Ludzie z natury są ciekawscy. Lubią wiedzieć więcej o
innych, szczególnie o tych, którzy – w pewien sposób – są lepsi. Dlatego taką
popularnością cieszą się portale z plotkami o celebrytach i parach królewskich,
którym trochę zazdrościmy, trochę podziwiamy i bardzo chcemy być tak jak oni, a
przynajmniej wyłuskać z ich wspaniałego życia coś, co bardzo przypomina naszą,
do bólu zwykłą egzystencję. Losami innych, wydawałoby się lepszych od nas,
leczymy własne kompleksy, zapełniamy sobie czas pomiędzy kolejnymi
telenowelami, emocjonujemy się, nieodmiennie podziwiając ich i przeżywając ich
problemy jak swoje. Kłopot w tym, że wielu z nich nie jest godnych tej uwagi,
przynajmniej moim zdaniem (podkreślam, moim
zdaniem, bo nie chcę być rozszarpana na środku ulicy przez psychofanki
Justina Biebera czy kogoś innego za szerzenie herezji), a ci bardziej normalni
wolą ukrywać szczegóły swojego życia przed mediami, co zresztą doskonale
rozumiem. Zawsze jednak pozostają postacie historyczne, pisarze, malarze i
poeci, bo nawet biografie tych, którzy żyli kilkaset lat temu, są pełne
pikantnych szczegółów a przynajmniej faktów, które można uznać za fascynujące,
choć nie tak jak popularne anegdotki, często będące po prostu wyssanymi z palca
plotkami. Ale jak możemy ich poznać tak naprawdę, nie powierzchownie, jak w
wywiadach z celebrytami, w których chwalą się swoją sławą i pragną uchodzić za
autorytety? Zresztą wątpię, czy Freddie Mercury lub Henryk Sienkiewicz jeszcze
ich udzielają. Biografie? Choć bardzo lubię ten gatunek, myślę, że sylwetka
opisywanej osoby jest przedstawiana – nawet w najbardziej rzetelnych z nich – z
pewnego rodzaju subiektywnego punktu autora, który nieczęsto udziela głosu
innym, szczególnie tym, których ocena o danej postaci nie zgadza się z obraną w
danej książce konwencją. Najlepiej więc czytać to, co napisali sami –
pamiętniki, dzienniki (chociaż jest to również pewna forma kreacji siebie),
listy czy wypowiedzi innych osób, które miały zaszczyt znać taką osobistość bliżej.
Postrzeganie innego człowieka jest bardzo subiektywne, więc im więcej opinii, a
w nich cech wspólnych, tym obraz danej postaci wyraźniejszy, bardziej bliski i
ludzki, choćby ta postać żyła kilka wieków wstecz.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, z domu Kossak – córka
jednego z słynnych Kossaków, wnuczka słynnego Juliusza. Nie była jedyną
artystką w rodzinie, choćby jej wuj czy siostra, Magdalena Samozwaniec, ale i
tak swoim talentem wychyla się poza resztę światka literackiego końca
dwudziestolecia międzywojennego. Polska Safona, mówili o niej, czytając tomik Pocałunki, pełen erotyków zachwycających
precyzją słowa, melodycznością, plastycznym opisem i pomysłem; mówią zresztą
tak do dziś, cytując jej miniaturki poetyckie i wiersze, śpiewając je oraz
przerabiając. Dzięki temu trafiła do mnie, w dość cienkim, czerwonym tomiku z
wybranymi utworami, zaciekawiając i jednocześnie odpychając – należę do tego
gatunku ludzi, którzy nie chcą być romantykami. Obawiałam się egzaltacji,
będącej zmorą kobiecej poezji miłosnej, poplątania z pomieszaniem lub wymuszonej
oryginalności i byłam zaskoczona, gdy okazało się, że jest zupełnie przeciwnie.
Tomik połknęłam w jedno popołudnie, szczególnie że wiersze nie były długie i
trudne, czując po jego odłożeniu niedosyt; czerwoną książeczkę zresztą musiałam
oddać. W wakacje na szczęście przywędrowały do mnie wysłużone wydania
wszystkich wierszy poetki w dwóch tomach, sprawiając, że moja sympatia przeszła
w prawdziwą miłość, może przywiązanie, do wielu z utworów. Na tym się nie skończyło
– poznałam najgłębsze myśli i pragnienia poetki, jej wrażliwość i
charakterystyczny sposób obrazowania, ale reszta jej osoby była dla mnie
niewiadomą. Gdzieś przemknął mi jej portret namalowany przez „Witkacego”
Witkiewicza i to zdjęcie w welonie czy kapeluszu z koronek, lecz rysy mówią o
człowieku niewiele – potrzebna mi była jej biografia, życiorys bogatszy w
szczegóły niż informacja w leksykonie czy niezbyt przecież wiarygodna notka na
Wikipedii. A najlepiej coś więcej niż biografia, których przecież nie jest aż
tak niewiele – choćby zbiór listów, pamiętnik, jakieś notatki, album? A może
wszystko razem? Tak! Przez jakiś czas szukałam bardzo energicznie, ale potem do
głowy przyszedł mi inny pomysł i zapomniałam, chociaż i tak często zaglądałam
do wierszy poetki. Kiedy jednak zobaczyłam po raz pierwszy okładkę książki,
pomyślałam, że koniecznie muszę spróbować. Może to jest to czego szukam?
Poznając wypowiedzi, fragmenty listów i pamiętników osób z najbliższego
otoczenia postać Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej ukaże się przed moimi
oczami na tyle wyraźnie, że będę mogła ją polubić jeszcze bardziej, a może i pozwoli
mi to na głębsze zinterpretowanie jej wierszy, ale też dzięki temu będę
bardziej obiektywna – ludzie zauważą to, czego sami u siebie nie widzimy, a
niektóre wydarzenia z innej perspektywy zmieniają się zupełnie. Tak czy
inaczej, to chyba jedna z najbardziej uczciwych form opowiadania o kimś, warta
wypróbowania.
Kim jest więc Maria Pawlikowska-Jasnorzewska? Taka jak w
wierszach. Z kart książki wyłania się kilkadziesiąt jej charakterystyk,
różniących się od siebie w miej lub bardziej; kilkadziesiąt jej portretów,
naszkicowanych z różnych perspektyw; kilkadziesiąt prób uchwycenia jej
niebanalnej osobowości, jednych lepszych i ciekawszych, innych gorszych i mało
ciekawych, jakby ich autorzy nie mieli nic ciekawego do powiedzenia. Wszyscy
przyznają jednak, że poetka była osobą pełną wdzięku, elegancji i uroku
osobistego. Zawsze ubrana w połyskliwe, kolorowe szale i suknie, pod którymi
kryła ortopedyczny gorset, maskujący nabytą w dzieciństwie krzywicę, z burzą
popielatych włosów, które potem ścięła i wielkimi, błękitnymi oczami. O
delikatnej, pastelowej urodzie, w obłokach tiulu i motylich, kolorowych
sukniach. Była niezwykle wyrafinowana i wykwintna, rozkoszowała się własną
wrażliwością poetycką, uważała się za estetkę. Gdzieś pod tym egocentrycznym
hedonizmem kryły się jednak kompleksy, ciągłe pytania, marzenia o wielkiej
miłości (której tak naprawdę nie doświadczyła), samotność, zagubienie, ogromna
wrażliwość; cechy te sprawiały, że czasem uważano ją za dziwaczkę, a
przynajmniej za inną od przeciętnej reszty. Poza tym – jako nieprzeciętnie
zdolna, ale niestarannie wykształcona – odczuwała głód wiedzy i wciąż coś
czytała, lubując się w książkach historycznych i traktatach filozoficznych,
mimo tego wierzyła w czarne koty, piątek trzynastego i przedmioty, które
przynoszą pecha. Zajmowała się nawet czarną magią, ezoteryką, ziołolecznictwem,
a duchy wywoływała z wielkim zamiłowaniem i nieskrywaną fascynacją, wierząc w
istnienie jakiegoś czwartego wymiaru, czegoś co jest poza światem materialnym
(łatwo to zresztą zauważyć czytając jej wiersze, szczególnie tomik o znaczącym
tytule Profil białej damy). Trochę
egzaltowana, trochę ironiczna, trochę tajemnicza, ale w tym wszystkim bardzo
ludzka, prawdziwa, naturalna. Szczera. Nic nie robiła na pokaz, co teraz jest
rzeczą powszechną, ale dlatego, że po prostu taka była i mimo kompleksów nie
potrafiła się zmienić. Pod tym wszystkim jednak kryła się kobieta, a szerzej –
po prostu człowiek, taki jak my, tylko że znacznie bardziej delikatny. I, co
jest zapewne najbardziej zaskakującym odkryciem, jakiego dokonałam, skrywającym
w sobie wiele więcej tajemnic, niż mogłabym przypuszczać przed sięgnięciem po
tę pozycję. Pytań, na które i samej poetce z pewnością byłoby trudno
odpowiedzieć, a co dopiero tym, którzy spoglądali na nią zewnątrz…
Okładka książki jest bardzo ciekawa i dobrze dobrana.
Pozycja jest w większym formacie niż inne książki Wydawnictwa, w eleganckiej
twardej oprawie, w której całość wygląda bardzo intrygująco. Maria
Pawlikowska-Jasnorzewska spogląda na potencjalnego czytelnika z okładki z
melancholijną zadumą, podpierając brodę ręką w długiej, skórzanej rękawiczce, a
jej hipnotyzujące spojrzenie naprawdę przyciąga wzrok. Może to nie jest
najładniejsze zdjęcie poetki, ale za to doskonale komponuje się z dwoma ćmami
(szarą i różową) i liśćmi, wystającymi z rogów, a także z zielonym grzbietem i
tylną, minimalistyczną okładką również w przyjemnym dla oka odcieniu
jasnozielonego (kontrast tego koloru z czarnym jest bardzo odważny, ale tutaj
zdecydowanie wyszło bardzo ciekawie i dobrze). Twarz poetki doskonale komponuje
się zresztą z delikatnymi owadami, trawą i kolorystyką okładki, a ktoś
doskonale edytował to zdjęcie, eksponując twarz Pawlikowskiej i białe kwiaty w
jej kapeluszu. I choć na początku można przypuszczać, że takie połączenie się
nie uda, a okładka będzie nietrafiona, książka w tym aspekcie pozytywnie
zaskakuje. I to tak, że każdy bibliofil i miłośnik pięknych rzeczy chciałby ją
mieć u siebie, chociażby dlatego, żeby na nią patrzeć – bo jest na co.
W środku uwagę przyciągają liczne ilustracje. Choć nie
wszystkie z nich są podpisane (a powinny) takie urozmaicenie jest bardzo dobrym
pomysłem, szczególnie że nie są to tylko fotografie – ponieważ poetka miała
także uzdolnienia artystyczne, jak jej ojciec, doskonale malowała, jej akwarele
i szkice zdobią karty książki, łącznie ze zdjęciami samej Lilki i ważnych dla
niej osób – mamy Małgorzatę Samozwaniec, Zofię Kossak, rodziców Marii i
wszystkich trzech mężów. Największe wrażenie robią jednak całostronicowe
reprodukcje portretowych fotografii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, dzięki którym
możemy się jej bardzo dokładnie przyjrzeć, chociaż żadna z nich nie jest
kolorowa i w jakości HD. Pozycja jest wydrukowana na dobrej jakości białym
papierze, ładną, staranną czcionką, a podziały między kolejnym rozdziałami
książki są bardzo widoczne; na końcu umieszczono jeszcze praktyczny indeks,
dzięki któremu odnajdywanie informacji w książce nie jest żmudne i denerwujące
oraz dość szczegółowe kalendarium twórczości poetki. Słowem, przegląda się z
chęcią, choćby dla samego oglądania zdjęć i rysunków, które w większej części
są niepublikowane w Internecie.
Z jednej strony doskonale rozumiem pomysł zebrania w
jednej książce fragmentów wspomnień i listów dotyczących ważnych i ciekawych
osób, bo – jak pisałam wyżej – pozwala to na szersze spojrzenie na daną postać,
rozbudowuje naszą wiedzę o nich, stanowiąc doskonały suplement biografii. To
taka ciekawostka dla tych, którzy tak jak ja mają plotkarskie zacięcie, ale
wolą światek twórców kultury i sztuki lub tych, którzy zafascynowani czyjąś
twórczością, chcą dowiedzieć czegoś, co nie jest jednym z oficjalnych faktów,
ale ciekawostką; dla koneserów będzie to nie lada kolekcjonerska gratka, coś
odmiennego od większości książek na półkach. Zwykle przecież nie mamy dostępu
do prywatnych zbiorów korespondencji przodków czy gazet sprzed lat
siedemdziesięciu, o zdjęciach już nie mówiąc. Pozycja tego rodzaju wydaje się
też bardziej wiarygodna niż wiele portali plotkarsko-sensacyjnych, gotowych
nawet podkoloryzować historię czy też przeinaczyć fakty, by wywołać skandal czy
osiągnąć nowy poziom wejść na stronę. Z drugiej strony jednak jakoś nie
potrafię nabrać szacunku do Autorki tego opracowania – wyobrażam sobie
oczywiście ogrom pracy i zawracania głowy, jakie zwykle towarzyszy zbieraniu i
redakcji takich materiałów, szanuję też cały wysiłek, bo jak na książkę tego
rodzaju pozycja liczy sobie dość dużo stron. No ale skoro tak, to Autorka mogła
się jeszcze bardziej postarać – poza niemalże jednostronicowym wstępem nie ma
ani jednego odautorskiego słowa. Trochę przesada, bo choć rozumiem, że może
takie wtrącenia obniżyłby wartość książki jako źródła, dzięki któremu można
wyrobić sobie obiektywne zdanie na temat Lilki, to przecież można było
rozbudować wstęp. Ba! Muszę przyznać, że przygotowana byłam na zanudzanie, to
znaczy dziesięciostronicowy wykład o rzeczach elementarnych dla każdego fana Marii
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, byłam więc nieco zawiedziona. Trochę to też brak
profesjonalizmu, bo zamiast losów poetki, Autorka mogła napisać więcej o
własnym stosunku do opisywanej postaci, zdobywaniu materiałów (to byłoby bardzo
ciekawe) czy w jakiś inny sposób wprowadzić czytelnika w tematykę książki. Nie
narzekałabym także na krótką notką biograficzną na temat każdego z narratorów,
bo skąd przeciętny czytelnik, który dopiero zaczyna interesować się poetką i
jej rodziną, będzie wiedział Zofia Kossak, o której napisano tylko, że jest
pisarką, będzie wiedzieć, że napisała genialnego Króla Trędowatego? No dobra, może się czepiam, ale nawet na końcu
książki mogła umieścić krótkie notki chociaż o członkach rodziny Kossaków, a
może nawet drzewo genologiczne? Jest przecież tyle możliwości, żeby nie
brzmiało dziwnie, kiedy Autorka pisze na odwrocie książki o sobie jako o biografce. Zresztą opracowanie też jest
średnie – przynajmniej kilka z wypowiedzi jest niepotrzebnych, nieciekawych, w żaden sposób nie wnoszących
nic do portretu Lilki, albo po prostu nieciekawych, umieszczonych tam tylko
żeby wszystkiego było więcej. Cóż. Jeśli chodzi o tego rodzaju książki, myślę,
że liczy się jakość, a nie ilość.
Nie jest to pozycja dla tych, którzy Marię Pawlikowską-Jasnorzewską
dopiero poznają – przed nimi lektura wszystkich jej wierszy, które
prześwietlają jej niezwykłą osobowość, jakieś klasycznej biografii no i
wspomnień Magdaleny Samozwaniec. Dopiero wtedy uzupełnieniem może być lektura
tej książki – dzięki niej nasze podejście do poetki będzie bardziej osobiste,
ludzkie, bardziej obiektywne ale również – paradoksalnie – subiektywne, pełne
takich emocji, jakie odczuwamy w stosunku do każdego spotkanego przez nas
człowieka. Bo choć niewiele z faktów
poruszonych w książce było dla mnie nowością czy zaskoczeniem, to wdaje mi się,
że poznałam Lilkę trochę głębiej niż zwykle; raczej jako człowieka niż jako
poetkę. Jako człowieka, kobietę, pełną tajemnic, intrygującą, z ludzką twarzą i
liliowym sercem, dostrzegającym i czującym więcej. Jako kruchą istotę, której
emocje, które jak perfumy przesiąkły wiersze i do dziś owiewają czytelniczki,
szukające w nich kawałka i swojego świata.
Tytuł: „Lilka. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska w
wspomnieniach i listach”
Autor: Mariola Przyzwan (opracowanie i redakcja)
Moja ocena: 6/10
Za egzemplarz dziękuję serdecznie
wydawnictwu MG
Również niedługo zabieram się do lektury, mam nadzieję, że mnie nie zawiedzie ;)
OdpowiedzUsuńThievingbooks.blogspot.com
Czytałam o tej biografii, ale nie byłam pewna, czy ją czytać.Po przeczytaniu Twojej recenzji stwierdziłam, że jednak się skuszę :)
OdpowiedzUsuńZ Marią Pawlikowską-Jasnorzewską nie miałam jeszcze przyjemności, więc raczej za jej biografię sięgać nie będę - choć nie ukrywam, że po Twojej recenzji z pewnością za tą pozycją bym się obejrzała, szczególnie biorąc pod uwagę wydanie oraz formę książki. Jeszcze wszystko przede mną...
OdpowiedzUsuń