Czasami,
gdy podniesiemy się z upadku, zastanawiamy się, jak to się stało.
Czasami płacząc w ciemny dole, zastawiamy się dlaczego, nie
potrafimy zrozumieć przyczyny naszego bólu. Dlaczego? Dlaczego?
Dlaczego wczoraj dowiedzieliśmy się, że jesteśmy śmiertelnie
chorzy? Że zostało nam tylko chwil życia? I co zrobimy? Świat
taki piękny, ludzie dobrzy (choć do tego mam dużo wątpliwości),
tyle książek do przeczytania i tyle filmów do obejrzenia. Czasami
okazuje się, że takie doświadczenia okazują się dla nas
budujące, potrafimy spojrzeć na życie z dystansu. Czasami ból
jednak nas łamie, upadamy, załamujemy się, by już nigdy nie
podnieść. Dlaczego? Dlaczego wokół nas tyle łez, krwi, śmierci
i niesprawiedliwości? Czy zdawaliście sobie takie pytania? Czy
myśleliście kiedyś w ten sposób? Jeśli spotkało was w życiu
coś przykrego, jestem pewna, że tak. Mało kto, nawet pusta, różowa
nastolatka, nie robi tego w czasie zagrożenia i strachu. Dlaczego?
Te
problemy nurtują ludzi przez wiele już lat. Napisano już tony
książek na ten temat, dosłownie kilometry stronic. Pisarze, jakby
czując, że potrafią pojąć więcej niż przeciętny Jan Kowalski,
zastanawiają się nad tym problemem. Pomysły są różne: od fatum,
przez Boga do zwykłego wypadku i świadomego działania człowieka.
A niektórzy.. Zresztą, zobaczcie sami.
Ewa,
kiedy ma pięć lat, traci Anioła Stróża. Widzi, jak zostaje
pokonany przez Czarnego i spada na ziemię. Odtąd zaczyna się
koszmar: to Ewa ustanie na szkle, to przebije sobie drutem rękę, a
w końcu dowiaduje się, że ma białaczkę i niedługo umrze. Po
jakimś czasie rodzina uświadamia sobie, że Aniołem Ewy jest Ave –
pół człowiek-półanioł, Bezdomny, wraz z towarzystwem swojego
czarnego brata, z którym toczy filozoficzne dysputy. Ewa znajduje
Pióro ze skrzydeł, a kiedy przekazuje mu, on odlatuje. Albo skacze
przez okno. Znaczy człowiek skacze przez okno, a Anioł odlatuje,
jeśli rozumiecie o co mi chodzi.
Właściwie
to jest cała historia. Nie jest specjalnie skomplikowana i – bez
całej filozoficznej i egzystencjalnej otoczki – dość infantylna.
Zresztą każda postać jest tylko ucieleśnieniem jakiejś idei,
jakiegoś konkretnej myśli i schematu zachowania człowieka. Ewa –
wiadomo, oznacza człowieka. Anna to Anna, zwykła Anna jakich tysiąc
na świecie. A Jan, to również pospolite imię. Reszta bohaterów,
nawet babcia, nie mają imion, bo w tej książce nie chodzi o jakąś
sensacyjną opowieść o integracji Anioła w życie człowieka, w
której bohaterowie mają wymyślne, fantastyczne imiona, a wątek
romantyczny zmusza fanki do czytania. To głęboka historia, głębsza
niż mogłoby się komuś zdawać.
Jedną
z najlepszych rzeczy w tej powieści jest język, jakim posługuje
się pisarka. Jest plastyczny, ciekawy, inny, pełen prawdziwej
treści, spójny i płynny. Niemal jak wiersz, tyle że wyjustowany.
Zdania, choć czasami są krótkie, mają dużo treści, słowa
znaczą dokładnie to, co Autorka każe im znaczyć, a muszę
powiedzieć, że takie zmuszanie słów jest niezwykle trudne i tę
sztukę opanowali do perfekcji tylko nieliczni, naprawdę świetni
pisarze. Czyta się lekko, a jednak jest bardzo malowniczo i
artystycznie, a jednocześnie jest ciekawie, głęboko i mądrze,
chociaż nie zgadzam się z kilkoma z karkołomnych tez pisarki, ale
o tym niżej. Muszę jeszcze powiedzieć o tym, że Autorka
zaplusowała mi znajomością Władcy Pierścieni ,
a ta delikatna aluzja o Entach sprawiła, że moje usta rozciągnęły
się w uśmiechu rozgorączkowanego fana, który odkrywa, że jego
pasja zaraża także innych. Nie posiadam się z radości, że w
kolejnej książce zauważyłam fragment o moim najdroższym
Śródziemiu. No ale tak, tak. To nie jest blog dla tolkienomaniaków,
więc odpuszczam te zachwyty.
Bardo
piękna i głęboka jest wymowa książki. Opowiada o tym, że
cierpieć musi każdy, bo cierpienie znaczy, że żyjesz. To
spodobało mi się najbardziej. Przeczytałam ten cytat na głos
mamie i przez jakiś czas rozmawiałyśmy na ten temat. Później
zapisałam sobie to w notesie, żeby mi nie uciekło i powtarzam
sobie zawsze, kiedy jest źle, a jak wiecie zapewne z własnego
doświadczenia, częściej jest źle niż dobrze, niestety. Jest też
wiele innych rzeczy, w których Autorka szukając, znalazła Prawdę:
bez Ciemności nie może być Światła. Bez Zła nie może być
Dobra. Bo, pomyślcie: kim byśmy byli, gdybyśmy codziennie nie
wybierali między dobrem i złem? Czy gdyby nam się tylko ciągle
dobrze powodziło, pewnego dnia nie uderzyłaby nam do głowy sodowa
woda, jak tym wszystkim głupim gwiazdkom Hollywoodu? Te i inne myśli
sprawiły, że powieść była dla pewnego rodzaju odkryciem, bo
chociaż słyszałam niektóre rzeczy już wcześniej, najlepiej do
mnie dociera, kiedy sama się nauczę. I za to dziękuję Autorce.
Fabuła,
niestety, nie dorównuje innym książkom tej pisarki. Mimo naprawdę
cennych przemyśleń i niepokojących wniosków, do których Autorka
dochodzi, fabuła, zawsze okrywająca rozmyślania piękną szatą,
teraz jest, co najwyżej, zwykłą sukienką, w niektórych miejscach
w dodatku porwaną. Jako bajka czy przypowieść od biedy by się
sprawdziła, ale jak na coś bardziej poważnego.. Jakoś nie trawię,
może dlatego, że głupie paranormale zżarły mi mózg i anioły
stały się dla mnie symbolem pustoty ludzkich umysłów. A może
Autorka popełniła błąd osadzając fabułę swojej książki we
współczesności, pomijając większość złożoności dzisiejszego
świata? Może zbyt uprościła tło? Tak, to właśnie to. W
dzisiejszym świecie nic nie jest proste, na pewno nie takie proste
jak napisała to wszystko pisarka. Przez to świat jest wyblakły,
nudny i pozbawiony głębi.. jak zużyta guma do żucia. Przykro mi
jest, że muszę użyć tego określenia do książek tej Autorki,
ale, co robić?
Okładka,
ta nowa, jest koszmarna. Kto w ogóle ją zaprojektował? To nie jest
powieść dla małych dzieci, a na taką teraz wygląda. Przeglądałam
raz książki w małej, spokojnej księgarence i w ręce trafiła mi
ta powieść. Popatrzyłam nią nią z niejaką zgrozą. Chociaż
stara okładka też pozostawia dużo do życzenia, nowa jest już
tragiczna. Niby taka ilustracja treści książki, i Ewa, i skrzydła
anioła i inne pierdoły, ale oczy bolą. Na starej natomiast mamy
jakieś błękitne drzwi (?) i jakieś gifowo/paintowe czarne i białe
aniołki. W porównaniu z nową sprawia wrażenie doskonałej (kocham
błękitny kolor, więc może dlatego), ale i tak, mówiąc
delikatnie, grafik z Wydawnictwa Literackiego się nie postarał.
Kolejna przykrość.
Bohaterów
właściwie omawiać nie będę. Można o nich powiedzieć niewiele,
a jeszcze mniej dobrego. W innych książkach pisarki, mimo że
bohaterowie i tak zawsze byli tylko ilustracjami jakiś poglądów
filozoficznych czy jakiś cech, nie byli pozbawieni własnego
barwnego charakteru. Tu są nijacy.. Jan jest informatykiem, Anna
właściwie też bardziej naukowcem niż artystką, babcia typową
babcią, głęboko wierzącą katoliczką.. Później, w czasie
choroby Ewy, rodzina się wiele uczy, zaczyna dostrzegać to, czego
przedtem nie dostrzegali, ale jak dla mnie jest to po prostu
przeskoczenie z skrajności w skrajność. Tak, tak, tak się dzieje
kiedy postacie nie są dobrze zbudowane. Chociaż niewątpliwie
ciekawego wątku Pani Samej to dość często się spotyka w
literaturze, więc żadnych rewelacji nie było. Są papierowe,
nijakie, trochę bez charakteru. I chociaż uwielbiam takie postacie
jak Czarownice, Luelle, Jona, Ariela czy Gaję, tych z tej książki
nie potrafię nawet zaakceptować. Nie wiem, jak udało się pisarce
takiego formatu stworzyć takich bohaterów, ale nieważne.
Niektóre
z przedstawionych w książce tez wydały mi się absurdalne, a
niektóre mnie zbulwersowały, co nie jest dobre dla otoczenia,
ponieważ zbulwersowana Kylie jest bardzo niebezpieczna, jeszcze z
innymi nie mogę się zgodzić, chociaż jestem osobą otwartą.
Najgorzej było z tym Swedenborgiem. Kto to jest, do kurczaków z
McDonalda? Co? Lepiej nie będę szukać w Internetach, bo się
wkurzę jeszcze bardziej. Z aniołami rozmawiał, ha, ha. Jasne. I w
dodatku nie miał schizofrenii. No to pisarka musiała naprawdę go
wymyślić, bo to niemożliwe (jak pisałam, żeby nie zepsuć sobie
krwi, nie sprawdzę tego w Internecie), żeby taki żył. Jeśli
chodzi o ducha dziadka Ewy, pióra i inne takie, Autorka nie potrafi
jakoś sprawić, by te wydarzenia były w jakiś sposób wiarygodne
dla czytelnika i w ten sposób wszystko wydaje się takie
infantylne..
Jeśli
ktoś dotarł do tego miejsca i przeczytał wszystko, co napisałam
powyżej, w co mocno wątpię, widzi moje potworne rozczarowanie w
całej rozciągłości (południkowej i równoleżnikowej). Mój ból.
Moją stratę.. No dobra, nie zachowuję się jak idiotka. Przede mną
jeszcze dwie powieści Autorki dostosowane do mojego wieku, a ja się
boję.. Że jedynymi książkami jakie się udały pisarce są
historia Jona i Luelle. A reszta zasługuje na haniebną okładkę i,
pomimo kilku ciekawych i słusznych uwag, na zapomnienie i
pogrzebanie. Książki niekiedy podzielają los upadłych aniołami,
błądzących gdzieś w ciemnościach i zimnie Mlecznej Drogi, a
także umarłymi dawno ludźmi, których nagrobki pokryły się mchem
zapomnienia, a deszcz zmył litościwie imiona, nazwiska i daty
urodzenia i śmierci.
Tytuł:
„Tam, gdzie spadają anioły”
Autor:
Dorota Terakowska
Moja
ocena: 6,5/10
Oceniłam książkę identycznie! 6,5/10;)
OdpowiedzUsuńBohaterowie byli... kiepscy, ale historia rzeczywiście głęboka i poruszająca. Małej Ewy nie znoszę do dziś. Okładka (ta nowa) jest do bani, a czcionka, którą jest spisana jeszcze gorsza! - wiem, bo niestety sama mam to nowe wydanie.
Widzę, że nie tylko mnie ta książka nie zachwyciła. Czytałam wiele pochlebnych recenzji na jej temat i myślałam, że jestem osamotniona w moich negatywnych odczuciach po tej lekturze, ale jak widać nie i to mnie na swój sposób cieszy.
OdpowiedzUsuńO książkach pani Doroty naczytałam się wiele, jednak nic mnie nie skusiło na tyle, by po jakąś sięgnąć. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWciąż nie czytałam... czas najwyższy to zmienić! Widnieje na mojej chciejce już od dawna, dawna ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę powieść. To dzięki niej zaczęłam swoją przygodę z książkami Terakowskiej i nadal uważam, że jest ona chyba najlepszą, którą napisała.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
W sumie to... sama nie wiem. Jestem rozdarta i nie wiem czy mam ochotę na tą książkę :) Pewnie się skończy na tym, że jednak ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuń