Lubicie
się bać? Czytać po nocach książki pełne zjaw, duchów i
psychopatycznych morderców? A może lubicie oglądać filmy z nimi?
Dla fanów odchudzania dodam, że oglądanie horroru sprawia, że
spalamy mnóstwo kalorii. Ja dopiero, kiedy na jakiś czas pewne
książki zbrzydziły mi paranormal romanse do granic wytrzymałości,
teraz sięgnęłam po horrory. Ale, żeby już nie zniechęć się do
gatunku na samym początku (na to czas będzie później) sięgnęłam
po najnowszą powieść amerykańskiego Mistrza Horrorów, mając
nadzieję, że na początku mojej przygody z horrorami będzie to
coś softowego, co wynikało z opisu na okładce. Pełna więc
nadziei, pewnego słonecznego, wakacyjnego dnia zabrałam się więc
za cienką, jak na Autora, książkę, przygotowując się, mimo
wszystko, na najgorsze.
Sześćdziesięcioletni
Dev wspomina po latach swoją przeszłość, czas kiedy był jeszcze,
jak to sam nazwał, młodym szczeniakiem: pracę w podupadającym
wesołym miasteczku, znajomość z niepełnosprawnym Mike'em (który,
jak to bywa w powieściach Autora, ma pewien paranormalny dar) i jego
matką, Wendy, która go nie chciała i dwójkę najlepszych
przyjaciół: Erin i Toma, poznanych właśnie tamtego pamiętnego
lata w Joylandzie.
Nie
są to jednak wesołe wspomnienia, jakby się mogło wydawać. Szybko
okazuje się, że w tunelu strachu naprawdę straszy i w dodatku jest
to duch młodej dziewczyny, z którą wiąże się nierozwiązane
morderstwo. Dev zostaje, by to rozwiązać, jednak, jak się szybko
okazuje, morderca niekoniecznie będzie chciał, by młody człowiek
pomieszał mu szyki i nie cofnie się przed niczym. Międzyczasie Dev
przeżywa depresję po utracie Wendy i romans z młodą matką
Mike'a, mistrzynią olimpijską w strzelaniu i zbuntowaną córką
przywódcy jednej z sekt. Niezła mieszanka, to trzeba przyznać.
King
jest Królem. Muszę to facetowi przyznać. Sposób, w jaki słowa go
słuchają i znaczą dokładnie to, co chciał powiedzieć, przeraża
mnie. Boże, żebym ja tak pisała, to bym była szczęśliwsza od
królowej Elżbiety i dyrektora Microsoftu razem wziętych! Nie
przesadza ze szczegółami, nie eksperymentuje, pisze prosto i
dobitnie, a jednak te książki mają coś takiego, że nie można
się oderwać. Mają w sobie jakiś taki powiew świeżości, coś
innego, ciekawego. A jednocześnie King jest do bólu szczery i
autentyczny. Pomijając oczywiście wszystkie wątki paranormalne i
zjawy, powieść wieje prawdziwym klimatem tamtych lat, niemal
namacalnym.
Jednocześnie
świetnie wychodzą także postacie – każda z gamą zalet i wad.
Szczerze mówiąc, nikt tu nie jest święty, wręcz przeciwnie, co
sprawia, że postacie są plastyczne i pełnokrwiste. Każdy coś
robi nie tak, upada, ma takie a nie inne myśli, pragnienia i taki a
nie inny charakter. Każdy też jest inny: ma inne poglądy, odgrywa
inną rolę w opowieści, a niektóre postacie nawet bawią i to
jeszcze jak!
Pomysł
jest ciekawy, inny. Nieco tu kryminału, naprawdę przewrotnego,
nieco dość banalnego paranormal romanse i horroru, okraszonego dość
archaiczną powieścią obyczajową. Mieszanka nadzwyczaj
intrygująca, którą każdy koneser książek musi znać, a w
szczególności wszyscy, którzy lubią relaksującą, niebanalną
literaturę.
Właśnie
opowieść. Lekko przechodzi się od rozdziału do rozdziału (trzeba
tu napisać, że nie wszystkie rozdziały mają kanoniczną długość
– niektóre składają się tylko z kilku zdań. Gdyby był to
jakiś przeciętny lub słaby pisarz, w książce zrobiłby się
bałagan nieodgarnięcia, ale tutaj dzięki temu jest większy
porządek i jest także jakoś tak.. ciekawiej, inaczej, mniej
nużąco. Autor ma doskonałe wyczucie, kiedy zakończyć dany
rozdział, co napisać, by czytelnik, wzdychając z zaciekawienia,
czytał dalej i nie zasypiał z nudy, choćby była to książka o
fizyce kwantowej (przynajmniej poprawnie napisałam ten wyraz!).
Nie
jest strasznie, wręcz przeciwnie. Tak naprawdę duch Lindy nie
straszy, a scena na Carolina Spin z mordercą jest, w porównaniu z
tym, co wymyślają niektórzy ludzie, bardzo delikatne. Mistrz
Horroru poszedł tym razem w stronę powieści obyczajowej, niemal
już historycznej (dla mnie lata '70 to już historia..), dodając
tylko mały, paranormalno-kryminalno-horrorowy wątek.
A
teraz akapit o minusach (zauważyliście zresztą, że przy dobrych
książkach recenzje wychodzą mi jakieś takie krótkie?). Jedną z
niewielu rzeczy, która nie podoba mi się w książce jest okładka.
Osobiście jestem zwolenniczką eleganckiego minimalizmu, chyba że
ktoś jest takim Einsteinem i potrafi ułożyć dużo elementów tak,
by wyglądały elegancko (przykładem tu może być okładka 'The
Unforgiving', przedostatniej płyty doskonałego zespołu Within
Temptation). Tutaj.. Okładka książki nie zachęciłaby mnie do
przeczytania. Napaciane tu wszystkiego za dużo i jakoś tak
kiczowato jest. Zamiast tej wyfotoszopowanej fotografii mogliby dać
coś innego, coś co bardziej by mnie zaciekawiło. Wciąż
zastanawiam się, jak to jest, że beznadziejne książki mają
lepsze okładki od tych, które są perełkami literatury.
Teraz
nadchodzi czas na podsumowanie tej mojej wyjątkowo krótkiej
recenzji. Książka była inna, ciekawa i spowodowała, że moje
kleiste łapki wyciągnęły się po inne książki pisarza.
Wszystko, oczywiście, po to, by spędzić czas na dobrej zabawie w
mrocznym, starym wesołym miasteczku..
Tytuł:
„Joyland”
Autor:
Stephen King
Moja
ocena:7/10
(recenzja archiwalna)
Ta książka nie zebrała pozytywnych not od fanów autora, ale Twoja recenzja rzuciła na nią inne światło. Muszę przyznać że byłam do niej zniechęcona i omijałam wszystkie książki Kinga szerokim łukiem ( a muszę się przyznać ze żadnej jeszcze nie czytała). Teraz doszłam do wniosku że zacznę do czegoś innego, a Joyland zostawię sobie na później.
OdpowiedzUsuńLubię się bać, więc pewnie za jakiś czas ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, ale jeszcze nic nie czytałam z twórczości Kinga ;/
OdpowiedzUsuńChoć King nie rozwinął się w niej zbytnio, to jednak bardzo mi się podobała ;))
OdpowiedzUsuńHmm uwielbiam Stephena Kinga - ma w sobie coś, że zawsze potrafi stworzyć historię z dreszczykiem. Niestety ma swoje lepsze i gorsze książki. Tej akurat nie czytałam, ponieważ zatrzymałam się na "Ręce Mistrza", którą polecam :) Szkoda tylko, że "Joyland" nie jest straszne - po to czytam horrory, żeby ze strachu chować się pod kołderkę :)
OdpowiedzUsuńTo jest taka inna, lżejsza strona Kinga ;) Bardzo lubię ten klimat, samą historię i miło ją wspominam. Jednak bałam się cały czas, choć nie było czego ;)
OdpowiedzUsuń"Joyland"! Uwielbiam tę książkę, bardzo miło ją wspominam. Fakt, King tu nie udowadnia, że jest mistrzem horroru, ale dowodów na to, że jest genialnym pisarzem nie brakuje. A na myśl o wątku z Mikiem i jego matką aż łezka mi się w oku kręci. ;)
OdpowiedzUsuńMuszę niestety przyznać, że kupiłam tę książkę już jakiś czas temu i nie mam czasu jej przeczytać. Jako fanka Kinga, czerwienię się ze wstydu...
OdpowiedzUsuńTo była pierwsza książka Kinga, na jaką się zdecydowałam i nie żałuję, choć trzeba przyznać, że w żadnym wypadku nie jest to pełnokrwisty horror, którego można by się było po tym autorze spodziewać. Ma za to swój szczególny klimat. "Joyland" będę bardzo miło wspominać. ;)
OdpowiedzUsuńStephen King jest świetny a jego książki jeszcze lepsze ;)
OdpowiedzUsuńhttp://in-a-land-of-dreams.blogspot.com/
Lubię Kinga, a na tę książkę mam od dłuższego czasu ochotę, więc pewnie kiedyś nadejdzie czas i po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńMnie się nawet okładka podoba, ale pewnie "na żywo" inaczej to trochę wygląda. Co do autora - czytałam już kilka jego książek i różnie to bywało, ale zdecydowanie polecam "Rękę mistrza" jeśli jeszcze nie czytałaś.
OdpowiedzUsuńMuszę kiedyś spróbować. Może nie jestem fanką tego typu książek, ale nazwisko Kinga wypadałoby znać. A Joyland polecała mi kuzynka ( dodała tez, że chciała się bać a się nie bała).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam