środa, 30 lipca 2014

Niekuszący syreni śpiew. Recenzja książki

Z dzieciństwa mam dużo wspomnień, choć nie było ono ciekawe a to, co wspominam, to są historie, które działy się w moim umyśle. Pisać nauczyłam się mając zaledwie cztery czy pięć lat, a wcześniej rysowałam swoje wymyślone historie – najczęściej bale pełne panów w czarnych kostiumach, tęcz, panien w pięknych, balowych i szerokich sukniach oraz ... No właśnie. Niedawno, bo kilka lat temu, jeszcze przed przeprowadzką do tego domu, w którym teraz mieszkam, moja znajoma Kasia sfiksowała na tle syrenek. Jestem od niej o wiele lat starsza, ale jej pasji nie traktowałam z pobłażliwością. Kiedy byłam mała też je kochałam. Snułam opowieści o łowieniu ich, przywiązywaniu do wersalki czy jakiegoś innego mebla i zabijaniu ich (jak widać, już wtedy ujawniały się moje sadystyczne skłonności). Z wiekiem przeszło, bo dziesięcioletnia wiedźma odkryła filmy wojenne i uznała, że hektolitry czerwonej farby są lepsze niż popiskujące, Bogu ducha winne syreny.

Kiedy zobaczyłam tę książkę, pomyślałam, że to będzie jak powrót do dzieciństwa, do świata syren. Ładna, zielona okładka, dziewczyna z zamkniętymi oczami i zachęcająco wyglądająca czcionka wyglądały zachęcająco. Niestety – książkę pożyczyłam od koleżanki, która wyjeżdżała na wakacje i chciała książkę z powrotem. Internet wtedy mi się popsuł i musiałam jechać do kuzyna, żeby ściągnąć sobie tę książkę. Wreszcie, razem z kubkiem kawy i paczką krakersów, usiadłam przed ekranem i otworzyłam plik z książką.

Vanessa i Justine są siostrami i przyjaciółkami, stanowią jednak swoje przeciwieństwa: Vanessa to szara myszka, ciągle czegoś się bojąca (najczęściej ów strach jest zupełnie irracjonalny), natomiast Justine jest przebojowa, popularna i świetna w nauce. Pewnego dnia, podczas wakacji, Justine skacze z klifu, co kończy się zranieniem. Kilka dni później miasteczkiem wstrząsa tragiczna wiadomość: ciało Justine znaleziono niedaleko klifu. Rzuciła się? Spadła? Nie wiadomo – wakacje w Winter Harbor zostają brutalnie przerwane i rodzina wraca do Bostonu. Jednak Vanessa ma dużo wątpliwości co do tego, jak zginęła jej siostra: piętrzą się zagadki a w dodatku wydaje się Vanessie, że słyszy głos własnej siostry. Wraca do miasteczka i rozpoczyna dochodzenie wraz z przystojnym Simonem, znajomym.

Zagadka coraz bardziej się plącze. Paige, nowa koleżanka Vanessy, a szczególnie jej starsza siostra Zara wydają się dziwnie podejrzane. Co więcej – nagle Caleb, brat Simona, znika i kiedy Vanessa dzwoni do niego, słyszy tylko szybki oddech i czyjeś wołanie. W dodatku przez miasteczko przetaczają się raz po raz gwałtowne burze, po których na brzeg wypływają ciała mężczyzn.. Uśmiechniętych mężczyzn. Dwójka naszych bohaterów zaczyna więc śledztwo, które prowadzi do domu Paige, gdzie, dzięki babci dziewczyny, odkrywa kim naprawdę jest i kto był jej matką. Dziewczynie, według wskazówek Justine, pozostaje udaremnić plan całkowitego zniszczenia Winter Harbor.

Może zaczniemy od minusów? Tak, tak będzie lepiej, bo błędy rzucają się w oczy i gryzą je. Po pierwsze, nie rozumiem po co cały ten łomot z zagadką czy tam intrygą, jak kto woli, jeśli tak naprawdę już od początku wiemy, o co chodzi. Bo każdy średnio rozgarnięty czytelnik, kiedy najpierw przeczyta tytuł a później zajrzy do środka książki (nawiasem mówiąc, ja tak zawsze robię, nie wiem, jak inni) wie, że chodzi o syreny. Mamy więc podane to jak na tacy. Z drugiej strony aż tak horrorystycznie nie jest: myślałam, że będą jakieś groźne istoty jak z mitu o Odyseuszu, czy rozdrapujące ludziom skórę morskie wampiry. A tymczasem....? Syreny to piękne kobiety, zajmujące się uwodzeniem mężczyzn, śpiewające i choć demoniczne, to mające w sobie więcej z femme fatale niż z syren, które faktycznie chciałoby się przywiązać do wersalki i pozbawić wody tak, żeby w końcu umarły (wiem, wiem, sadystka ze mnie). I ten wątek specjalistycznej bomby, która zamroziła morze wokół Winter Harbor i sprawiła, że w środku lata pojawiła się zima, no ludzie. Ja rozumiem, że Autorka nie wiedziała jak zakończyć wątek, lub wyobraźnia ją poniosła, no ale ludzie. Moim zdaniem wyglądało to tak samo, jak taka tam jedna chowająca bombę zegarową do plecaka koleżanki z klasy, czyli niesamowicie. Wątpię, że takie coś istniało naprawdę, bo w pokoju mam wielką stertę pism naukowych (taki ze mnie fizyk jak z koziego ogona powróz, ale lubię czytać o wynalazkach) i w żadnym nie pisali o niczym takim. A ja jestem z tym na bieżąco.
Plusy, na szczęście, też są. Powieść jest dość oryginalna, bo, w przeciwieństwie do tych wszystkich aniołów i wampirów, syreny to prawie zupełnie dziewiczy teren fantastyki, takiej dla młodzieży. W dodatku Vanessa (taka gorąca informacja dla wszystkich dziewuszek, które jeszcze nie czytały) od środka powieści nie jest dziewicą, choć wszystko zostało opisane skromnie, cicho i jakby ze wstydem. W innych powieścidłach kochanków od łóżka oddzielają paranormalne problemy, prawdziwa natura jednego z nich i inne smutne rzeczy, często też do niczego nie dochodzi, bo coś przeszkadza zakochanym na samym początku. Ah, no i śmierć tylu osób, bo zwykle w czymś takim dużo nie zamienia się w trupy. No i to, że jest kilka takich fragmentów, w którym dzięki całkiem niezłemu stylowi autorki zostajemy zamknięci w klaustrofobicznej przestrzeni strachów Vanessy. To jest dobre – mocne i fascynujące.

Bohaterowie, szczególnie Vanessa, są irytujący. Bo – na przykład – nasza główna postać. Zostaje przedstawiona jako szara mysz, drżąca wciąż ze strachu, niezbyt ładna, a przynajmniej brzydsza od siostry, niezbyt towarzyska, ogólnie jaskrawo przeciętna. I oto taka dziewczyna zostaje bohaterką i kochanką Simona, poważnego umysłu ścisłego, który pod wpływem olśniewającej piękności zmienia się w romantycznego Romea. A te wszystkie teksty o tym, że tak naprawdę Justine zazdrościła Vanessie.. Tak z drugiej strony, to owa piękność jest tępa jak połamany nóż – ludzie, czy ona nigdy książki żadnej nie czytała, żeby nie wiedzieć, że właśnie tak jest z syrenami? A Paige? Kazali się jej kąpać w wodzie, a ona, durnota, nic nie wiedziała. W ogóle nikt nawet nie wpadł na pomysł, żeby sprawdzić w Internecie? Bella z „Zmierzchu” przynajmniej była taka mądra i to wiedziała. A tutaj... Cały tabun drugoplanowych bohaterów też irytuje – kłótliwa mamuśka starająca się być taka jak jej nastoletnie córki, pusta Zara, tata starający się być Tatusiem Małych Dziewczynek. A wszystko takie papierowe i takie płytkie. Jakby na świecie były tylko problemy w stylu „Rany, jak on zareaguje na to, że jestem syreną?” Wrr, nerwy mnie biorą.

Styl pisania Autorki jest dość ciekawy i nawet wciągający. Opisów trochę jest, choć nie dużo, ale zawsze to coś. Słownictwo nie jest bogate, narracja w pierwszej osobie, czasami opowieść jest dość chaotyczna (jak po śmierci Justine, na przykład), jakby pisarka chciała najszybciej skończyć dany wątek. Jednak trzeba przyznać, że Autorka dobrze wykorzystuje to, co ma i tworzy lekką, miejscami zabawną a miejscami nieco straszną opowieść. Szybko się czyta, nie ma większych zawiłości, a talent, jaki posiada pisarka, w przeciwieństwie do innych twórców tego gatunku, pozwala nam na poczucie na własnej skórze parzącego słońca i słonych i zimnych kropelek rosy.

Jednak nie tego oczekiwałam, więc można sobie wyobrazić, jak bardzo byłam rozczarowana, chrupiąc ostatniego krakersa i przewijając plik PDF. Oczekiwałam czegoś straszliwego, romantycznego i emferycznego zarazem, a nie takiej sobie tam historyjki. Mówi się niestety, znów okładka mnie wprowadziła w błąd.

Autorka napisała tę powieść jako terapię lęku przed wodą. I na takie coś książka jest naprawdę dobra. Ale żeby to czytać.. tłumaczyć na inne języki.. zachwycać się tym..? Obyłabym się bez tej powieści, jest mi zupełnie obojętna. Mroczny klimat był, nawet dość dużo, ale reszta była taka zwyczajna, jak tysiące innych opowieści tego gatunku. Bo to musi być tak, że każda z tych pisarek stosuje kanon, aby od razu było widać: o, a to jest paranormal romanse dla nastolatek. Ciągle te same schematy. Męczy, po tylu książkach, męczy.

Nawet jeśli zdarzyło się, że płynęłabym po morzu, jak Odyseusz, a po moich obu stronach siedziałyby syreny i śpiewem zachęcały mnie do rozbicia swojego statku o skałę i zapadnięciu w lekturze tej książki, nawet nie musiałabym zatykać sobie uszu woskiem. Bo nie były to śpiew kuszący, o nie. Może nawet wyjaśniłabym im, że przeczytałam i szybko zapomniałam, tak, żeby zasiąść do napisania do tej spóźnionej recenzji musiałam szybko przeczytać najważniejsze fragmenty książki. I to wcale nie jest choroba mózgu, nie. To tylko jedna z tych powieści, które szybko się zapomina.

Tytuł: Syrena
Autor: Tricia Rayburn 
Moja ocena: 4,5/10

(recenzja archiwalna) 



 

9 komentarzy :

  1. Miałam okazję czytać tę książkę (właściwie to przeczytałam całą serię) i mogę się w pełni z Tobą zgodzić. Ciężko było mi zrozumieć bohaterów, niektóre ich działania wydawały się irracjonalne i tylko mnie irytowały. Niezbyt dobra książka, raczej szkoda na nią czasu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam "Syrenę" i uważam, że nie jest taka zła, aczkolwiek jak na powieści młodzieżowe, oczekiwałam czegoś lepszego. To jest o ile się nie mylę trylogia, ale nie ciągnie mnie do następnych części.. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że książka nie jest dobra, bo bardzo chętnie przeczytałabym sobie coś o syrenach. Teraz wokół tylko wampiry i wilkołaki... Syreny to fajny pomysł, ale skoro nie trafiony to sobie podaruję ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Syrenę" czytałam już jakiś czas temu i nie oceniłam aż tak krytycznie, jednak trzeba przyznać, że w tym, co napisałaś jest wiele racji. Część rozwiązań było zdecydowanie naiwnych, jednak jako lekka lektura, od której nie wymaga się zbyt wiele, sprawdza się nie najgorzej. Chociaż nie żałowałabym za bardzo, gdybym ją sobie odpuściła. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. 4,5/10 - tym razem podziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam ją dość dawno, kiedy druga część była dopiero nowością (Teraz chyba wszystkie są już wydane u nas?). Wtedy mi się chyba podobała, bo oceniłam ją na na LC 7/10, nie czytałam kontynuacji, chociaż planuję to zrobić. Teraz pewnie inaczej bym tę książkę oceniała. Na dobrą sprawę niezbyt pamiętam o co w ogóle tam chodziło, więc nie mogę się ustosunkować do Twojej opinii, ale przypuszczam, że jeśli nie zapamiętałam to nie było to nic nadzwyczajnego (:

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetna recenzja. Chciałabym przeczytać ta książkę. http://recenzje-ksiazekfilmow.blogspot.com zapraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń
  8. Jedynka nawet fajna jak na młodzieżówkę. Dwójka uszła, choć już było słabiej. Trójka - lepiej nie mówić. Ale jak na jeden wakacyjny raz, może być :)

    OdpowiedzUsuń
  9. ,,Bohaterowie, szczególnie Vanessa, są irytujący."
    Och jak wielka jest to prawda!
    W kolejnych tomach coraz gorzej, nikt nie umie nic zrobić.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!