środa, 16 września 2015

Droga do dorosłości. Recenzja książki



Często słyszę opinie starszych ode mnie, że w dzisiejszych czasach dzieci mają nudne życie, a w dorosłość wchodzą nieprzygotowane do wyzwań, jakie na nich czekają. I, po głębszym przemyśleniu oraz obserwacjach poczynionych w szczególności na Facebooku, muszę jednak podpisać się pod tą teorią. Rok szkolny? Wszyscy narzekają na brak czasu, bo nauczyciele wymagają coraz więcej, zresztą towarzyskie wracanie ze szkoły i internetowe rozmowy pochłaniają dużo czasu, żeby nie wspominać o przeczesywaniu otchłani Internetu w poszukiwaniu rozrywki. Wakacje? Również Internet, wypady rowerowe, wycieczki z rodziną, często za granicę. I tak wiele nastolatków, tkwiąc cały deszczowy lipiec czy sierpień przed telewizorem, narzeka w końcu na nudę. Ha. Na tym polega smutek ich egzystencji. Nie chcę nikogo obrażać, ani też jak moja babcia zaczynać zdania od za moich czasów, ale moje wspomnienia są mniej więcej takie, że biegałam z koleżankami i kolegami nie zważając na białe conversy (bo takich nie mieliśmy), robiliśmy placki z błota, zamki z piasku i goniliśmy dzikie koty. Pamiętam jeszcze zaniedbany domek, a właściwie pewnego rodzaju skład na narzędzia ogrodnicze, takiż sam u mojej koleżanki; również wielki basen, po którym pływaliśmy pontonem i pewnego młodego byka, przed którym uciekaliśmy na przełaj przez kukurydzę. Nasz wygląd ciężko było porównać do designerskich dwunastolatek, które robią sobie codziennie kilka selfie , a rozmowy i kłótnie do postów, komentarzy i rozmów w Internecie, ale wspomnienia mam bardzo dobre, takie, jakich wielu mogłoby mi zazdrościć. Jednak myślę, że dzisiejsze nastolatki – w większości - nie chciałyby nawet słyszeć o takich rzeczach, uważając je za zbyt wyczerpujące. Może to stereotypowa opinia, ale dziś mało kto potrafi się bawić. Ale nie chodzi mi o imprezy. Bawić się, w na przykład, udawanie, że jest się posiadaczem wyspy… 

Marian, Julek, Pestka i Ula jednak potrafią. Kiedy przyjeżdżają na wakacje nad rzekę Młynówkę, we wiosce Olszyny, potrafią całe dnie spędzać na wyspie na rzece, tylko we czwórkę. Pewnego dnia odkrywają, że na ich wyspie jest obcy – tajemniczy chłopak ze zranioną nogą, który twierdzi, że idzie do swojego wuja. Przyjaciele próbują mu pomóc, jednak z czasem przekonują się, że sprawa Zenka, bo tak nazywa się ów przybysz, nie jest taka prosta, jak na początku mogło się wydawać. Największe problemy ma Ula, cicha, nieśmiała dziewczyna, która do tego dziwnego chłopaka zaczyna czuć coś więcej niż tylko sympatię… Co będzie z Zenkiem? Czy w końcu uda mu się dotrzeć do wuja? I, co jest chyba najważniejszym pytaniem fabularnym powieści, co go skłoniło do podjęcia tak ryzykownej wyprawy? 

Rzeczą, dla której warto książkę przeczytać, jest podejście do przedstawianych tematów i wartości – ujęcie bardzo klasyczne (żeby nie napisać przestarzałe), pełne moralności tamtych czasów, ale i na wskroś uniwersalne. Autorkę zajmują istotne problemy, do których kłopot z brakiem chłopaka jak najbardziej się nie zalicza; przedstawia swoich młodych bohaterów w sytuacjach często przerastających ich wiek i predyspozycje psychiczne, w których przecież jakoś muszą sobie poradzić, uznając pewne wartości i normy moralne bez których – co pisarka może nieco natrętnie stara się udowodnić – ciężko byłoby te problemy rozwiązać. A rozwiązywanie ich jest właśnie procesem dorastania, kształtuje odrębne, ciekawe charaktery bohaterów, sprawia, że powoli przestają być dziećmi, a stają się dorosłymi – oczywiście psychicznie. Jednocześnie forma nie jest ciężka, wręcz przeciwnie – nurtujące problemy zostały przedstawione tak, że każdy czytelnik, choć może w życiu nie doświadczy podobnych sytuacji, rozumie bohaterów, a także – mimo wszystko współczuje Zenkowi. Nie jest to może dramatyczna lektura w stylu kolejnych wyznań Arabki, która uciekła na Zachód czy dziewczyny, która po latach opowiada o swoim traumatycznym dzieciństwie, ani nie poraża tak samo jak inna lektura, którą pamiętam z okresu, w którym czytałam tę – Chłopcy z Placu Broni. Emocje są bardziej wyważone, ukryte, schowane między słowami, niezbyt intensywne i jaskrawe, ale za to prawdziwe. Do bólu. Nie przesłodzone i sentymentalne, jak bywa to często w pozycjach dla młodszych czytelników, ale zarazem ładnie komponujące się z fabułą, zlewające się w jedną ciekawą całość. I – co chyba najważniejsze – pisarka nie traktuje odbiorcy jak nierozumną istotę, której wszystko trzeba podać na tacy, wręcz przeciwnie: młody czytelnik jest traktowany jak ktoś równy Autorce, jak dorosły, z którym można poważnie porozmawiać na różne tematy, a czasami dobrze i gustownie się przy tym bawić, z góry zakłada, że ma do czynienia z inteligentnym młodym człowiekiem. Rzadko można spotkać takie elementy w tego typu literaturze, pozycja ta więc chwilowo zaspokoiła wtedy mój wybredny gust i robiła to przez naprawdę długi czas.

Dużą zasługę ma w tym język, jakiego używa Autorka – styl ma prosty, dostosowany do potrzeb młodego odbiorcy i sprawiający, że powieść czyta się bardzo szybko i lekko, spokojny i ładny, nadający całości pewną nutę wewnętrznego ładu i harmonii, a może nawet melancholii. Język dość barwny, ale sprawiający wrażenie skromnego i skrajnie minimalistycznego, pozostawiającego wiele do interpretacji czytelnikowi, a jednocześnie odsłaniającym przed nim wiele kwestii, które pewnie zamazałyby się przy większej ilości słów. Nawet najbardziej dynamiczne momenty napisane są spokojnie, dość szczegółowo, bez zmieniania tempa. Pisarka jest doskonałym obserwatorem, zresztą obserwacja zachowań bohaterów i szukanie ich powodów – nierzadko pozostających w sferze domysłów – to istota tej książki. Każdy najdrobniejszy gest, niedopowiedziane zdanie, dziwne uczucie, które zaczyna kiełkować w bohaterze czy błysk w oku mogą wiele znaczyć, będąc czasem ważną częścią opowieści. Z drugiej strony, przez liczne – dziwnie to mówić, ale tak naprawdę jest – archaizmy i dość stare już konstrukcje zdań, rodem z głębokiego PRL-u, same z siebie przywołują pewien dziwny sentyment, który moje pokolenie ma we krwi, chociaż nie pamięta tamtych czasów. Czytanie przypomina trochę kameralny film dla młodzieży, ze słabą kolorystyką i czarnymi plamami, chociaż mimo wszystko bliżej tu do ładnego obrazka tamtych lat niż szarej, brutalnej rzeczywistości. Ale te archaizmy i brak krzykliwych gadżetów dzisiejszych czasów, gdzie komputer zastępuje wyspa na jeziorze, podkreśla tylko uniwersalną wymowę książki i sprawia, że czytelnik przestaje zaprzątać sobie głowę szczegółami, skupiając się na istocie – na problemach bohaterów, które, trzeba przyznać, są zwykle takie same, bez względu na rekwizyty i datę. 

Fabuła, jak na warunki gatunku i rodzaj, toczy się do przodu w dość szybkim tempie; Autorka poświęciła na poszczególne wydarzenia tyle czasu, ile potrzeba, nie przeciągając jakiegoś wątku nadmiernie ani też nie skracając. Wszystko wobec tego jest poukładane, logiczne i harmonijne. Bo tak naprawdę wiele się nie dzieje: duże partie tekstu pisarka poświęciła na delikatną analizę psychiki bohaterów, dialogi i wątki poboczne, chociażby dość szeroko przedstawiony konflikt Pestki z jej matką czy sytuacja rodzinna Uli. Są to jednak – najczęściej - wątki zgrabnie i niemal niezauważalnie wplecione do fabuły, mające na celu jeszcze szersze przedstawienie postaci, w pewnym stopniu wyjaśniające ich styl bycia, charakter, wyznawane wartości i reakcje. Co ciekawe, najmniej wiemy o najważniejszej postaci powieści, Zenku – to wątek sprytnie ukryty, pozostający w strefie domysłu czytelnika i sprawiający, że postać chłopaka jest taka intrygująca i tajemnicza; dzięki temu książka zmusza do przeczytania jej do końca i stwarza Autorce wygodny, zgrabny pretekst by z zapałem szkicować dalej psychologiczne portrety swoich dorastających bohaterów i snuć rozważania na nurtujące ją tematy. Bo tak naprawdę – mimo że jest to kwestia wydawałoby się nadrzędna, ciekawa i motywująca do dalszego czytania – nie ważne, czy Zenek znajdzie swojego wuja czy też nie. Najważniejszy jest tu motyw drogi, powody, jakie kierowały bohaterem i jego przemiana. A także coś, co łączy go z Ulą, choć to najdelikatniej zasugerowany i najbardziej niewyraźny wątek w powieści. A co? Tego niech już każdy domyśli się sam. 

Podkreślając wielokrotnie fakt, że Autorka najwięcej uwagi poświęciła bohaterom i ich psychice, oczywiście nie miałam na myśli, że zrobiła to dobrze – czasami można przecież przedobrzyć, rozmazać cechy bohatera, co sprawi, że postać, której psychikę chcieliśmy przedstawić bardzo dokładnie, rozmywa się i staje się niewyraźna i nieco miałka. To stało się tu w kliku przypadkach, szczególnie jeśli chodzi o męskich bohaterów powieści – mam tu na myśli oczywiście Julka i Marian. O ile Julkowi jeszcze wiele można przebaczyć, bo to przecież jeszcze dziecko, stojące na początku drogi do dorosłości, ujmująco niewinne i wywołujące czasami z tego powodu uśmiech na twarzy czytelnika, a Autorka nie ma raczej dużego doświadczenia w tworzeniu takich postaci, to ciężko powiedzieć cokolwiek dobrego o Marianie. Bo naprawdę nie dowiadujemy się o nic konkretnego. Dobry chłopak z niego był, przy czym miał cechy typowe dla dorastających osobników jego płci, wzorowo opiekował się Julkiem i był dla niego zadziwiająco wyrozumiały (nawet jak na normy PRL-u i lat 50., kiedy, jak wieść głosi, młodzież była lepsza niż dzisiejsza gimbaza, w co, tak naprawdę, nie wątpię) tak naprawdę nic więcej o nim nie wiemy. Oczywiście, Autorka z pietyzmem odmalowuje jego sylwetkę, ale chłopak z każdą stroną staje się coraz bardziej nijaki i skutecznie działa ludziom na nerwy. Tak samo jak dziewczyna zwana Pestką (nie dowiadujemy się, jak nazywała się naprawdę; gdy byłam mniej więcej w jej wieku w całej swojej genialności sądziłam jednak, że to jest jej imię). Inna sprawa, że nie lubię dziewczyn-chłopaczyc w właśnie jej stylu (to znaczy wkurzających osóbek, które kiedy kopiują styl chłopaków myślą, że wszystko mogą i zaczynają działać naprawdę bezmyślnie i arogancko; uwierzcie, mam jeszcze traumę od pewnego mocno bajkowego fantasy, w którym pewna dziewczyna zakochała się w drzewie i kwestiach zachowania przypominała Pestkę… żebym tylko nie zapomniała nasłać na nich asasynów albo nija).  Miała wyjść pewna siebie, buntownicza dziewczyna, która jednak skrywa ciągle powracający konflikt z matką. Wydaje mi się jednak, że Autorka nie miała tyle brawury czy też doświadczenia, żeby napisać to tak, jak powinno być, tworząc postać nieco sztuczną, wykreowaną trochę na siłę i dość trudną do zrozumienia przez czytelnika, nawet tego, który w ogólnym zarysie bohaterkę przypomina. Zresztą, trudno jest wykreować sympatycznego bohatera z mocnym charakterem, a i tego typu osobowość w pewien sposób burzy delikatną, kameralną kompozycję polegającą na zagłębianiu uczuć postaci. Tutaj bardziej pasowałaby Ula (mówiąc nawiasem, subiektywnie moja ulubiona bohaterka powieści, bo może nawet przypominająca mnie) – nieśmiała, cokolwiek zahukana, czasami jeszcze dziecinna i niezwykle wrażliwa. Rysunek jej postaci wychodzi Autorce bardzo ładnie, delikatnie, głęboko i przede wszystkim bardzo wiarygodnie, no, przynajmniej mi tak się wydaje. Wydaje się nawet, że pisarka poddaje ją analizie głębszej niż resztę postaci – naturalnie oprócz Zenka – ukazując przy tym najmocniejsze strony swojego warsztatu i portretując w ciekawy sposób postać, na pierwszy rzut oka, zwyczajną i dość nudną, co jeszcze dobitniej ukazuje w kontynuacji powieści. Nie można jednak zapomnieć o Zenku – przyczynie całego zamieszania, również w uczuciach Uli. Chłopak bardzo tajemniczy, z intrygującą czytelnika historią, jednocześnie, jak widać, mocno pokaleczony przez los, często z wątpliwymi moralnie pomysłami i poglądami na rzeczywistość, szorstki i niezbyt przyjacielski, ale jednocześnie bardzo samotny. Osamotniony. Potrzebujący kogoś bliskiego. W innym przypadku nie wybrałby się przecież samotnie na poszukiwanie wuja, ryzykując wszystko, łącznie z głodem i przymusowym powrotem do domu. I tak naprawdę poszukujący – jak ci bohaterowie powieści drogi, których ryzykowna wyprawa czegoś uczy. Chociaż dopatrywanie się jakiegoś drugiego dna i bardziej w skomplikowanej symboliki w dość prostej historyjce może być zwykłą nadinterpetacją. W każdym razie Autorka stworzyła tę postać z wielkim wyczuciem i niezwykłą empatią, ukazując chłopaka ze wszystkimi zaletami i wadami, portretując go w chwilach złości, zwątpienia, nadziei, radości, sprawiając więc, że Zenek wydaje nam się najbardziej żywy i najszczerzej ukazana postać, pełnokrwisty człowiek, co jeszcze bardziej budzi w czytelniku odruch empatii, o zrozumieniu dla jego, czasem niewłaściwych wyborów, nie mówię – każdy jest w stanie zrozumieć kogoś podobnego do nas, bo nie jesteśmy doskonali i, może, w takich okolicznościach dokonalibyśmy podobnych wyborów. Można więc powiedzieć, że pisarka nie tylko ukazuje nam wnętrze swojego bohatera, ale po trochu dokonuje studium każdego z nas, szczególnie kiedy chodzi o kwestie samotności, przyjaźni i miłości w naszym życiu, czegoś, czego wszyscy potrzebujemy… Stop. Czy ja znów wymyślam sobie to, czego nie ma w książce? 

Okładka posiadanego przeze mnie wydania jest niczego sobie, wesoło w każdym razie nie jest. To znaczy, jest mocno przeciętna i jakoś niezbyt pasująca do tego, o czym jest książka. Wydaje się być trochę w zbyt męskim stylu, a także, pomimo ładnego minimalizmu, wydaje się trochę za bardzo nowoczesna, nawet stylem nie nawiązując do fabuły, nie oddająca jej klimatu. Znowu się czepiam, jednak brakuje mi tu czegoś. Może całość jest zbyt uboga? Na mój gust jest w dodatku trochę za ciemna. Tło jest ciemnoniebieskie, z nieco jaśniejszym środkiem, wyglądającym jak aureola wokół głowy chłopaka, a większość błyszczącego czegoś, co postać ma na sobie (?) ozdobiona jest cokolwiek niemęskim, ale bardzo ładnym, czarnym wzorkiem. Skąd coś takiego się wzięło to nie wiem i raczej wolę nie dociekać. Za to bardzo podobają mi się czcionki użyte na okładce (jakoś dziwnie bez żadnego dodatkowej recenzji czy tekstu reklamowego), szczególnie tytuł, z ciekawym dodatkiem z dwóch stron i gustownie dobrany do całości kolor, jakim napisano nazwisko Autorki – cieplejszy odcień w tych wszystkich nieco przytłaczających i depresyjnych szarościach, błękitach i bieli jak najbardziej się przyda, choć okładki to już z pewnością nie uratuje. 

Coś jest w tej książce, co zmusza do refleksji. Mimo bezpłciowego Mariana, bardzo irytującej Pestki i niezbyt ciekawej – a już na pewno nie przyciągającej wzrok – okładki, jest tu coś, nad czym warto się zatrzymać. Bo o ile zaplątane w rzeczywistości dzieci, które powoli dorastają i próbują odnaleźć się w świecie dorosłych, świecie własnych, coraz mniej jednoznacznych emocji, odnajdą tu może jakąś analogię czy wskazówkę, a może zostaną zmuszone do przemyślenia kilku spraw, a może nawet zachwycą się lekturą, to starsi czytelnicy odnajdą dzieciństwo. Może to również z lat PRL-u, a może ze świata istniejącego jeszcze szesnaście, piętnaście lat temu, kiedy beztrosko bawiło się w budowanie zamków i Zorro, świata innego niż ten dzisiejszy. Takiego, w którym ludzka życzliwość dla tych, którzy zostali w różny sposób skrzywdzeni, jest na wyciągnięcie ręki, tak samo jak zupełnie bezinteresowna przyjaźń rówieśników-towarzyszów zabaw,  a zatopienie się w czyich oczach czy pierwsze, niepozorne drgnienie serca budzi niezrozumiały lęk i zdziwienie, kiedy pociąg oddala się, zmuszając do kolejnego pożegnania. A może i te chwile, kiedy zmieniało się nasze życie, nie potrafiliśmy sobie z czymś poradzić i targało nami poczucie inności czy obcości z różnych kiedy czuliśmy się jak nieproszony obcy na czyjeś wyspie. 

Tytuł: „Ten obcy”
Autor: Irena Jurgielewiczowa
Ocena: 7/10

8 komentarzy :

  1. Piękna recenzja! Czytałam tą powieść bardzo dawno temu, dlatego, że była to lektura. Inna - kontynuacja tej powieści również została przeze mnie przeczytana i również uważam, że powieść jest jak najlepsza, że warto ją przeczytać. Ze względu na to, co zawiera.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super recenzja. Tego obcego czytałam w 6 klasie, kiedy miałam go za lekturę.
    Pozdrawiam.
    Między Stronami

    OdpowiedzUsuń
  3. "Ten obcy" to była jedna z moich ulubionych lektur. Bardzo mi się spodobała, była inna niż te wszystkie drętwe starocie (tak to wówczas widziałam). A nawiązując do wstępu: mam podobnie. Nie uważam się za osobę starą czy nie wiadomo jak doświadczoną, ale porównując moje dzieciństwo z teraźniejszymi dwunastolatkami... myślę, że jednak miałam szczęście. Dorastałam bawiąc się na dworze z kolegami. Piękne wspomnienia pozostaną już na zawsze :)
    NiczymSzeherezada.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. To jednak z moich ulubionych szkolnych lektur! Przeczytałam ją kilka razy i w najbliższym czasie również chcę do niej usiąść - bohaterka Ula, pasuje mi do wyzwania więc jeszcze raz sobie książkę odświeżę ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam tę lekturę ze szkoły, a ta nowa okładka jest świetna ;).

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jestem pewna, czy czytałam tę książkę w podstawówce. Jeśli nie, muszę to natychmiast nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
  7. To była moja lektura w szkole podstawowej i jak na razie ulubiona ze wszystkich narzuconych przez nauczycieli tytułów.
    http://wczytana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakoś nie podstawówce "Tego obcego" nie polubiłam. Myślę jednak, że gdybym ja teraz przeczytałam, pewnie bym ją polubiłam :)
    Pozdrawiam
    Tutti

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!