Literatura amerykańska..
Każdy ją zna, nawet lepiej niż polską, choćby po lekturze
"Zmierzchu" Stephenie Mayer. Ja od jakiegoś czasu
zainteresowałam się twórczością amerykańskich pisarzy, ale tych
starszych, z epoki, gdy cieszyliśmy się z odzyskanej po komunizmie
wolności, lub próbowaliśmy przedrzeć się przez Żelazną Kurtynę
. Moje poszukiwania wśród książek na strychu i w domowej
bibliotece spełzły na niczym, a w księgarniach ciężko można
znaleźć wznowienia utworów sławnych twórców tamtej epoki. Aż w
końcu...
Książkę
tę mama wynalazła na pchlim targu i kupiła, ponieważ pomyliła
jej się z "Nocami i dniami" Nałkowskiej. Nie była droga.
Jakieś dwa złote czy coś. Wprawdzie znaczna część populacji
europejskiej nie zna ani książki ani Autorki nie tylko z powodu
komunizmu, który ograniczał dostęp amerykańskiej literatury tak,
że teraz powieść miała tylko jedno wydanie w Polsce i to w
niezbyt prestiżowym wydawnictwie, ale udało mi się ją znaleźć.
Prawdopodobnie Polakom w tamtym okresie się nie spodobała. Teraz
nasi rodacy polubią każdy chłam.
Powieść
to saga rodzinna amerykańskiej rodziny Stevensów. Czas akcji jest
bardzo szeroki. Książka zaczyna się pod koniec wieku XIX., kiedy
Franciszka (Frances) wyjeżdża z Polski do Ameryki, a kończy się w
latach 70 XX w. Jest to historia czterech pokoleń kobiet, które
będąc stuprocentowymi Polkami, przechrzciły się na Amerykanki.
Ale o tym później. Właściwie historia jest niechronologiczna, bo
najpierw wstęp - rozważania Anastazji o matkach, później
fragmentaryczne scenki, całkowicie niespójne i nielogiczne,
historia Belli, matki narratorki, przeplatana później opowieścią
o pierwszym małżeństwie Anastazji. Następnie poznajemy fragmenty
dzienników głównej bohaterki, opisy jej zdjęć (jest
fotografikiem) poznajemy także jej komentarze, relacje i refleksje.
Opisuje kolejne swoje romanse, stosunki z byłymi mężami,
zachowania dzieci itp. Akcja jest dość wolna, przez większą część
tej książki, całkiem pokaźnych rozmiarów (600 stron, format
wielkości większego zeszytu, czcionka 14 punktów) Anastazja
opisuje szczegółowo swoje przygody związane z wyjeżdżaniem w
teren i robienia zdjęć wraz z rozwlekłymi, pustymi w swej
rzeczywistej wymowie refleksjami na temat życia współczesnej
kobiety. Nie jest to ciekawe. Na końcu akcja delikatnie się
napędza, ale staje się naiwna i niesmaczna do granic. Bohaterka
wiąże się ze swoją przyjaciółką Clarą, feministką i
lesbijką, ukrywając to przed swoimi dziećmi, bojąc się, że
będą zazdrosne. Anastazja czuje się jak w tysięcznym niebie i jej
podejście do życia spłaszcza się jeszcze bardziej, myślenie
zostaje tylko w kategoriach przyjemności (pijaństwo, czasem
narkotyki itp.) mimo, że ma już pięćdziesiąt dwa lata! Całość
ukoronowana została niezbyt zręcznym zakończeniem, sceną, w
której matka pali sobie papierosa na werandzie zadowolona córkami.
Od
początku, czyli historii matki Anastazji, Izabelli, zaczyna się
rajd po stereotypach. Wszyscy Polacy to źli, egoistyczni ludzie,
nietolerancyjni antysemici, śmieszni w swej wierze i swych
poglądach, wyglądzie i tak dalej. Księża natomiast nie tolerują
ludzi, którzy mają dzieci przed ślubem a sami są pijakami,
zboczeńcami, katechetka nie chce odpowiadać na trudne pytania.
Natomiast piekło, do którego pójdą niekatolicy, to szantaż
Kościoła. Anastazja romansuje z synem pani Nowak pod jej okiem,a
Polka, która tego nie toleruje, ale nie może nic mówić (miała
zawał) i tylko cierpi. To kara za to, że jest antysemitką, na co
nawet Autorka nie potrafiła znaleźć argumentów.. W relacji
podróży do Polski, Autorka nie tylko pisze o komunizmie, ale
wielokrotnie podkreśla, że wszyscy Polacy zestrzeliwali Żydów w
czasie II Wojny Światowej. Katolicy natomiast to zakłamani ludzie.
Jednak to, co mnie najbardziej dotknęło to nazwanie polskiej
husarii i szarży ułanów „szaleńcami” i „wariatami”. Poza
tym wyszydza wszystko, co jest odważne, bohaterskie, ponieważ ona
woli się ukryć pod hasłem hipisów i w ciepłocie swoich
przekonań.
Najzabawniejsze
w tej książce jest to, że wielokrotnie potępia się lesbijki,
prostytutki, świrów itp., ale to, co robi Anastazja jest całkowicie
naturalne. Kiedy natrafiałam na takie fragmenty, śmiałam się aż
mnie brzuch bolał. Śmieszne jest jeszcze to, że narrator często
afirmuje rodzinę. Rodzinę wewnętrznie chorą. Matka traktuje
dzieci jak przerwanie jej ciekawego życia i pracuje jak głupia, by
jak najszybciej dwie córki, Anastazję i Joyce, wyuczyć i mieć z
głowy. Ojciec nie lubi dzieci, a z Bellą związał się tylko dla
tego, że lubił zbliżenia erotyczne, że tak powiem, więc gdy
Izabelle nie chciała, Ed zdradzał ją z innymi kobietami, a ona
udawała, że nie wie o niczym. Chore. Nic dziwnego, że ich
małżeństwa tak szybko się rozwalały. W dodatku podczas lektury
zdawało się, że rodzice nie przejmują się za bardzo dziećmi.
Styl
Autorki do złudzenia przypomina sagi sprzedawane w tomach w
kioskach, nie jest to wina tłumacza, który również ma problem z
przetłumaczeniem niektórych słów, ponieważ wyglądają jak
wyrwane z kontekstu, czasem natomiast w jednym członie zdania
narratorka wypowiada się w pierwszej osobie, a w drugim opowiada w
trzeciej, wiele jest też literówek. Rozważania zbudowane są tak,
by brzmiały jak złote myśli, mądre rozważania czy dysputy
filozofów, jednak gdy pomyślimy nad ich senesem, są dla nas
oczywiste czy też płaskie. Miłość w powieści to tylko przeżycie
emocjonalne w sypialni nie tylko z znaną bliżej osobą, ale także
z kimś całkowicie nieznanym. Anastazja pije do nieprzytomności i
filozofuje. Żyje jak chce. Oczywiście, ja nie mówię, że to jest
niedopuszczalne, ale szanowna Autorka nie potrafi znaleźć
wystarczających argumentów na postawione tezy, w swoich
rozważaniach nie zadaje pytań, uważa, że wszystko, co myśli,
jest słuszne. Nawet te mocno feministyczne wydźwięki na końcu
książki, które denerwują nie tylko facetów. Bo w tej powieści
faceci są tylko wyłącznie źli. Wszyscy.
Autorka,
zmarła w 2009r., była feministką. Tfu, feminiszonem. Feministka to
osoba, która uważa, że większa część facetów jest
dziecinnych, ale wierzy w księcia z bajki i w to, że są dobrzy
mężczyźni. A feminiszon nie musi być lesbijką, ale osobą, która
twierdzi, że mężczyźni są gorsi od takiego Siwobrodego z jednej
bajki, który dusił swoje żony. A właśnie takie poglądy o
mężczyznach są jedynymi w tej książce. Żadnej bohaterce nie
udał się związek z mężczyzną i każdy z nich był potworem. W
innym, rzecz jasna, znaczeniu. Przecież pani, która napisała tę
książkę studiowała socjologię i wykładała na Harvardzie! Taka
wykształcona osoba, a tak ostro jechała po stereotypach ludzi i ich
zachowań, że w jej „powieści”, jaką miałam zaszczyt
przeczytać, otrzymujemy galerię czarno – białych, lub czarnych i
białych postaci, przedstawionych bez wgłębnej analizy ich
psychiki, co denerwuje. Ja, jeśli coś piszę, a jest to coś o
realnych postaciach, które spotykam co dzień, staram się szukać w
nich zalet i wad, a nie oceniać powierzchownie. A książek, które
przez ukazanie, niekiedy w nieprawdziwym świetle, pewnych
światopoglądów, chcą ukazać światu coś nietolerowanego i robią
to nadgorliwie, nie cierpię.
Wiele
świadczy o tym, że jest to powieść autobiograficzna, może nawet
autobiografia z nieco zmienionymi imionami bohaterów, ponieważ
dedykowana jest matce Izabelle, a daty urodzenia i śmierci pokrywają
się z datami życia powieściowej Belle. Może Autorka skorzystała
z okazji i nie tylko opisała historię rodziny, ale i opublikowała
fragmenty swojego pamiętnika? Miała już mniej roboty. Ciekawy jest
także fakt, że jak bohaterki, jest polskiego pochodzenia. Losy
Anastazji możemy więc odczytywać jako własne losy Autorki.
Książkę
tę można spotkać na Allegro lub w przykurzonych zakamarkach
bibliotek. Ludzie wystawiający w Internecie lub w antykwariatach
chcą się szybko pozbyć powieści, poznając, że mają do
czynienia z literaturą czysto i skrajnie feministyczną. Książka
zalega na półkach tanich księgarni, gdzie wysyła się powieści
po czystce w magazynach, gdzie przeleżały kilka, czasem kilkanaście
lat (w Polsce wydano ją w 1991 roku w Bydgoszczy), w Internecie jest
tylko krótka notka o Autorce i dwie entuzjastyczne recenzje, cała
lista ofert na Allegro. I tyle. Nawet dzisiejsze feminiszony nie
czytają jej, bo to nie jest arcydzieło swojego gatunku, tylko jakaś
tam słaba pozycja. W Polsce wydano tylko dwie książki tej Autorki
i to w słabych wydawnictwach. Taki jest los książek, które
nachalnie propagują pewne idee. Ich czas, zazwyczaj krótki, kończy
się i idą na śmieci.
Ja
swojej książki nie wyrzucam, bo dwa złote to dużo. Niech sobie
stoi na półce, ładnie wygląda, jest taka gruba. Mama nigdy nie
pyta mnie co czytam, a ja nie przyznam się, że zamiast fajnej
książki kupiła straszny chłam..
Ocena,
którą wstawiam tej książce jest zupełnie naciągnięta, ale ma
ładną okładkę i jest gruba, ładna wizualnie. Tak czy owak, nie
polecam, wręcz odradzam.
Tytuł:
„Matki i córki”
Autor:
Marylin French
Moja
ocena : 0,5/10
tak sobie podczytuję losowo wybrane recenzje i jestem pod wielkim wrażeniem. Jak Ty cudnie piszesz o gniotach! Z jaką lekkością, bez poczucia krzywdy dla nikogo, szczerze, swobodnie i co najważniejsze - popierasz to argumentami. Bardzo mi się podoba :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!