czwartek, 5 czerwca 2014

Planeta matek i córek. Recenzja książki

Literatura amerykańska.. Każdy ją zna, nawet lepiej niż polską, choćby po lekturze "Zmierzchu" Stephenie Mayer. Ja od jakiegoś czasu zainteresowałam się twórczością amerykańskich pisarzy, ale tych starszych, z epoki, gdy cieszyliśmy się z odzyskanej po komunizmie wolności, lub próbowaliśmy przedrzeć się przez Żelazną Kurtynę . Moje poszukiwania wśród książek na strychu i w domowej bibliotece spełzły na niczym, a w księgarniach ciężko można znaleźć wznowienia utworów sławnych twórców tamtej epoki. Aż w końcu...

Książkę tę mama wynalazła na pchlim targu i kupiła, ponieważ pomyliła jej się z "Nocami i dniami" Nałkowskiej. Nie była droga. Jakieś dwa złote czy coś. Wprawdzie znaczna część populacji europejskiej nie zna ani książki ani Autorki nie tylko z powodu komunizmu, który ograniczał dostęp amerykańskiej literatury tak, że teraz powieść miała tylko jedno wydanie w Polsce i to w niezbyt prestiżowym wydawnictwie, ale udało mi się ją znaleźć. Prawdopodobnie Polakom w tamtym okresie się nie spodobała. Teraz nasi rodacy polubią każdy chłam.

Powieść to saga rodzinna amerykańskiej rodziny Stevensów. Czas akcji jest bardzo szeroki. Książka zaczyna się pod koniec wieku XIX., kiedy Franciszka (Frances) wyjeżdża z Polski do Ameryki, a kończy się w latach 70 XX w. Jest to historia czterech pokoleń kobiet, które będąc stuprocentowymi Polkami, przechrzciły się na Amerykanki. Ale o tym później. Właściwie historia jest niechronologiczna, bo najpierw wstęp - rozważania Anastazji o matkach, później fragmentaryczne scenki, całkowicie niespójne i nielogiczne, historia Belli, matki narratorki, przeplatana później opowieścią o pierwszym małżeństwie Anastazji. Następnie poznajemy fragmenty dzienników głównej bohaterki, opisy jej zdjęć (jest fotografikiem) poznajemy także jej komentarze, relacje i refleksje. Opisuje kolejne swoje romanse, stosunki z byłymi mężami, zachowania dzieci itp. Akcja jest dość wolna, przez większą część tej książki, całkiem pokaźnych rozmiarów (600 stron, format wielkości większego zeszytu, czcionka 14 punktów) Anastazja opisuje szczegółowo swoje przygody związane z wyjeżdżaniem w teren i robienia zdjęć wraz z rozwlekłymi, pustymi w swej rzeczywistej wymowie refleksjami na temat życia współczesnej kobiety. Nie jest to ciekawe. Na końcu akcja delikatnie się napędza, ale staje się naiwna i niesmaczna do granic. Bohaterka wiąże się ze swoją przyjaciółką Clarą, feministką i lesbijką, ukrywając to przed swoimi dziećmi, bojąc się, że będą zazdrosne. Anastazja czuje się jak w tysięcznym niebie i jej podejście do życia spłaszcza się jeszcze bardziej, myślenie zostaje tylko w kategoriach przyjemności (pijaństwo, czasem narkotyki itp.) mimo, że ma już pięćdziesiąt dwa lata! Całość ukoronowana została niezbyt zręcznym zakończeniem, sceną, w której matka pali sobie papierosa na werandzie zadowolona córkami.

Od początku, czyli historii matki Anastazji, Izabelli, zaczyna się rajd po stereotypach. Wszyscy Polacy to źli, egoistyczni ludzie, nietolerancyjni antysemici, śmieszni w swej wierze i swych poglądach, wyglądzie i tak dalej. Księża natomiast nie tolerują ludzi, którzy mają dzieci przed ślubem a sami są pijakami, zboczeńcami, katechetka nie chce odpowiadać na trudne pytania. Natomiast piekło, do którego pójdą niekatolicy, to szantaż Kościoła. Anastazja romansuje z synem pani Nowak pod jej okiem,a Polka, która tego nie toleruje, ale nie może nic mówić (miała zawał) i tylko cierpi. To kara za to, że jest antysemitką, na co nawet Autorka nie potrafiła znaleźć argumentów.. W relacji podróży do Polski, Autorka nie tylko pisze o komunizmie, ale wielokrotnie podkreśla, że wszyscy Polacy zestrzeliwali Żydów w czasie II Wojny Światowej. Katolicy natomiast to zakłamani ludzie. Jednak to, co mnie najbardziej dotknęło to nazwanie polskiej husarii i szarży ułanów „szaleńcami” i „wariatami”. Poza tym wyszydza wszystko, co jest odważne, bohaterskie, ponieważ ona woli się ukryć pod hasłem hipisów i w ciepłocie swoich przekonań.

Najzabawniejsze w tej książce jest to, że wielokrotnie potępia się lesbijki, prostytutki, świrów itp., ale to, co robi Anastazja jest całkowicie naturalne. Kiedy natrafiałam na takie fragmenty, śmiałam się aż mnie brzuch bolał. Śmieszne jest jeszcze to, że narrator często afirmuje rodzinę. Rodzinę wewnętrznie chorą. Matka traktuje dzieci jak przerwanie jej ciekawego życia i pracuje jak głupia, by jak najszybciej dwie córki, Anastazję i Joyce, wyuczyć i mieć z głowy. Ojciec nie lubi dzieci, a z Bellą związał się tylko dla tego, że lubił zbliżenia erotyczne, że tak powiem, więc gdy Izabelle nie chciała, Ed zdradzał ją z innymi kobietami, a ona udawała, że nie wie o niczym. Chore. Nic dziwnego, że ich małżeństwa tak szybko się rozwalały. W dodatku podczas lektury zdawało się, że rodzice nie przejmują się za bardzo dziećmi.

Styl Autorki do złudzenia przypomina sagi sprzedawane w tomach w kioskach, nie jest to wina tłumacza, który również ma problem z przetłumaczeniem niektórych słów, ponieważ wyglądają jak wyrwane z kontekstu, czasem natomiast w jednym członie zdania narratorka wypowiada się w pierwszej osobie, a w drugim opowiada w trzeciej, wiele jest też literówek. Rozważania zbudowane są tak, by brzmiały jak złote myśli, mądre rozważania czy dysputy filozofów, jednak gdy pomyślimy nad ich senesem, są dla nas oczywiste czy też płaskie. Miłość w powieści to tylko przeżycie emocjonalne w sypialni nie tylko z znaną bliżej osobą, ale także z kimś całkowicie nieznanym. Anastazja pije do nieprzytomności i filozofuje. Żyje jak chce. Oczywiście, ja nie mówię, że to jest niedopuszczalne, ale szanowna Autorka nie potrafi znaleźć wystarczających argumentów na postawione tezy, w swoich rozważaniach nie zadaje pytań, uważa, że wszystko, co myśli, jest słuszne. Nawet te mocno feministyczne wydźwięki na końcu książki, które denerwują nie tylko facetów. Bo w tej powieści faceci są tylko wyłącznie źli. Wszyscy.

Autorka, zmarła w 2009r., była feministką. Tfu, feminiszonem. Feministka to osoba, która uważa, że większa część facetów jest dziecinnych, ale wierzy w księcia z bajki i w to, że są dobrzy mężczyźni. A feminiszon nie musi być lesbijką, ale osobą, która twierdzi, że mężczyźni są gorsi od takiego Siwobrodego z jednej bajki, który dusił swoje żony. A właśnie takie poglądy o mężczyznach są jedynymi w tej książce. Żadnej bohaterce nie udał się związek z mężczyzną i każdy z nich był potworem. W innym, rzecz jasna, znaczeniu. Przecież pani, która napisała tę książkę studiowała socjologię i wykładała na Harvardzie! Taka wykształcona osoba, a tak ostro jechała po stereotypach ludzi i ich zachowań, że w jej „powieści”, jaką miałam zaszczyt przeczytać, otrzymujemy galerię czarno – białych, lub czarnych i białych postaci, przedstawionych bez wgłębnej analizy ich psychiki, co denerwuje. Ja, jeśli coś piszę, a jest to coś o realnych postaciach, które spotykam co dzień, staram się szukać w nich zalet i wad, a nie oceniać powierzchownie. A książek, które przez ukazanie, niekiedy w nieprawdziwym świetle, pewnych światopoglądów, chcą ukazać światu coś nietolerowanego i robią to nadgorliwie, nie cierpię.

Wiele świadczy o tym, że jest to powieść autobiograficzna, może nawet autobiografia z nieco zmienionymi imionami bohaterów, ponieważ dedykowana jest matce Izabelle, a daty urodzenia i śmierci pokrywają się z datami życia powieściowej Belle. Może Autorka skorzystała z okazji i nie tylko opisała historię rodziny, ale i opublikowała fragmenty swojego pamiętnika? Miała już mniej roboty. Ciekawy jest także fakt, że jak bohaterki, jest polskiego pochodzenia. Losy Anastazji możemy więc odczytywać jako własne losy Autorki.

Książkę tę można spotkać na Allegro lub w przykurzonych zakamarkach bibliotek. Ludzie wystawiający w Internecie lub w antykwariatach chcą się szybko pozbyć powieści, poznając, że mają do czynienia z literaturą czysto i skrajnie feministyczną. Książka zalega na półkach tanich księgarni, gdzie wysyła się powieści po czystce w magazynach, gdzie przeleżały kilka, czasem kilkanaście lat (w Polsce wydano ją w 1991 roku w Bydgoszczy), w Internecie jest tylko krótka notka o Autorce i dwie entuzjastyczne recenzje, cała lista ofert na Allegro. I tyle. Nawet dzisiejsze feminiszony nie czytają jej, bo to nie jest arcydzieło swojego gatunku, tylko jakaś tam słaba pozycja. W Polsce wydano tylko dwie książki tej Autorki i to w słabych wydawnictwach. Taki jest los książek, które nachalnie propagują pewne idee. Ich czas, zazwyczaj krótki, kończy się i idą na śmieci.

Ja swojej książki nie wyrzucam, bo dwa złote to dużo. Niech sobie stoi na półce, ładnie wygląda, jest taka gruba. Mama nigdy nie pyta mnie co czytam, a ja nie przyznam się, że zamiast fajnej książki kupiła straszny chłam..

Ocena, którą wstawiam tej książce jest zupełnie naciągnięta, ale ma ładną okładkę i jest gruba, ładna wizualnie. Tak czy owak, nie polecam, wręcz odradzam.

Tytuł: „Matki i córki”
Autor: Marylin French

Moja ocena : 0,5/10 

1 komentarz :

  1. tak sobie podczytuję losowo wybrane recenzje i jestem pod wielkim wrażeniem. Jak Ty cudnie piszesz o gniotach! Z jaką lekkością, bez poczucia krzywdy dla nikogo, szczerze, swobodnie i co najważniejsze - popierasz to argumentami. Bardzo mi się podoba :D
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!