Z
dzieciństwa mam dużo wspomnień, choć nie było ono ciekawe a to,
co wspominam, to są historie, które działy się w moim umyśle.
Pisać nauczyłam się mając zaledwie cztery czy pięć lat, a
wcześniej rysowałam swoje wymyślone historie – najczęściej
bale pełne panów w czarnych kostiumach, tęcz, panien w pięknych,
balowych i szerokich sukniach oraz ... No właśnie. Niedawno, bo
kilka lat temu, jeszcze przed przeprowadzką do tego domu, w którym
teraz mieszkam, moja znajoma Kasia sfiksowała na tle syrenek. Jestem
od niej o wiele lat starsza, ale jej pasji nie traktowałam z
pobłażliwością. Kiedy byłam mała też je kochałam. Snułam
opowieści o łowieniu ich, przywiązywaniu do wersalki czy jakiegoś
innego mebla i zabijaniu ich (jak widać, już wtedy ujawniały się
moje sadystyczne skłonności). Z wiekiem przeszło, bo
dziesięcioletnia wiedźma odkryła filmy wojenne i uznała, że
hektolitry czerwonej farby są lepsze niż popiskujące, Bogu ducha
winne syreny.
Kiedy
zobaczyłam tę książkę, pomyślałam, że to będzie jak powrót
do dzieciństwa, do świata syren. Ładna, zielona okładka,
dziewczyna z zamkniętymi oczami i zachęcająco wyglądająca
czcionka wyglądały zachęcająco. Niestety – książkę
pożyczyłam od koleżanki, która wyjeżdżała na wakacje i chciała
książkę z powrotem. Internet wtedy mi się popsuł i musiałam
jechać do kuzyna, żeby ściągnąć sobie tę książkę. Wreszcie,
razem z kubkiem kawy i paczką krakersów, usiadłam przed ekranem i
otworzyłam plik z książką.
Vanessa
i Justine są siostrami i przyjaciółkami, stanowią jednak swoje
przeciwieństwa: Vanessa to szara myszka, ciągle czegoś się bojąca
(najczęściej ów strach jest zupełnie irracjonalny), natomiast
Justine jest przebojowa, popularna i świetna w nauce. Pewnego dnia,
podczas wakacji, Justine skacze z klifu, co kończy się zranieniem.
Kilka dni później miasteczkiem wstrząsa tragiczna wiadomość:
ciało Justine znaleziono niedaleko klifu. Rzuciła się? Spadła?
Nie wiadomo – wakacje w Winter Harbor zostają brutalnie przerwane
i rodzina wraca do Bostonu. Jednak Vanessa ma dużo wątpliwości co
do tego, jak zginęła jej siostra: piętrzą się zagadki a w
dodatku wydaje się Vanessie, że słyszy głos własnej siostry.
Wraca do miasteczka i rozpoczyna dochodzenie wraz z przystojnym
Simonem, znajomym.
Zagadka
coraz bardziej się plącze. Paige, nowa koleżanka Vanessy, a
szczególnie jej starsza siostra Zara wydają się dziwnie
podejrzane. Co więcej – nagle Caleb, brat Simona, znika i kiedy
Vanessa dzwoni do niego, słyszy tylko szybki oddech i czyjeś
wołanie. W dodatku przez miasteczko przetaczają się raz po raz
gwałtowne burze, po których na brzeg wypływają ciała mężczyzn..
Uśmiechniętych mężczyzn. Dwójka naszych bohaterów zaczyna więc
śledztwo, które prowadzi do domu Paige, gdzie, dzięki babci
dziewczyny, odkrywa kim naprawdę jest i kto był jej matką.
Dziewczynie, według wskazówek Justine, pozostaje udaremnić plan
całkowitego zniszczenia Winter Harbor.
Może
zaczniemy od minusów? Tak, tak będzie lepiej, bo błędy rzucają
się w oczy i gryzą je. Po pierwsze, nie rozumiem po co cały ten
łomot z zagadką czy tam intrygą, jak kto woli, jeśli tak naprawdę
już od początku wiemy, o co chodzi. Bo każdy średnio rozgarnięty
czytelnik, kiedy najpierw przeczyta tytuł a później zajrzy do
środka książki (nawiasem mówiąc, ja tak zawsze robię, nie wiem,
jak inni) wie, że chodzi o syreny. Mamy więc podane to jak na tacy.
Z drugiej strony aż tak horrorystycznie nie jest: myślałam, że
będą jakieś groźne istoty jak z mitu o Odyseuszu, czy
rozdrapujące ludziom skórę morskie wampiry. A tymczasem....?
Syreny to piękne kobiety, zajmujące się uwodzeniem mężczyzn,
śpiewające i choć demoniczne, to mające w sobie więcej z femme
fatale niż z syren, które faktycznie chciałoby się przywiązać
do wersalki i pozbawić wody tak, żeby w końcu umarły (wiem, wiem,
sadystka ze mnie). I ten wątek specjalistycznej bomby, która
zamroziła morze wokół Winter Harbor i sprawiła, że w środku
lata pojawiła się zima, no ludzie. Ja rozumiem, że Autorka nie
wiedziała jak zakończyć wątek, lub wyobraźnia ją poniosła, no
ale ludzie. Moim zdaniem wyglądało to tak samo, jak taka tam jedna
chowająca bombę zegarową do plecaka koleżanki z klasy, czyli
niesamowicie. Wątpię, że takie coś istniało naprawdę, bo w
pokoju mam wielką stertę pism naukowych (taki ze mnie fizyk jak z
koziego ogona powróz, ale lubię czytać o wynalazkach) i w żadnym
nie pisali o niczym takim. A ja jestem z tym na bieżąco.
Plusy,
na szczęście, też są. Powieść jest dość oryginalna, bo, w
przeciwieństwie do tych wszystkich aniołów i wampirów, syreny to
prawie zupełnie dziewiczy teren fantastyki, takiej dla młodzieży.
W dodatku Vanessa (taka gorąca informacja dla wszystkich dziewuszek,
które jeszcze nie czytały) od środka powieści nie jest dziewicą,
choć wszystko zostało opisane skromnie, cicho i jakby ze wstydem. W
innych powieścidłach kochanków od łóżka oddzielają
paranormalne problemy, prawdziwa natura jednego z nich i inne smutne
rzeczy, często też do niczego nie dochodzi, bo coś przeszkadza
zakochanym na samym początku. Ah, no i śmierć tylu osób, bo
zwykle w czymś takim dużo nie zamienia się w trupy. No i to, że
jest kilka takich fragmentów, w którym dzięki całkiem niezłemu
stylowi autorki zostajemy zamknięci w klaustrofobicznej przestrzeni
strachów Vanessy. To jest dobre – mocne i fascynujące.
Bohaterowie,
szczególnie Vanessa, są irytujący. Bo – na przykład – nasza
główna postać. Zostaje przedstawiona jako szara mysz, drżąca
wciąż ze strachu, niezbyt ładna, a przynajmniej brzydsza od
siostry, niezbyt towarzyska, ogólnie jaskrawo przeciętna. I oto
taka dziewczyna zostaje bohaterką i kochanką Simona, poważnego
umysłu ścisłego, który pod wpływem olśniewającej piękności
zmienia się w romantycznego Romea. A te wszystkie teksty o tym, że
tak naprawdę Justine zazdrościła Vanessie.. Tak z drugiej strony,
to owa piękność jest tępa jak połamany nóż – ludzie, czy ona
nigdy książki żadnej nie czytała, żeby nie wiedzieć, że
właśnie tak jest z syrenami? A Paige? Kazali się jej kąpać w
wodzie, a ona, durnota, nic nie wiedziała. W ogóle nikt nawet nie
wpadł na pomysł, żeby sprawdzić w Internecie? Bella z „Zmierzchu”
przynajmniej była taka mądra i to wiedziała. A tutaj... Cały
tabun drugoplanowych bohaterów też irytuje – kłótliwa mamuśka
starająca się być taka jak jej nastoletnie córki, pusta Zara,
tata starający się być Tatusiem Małych Dziewczynek. A wszystko
takie papierowe i takie płytkie. Jakby na świecie były tylko
problemy w stylu „Rany, jak on zareaguje na to, że jestem syreną?”
Wrr, nerwy mnie biorą.
Styl
pisania Autorki jest dość ciekawy i nawet wciągający. Opisów
trochę jest, choć nie dużo, ale zawsze to coś. Słownictwo nie
jest bogate, narracja w pierwszej osobie, czasami opowieść jest
dość chaotyczna (jak po śmierci Justine, na przykład), jakby
pisarka chciała najszybciej skończyć dany wątek. Jednak trzeba
przyznać, że Autorka dobrze wykorzystuje to, co ma i tworzy lekką,
miejscami zabawną a miejscami nieco straszną opowieść. Szybko się
czyta, nie ma większych zawiłości, a talent, jaki posiada pisarka,
w przeciwieństwie do innych twórców tego gatunku, pozwala nam na
poczucie na własnej skórze parzącego słońca i słonych i zimnych
kropelek rosy.
Jednak
nie tego oczekiwałam, więc można sobie wyobrazić, jak bardzo
byłam rozczarowana, chrupiąc ostatniego krakersa i przewijając
plik PDF. Oczekiwałam czegoś straszliwego, romantycznego i
emferycznego zarazem, a nie takiej sobie tam historyjki. Mówi się
niestety, znów okładka mnie wprowadziła w błąd.
Autorka
napisała tę powieść jako terapię lęku przed wodą. I na takie
coś książka jest naprawdę dobra. Ale żeby to czytać.. tłumaczyć
na inne języki.. zachwycać się tym..? Obyłabym się bez tej
powieści, jest mi zupełnie obojętna. Mroczny klimat był, nawet
dość dużo, ale reszta była taka zwyczajna, jak tysiące innych
opowieści tego gatunku. Bo to musi być tak, że każda z tych
pisarek stosuje kanon, aby od razu było widać: o, a to jest
paranormal romanse dla nastolatek. Ciągle te same schematy. Męczy,
po tylu książkach, męczy.
Nawet
jeśli zdarzyło się, że płynęłabym po morzu, jak Odyseusz, a po
moich obu stronach siedziałyby syreny i śpiewem zachęcały mnie do
rozbicia swojego statku o skałę i zapadnięciu w lekturze tej
książki, nawet nie musiałabym zatykać sobie uszu woskiem. Bo nie
były to śpiew kuszący, o nie. Może nawet wyjaśniłabym im, że
przeczytałam i szybko zapomniałam, tak, żeby zasiąść do
napisania do tej spóźnionej recenzji musiałam szybko przeczytać
najważniejsze fragmenty książki. I to wcale nie jest choroba
mózgu, nie. To tylko jedna z tych powieści, które szybko się
zapomina.
Tytuł:
Syrena
Autor:
Tricia Rayburn
Moja ocena: 4,5/10
(recenzja archiwalna)
Moja ocena: 4,5/10
(recenzja archiwalna)
Miałam okazję czytać tę książkę (właściwie to przeczytałam całą serię) i mogę się w pełni z Tobą zgodzić. Ciężko było mi zrozumieć bohaterów, niektóre ich działania wydawały się irracjonalne i tylko mnie irytowały. Niezbyt dobra książka, raczej szkoda na nią czasu...
OdpowiedzUsuńCzytałam "Syrenę" i uważam, że nie jest taka zła, aczkolwiek jak na powieści młodzieżowe, oczekiwałam czegoś lepszego. To jest o ile się nie mylę trylogia, ale nie ciągnie mnie do następnych części.. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że książka nie jest dobra, bo bardzo chętnie przeczytałabym sobie coś o syrenach. Teraz wokół tylko wampiry i wilkołaki... Syreny to fajny pomysł, ale skoro nie trafiony to sobie podaruję ;)
OdpowiedzUsuń"Syrenę" czytałam już jakiś czas temu i nie oceniłam aż tak krytycznie, jednak trzeba przyznać, że w tym, co napisałaś jest wiele racji. Część rozwiązań było zdecydowanie naiwnych, jednak jako lekka lektura, od której nie wymaga się zbyt wiele, sprawdza się nie najgorzej. Chociaż nie żałowałabym za bardzo, gdybym ją sobie odpuściła. ;)
OdpowiedzUsuń4,5/10 - tym razem podziękuję.
OdpowiedzUsuńCzytałam ją dość dawno, kiedy druga część była dopiero nowością (Teraz chyba wszystkie są już wydane u nas?). Wtedy mi się chyba podobała, bo oceniłam ją na na LC 7/10, nie czytałam kontynuacji, chociaż planuję to zrobić. Teraz pewnie inaczej bym tę książkę oceniała. Na dobrą sprawę niezbyt pamiętam o co w ogóle tam chodziło, więc nie mogę się ustosunkować do Twojej opinii, ale przypuszczam, że jeśli nie zapamiętałam to nie było to nic nadzwyczajnego (:
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja. Chciałabym przeczytać ta książkę. http://recenzje-ksiazekfilmow.blogspot.com zapraszam do mnie
OdpowiedzUsuńJedynka nawet fajna jak na młodzieżówkę. Dwójka uszła, choć już było słabiej. Trójka - lepiej nie mówić. Ale jak na jeden wakacyjny raz, może być :)
OdpowiedzUsuń,,Bohaterowie, szczególnie Vanessa, są irytujący."
OdpowiedzUsuńOch jak wielka jest to prawda!
W kolejnych tomach coraz gorzej, nikt nie umie nic zrobić.