Kojarzycie
powieści obyczajowe dla nastolatek? Te puste, różowe książeczki?
Te pamiętniczki, w których nieświadome swej urody dorastające
dziewczęta nazywające się często Jessica, Sophie, Katie i tak
dalej, opisują swoje podboje miłosne? Kiedyś na półce szkolnej
biblioteki znalazłam książkę, której bohaterka idzie do szkoły,
w której są same blondynki, a arcydziełko ma jakże głęboką
problematykę: otóż bohaterka, z której perspektywy powieść jest
pisana, ma czarne włosy. Po co oni to w ogóle piszą? Chcą coś
zrobić, może dostać kasę, albo – tak! Mam. Chcą poprzewracać
dziewczętom w głowach. Ale nie, w jaki sposób myślicie. Nie. Nie
jestem ukrytą pod nastolatkowym pseudonimem starą słuchaczką
Radia Maryja, ale przekonanie, że trzeba być 'fajnym' i takim jak
wszyscy, co jest nieprawdą. No i jeszcze to, że jak się idzie do
gimnazjum trzeba mieć chłopaka, najlepszą przyjaciółkę i tak
dalej. Autorki takich książek są przekonane, że opisują świat
nastolatek, rozumieją je i tak dalej, co jest zupełną nieprawdą.
Świat dorastających ludzi jest tysiąc razy bardziej złożony, niż
wyobrażają sobie to takie pisarki. Nie każda nastolatka nie
przejmuje się szkołą, nie każda ma chłopaka – chodzącego
ideała, nie w każdej klasie jest wszystko ładnie i pięknie, a
same główne bohaterki powieści nie są tak idealnie puste. I te
amerykańskie obyczajówki, oczywiście te głównonurtowe, tak
podziwiane przez tabuny Czytelniczek, są tak naprawdę bardzo
schematyczne, nudne i głupie. Tak głupie, że pomyślałam, że
jeśli bohaterka nie jest jakąś tam outsiderką, cierpiącą z
powodu pięknej, ale nieodwzajemnionej miłości, a mówi o jakiejś
gimbusiarce, która budą się nie przejmuje, powieść jest głupia.
O! Jakże się myliłam! Zapomniałam o polskiej prozie.
Z
klasą, w ramach kółka humanistycznego (w końcu klasa
humanistyczna...) na spotkanie z tą pisarką w naszej miejscowej
bibliotece. W ramach jakiś tam warsztatów czy akcji dla dzieci, bo
owa pani pisze głównie dla maluchów. Mówiąc szczerze, nie byłam
dobrze nastawiona na to spotkanie, bo kiedyś czytałam inną książkę
tej Autorki, powieść debiutancką dla dzieci i nie spodobała mi
się. Byłam nawet w głębi serca zła na naszą panią, że ciągnie
nas na coś, co fajne nie będzie. I ku mojemu zaskoczeniu było
całkowicie inaczej: pisarka okazała się normalną, ciepłą,
uśmiechniętą kobietą, bardzo sympatyczną. No i okazało się, że
pisze także dla młodzieży i podejmuje poważne tematy. Szczególnie
zainteresowała mnie jej najnowsza powieść, wydana w serii z
świetnymi obyczajówkami dla nastolatków: tytuł, okładka i moja
intuicja podpowiadały mi, że to jednak będzie dobra rzecz.
Kupiłabym od razu, ale, głupia, nie przyniosłam pieniędzy i
zostałam zmuszona zamówić w Empiku. Na szczęście dostała się
szybko w moje łapki i zaraz następnego dnia, w drodze do szkoły,
zaczęłam czytać.
Misia,
a właściwie Michalina, idzie właśnie do gimnazjum. Nie dba o
oceny, ale bardzo zależy jej na podlizaniu się dziewczynom, które
uważa za fajne. Na nieszczęście trafia do klasy z Sonią Wpławką,
osobą, zdaniem Miśki, nudną i szarą. Tak zwaną kujonką. Jednak
postanawia jej się przypodobać bo w jej sąsiedztwie mieszka
chłopak, który bardzo się jej podoba. No i jest jeszcze Joaśka –
zbuntowana, zła dziewczyna, którą jednak Michalina bardzo lubi i
jej wierzy. Miśka ma też irytującą – jej zdaniem – matkę i
babcię, którą bardzo prosto można oszukać. No właśnie.
Specjalnością Misi jest oszukiwanie i kłamanie. Rozplanowuje całe
akcje w głowie, a później wciela swój misterny plan w życie, co
najczęściej udaje jej się. Nie ma skrupułów, że Wpławka, jak
nazywa Sonię, mama, babcia i jeszcze kilka innych osób jest
perfidnie oszukiwanych przez nią i wykorzystanych do jej celów.
Można jej nie lubić, prawda? Szybko jednak poznajemy też szczegóły
z życia Misi – dzieje romansu jej matki z jej niewdzięcznym
ojcem, który prawdopodobnie nawet nie wie, że ma nastoletnią
córkę, matkę, dość nieodpowiedzialną osobę, znajomych
Michaliny i jej mamy. Ale... czy można oszukiwać bezkarnie? Czy to
nie skończy się jakoś źle dla Michaliny? Czy.. w końcu od kogoś
nie dostanie nauczki? Czy ktoś ją oszuka bardziej niż ona innych?
Ha, jako że jestem Kozakiem i sadystką, nie zdradzę
zainteresowanym zakończenia.
Język
jest szczególny. Krótkie, przemyślane stylistycznie zdania,
bynajmniej nie urywane, ciekawie opowiedziana historia (narracja w
pierwszej osobie jest prowadzona naturalnie i mamy wrażenie, że
Michalina faktycznie opowiada nam to), a tło historii dziewczyny
jest ciekawe i barwne. No i te wszystkie polskie nazwy, koloryt
charakterystyczny dla Polski, imiona i cały nasz mały światek.
Postacie, z Michaliną na czele, mają pogłębione portrety
psychologiczne, nie są płaskie, puste i jednowymiarowe. Finał
powieści przypomina zwyczajne życie, wraz z wszystkimi
rozczarowaniami, barierami, gorzkimi finałami i nauczkami. W dodatku
Autorka nikogo nie moralizuje – pokazuje tylko to, co może się
stać, kiedy kłamiemy. Sama Misia, pewna siebie i przekonana, że
umie rozgryzać ludzi, nie planuje zakończyć z kłamstwem,
przynajmniej chociaż ma pewne wątpliwości, nie ma zamiaru skończyć
z tym. Podobało mi się też to, jak pisarka podchodzi do miłości
nastolatków: nie każde zauroczenie jest zauroczeniem – możliwość,
że oszukujemy sami siebie, że kochamy tą drugą osobę nadaje
powieści jeszcze jednego wymiaru. Główna bohaterka ma naprawdę
rozbudowaną psychikę, co mi, outsiderce z konieczności, pozwoliło
zajrzeć w głowy niektórych dziewczyn z mojej szkoły – tych
pustych, dziwnych, które traktują mnie jak nudziarę, bo Misia to
modelowy przykład takiej. Osobowość jej, mająca wady i zalety,
sprawiła, że mimo uciążliwych wad, chciałabym się z nią, o
dziwo, zaprzyjaźnić.
Pisząc
jeszcze o języku, należy dodać, że Autorka popisała się także
inwencją twórczą, wplatając do powieści kilka autorskich
neologizmów. Moim ulubionym jest – zamiast „wymiksować”
znanego z gwary młodzieżowej – jest „wymiśkować”, co
zresztą odzwierciedla charakter bohaterki.
Minusem,
takim, który najbardziej rzucał mi się w oczy była objętość
książki. Powieść zyskałaby wiele, gdyby Autorka rozbudowała o
dodatkowe, w miarę spójne, wątki, rozszerzyła tło dla opowieści,
tak by opowieść była barwna. Czasem irytowała także młodzieżowa
nowomowa, którą pisarka parę razy użyła niewłaściwie i krótkie
zdania, które w kilku fragmentach naprawdę irytowały i wydawały
się nie być przemyślane spójne i zgodne ze stylem Autorki, tylko
urwane i nudne, co trochę mnie zdenerwowało. Szkoda też, że
postacie poboczne nie zostały rozwinięte, pokazane bardziej.
Wkurzał mnie jeszcze brak obszerniejszych informacji na temat
przeszłości Misi.
Rozczarowana
bardzo nie byłam, wręcz przeciwnie – książka mnie bardzo miło
zaskoczyła i udowodniła mi, że mam nosa do dobrych książek.
Pozwoliła mi też polubić Autorkę i sięgnąć po jej inne
książki. Ta starannie zaplanowana, dobra i wymiśkowana historia
pozwoliła mi absolutnie uwierzyć w polską prozę dla młodzieży.
Tytuł:
„Misia rządzi”
Autor:
Beata Ostrowicka
Moja
ocena: 7/10
Wypławka. Po prostu przez samą tę ksywkę ta książka rządzi.
OdpowiedzUsuń