególnie tytuł, z ciekawym dodatkiem z dwóch stron i gustownie
dobrany do całości kolor, jakim napisano nazwisko Autorki – cieplejszy odcień w
tych wszystkich nieco przytłaczających i depresyjnych szarościach, błękitach i
bieli jak najbardziej się przyda, choć okładki to już z pewnością nie uratuje.
Coś jest w tej książce, co zmusza do refleksji. Mimo
bezpłciowego Mariana, bardzo irytującej Pestki i niezbyt ciekawej – a już na
pewno nie przyciągającej wzrok – okładki, jest tu coś, nad czym warto się
zatrzymać. Bo o ile zaplątane w rzeczywistości dzieci, które powoli dorastają i
próbują odnaleźć się w świecie dorosłych, świecie własnych, coraz mniej
jednoznacznych emocji, odnajdą tu może jakąś analogię czy wskazówkę, a może
zostaną zmuszone do przemyślenia kilku spraw, a może nawet zachwycą się
lekturą, to starsi czytelnicy odnajdą dzieciństwo. Może to również z lat PRL-u,
a może ze świata istniejącego jeszcze szesnaście, piętnaście lat temu, kiedy
beztrosko bawiło się w budowanie zamków i Zorro, świata innego niż ten
dzisiejszy. Takiego, w którym ludzka życzliwość dla tych, którzy zostali w
różny sposób skrzywdzeni, jest na wyciągnięcie ręki, tak samo jak zupełnie
bezinteresowna przyjaźń rówieśników-towarzyszów zabaw, a zatopienie się w czyich oczach czy
pierwsze, niepozorne drgnienie serca budzi niezrozumiały lęk i zdziwienie,
kiedy pociąg oddala się, zmuszając do kolejnego pożegnania. A może i te chwile,
kiedy zmieniało się nasze życie, nie potrafiliśmy sobie z czymś poradzić i
targało nami poczucie inności czy obcości z różnych kiedy czuliśmy się jak
nieproszony obcy na czyjeś wyspie.
Tytuł: „Ten obcy”
Autor: Irena Jurgielewiczowa
Ocena: 7/10
Piękna recenzja! Czytałam tą powieść bardzo dawno temu, dlatego, że była to lektura. Inna - kontynuacja tej powieści również została przeze mnie przeczytana i również uważam, że powieść jest jak najlepsza, że warto ją przeczytać. Ze względu na to, co zawiera.
OdpowiedzUsuńSuper recenzja. Tego obcego czytałam w 6 klasie, kiedy miałam go za lekturę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Między Stronami
"Ten obcy" to była jedna z moich ulubionych lektur. Bardzo mi się spodobała, była inna niż te wszystkie drętwe starocie (tak to wówczas widziałam). A nawiązując do wstępu: mam podobnie. Nie uważam się za osobę starą czy nie wiadomo jak doświadczoną, ale porównując moje dzieciństwo z teraźniejszymi dwunastolatkami... myślę, że jednak miałam szczęście. Dorastałam bawiąc się na dworze z kolegami. Piękne wspomnienia pozostaną już na zawsze :)
OdpowiedzUsuńNiczymSzeherezada.blogspot.com
To jednak z moich ulubionych szkolnych lektur! Przeczytałam ją kilka razy i w najbliższym czasie również chcę do niej usiąść - bohaterka Ula, pasuje mi do wyzwania więc jeszcze raz sobie książkę odświeżę ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam tę lekturę ze szkoły, a ta nowa okładka jest świetna ;).
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, czy czytałam tę książkę w podstawówce. Jeśli nie, muszę to natychmiast nadrobić.
OdpowiedzUsuńTo była moja lektura w szkole podstawowej i jak na razie ulubiona ze wszystkich narzuconych przez nauczycieli tytułów.
OdpowiedzUsuńhttp://wczytana.blogspot.com
Jakoś nie podstawówce "Tego obcego" nie polubiłam. Myślę jednak, że gdybym ja teraz przeczytałam, pewnie bym ją polubiłam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Tutti