Istoty
słuchające metalu nie tolerują różu, a ja dostaję alergii na
myśl o tym kolorze, który kojarzy mi się z Seleną Gomez, Hannah
Montaną i różowi iPhone'ami. Także, jakby nie patrzeć, róż źle
wygląda z czarnym. Po prostu te dwa kolory się ze sobą gryzą –
jeden oznacza mrok i spokój, a drugi cukierkowość i płyciznę
umysłową. Dosłownie uciekam od książek w różowych
okładeczkach, z ładną dziewuszką na różowym tle i napisem
„pamiętnik”.
No
ale jeszcze większym wyczynem jest sprawić, że książka, która z
założenia miała być mroczna, staje się wściekle różowa i
raczej pozbawiona większego sensu, będąca w dodatku marną kopią
drugiego tomu przygód Harry'ego Pottera. I w ogóle wydać taką
książkę, chwalić i nie postawić na półce gdzie powinna się
znaleźć, czyli pod niechlubną etykietką opatrzoną tytułem
„Odmóżdżacze fantasy”. Przecież fantastyka to nie jest i
grzechem byłoby porównać to z takim Harrym Potterem, co dopiero z
Tolkienem!
Sophie
Mercer ma zdolności magiczne, ponieważ urodziła się ze związku
śmiertelniczki i potężnego maga. Jednak wciąż ujawnia swoje
zdolności, w końcu więc skierowano ją do poprawczaka dla potworów
Hekate Hall (Hekate, jak wiemy, jest grecką boginią magii), gdzie
będzie uczyć się, jak być czarownicą i jak kryć to przed
ludźmi.
Na
miejscu poznaje wielu ciekawych ludzi: Jennifer, która jest wampirem
i lesbijką (została przemieniona przez swoją dziewczynę, Amandę,
którą potem zabito), grupę wrednych dziewcząt – Elodie, Annę i
Chaston. Zakochuje się także w przystojnym koledze nazwiskiem
Cross, który okazuje się być przeciwnikiem wszystkich wiedźm i
potworów w ogóle. Obraca się w kręgu zmiennokształtnych,
wilkołaków i elfów. Pierwsze rozdziały powieści prezentują
szczegółowo (żartuję) życie w Hex Hall, kilka legend i przede
wszystkim długie i nudne przestrogi wszystkich mądrych nauczycieli
(oj, Lorda Byrona, który ponoć po śmierci zamienił się wampira,
nie przebaczę Autorce) przez Okiem Boga, organizacją, która zmiata
w sadystyczny sposób z ziemi wszystkich magów, czarownice i tym
podobne.
Sielanka
wlecze się, dopóki Sophie poznaje swoją prababkę, Alice, która
po śmierci staje się.. demonem. Tak, właśnie. Staje się demonem,
tym, które zabijają czarownice i tym, którego wywołały Elodie,
Anna i Chaston, składając w ofierze Holly, przyjaciółkę wampirki
Jennifer, którą ciągle o to oskarżają. Alice uczy Sophie czarnej
magii, najpierw łatwych zaklęć, by przechodzić do coraz
trudniejszych. Ponieważ, tak. Teraz dochodzimy do sedna: ponieważ
nasza główna bohaterka jest ćwierćdemonem i ma moc jak prawdziwy
demon. Zabawne, nie?
Tradycyjnie
zaczynamy od plusów, które z trudem udało mi się wygrzebać z
treści książki. Hm, pomyślmy. Rozmyślania głównej bohaterki o
tym, że nie potrafi podnieść jednej brwi, więc podnosi obie, co
wygląda jej zdaniem głupio. Nigdy w życiu. Reakcje na widok ciała
kolegi Crossa? Niee. O, już mam. Suknia z pawimi piórami
wyczarowana na bal halloweenowy. Kocham pawie pióra i wszelkie
suknie, ozdoby i stroje z nimi, więc pomysł na błękitne cudo z
pawimi piórami bardzo mi się spodobał. A teraz przygotujcie się
na długą wyliczankę.
Są
tu śladowe ilości prawdziwej powieści gotyckiej. Gdyby tylko
szkoła była bardziej ponura, stwory bardziej demoniczne, a
zagrożenie nie napływało także z zewnątrz i gdyby Autorka to
wszystko świetnie opisała, powstałaby świetna powieść, w której
z każdą chwilą napięcie rosłoby. Gdyby.. szczegółowo opisała
wyrwę po sercu na ciele Alice, cmentarz demonów (mam nadzieję, że
były tam moje ukochane celtyckie krzyże, albo krzyży w ogóle nie
było, a to już tandeta), obcinanie głowy, ciała zabitych
dziewcząt, śmierć Elodie.. Ale to takie gdybanie. Słabe i rzadkie
scenki z Alice przytłacza róż, róż i tandeta.
Czułam
się, jakbym czytała „Pamiętnik księżniczki”, albo oglądała
„High School Musical”. Wesoła poniekąd szkółka, zalatująca
coś mocno Howartem (nawet to z Hagridem, ekhem) z przystojniakami
sunącymi się po korytarzach i czekającymi na to, żeby panna
Mercer zaczęła się ślinić na ich widok, banda
najpopularniejszych mrocznych czarownic, mądra dyrektorka, najlepsza
przyjaciółka od zaraz, duchy.. Aha, no i ten pokój Jennifer, czy
Jenny! Dałabym się chyba zabić, żeby nie mieszkać w tym różowym
piekle. Fuj.
Że
ja napisałam fuj? Bo to najlepsze powiedzonko Sophie, tak mówiąc
nawiasem. Wszystko jest, takie ohydne: ciałka małych elfów,
klepisko, krew i wiele innych rzeczy. Ale róż nie jest ohydny, o
nie. Róż jest taki piękny, że aż mi się w żołądki przewraca
ten kawałek chleba, który w siebie wmusiłam. Ble, ile tak można?
Ja rozumiem, że na widok krwi każdemu robi się nieco
niekomfortowo, rozumiem, że ciałka elfów mogą być smutne (na
pewno nie fuj), ale z to już lekka przesada.
Schemat
na schemacie goni schemat. Wymieszano tu wiele różnych rzeczy, choć
najwięcej pisarka ściągnęła z Harry'ego Pottera, paranormal
romanse i pań Cast. I wciąż te same postacie: elfy, wiedźmy,
demony, upadłe anioły, zmiennokształtni, wampiry, wilkołaki..
Główna bohaterka, opowiadająca o wydarzeniach w pierwszej osobie,
zakompleksiona, odrzucona przez wszystkich, tylko z matką i w
dodatku o niskim poczuciu własnej urody. No i zakochuje się
największy przystojniak w szkole, ma przyjaciółkę, chodzi do
niezwykłej szkoły i tak dalej.. i tak dalej. W wakacje zrobię
spis książek, w których występują te same motywy, a ta będzie
jedną z pierwszych, zdecydowanie. Pisane nie dla sztuki, tylko
dlatego, żeby zapłacić za to i żeby pisarka leżała sobie na
nowoczesnym leżaku gdzieś na Karaibach w pięciogwiazdkowym hotelu,
albo snuła się między piramidami wśród egipskich piasków. A
także.. żeby czytelniczki (tak, chłopcy raczej nie sięgną po tę
książkę) wysłały kilka swoich szarych komórek gdzie demony i
wiedźmy mówią dobranoc. Kiedy się czyta, ma się wrażenie, że
to wszystko tylko dla czegoś takiego papierowego, zielonego i
szeleszczącego.
A
styl? Sposób pisania? Narracja w pierwszej osobie, płaski sposób
opisywania, żadnych opisów oprócz wspomnienia, że paprocie
wyglądały jak pająki, jakieś tam żarty. Czyta się lekko i
przyjemnie, to prawda, ale za słowami kryje się pustka. Różowa
pustka.
Okładka,
ta polska, jest paskudna. W moim e-booku nie było tego czegoś, więc
nie gapiłam się na trzy dziewczęta, pieklenie seksowne, które są
głównymi bohaterkami i stoją jak na pokazie mody. To dziewczę w
środku to Elodie, choć powinna być Sophie (chyba jest główną
bohaterką, czy ze mną coś jest nie tak?), ta blondyna to Sophie
(gdzie masz, kochanie, swojego różowego iPhone'a, torebeczkę i
koszulkę z boysbandem?), a Jennifer, ta ostatnia, jest tak mroczna,
że umieram ze strachu, rany! I tytuł wręcz odpycha, tak samo jak
zielony las w tle. Jak można wziąć to w ogóle do ręki?
Ostatnia
rzecz, jaką wymienię, jest jak najbardziej subiektywna. Jestem
sadystką, Kozakiem, wegetarianką, upadłym, cierpiącym aniołem,
dziwaczką, ekscentryczką i słucham metalu, jednak jestem wierzącą
i praktykującą chrześcijanką wyznania rzymskokatolickiego. I, w
imię tolerancji, szanuję ateistów, a także satanistów. Ale w tej
książce tematów z Kościołem nie toleruję, tak samo jak wyczynu
znikąd sympatycznego Nergala, który na koncercie podarł Biblię.
No bo proszę: jak możemy się domyślać, katolicka organizacja
zwana z polska Okiem Boga (oryginał jest po
włosku, więc możemy domyślać się, że jest to organizacja z
Rzymu) , a także wiedźma, która przeszła do Kościoła (tu już
mamy wyraźnie zaakcentowane to). I te ciągłe obrazy: zakołkowane
wampiry, wiedźmy z powyrywanym sercem lub wypuszczoną krwią,
spalane na stosach i zabijane tak, że Talibowie mogliby się
powstydzić.
Wiem,
że Inkwizycja była haniebna. Nie wiem jednak, czy znany jest fakt,
że Jan Paweł II przeprosił za nią. Ale pewne jest to, że jest to
temat ważki i lepiej, żeby nie podejmowały go panie piszące
różowe, odmóżdżacze dla nastolatek, w dodatku o nastoletnich
wiedźmach, nie podejmowały takich tematów, bo wychodzi pusta
żenada.
Książka
nie jest gruba, nawet nie dwieście stron, więc męka pływania po
różowym oceanie i przypominania sobie, co też było w drugiej
części Harry'ego Pottera, (niemal kopia dzieła Rowling) nie trwała
długo. Odetchnęłam, gdy e – book się skończył i od razu
wypiłam z radość kubek kakao. Tak. Róż z Hex Hall przestał mnie
otaczać.
Tytuł:
„Dziewczyny z Hex Hall”
Autor:
Rachel Hawkins
Moja
ocena: 1,5/10
Ojej, ta książka była chociaż zabawna ;)
OdpowiedzUsuńRóż to kolor jak żaden inny, kiedyś wręcz był traktowany jako bardzo męski :D
OdpowiedzUsuńMnie to fajnie odmóżdżyło, rozrywka jest rozrywką.