Wyobraźcie sobie, co by
było, gdyby zniknęli wszyscy dorośli i ludzie do lat piętnastu. Fajnie by było,
co nie? Zero nauczycieli, zero szkoły, zero tabunów ciotek, kuzynów, starszego
rodzeństwa, policjantów i tak dalej. Same dzieci. I co, jakie mielibyście
plany? Gralibyście w Internecie? Oj, a gdyby nie byłoby tak lekko i Internetu
nie byłoby? Co byście zrobili? No na pewno jest jeszcze dużo innych rzeczy do
roboty: poszlibyście do kina na darmowe seanse, oglądalibyście filmy na DVD i
grali w konsole. Prawda? A czy, pomyśleliście także o tym, że ten świat może
okazać się bardziej niebezpieczny niż myślicie? Jeśliby ktoś próbował objąć władzę,
nie było szpitala (przecież nie każdy sam umie sobie pomóc..) , jeżeliby wokół
odgradzała was nieprzepuszczalna bariera, przez którą nie można przejść, a
wokół niej grasowały zmutowane kojoty służące tajemniczej Ciemności. Na dodatek
po mieście chodzi banda osiłków i chuliganów, wraz z nimi i psychopaci, którzy
walą po głowie każdego, kto akurat przechodzi obok. I co, chcielibyście żyć w
takim świecie? Niby dorośli są okropnie beznadziejni, ale kiedy ich braknie,
jest jeszcze bardziej beznadziejnie i źle. Taka jest niestety prawda.
Skąd mam takie myśli i
wyobrażenia? Ano, tradycyjnie, książka, którą już przeczytałam. O takiej
treści, której akcja dzieje się w małym, amerykańskim miasteczku, gdzieś przy
oceanie, z położoną niedaleko elektrownią atomową. Ot, pewnego dnia, znikają
wszyscy dorośli. Robią, jak to ujął jeden z bohaterów, Quinn, 'puff' i znikają.
Wszyscy, w jednej chwili. I dzieciaki zostają same – bez opieki. Kiedy
natomiast masz piętnaście lat również robisz 'puff' i już ciebie nie ma.
Co się dzieje? Główni
bohaterowie: Sam, Astrid (zwana Genialną), Elidio i Quinn powoli odkrywają
tajemnicę czegoś, co nazwane jest ETAP-em. Od Eksperymentalnego Terytorium Alei
Promieniotwórczej. Otóż dochodzą do wniosku, że wszystko zaczęło się
elektrowni, w której kilkanaście lat wcześniej w jeden z reaktorów uderzył
meteoryt, choć ETAP bezpośrednio rozpoczął mały brat Astrid, autystyczny Pete.
To on uratował miasteczko przed niebezpieczną awarią, ale za to rozpętał ten
koszmar, nad którym panuje jakaś Ciemność, połyskujące szarością bariery,
zmutowane zwierzęta, a także, co chyba najważniejsze, zmutowani ludzie. Nie, że
jakieś mutanty, ale ludzie, którzy zaczynają mieć jakieś dziwne, nadnaturalne
(żeby nie powiedzieć paranormalne) zdolności jak bardzo szybki bieg,
teleportacja, zielone, fluorescencyjne światło, które potrafi zabijać i palić,
doprowadzanie rzeczy do stanu nieważkości, sprawianie, że coś lata w powietrzu
i tym podobne.
W miasteczku jednak, po
rozpoczęciu ETAP -u, nie wszystko idzie tak, jak trzeba. Caine rozpoczyna
despotyczne rządy, a Sam, Astrid, Elidio i Pete uciekają przez psychopatycznym
mordercą, Drake'm Merwinem. Jednak po jakimś czasie, gdy Sam pogodził się
wiadomością, ze Caine, który tak naprawdę jest jego bratem, chce go zabić, by
przejąć władzę w ETAP- ie, wraca do miasta wraz z dziećmi ze szkoły Caine'a (
których on wyrzucił, ponieważ są „poprańcami” i mają moc, tak samo jak Sam) i,
w czasie coraz bardziej zbliżających się
piętnastych urodzin, rozpoczynają bitwę. Bitwę na śmierć i życie w
której, w końcu wygrywa Sam, jednak nie zabija Caine'a, który, jak dowiadujemy
się z ostatnich słów powieści, podąża za Ciemnością, opętany chęcią
władzy.
Chyba najlepsze, co w tej
książce było, to pomysł. Ciekawy, niebanalny, inny niż w tych wszystkich
fantastycznych powieściach o słodkich aniołach, całujących słodkie dziewczynki.
Przeciwnie jest tutaj, bo historia w żadnej mierze nie jest słodka, choć małe
wstawki o miłości Astrid i Sama są, to większą część zajmuje opisanie
okropności, które zdarzyły się w ETAP-ie, grze o władzę i często
niebezpiecznych przygód drugoplanowych bohaterów, takich jak Albert czy Lana.
Zresztą, kto by na to wpadł? Taki XXI – wieczne remake „Władcy Much” - książki
opowiadającej o dzieciach, które na bezludnej wyspie utworzyły swoje królestwo.
Wiem także z doświadczenia czytelniczego i nie tylko, że trudno jest stworzyć
nasz świat od podstaw, przewidzieć tyle skutków nieobecności dorosłych,
skonstruować wszystko od nowa i mieć obmyślone szczegóły, które podaje się w
odpowiednich momentach. Autor zaskoczył mnie także sporą znajomością ludzkiej
psychiki: pokazał społeczność, złożoną z osób do lat piętnastu, czyli dzieci i
nastolatków, wraz z całym prawdopodobieństwem psychologicznym, a także pokazał
problem „szybkiego dorastania”, który w takich sytuacjach jak ta, objawiłby się
bardzo silnie. I te powiązania z nauką z prawdziwego zdarzenia – nawiązanie do
energetyki jądrowej, która ma dużo wspólnego z ETAP-em. Mocno zaskoczyły mnie
także bardzo liczne nawiązania do religii katolickiej, szczególnie w osobie
Astrid. Jeśli w innych tego typu powieściach jest cokolwiek o Bogu, to tylko na
zasadzie atakowania religii, albo jakieś szczątkowe wspomnienia o jakimś tam
odłamie protestantyzmu, które przewijają się zazwyczaj w bardzo głębokim tle
opowieści, chyba, że to jest akurat opowieść o aniołach. Ale tam najczęściej
sporządza się wytrawny koktajl – mieszankę okultyzmu, wiary różnych sekt i
podstaw wiary chrześcijańskiej, które są obecne nawet w tych odłamach, które
nie mają z chrześcijaństwem już wiele wspólnego. A tu? Mamy nie tylko kościół,
przyklękanie przed tabernakulum, ale także kilka znanych wszystkim, modlitw
katolickich. No a za etapem stoi Ciemność – coś, co jawi się jak potwór i coś,
co przez nieco książki opętało Lanę. Interpretację tego fragmentu pozostawiam
ludziom, ale chyba symbolika jest zrozumiała.
Akcja zapiera dech w
piersi. Tak naprawdę, to w pierwszym zdaniu pierwszego akapitu dzieje się już
wiele – nauczyciel, który opowiadał o wojnie secesyjnej, robi 'puff', jak zresztą
wszyscy dorośli w mieście. Z każdym kolejnym rozdziałem, akapitem, akcja
przybiera tempa, staje się coraz bardziej zawrotna i niebezpieczna. Historia
Lany, która przerywa historię innych bohaterów, ale później się z nią splata,
nie jest taka interesująca, bo każdy wie, że Lana przetrwa, bo bez tego ten
wątek nie będzie miał sensu, jednak cała ta sprawa z kojotami sprawia, że to
czyta się nie bez dreszczyku emocji. Szczerze mówiąc, nie mogłam się oderwać do
czytania, wciąż z nerwowymi pytaniami w głowie: czy przeżyją? Co się stanie,
jeśli..? I nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do sześćsetną którąś stronę,
gdzie książka się kończy. Żyłam z bohaterami, przeżywałam ich problemy i
przygody.
Okładka jest ładna,
elegancka i przyciągająca wzrok. Postawiono na minimalizm: opalizująca okładka,
dająca po oczach (moim zdaniem, bardzo dobry wybór, jeśli się ktoś spyta),
dwójka głównych bohaterów (Sam i Astrid) i zwyczajowe napisy. No, chyba że
grubość odstraszy potencjalnego czytelnika, ale to także inna sprawa, równie
ważna. Zaznaczę tylko, że przyjmuje się, że w miarę z rośnięciem tomów serii
rośnie także grubość. Tutaj mamy wręcz odwrotnie, co nieco rzutuje na książce,
ale też sprawia, że książka robi się atrakcyjniejsza.
Język Autora do
najbarwniejszych nie należy, ale jest w nim coś, co sprawia, czytanie daje
przyjemność. Czyta się gładko, lekko, wszystkie słowa i zdania pasują do siebie
i w jakiś niepojęty sposób, choć opisów – niestety – dużo nie ma, zdaje się w
pewien sposób wchodzić do środka. Dobrze wychodzi pisarzowi klejenie scen w
fascynującą całość, wywoływanie u Czytelnika emocji (przyznaję się jak na
spowiedzi: wyzwałam Drake'a od Hitlerów i Stalinów, a na Caine'a szeptałam 'ty
dupku...' natomiast na wspomnienie o Dianie – która, jak na swój charakter ma
dobre imię – chciałam pokazać ekranowi środkowy palec; takie zaangażowanie
często mi się zdarza). Dobrze opisuje ruch, akcję i bójki. No w końcu to facet,
prawda? Każdy facet ma jakieś tam doświadczenie w biciu się, a jak nie, jak mój
kochany kuzynek, to.. już lepiej nie komentuję.
Bohaterowie są dobrze
wykreowani, choć, moim zdaniem nieco płascy. Mamy tu wyraźny podział na czarne
i białe postacie, tak naprawdę to żadna nie ma dramatów moralnych, żadna nie
jest dwuznaczna w ocenie. Są tacy, którzy mają tylko dobre cechy, są też tacy,
którzy raczej poza psychopatyczną chęcią mordu nie mają innych cech
charakterystycznych. Czasami zdarzy się też postać, która jest, niestety,
postacią plastikową i banalną, jak kochana Lana, która żałuje, że w domku, w którym
się schroniła, nie ma powieści Meg Cabot i J.K Rowling. Ale, z drugiej strony..
W życiu też często spotykamy plastikowe i puste osobowości. Patrząc z tej samej
perspektywy, muszę przyznać, że powieści takie jak ta, potrzebują
nieskomplikowanych bohaterów, ponieważ tutaj wiele miejsca poświęca się akcji,
a nie opisom odczuć. Jednak podobało mi się to, że bohaterowie są normalnymi
ludźmi, co znaczy, że odczuwają strach, wyrzuty sumienia i wszystko to, co
ludzie. Nie są superherosami ani tymi pięknymi osóbkami z nastolatkowych
fanficków, które chodzą po świecie i na każde pytanie mają odpowiedź
„Aha”. Po prostu – mamy tu zwykłych ludzi.
W powieści – co za ulga –
nie ma nieścisłości, luk i urwanych wątków. Autor szczęśliwie doprowadza
wszystko do końca, sprawiając, że powieść zdaje się być przemyślana. Nie ma
zbędnego wątku, wszystko się ładnie dopełnia się i jest potrzebne. Nieścisłości
też nie ma; Autor ogarnia własne pomysły i opracowuje nawet szczegóły, dzięki
czemu powieść jest gładka i jednolita. Literówki znalazłam dwie, ale to nic
szczególnego. W jednej brakowało kilku liter, w drugiej był mały, ortograficzny
byk. Cóż. Zdarza się.
Rzadko zdarza się, że tak
bardzo zatracę się w książce. Stracę poczucie czasu. Nigdy nie
przypuszczałabym, że darzy mi się to nie tylko czytając książki moich Mistrzów
– Tolkiena i Sienkiewicza – ale też inne. Jednak tutaj naprawdę rozpłynęłam
się... zupełnie tak, jak bohaterowie, którzy w swe piętnaste urodziny znikają.
Tylko że ja nie zniknęłam z ETAP -u. Ja zniknęłam z tego świata, by znaleźć się
w świecie Sama, Astrid, Caine'a, Orca, Howarda, Mary, Lany, Howarda, Alberta i
wielu, wielu innych bohaterów, których, na swój sposób, bardzo polubiłam. A
dlaczego wolałam opuścić bezpieczne mieszkanie, zupełnie bezpieczną i normalną
ulicę na rzecz rozszalałej mutacji świata z ETAP-u? Słowa, elektryzujące słowa,
przeniosły mnie tam. Czy tego chciałam, czy nie, za każdym razem, kiedy
otwierałam książkę. Tak więc książka powinna nosić następujący tytuł: GONE.
Zniknęłam. Książka mnie połknęła.
Tytuł: GONE. Zniknęli. Faza
pierwsza: Niepokój
Autor: Michael Grant
Moja ocena: 7/10(recenzja archiwalna)
O tak, mnie również książka pochłonęła:) Czułam dokładnie tam samo, nie mogłam się oderwać! Jedyne co mi zgrzytało w tej książce to wiek bohaterów. Oni mieli po czternaście lat! Wiem, że Drake był psychopatą, ale to jednak było dziecko. Jakie musiało mieć dzieciństwo, żeby być aż tak sadystycznym - powiedzmy sobie szczerze - potworem bez ludzkich uczuć? To było ciut nierealne. Caine'a i resztę jeszcze rozumiałam, nie ma dorosłych, więc hej! pobijmy się kto usiądzie na fotelu w ratuszu! Walić to, że nie ma jedzenia. Porządek musi być.Ale Drake?
OdpowiedzUsuńJedyną wadą w GONE moim zdaniem była ta czarno-białość, która sprawiała, że jeżeli już ktoś był zły, to przestawał być człowiekiem, a stawał się potworem. W dużym skrócie: nie podobały mi się złe czternastoletnie charaktery. Prócz tego książka była rewelacyjna:)
Brałam się za czytanie tej książki wiele razy. Dostałam ją jakiś rok temu i nadal leży na mojej półce i czeka na swoją kolej. Przeczytałam może połowę, ale jak dotąd mnie nie zachwyciła. Przede wszystkim przeszkadzają mi zachowania bohaterów, ich język, jest dla mnie jakby trochę... dziecinny? Nie wiem, jak to inaczej opisać.Cały styl pisania nie podoba mi się. Jest banalny, ale sama nie wiem, czemu aż tak mnie to irytuje. Poza tym cała ta historia też nie jest skomplikowana. Moim zdaniem akcja nie porywa. Nie wiem, czy zdołam kiedykolwiek skończyć tą książkę, ale zobaczymy. Każdy ma inne zdanie i to jest chyba najlepsze w czytaniu :)
OdpowiedzUsuńPróbowałam przebrnąć tom pierwszy i niestety poległam. Może jeszcze kiedyś do niej powrócę.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że do tej serii mnie nie bardzo ciągnęło, do czasu aż przeczytałam twoją recenzję. Zaintrygowała mnie do tego stopnia, że w najbliższym czasie na pewno sięgne właśnie po tą pozycję, teraz mam taką wielką ochotę ją przeczytać. Ale ech najpierw muszę ją kupić xD No cóż, mam nadzieję, że w najbliższym czasie pierwsza część: "GONE" wpadnie w moje łapki ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Na rynku mamy tyle świetnych książek, serii i cykli - a gdzie znaleźć na to czas :) Po książkę sięgnę, bo jestem jej ciekawa jak i pozostałych, ale nie wiem kiedy :)
OdpowiedzUsuńTa seria odrobinę przypomina mi cykl JUTRO, który znam i pozytywnie wspominam. Może nie ma tu żadnego podobieństwa, mimo to chętnie ją poznam skoro oceniasz nadzwyczaj pochlebnie.
OdpowiedzUsuńNie spotkałam się nigdy z tą książką, może ją przeczytam w najbliższym czasie, o ile będzie w bibliotece :) Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńkawa-i-ksiazka.blogspot.com/
Czytałam wszystkie części oprócz ostatniej. Pamiętam, że miałam po nich dobre wspomnienia. Czytałam je od razu po sobie i tak naprawdę zlały mi się w całość. Pamiętam tylko, że pierwsza była całkiem normalna, a dalsze już psychiczne, ale niestety prawdziwe. Muszę jednak przyznać, że zdziwiła mnie Twoja opinia, co do Diany i Lany. Pamiętam, że to były wyjątkowo barwne postacie, idealnie dopracowane, takie głebokie. No ale może w pierwszej części jeszcze nie były. Na pewno zaniknie podziałka między idealnie dobrym, a złym. Diana będzie dobra, Sam zły, Caine dobry i ble ble ble. To będzie się okropnie szybko zmieniać. Zawsze tylko Drake będzie zły. Skąd ja to pamiętam? Mam nadzieję, że przeczytasz kolejne części.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
lustrzananadzieja.blogspot.com