Wszyscy
myślą, że Ameryka to najlepszy kraj na tym ludzkim świecie. No
wiecie. Wielkie osiągnięcia naukowe, niektórych zdaniem świetna
literatura dla młodzieży, McDonald's, szalone zakupy w Nowym Jorku,
zapach ton sałaty upchniętej do ogniotrwałego sejfu, wspaniała
muzyka wykonawców takich jak Justin Bieber, Rihanna, Michael Jackson
czy Madonna (czy, co ja już rozumiem, Evanescence). Tuzin American
Express, samoloty, drapacze chmur, Hollywood i Los Angeles, i wiele
innych miast, gdzie po ulicach spacerują sobie Woody Allen, Katy
Perry, Miley Cyrus, Selena Gomez ,Angelina Jolie, Brad Pitt, Leonardo
di Caprio, Kristen Stewart Robert Pattinson,a w sklepie, razem z
pieskiem możemy spotkać uśmiechniętą Britney Spears czy sławnych
pisarzy – Stephanie Meyer, Jodi Picolut, a może nawet ducha L.M
Montgomery, gdybyśmy zajrzeli do Kanady. Tylko mnie, fance programów
policyjnych, USA kojarzy się z psychopatycznymi mordercami, mafiami,
dealerami narkotyków, prostytucją i atakami terrorystów – w WTC
i w Bostonie. Może coś ze mną jest nie tak? A może za piękną
fasadą Nowego Jorku kryje się coś mrocznego? Jakieś krętactwa na
wysokich szczeblach władzy, gdzieś w Pentagonie, CIA, FBI? A co
firmy, które dowożą sprzęt dla wojska? Czy coś tam przypadkiem
się nie dzieje?
O
tym właśnie opowiada thriller raczej medyczny Autorki, na której
prozie wcześniej się rozczarowałam – za dużo było tam
romansideł, za mało kryminału. Ale, oczywiście jak to ja,
musiałam przeczytać inne. Niedawno, na początku wakacji zauważyłam
książkę tej Autorki w całkiem niezłej serii kryminałów. Moją
uwagę przyciągnęła okładka oraz opis na skrzydełku i od razu
poszłam do chrzestnej i poprosiłam od pożyczenie tego. Kiedy już
usiadłam w domu i zagłębiłam się w lekturze tej niedługiej
książki, z radością odkryłam, że nie jest to kolejna opowieść
o miłości i uciekaniu oraz o zbrodniarzach, którzy nie cofną się
przed niczym. Z sadystyczną przyjemnością wgłębiałam się
dalej, dalej, popijając słodką, żurawinową herbatkę.
Pewnego
dnia lekarz medycyny sądowej, Maura Isles, dokonuje w kostnicy
koszmarnego odkrycia – zwłoki, które wyjęto z zatoki, zaczynają
się ruszać, choć piękna kobieta jest hipotermii. Jednak kiedy
kobieta budzi się w szpitalu, zastrzeliła tajemniczego ochroniarza,
który nie był z ochrony szpitala i zgarnia zakładników, między
innymi ciężarną detektyw z bostońskiej policji, Jane Rizzoli,
która jest w zaawansowanej ciąży i w każdej chwili może urodzić.
Olena, bo tak nazywa się dziewczyna i jej partner, Joe, który
wydaje ogólnie wydaje się chory na manię prześladowczą
(przysłała wciąż do rządu i dziennikarzy różne materiały)
giną, a jednak udaje im się powiedzieć parę tajemniczych rzeczy –
o czymś, co wydarzyło się w Ashburn i o tajemniczej Mili. Jane i
Maura, na różne sposoby, starają się dotrzeć do tajemniczych
wydarzeń. Szybko okazuje się, że Ashburn miała miejsce masakra –
w pewnym domu, należącym do firmy, która zajmuje się
zaopatrzeniem żołnierzy, znaleziono cztery zamordowane kobiety, w
tym jedną z palcami połamanymi młotkiem. Jane i jej mąż, agent
FBI, Gabriel Dean, dowiadują się, że cztery niezidentyfikowane
dziewczęta były prostytutkami z Moskwy, a piąta była burdelmamą
(nawet w ciele Oleny znaleziono podskórny środek antykoncepcyjny,
co FBI chciało ukryć). Powoli odnajdują nawet tajemniczą Milę,
która przypadkiem ocaliła także Jane i jej córkę Reginę. Ale
okazuje się też, że nie wszyscy, którzy są po stronie prawdy
mówią prawdę, a afera ma swoje źródło u szczytu władz USA …
To
już druga książka tej Autorki, w której przedstawia nie
psychicznych zabójców, ale afery u szczytu władzy. Wcześniej na
pierwszy plan wysuwał się wątek miłosny, a tutaj mamy tylko jego
szczątkowe ślady i to w wersji rodzinnej, co zostało zarysowane
bardzo sympatycznie. Nie ma także biochemików, zaginionych mężów,
próbówek z jakimiś czarnymi ospami czy ich mutacjami, nic z tych
rzeczy. Odetchnęłam z ulgą, kiedy fabuła potoczyła się tak, że
szansa na wkroczenie w powieść jakiegoś mikrobiologa.
Opisy.
Tak! Szczególnie dokładne, autonomicznie precyzyjne opisy autopsji
przeprowadzanych przez Maurę. Krew, ściąganie skóry z czaszki,
narządy wewnętrzne i te rzeczy. Tutaj nie są potrzebne jakieś
wywody na temat koloru słońca, tylko na temat, dajmy na to, koloru
wątroby denatki. Dla niektórych ów naturalizm może się wydać
szokujący, ale to sprawia, że powieść ryje psychikę i zapada
głęboko w pamięć. W końcu my, zwykli przeżuwacze chleba, rzadko
mamy okazję na spotkanie z zwłokami, a co dopiero na wyciąganie
wątroby, żołądka i tak dalej z umarlaka.
Okładka
przyciąga wzrok. Jest biała, co od razu nasuwa skojarzenia z
medycyną, a co za tym idzie, z autopsjami. Na zdjęciu, tuż nad
napisami przedstawia czyjąś, jak można zobaczyć, żywą twarz
owijaną w białe, szerokie bandaże. Nawet głupi Jaś wie, że
autopsja to nie zawijanie ciała, ale można się domyślić, że
chodzi tutaj tylko o symbol: kobieta, która była przygotowywana
była do śmierci, jakimś cudem się od niej uchroniła.
Zmartwychwstała, albo nie: obudziła się. I dlatego w tej
minimalistycznej okładce jest coś, co przyciąga wzrok. Człowiek
patrzy na tytuł i resztę i myśli: kurde, o co chodzi? I od razu
chce przeczytać.
Pierwszoplanowi
bohaterowie są dość dobrze wykreowanymi postaciami. Maura to osoba
ponura, nie znająca nic prócz trupów, dość nieprzystępna, ale
profesjonalistka w swojej dziedzinie i, kiedy przychodzi taka
potrzeba, gotowa pomóc przyjaciołom i dać swój wkład w
śledztwo. Nie poznajemy jej wielu cech, bo, trzeba przyznać, że
spotykamy ją najczęściej przy stole, kiedy kroi ludzkie zwłoki.
Postacią, którą poznajemy najbardziej jest Jane Rizzoli. Autorka
pokazuje nam jej wady i zalety, przez co bostońska policjantka staje
się kimś bliskim, pełnokrwistym. Trochę wprawdzie wnerwiło mnie
to, że woli służbę policyjną od opiekowania się córeczką, ale
myślę, że to jest w pełni ludzkie. Roztacza przed nami jej myśli,
obawy, lęki, koszmarne sny i determinację za wszelką cenę. Z
jednej strony pokazuje twardość Rizzoli i to, że chce, by
mężczyźni traktowali ją jak Kozaka i jak twardego policjanta.
Mąż Jane, Gabriel, trzyma się raczej na uboczu i poznajemy tylko
jego zalety, ale mimo tego nie przyszło mi do głowy, że jest
plastikowy jak te młode wariaty z horrorów dla niedowartościowanych
psychicznie dziewcząt i innych gimbusów. Pisarka wyczarowała jego
postać jako bardzo autentyczną i budzącą ciepłe uczucia. Powiem
więcej: agent Dean jest wzorowym mężem i gliną, a jednak, za
sprawą Autorki, nie wyszła ciota.
Inni
bohaterowie – a jest ich kilku – wyszli całkiem nieźle.
Sympatyczny Korsak, Peter Lucas, na pierwszy rzut oka ułożony,
przystojny, idiotowaty i głupkowaty dziennikarz z gatunku hien i
rzędu tych, którzy piszą o wszystkim, byle mieć jakąś kasę,
jednak okazuje się bardzo dwulicowy. Mila, siedemnastoletnia
Białorusinka, cicha i wystraszona, jednak potrafiąca stanąć w
obronie tych, których uważała za osoby, którym można zaufać.
Jest tu też matka Jane, Angela. Osóbka wesoła, łatwowierna,
żyjąca w jasnym świecie bez przestępstw. Dobrotliwa, ale także
na wskroś nowoczesna i ciepła kobieta, zasłużyła na mój
uśmiech.
Akcja
szczególnie z początku była wciągająca. Te kawałki o Mili i
dziewczynach z burdelu, niezwykłe okrucieństwo, z jakim
zwyrodnialcy seksualni, pasący swoje brzuszyska na stanowiskach
dyrektorów w różnych firmach, instytucjach i urzędach, a nawet w
CIA, FBI i Pentagonie, którzy męczą biedne, nielegalnie
przewożone Słowianki, które wyjeżdżają w nadziei na lepszą
przyszłość z rosyjskiej biedy. Które w końcu muszą skończyć
swoje życie tylko dlatego, że jakiś bydlak zabił małą, może
czternastoletnią dziewczynkę, która nie chciała dać mu chorej
przyjemności. Które cierpią, fizycznie i psychicznie tylko
dlatego, żeby firma zarobiła podwójnie: z usług i z filmów
pornograficznych, które nagrywają się z kamery umieszczonej w
szafie (właśnie na jedną z takich płyt nagrała się owa umarła
dziewczyna). To wżera się w ludzką psychikę i oznacza piętno.
Szokuje, i to jak.
Ale
wydarzenia w Bostonie także przykuwają niejako uwagę czytelnika.
Na początku nawet nie wiedziałam, co ma Mila i jej historia
wspólnego z piękną nieznajomą, która zachowywała się Bostonie
jak terrorystka, ale kiedy padło imię Olena, już pewne nici
pojawiły się między tymi dwoma historiami, a jeszcze dołączył
tam Joe.. Co prawda, niektóre rzeczy zostały przez pisarkę
pomięte, historia wydaje się przez to niekompletna i trochę
niejasna. Wątek dochodzenia, jest krótki i raczej ubogi w treść,
a samo dochodzenie jest znów takie skomplikowane. Nie ma
fajerwerków, analiz kryminalistycznych, przygód i strzelaniny. Po
prostu sobie Jane i Gabriel drepczą i rozmyślają nad czymś co dla
mnie fascynujące nie jest, bo już na początku dowiedziałam się
prawdy.
Język
był prosty, styl pisarki lekki i dość bezpretensjonalny, jednak,
oprócz fantastycznych autopsji Maury, które czytałam z niejaką
rozkoszą ( sadyści już tak mają, jeśli chcecie wiedzieć) nieco
pozbawiony emocji. Technicznie jest dobrze – lekko, zwiewnie, bez
żadnych zbędnych wątków czy przerywników, konkretnie i jasno,
ale... Ale nie ma emocji. Tak naprawdę, poza naturalnym szokiem,
kiedy Autorka nazywa rzeczy po imieniu i okazuje ból kaleczonych
dziewcząt, nie ma tu nic: nawet drobnej analizki psychiki tych
dziewcząt, bardziej wejść do ich emocjonalnego świata, czymś
jeszcze zaszokować Czytelników. Nie ma też wielu przemyśleń Jane
czy Maury. Po prostu są, a my, całkiem dokładnie, poznajemy je po
tym co robią. Plus dla Autorki dostaje za sympatyczne nakreślenie
wątku Jane (szczególnie tego, że pokochała tak naprawdę córkę
dopiero wtedy, kiedy mieli ją zabić – te strony wydały mi się
najmroczniejsze i najciekawsze w całej książce, ale także
najpiękniejsze – to całe czytanie o trosce o córeczkę),
ponieważ pisarka zrobiła to lekko, nawet fragmentami zabawnie. Mamy
tu też nieco zabaw językowych. Otóż miasteczko, w którym
popełniono przestępstwo nazywa się Ashburn od słów „popiół”
i „płonąć, palić się”. Taki drobiażdżek, ale u mnie
wywołał uśmiech na twarzy.
Tłumaczenie
tytułu nie było do końca trafne, ponieważ nie widzę tutaj
większego związku z autopsją, ponadto tytuł oryginalny to Vanish.
Czasownik ten, według moich słowników i Google Tłumacza, oznacza
tyle co znikać, zanikać, przepadać – to najlepsze tłumaczenia.
I wtedy tytuł, coś w rodzaju Zniknęły,
miałby sens. Zniknęły dziewczyny, zresztą, że się już tak
niegramatycznie wypowiem, były zniknięte przez całą książkę.
Przecież nikt nie znał ich osobowości – zniknęły, wyparowały
wśród lasów, zniknęły dla znajomych, rodziny, Amerykanów, by w
końcu zniknąć naprawdę. Bez imienia. Autopsji jest tu dużo, i
owszem, pełni tutaj kluczową rolę, ale ludzie. Kryminał ten
dotyczył czegoś innego. Autopsji nie.
Reszta była dobrze
przetłumaczona, nie znalazłam żadnych potknięć językowych,
gramatycznych, żadnych literówek i niedokładności w wydaniu. W
tym aspekcie wszystko było tak jak trzeba.
Minusy
niektóre już podałam wyżej, ale tutaj jeszcze to zaakcentuję,
żeby jakoś to wszystko pozbierać do kupy. Luki w akcji – nie
wiemy, co dokładnie działo się z Oleną i Joem. Dość nudne
śledztwo. Nierozwinięte niektóre wątki. Brak emocji w języku
pisarki. Dowiadujemy się wszystkiego na początku, przez co nie jest
tak ciekawie. Nieco dłużące się opisy, które, szczerze mówiąc
nie prowadzą do niczego. Sceny, których nie powinno być, bo lekko
zapychają. Mało psychologii bohaterów, dużo akcji.
Zauważyliście?
Jest miej minusów a więcej plusów niż w tamtych dwóch
poprzednich, tak zwanych romantyczno-kryminalnych powiastkach. Rany,
chyba pójdę do Biedronki, kupię co trzeba, włączę disco polo i
upiję się z radości Piccolo. Ha, ha. Ale tak na serio, pisarka
zrobiła ogromne postępy – od tych romansideł i harlequinów do
thrillerów medycznych. Brawo, brawo. Kiedy brałam tę książkę,
na serio myślałam, że nie będzie dobra, no bo czego spodziewać
się od babki, która pisała o chwilowym kochanku sweetaśniej
panienki, który zostaje znaleziony martwy w jej łóżku, albo o
innej, której mąż nie jest tym, za kogo się podaje, albo pięknej
damy, która ratuje pokaleczonego faceta, a później z nim ucieka?
Miałam dziką radochę z pisania tamtych recenzji i obsmarowywania
książek błotem i po cichu liczyłam, że teraz będzie tak samo.
No, niestety. W miarę czytania tego moje dawne poglądy zostały
zamordowane, a Maura Isles przeprowadziła im autopsję, a później
włożyła w czarny worek dla sztywniaków i zamroziła.
Tytuł:
„Autopsja”
Autor:
Tess Gerristen
Moja
ocena: 6,5/10
Czytałam wszystkie książki Tess Gerritsen. Najbardziej przypadły mi do gustu thillery medyczne ;)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz spotykam się z tą autorką i po recenzji sięgnę po jakąś jej książkę, ale chyba nie koniecznie Autopsję. :)
OdpowiedzUsuńhttp://thousand-magic-lifes.blogspot.com/