wtorek, 22 lipca 2014

GONE. Zniknęłam w tej powieści. Recenzja książki

Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby zniknęli wszyscy dorośli i ludzie do lat piętnastu. Fajnie by było, co nie? Zero nauczycieli, zero szkoły, zero tabunów ciotek, kuzynów, starszego rodzeństwa, policjantów i tak dalej. Same dzieci. I co, jakie mielibyście plany? Gralibyście w Internecie? Oj, a gdyby nie byłoby tak lekko i Internetu nie byłoby? Co byście zrobili? No na pewno jest jeszcze dużo innych rzeczy do roboty: poszlibyście do kina na darmowe seanse, oglądalibyście filmy na DVD i grali w konsole. Prawda? A czy, pomyśleliście także o tym, że ten świat może okazać się bardziej niebezpieczny niż myślicie? Jeśliby ktoś próbował objąć władzę, nie było szpitala (przecież nie każdy sam umie sobie pomóc..) , jeżeliby wokół odgradzała was nieprzepuszczalna bariera, przez którą nie można przejść, a wokół niej grasowały zmutowane kojoty służące tajemniczej Ciemności. Na dodatek po mieście chodzi banda osiłków i chuliganów, wraz z nimi i psychopaci, którzy walą po głowie każdego, kto akurat przechodzi obok. I co, chcielibyście żyć w takim świecie? Niby dorośli są okropnie beznadziejni, ale kiedy ich braknie, jest jeszcze bardziej beznadziejnie i źle. Taka jest niestety prawda.

Skąd mam takie myśli i wyobrażenia? Ano, tradycyjnie, książka, którą już przeczytałam. O takiej treści, której akcja dzieje się w małym, amerykańskim miasteczku, gdzieś przy oceanie, z położoną niedaleko elektrownią atomową. Ot, pewnego dnia, znikają wszyscy dorośli. Robią, jak to ujął jeden z bohaterów, Quinn, 'puff' i znikają. Wszyscy, w jednej chwili. I dzieciaki zostają same – bez opieki. Kiedy natomiast masz piętnaście lat również robisz 'puff' i już ciebie nie ma.

Co się dzieje? Główni bohaterowie: Sam, Astrid (zwana Genialną), Elidio i Quinn powoli odkrywają tajemnicę czegoś, co nazwane jest ETAP-em. Od Eksperymentalnego Terytorium Alei Promieniotwórczej. Otóż dochodzą do wniosku, że wszystko zaczęło się elektrowni, w której kilkanaście lat wcześniej w jeden z reaktorów uderzył meteoryt, choć ETAP bezpośrednio rozpoczął mały brat Astrid, autystyczny Pete. To on uratował miasteczko przed niebezpieczną awarią, ale za to rozpętał ten koszmar, nad którym panuje jakaś Ciemność, połyskujące szarością bariery, zmutowane zwierzęta, a także, co chyba najważniejsze, zmutowani ludzie. Nie, że jakieś mutanty, ale ludzie, którzy zaczynają mieć jakieś dziwne, nadnaturalne (żeby nie powiedzieć paranormalne) zdolności jak bardzo szybki bieg, teleportacja, zielone, fluorescencyjne światło, które potrafi zabijać i palić, doprowadzanie rzeczy do stanu nieważkości, sprawianie, że coś lata w powietrzu i tym podobne.

W miasteczku jednak, po rozpoczęciu ETAP -u, nie wszystko idzie tak, jak trzeba. Caine rozpoczyna despotyczne rządy, a Sam, Astrid, Elidio i Pete uciekają przez psychopatycznym mordercą, Drake'm Merwinem. Jednak po jakimś czasie, gdy Sam pogodził się wiadomością, ze Caine, który tak naprawdę jest jego bratem, chce go zabić, by przejąć władzę w ETAP- ie, wraca do miasta wraz z dziećmi ze szkoły Caine'a ( których on wyrzucił, ponieważ są „poprańcami” i mają moc, tak samo jak Sam) i, w czasie coraz bardziej zbliżających się  piętnastych urodzin, rozpoczynają bitwę. Bitwę na śmierć i życie w której, w końcu wygrywa Sam, jednak nie zabija Caine'a, który, jak dowiadujemy się z ostatnich słów powieści, podąża za Ciemnością, opętany chęcią władzy. 

Chyba najlepsze, co w tej książce było, to pomysł. Ciekawy, niebanalny, inny niż w tych wszystkich fantastycznych powieściach o słodkich aniołach, całujących słodkie dziewczynki. Przeciwnie jest tutaj, bo historia w żadnej mierze nie jest słodka, choć małe wstawki o miłości Astrid i Sama są, to większą część zajmuje opisanie okropności, które zdarzyły się w ETAP-ie, grze o władzę i często niebezpiecznych przygód drugoplanowych bohaterów, takich jak Albert czy Lana. Zresztą, kto by na to wpadł? Taki XXI – wieczne remake „Władcy Much” - książki opowiadającej o dzieciach, które na bezludnej wyspie utworzyły swoje królestwo. Wiem także z doświadczenia czytelniczego i nie tylko, że trudno jest stworzyć nasz świat od podstaw, przewidzieć tyle skutków nieobecności dorosłych, skonstruować wszystko od nowa i mieć obmyślone szczegóły, które podaje się w odpowiednich momentach. Autor zaskoczył mnie także sporą znajomością ludzkiej psychiki: pokazał społeczność, złożoną z osób do lat piętnastu, czyli dzieci i nastolatków, wraz z całym prawdopodobieństwem psychologicznym, a także pokazał problem „szybkiego dorastania”, który w takich sytuacjach jak ta, objawiłby się bardzo silnie. I te powiązania z nauką z prawdziwego zdarzenia – nawiązanie do energetyki jądrowej, która ma dużo wspólnego z ETAP-em. Mocno zaskoczyły mnie także bardzo liczne nawiązania do religii katolickiej, szczególnie w osobie Astrid. Jeśli w innych tego typu powieściach jest cokolwiek o Bogu, to tylko na zasadzie atakowania religii, albo jakieś szczątkowe wspomnienia o jakimś tam odłamie protestantyzmu, które przewijają się zazwyczaj w bardzo głębokim tle opowieści, chyba, że to jest akurat opowieść o aniołach. Ale tam najczęściej sporządza się wytrawny koktajl – mieszankę okultyzmu, wiary różnych sekt i podstaw wiary chrześcijańskiej, które są obecne nawet w tych odłamach, które nie mają z chrześcijaństwem już wiele wspólnego. A tu? Mamy nie tylko kościół, przyklękanie przed tabernakulum, ale także kilka znanych wszystkim, modlitw katolickich. No a za etapem stoi Ciemność – coś, co jawi się jak potwór i coś, co przez nieco książki opętało Lanę. Interpretację tego fragmentu pozostawiam ludziom, ale chyba symbolika jest zrozumiała.

Akcja zapiera dech w piersi. Tak naprawdę, to w pierwszym zdaniu pierwszego akapitu dzieje się już wiele – nauczyciel, który opowiadał o wojnie secesyjnej, robi 'puff', jak zresztą wszyscy dorośli w mieście. Z każdym kolejnym rozdziałem, akapitem, akcja przybiera tempa, staje się coraz bardziej zawrotna i niebezpieczna. Historia Lany, która przerywa historię innych bohaterów, ale później się z nią splata, nie jest taka interesująca, bo każdy wie, że Lana przetrwa, bo bez tego ten wątek nie będzie miał sensu, jednak cała ta sprawa z kojotami sprawia, że to czyta się nie bez dreszczyku emocji. Szczerze mówiąc, nie mogłam się oderwać do czytania, wciąż z nerwowymi pytaniami w głowie: czy przeżyją? Co się stanie, jeśli..? I nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do sześćsetną którąś stronę, gdzie książka się kończy. Żyłam z bohaterami, przeżywałam ich problemy i przygody.
Okładka jest ładna, elegancka i przyciągająca wzrok. Postawiono na minimalizm: opalizująca okładka, dająca po oczach (moim zdaniem, bardzo dobry wybór, jeśli się ktoś spyta), dwójka głównych bohaterów (Sam i Astrid) i zwyczajowe napisy. No, chyba że grubość odstraszy potencjalnego czytelnika, ale to także inna sprawa, równie ważna. Zaznaczę tylko, że przyjmuje się, że w miarę z rośnięciem tomów serii rośnie także grubość. Tutaj mamy wręcz odwrotnie, co nieco rzutuje na książce, ale też sprawia, że książka robi się atrakcyjniejsza.

Język Autora do najbarwniejszych nie należy, ale jest w nim coś, co sprawia, czytanie daje przyjemność. Czyta się gładko, lekko, wszystkie słowa i zdania pasują do siebie i w jakiś niepojęty sposób, choć opisów – niestety – dużo nie ma, zdaje się w pewien sposób wchodzić do środka. Dobrze wychodzi pisarzowi klejenie scen w fascynującą całość, wywoływanie u Czytelnika emocji (przyznaję się jak na spowiedzi: wyzwałam Drake'a od Hitlerów i Stalinów, a na Caine'a szeptałam 'ty dupku...' natomiast na wspomnienie o Dianie – która, jak na swój charakter ma dobre imię – chciałam pokazać ekranowi środkowy palec; takie zaangażowanie często mi się zdarza). Dobrze opisuje ruch, akcję i bójki. No w końcu to facet, prawda? Każdy facet ma jakieś tam doświadczenie w biciu się, a jak nie, jak mój kochany kuzynek, to.. już lepiej nie komentuję.

Bohaterowie są dobrze wykreowani, choć, moim zdaniem nieco płascy. Mamy tu wyraźny podział na czarne i białe postacie, tak naprawdę to żadna nie ma dramatów moralnych, żadna nie jest dwuznaczna w ocenie. Są tacy, którzy mają tylko dobre cechy, są też tacy, którzy raczej poza psychopatyczną chęcią mordu nie mają innych cech charakterystycznych. Czasami zdarzy się też postać, która jest, niestety, postacią plastikową i banalną, jak kochana Lana, która żałuje, że w domku, w którym się schroniła, nie ma powieści Meg Cabot i J.K Rowling. Ale, z drugiej strony.. W życiu też często spotykamy plastikowe i puste osobowości. Patrząc z tej samej perspektywy, muszę przyznać, że powieści takie jak ta, potrzebują nieskomplikowanych bohaterów, ponieważ tutaj wiele miejsca poświęca się akcji, a nie opisom odczuć. Jednak podobało mi się to, że bohaterowie są normalnymi ludźmi, co znaczy, że odczuwają strach, wyrzuty sumienia i wszystko to, co ludzie. Nie są superherosami ani tymi pięknymi osóbkami z nastolatkowych fanficków, które chodzą po świecie i na każde pytanie mają odpowiedź „Aha”.  Po prostu –  mamy tu zwykłych ludzi.

W powieści – co za ulga – nie ma nieścisłości, luk i urwanych wątków. Autor szczęśliwie doprowadza wszystko do końca, sprawiając, że powieść zdaje się być przemyślana. Nie ma zbędnego wątku, wszystko się ładnie dopełnia się i jest potrzebne. Nieścisłości też nie ma; Autor ogarnia własne pomysły i opracowuje nawet szczegóły, dzięki czemu powieść jest gładka i jednolita. Literówki znalazłam dwie, ale to nic szczególnego. W jednej brakowało kilku liter, w drugiej był mały, ortograficzny byk. Cóż. Zdarza się.

Rzadko zdarza się, że tak bardzo zatracę się w książce. Stracę poczucie czasu. Nigdy nie przypuszczałabym, że darzy mi się to nie tylko czytając książki moich Mistrzów – Tolkiena i Sienkiewicza – ale też inne. Jednak tutaj naprawdę rozpłynęłam się... zupełnie tak, jak bohaterowie, którzy w swe piętnaste urodziny znikają. Tylko że ja nie zniknęłam z ETAP -u. Ja zniknęłam z tego świata, by znaleźć się w świecie Sama, Astrid, Caine'a, Orca, Howarda, Mary, Lany, Howarda, Alberta i wielu, wielu innych bohaterów, których, na swój sposób, bardzo polubiłam. A dlaczego wolałam opuścić bezpieczne mieszkanie, zupełnie bezpieczną i normalną ulicę na rzecz rozszalałej mutacji świata z ETAP-u? Słowa, elektryzujące słowa, przeniosły mnie tam. Czy tego chciałam, czy nie, za każdym razem, kiedy otwierałam książkę. Tak więc książka powinna nosić następujący tytuł: GONE. Zniknęłam. Książka mnie połknęła.

Tytuł: GONE. Zniknęli. Faza pierwsza: Niepokój
Autor: Michael Grant
Moja ocena: 7/10

(recenzja archiwalna) 


8 komentarzy :

  1. O tak, mnie również książka pochłonęła:) Czułam dokładnie tam samo, nie mogłam się oderwać! Jedyne co mi zgrzytało w tej książce to wiek bohaterów. Oni mieli po czternaście lat! Wiem, że Drake był psychopatą, ale to jednak było dziecko. Jakie musiało mieć dzieciństwo, żeby być aż tak sadystycznym - powiedzmy sobie szczerze - potworem bez ludzkich uczuć? To było ciut nierealne. Caine'a i resztę jeszcze rozumiałam, nie ma dorosłych, więc hej! pobijmy się kto usiądzie na fotelu w ratuszu! Walić to, że nie ma jedzenia. Porządek musi być.Ale Drake?

    Jedyną wadą w GONE moim zdaniem była ta czarno-białość, która sprawiała, że jeżeli już ktoś był zły, to przestawał być człowiekiem, a stawał się potworem. W dużym skrócie: nie podobały mi się złe czternastoletnie charaktery. Prócz tego książka była rewelacyjna:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brałam się za czytanie tej książki wiele razy. Dostałam ją jakiś rok temu i nadal leży na mojej półce i czeka na swoją kolej. Przeczytałam może połowę, ale jak dotąd mnie nie zachwyciła. Przede wszystkim przeszkadzają mi zachowania bohaterów, ich język, jest dla mnie jakby trochę... dziecinny? Nie wiem, jak to inaczej opisać.Cały styl pisania nie podoba mi się. Jest banalny, ale sama nie wiem, czemu aż tak mnie to irytuje. Poza tym cała ta historia też nie jest skomplikowana. Moim zdaniem akcja nie porywa. Nie wiem, czy zdołam kiedykolwiek skończyć tą książkę, ale zobaczymy. Każdy ma inne zdanie i to jest chyba najlepsze w czytaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Próbowałam przebrnąć tom pierwszy i niestety poległam. Może jeszcze kiedyś do niej powrócę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem szczerze, że do tej serii mnie nie bardzo ciągnęło, do czasu aż przeczytałam twoją recenzję. Zaintrygowała mnie do tego stopnia, że w najbliższym czasie na pewno sięgne właśnie po tą pozycję, teraz mam taką wielką ochotę ją przeczytać. Ale ech najpierw muszę ją kupić xD No cóż, mam nadzieję, że w najbliższym czasie pierwsza część: "GONE" wpadnie w moje łapki ^^
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Na rynku mamy tyle świetnych książek, serii i cykli - a gdzie znaleźć na to czas :) Po książkę sięgnę, bo jestem jej ciekawa jak i pozostałych, ale nie wiem kiedy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta seria odrobinę przypomina mi cykl JUTRO, który znam i pozytywnie wspominam. Może nie ma tu żadnego podobieństwa, mimo to chętnie ją poznam skoro oceniasz nadzwyczaj pochlebnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie spotkałam się nigdy z tą książką, może ją przeczytam w najbliższym czasie, o ile będzie w bibliotece :) Pozdrawiam !
    kawa-i-ksiazka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytałam wszystkie części oprócz ostatniej. Pamiętam, że miałam po nich dobre wspomnienia. Czytałam je od razu po sobie i tak naprawdę zlały mi się w całość. Pamiętam tylko, że pierwsza była całkiem normalna, a dalsze już psychiczne, ale niestety prawdziwe. Muszę jednak przyznać, że zdziwiła mnie Twoja opinia, co do Diany i Lany. Pamiętam, że to były wyjątkowo barwne postacie, idealnie dopracowane, takie głebokie. No ale może w pierwszej części jeszcze nie były. Na pewno zaniknie podziałka między idealnie dobrym, a złym. Diana będzie dobra, Sam zły, Caine dobry i ble ble ble. To będzie się okropnie szybko zmieniać. Zawsze tylko Drake będzie zły. Skąd ja to pamiętam? Mam nadzieję, że przeczytasz kolejne części.
    Pozdrawiam ;)
    lustrzananadzieja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!