niedziela, 17 sierpnia 2014

Autopsja moich poglądów o Autorce. Recenzja książki

Wszyscy myślą, że Ameryka to najlepszy kraj na tym ludzkim świecie. No wiecie. Wielkie osiągnięcia naukowe, niektórych zdaniem świetna literatura dla młodzieży, McDonald's, szalone zakupy w Nowym Jorku, zapach ton sałaty upchniętej do ogniotrwałego sejfu, wspaniała muzyka wykonawców takich jak Justin Bieber, Rihanna, Michael Jackson czy Madonna (czy, co ja już rozumiem, Evanescence). Tuzin American Express, samoloty, drapacze chmur, Hollywood i Los Angeles, i wiele innych miast, gdzie po ulicach spacerują sobie Woody Allen, Katy Perry, Miley Cyrus, Selena Gomez ,Angelina Jolie, Brad Pitt, Leonardo di Caprio, Kristen Stewart Robert Pattinson,a w sklepie, razem z pieskiem możemy spotkać uśmiechniętą Britney Spears czy sławnych pisarzy – Stephanie Meyer, Jodi Picolut, a może nawet ducha L.M Montgomery, gdybyśmy zajrzeli do Kanady. Tylko mnie, fance programów policyjnych, USA kojarzy się z psychopatycznymi mordercami, mafiami, dealerami narkotyków, prostytucją i atakami terrorystów – w WTC i w Bostonie. Może coś ze mną jest nie tak? A może za piękną fasadą Nowego Jorku kryje się coś mrocznego? Jakieś krętactwa na wysokich szczeblach władzy, gdzieś w Pentagonie, CIA, FBI? A co firmy, które dowożą sprzęt dla wojska? Czy coś tam przypadkiem się nie dzieje?

O tym właśnie opowiada thriller raczej medyczny Autorki, na której prozie wcześniej się rozczarowałam – za dużo było tam romansideł, za mało kryminału. Ale, oczywiście jak to ja, musiałam przeczytać inne. Niedawno, na początku wakacji zauważyłam książkę tej Autorki w całkiem niezłej serii kryminałów. Moją uwagę przyciągnęła okładka oraz opis na skrzydełku i od razu poszłam do chrzestnej i poprosiłam od pożyczenie tego. Kiedy już usiadłam w domu i zagłębiłam się w lekturze tej niedługiej książki, z radością odkryłam, że nie jest to kolejna opowieść o miłości i uciekaniu oraz o zbrodniarzach, którzy nie cofną się przed niczym. Z sadystyczną przyjemnością wgłębiałam się dalej, dalej, popijając słodką, żurawinową herbatkę.

Pewnego dnia lekarz medycyny sądowej, Maura Isles, dokonuje w kostnicy koszmarnego odkrycia – zwłoki, które wyjęto z zatoki, zaczynają się ruszać, choć piękna kobieta jest hipotermii. Jednak kiedy kobieta budzi się w szpitalu, zastrzeliła tajemniczego ochroniarza, który nie był z ochrony szpitala i zgarnia zakładników, między innymi ciężarną detektyw z bostońskiej policji, Jane Rizzoli, która jest w zaawansowanej ciąży i w każdej chwili może urodzić. Olena, bo tak nazywa się dziewczyna i jej partner, Joe, który wydaje ogólnie wydaje się chory na manię prześladowczą (przysłała wciąż do rządu i dziennikarzy różne materiały) giną, a jednak udaje im się powiedzieć parę tajemniczych rzeczy – o czymś, co wydarzyło się w Ashburn i o tajemniczej Mili. Jane i Maura, na różne sposoby, starają się dotrzeć do tajemniczych wydarzeń. Szybko okazuje się, że Ashburn miała miejsce masakra – w pewnym domu, należącym do firmy, która zajmuje się zaopatrzeniem żołnierzy, znaleziono cztery zamordowane kobiety, w tym jedną z palcami połamanymi młotkiem. Jane i jej mąż, agent FBI, Gabriel Dean, dowiadują się, że cztery niezidentyfikowane dziewczęta były prostytutkami z Moskwy, a piąta była burdelmamą (nawet w ciele Oleny znaleziono podskórny środek antykoncepcyjny, co FBI chciało ukryć). Powoli odnajdują nawet tajemniczą Milę, która przypadkiem ocaliła także Jane i jej córkę Reginę. Ale okazuje się też, że nie wszyscy, którzy są po stronie prawdy mówią prawdę, a afera ma swoje źródło u szczytu władz USA …

To już druga książka tej Autorki, w której przedstawia nie psychicznych zabójców, ale afery u szczytu władzy. Wcześniej na pierwszy plan wysuwał się wątek miłosny, a tutaj mamy tylko jego szczątkowe ślady i to w wersji rodzinnej, co zostało zarysowane bardzo sympatycznie. Nie ma także biochemików, zaginionych mężów, próbówek z jakimiś czarnymi ospami czy ich mutacjami, nic z tych rzeczy. Odetchnęłam z ulgą, kiedy fabuła potoczyła się tak, że szansa na wkroczenie w powieść jakiegoś mikrobiologa.

Opisy. Tak! Szczególnie dokładne, autonomicznie precyzyjne opisy autopsji przeprowadzanych przez Maurę. Krew, ściąganie skóry z czaszki, narządy wewnętrzne i te rzeczy. Tutaj nie są potrzebne jakieś wywody na temat koloru słońca, tylko na temat, dajmy na to, koloru wątroby denatki. Dla niektórych ów naturalizm może się wydać szokujący, ale to sprawia, że powieść ryje psychikę i zapada głęboko w pamięć. W końcu my, zwykli przeżuwacze chleba, rzadko mamy okazję na spotkanie z zwłokami, a co dopiero na wyciąganie wątroby, żołądka i tak dalej z umarlaka.

Okładka przyciąga wzrok. Jest biała, co od razu nasuwa skojarzenia z medycyną, a co za tym idzie, z autopsjami. Na zdjęciu, tuż nad napisami przedstawia czyjąś, jak można zobaczyć, żywą twarz owijaną w białe, szerokie bandaże. Nawet głupi Jaś wie, że autopsja to nie zawijanie ciała, ale można się domyślić, że chodzi tutaj tylko o symbol: kobieta, która była przygotowywana była do śmierci, jakimś cudem się od niej uchroniła. Zmartwychwstała, albo nie: obudziła się. I dlatego w tej minimalistycznej okładce jest coś, co przyciąga wzrok. Człowiek patrzy na tytuł i resztę i myśli: kurde, o co chodzi? I od razu chce przeczytać.

Pierwszoplanowi bohaterowie są dość dobrze wykreowanymi postaciami. Maura to osoba ponura, nie znająca nic prócz trupów, dość nieprzystępna, ale profesjonalistka w swojej dziedzinie i, kiedy przychodzi taka potrzeba, gotowa pomóc przyjaciołom i dać swój wkład w śledztwo. Nie poznajemy jej wielu cech, bo, trzeba przyznać, że spotykamy ją najczęściej przy stole, kiedy kroi ludzkie zwłoki. Postacią, którą poznajemy najbardziej jest Jane Rizzoli. Autorka pokazuje nam jej wady i zalety, przez co bostońska policjantka staje się kimś bliskim, pełnokrwistym. Trochę wprawdzie wnerwiło mnie to, że woli służbę policyjną od opiekowania się córeczką, ale myślę, że to jest w pełni ludzkie. Roztacza przed nami jej myśli, obawy, lęki, koszmarne sny i determinację za wszelką cenę. Z jednej strony pokazuje twardość Rizzoli i to, że chce, by mężczyźni traktowali ją jak Kozaka i jak twardego policjanta. Mąż Jane, Gabriel, trzyma się raczej na uboczu i poznajemy tylko jego zalety, ale mimo tego nie przyszło mi do głowy, że jest plastikowy jak te młode wariaty z horrorów dla niedowartościowanych psychicznie dziewcząt i innych gimbusów. Pisarka wyczarowała jego postać jako bardzo autentyczną i budzącą ciepłe uczucia. Powiem więcej: agent Dean jest wzorowym mężem i gliną, a jednak, za sprawą Autorki, nie wyszła ciota.

Inni bohaterowie – a jest ich kilku – wyszli całkiem nieźle. Sympatyczny Korsak, Peter Lucas, na pierwszy rzut oka ułożony, przystojny, idiotowaty i głupkowaty dziennikarz z gatunku hien i rzędu tych, którzy piszą o wszystkim, byle mieć jakąś kasę, jednak okazuje się bardzo dwulicowy. Mila, siedemnastoletnia Białorusinka, cicha i wystraszona, jednak potrafiąca stanąć w obronie tych, których uważała za osoby, którym można zaufać. Jest tu też matka Jane, Angela. Osóbka wesoła, łatwowierna, żyjąca w jasnym świecie bez przestępstw. Dobrotliwa, ale także na wskroś nowoczesna i ciepła kobieta, zasłużyła na mój uśmiech.

Akcja szczególnie z początku była wciągająca. Te kawałki o Mili i dziewczynach z burdelu, niezwykłe okrucieństwo, z jakim zwyrodnialcy seksualni, pasący swoje brzuszyska na stanowiskach dyrektorów w różnych firmach, instytucjach i urzędach, a nawet w CIA, FBI i Pentagonie, którzy męczą biedne, nielegalnie przewożone Słowianki, które wyjeżdżają w nadziei na lepszą przyszłość z rosyjskiej biedy. Które w końcu muszą skończyć swoje życie tylko dlatego, że jakiś bydlak zabił małą, może czternastoletnią dziewczynkę, która nie chciała dać mu chorej przyjemności. Które cierpią, fizycznie i psychicznie tylko dlatego, żeby firma zarobiła podwójnie: z usług i z filmów pornograficznych, które nagrywają się z kamery umieszczonej w szafie (właśnie na jedną z takich płyt nagrała się owa umarła dziewczyna). To wżera się w ludzką psychikę i oznacza piętno. Szokuje, i to jak.

Ale wydarzenia w Bostonie także przykuwają niejako uwagę czytelnika. Na początku nawet nie wiedziałam, co ma Mila i jej historia wspólnego z piękną nieznajomą, która zachowywała się Bostonie jak terrorystka, ale kiedy padło imię Olena, już pewne nici pojawiły się między tymi dwoma historiami, a jeszcze dołączył tam Joe.. Co prawda, niektóre rzeczy zostały przez pisarkę pomięte, historia wydaje się przez to niekompletna i trochę niejasna. Wątek dochodzenia, jest krótki i raczej ubogi w treść, a samo dochodzenie jest znów takie skomplikowane. Nie ma fajerwerków, analiz kryminalistycznych, przygód i strzelaniny. Po prostu sobie Jane i Gabriel drepczą i rozmyślają nad czymś co dla mnie fascynujące nie jest, bo już na początku dowiedziałam się prawdy.

Język był prosty, styl pisarki lekki i dość bezpretensjonalny, jednak, oprócz fantastycznych autopsji Maury, które czytałam z niejaką rozkoszą ( sadyści już tak mają, jeśli chcecie wiedzieć) nieco pozbawiony emocji. Technicznie jest dobrze – lekko, zwiewnie, bez żadnych zbędnych wątków czy przerywników, konkretnie i jasno, ale... Ale nie ma emocji. Tak naprawdę, poza naturalnym szokiem, kiedy Autorka nazywa rzeczy po imieniu i okazuje ból kaleczonych dziewcząt, nie ma tu nic: nawet drobnej analizki psychiki tych dziewcząt, bardziej wejść do ich emocjonalnego świata, czymś jeszcze zaszokować Czytelników. Nie ma też wielu przemyśleń Jane czy Maury. Po prostu są, a my, całkiem dokładnie, poznajemy je po tym co robią. Plus dla Autorki dostaje za sympatyczne nakreślenie wątku Jane (szczególnie tego, że pokochała tak naprawdę córkę dopiero wtedy, kiedy mieli ją zabić – te strony wydały mi się najmroczniejsze i najciekawsze w całej książce, ale także najpiękniejsze – to całe czytanie o trosce o córeczkę), ponieważ pisarka zrobiła to lekko, nawet fragmentami zabawnie. Mamy tu też nieco zabaw językowych. Otóż miasteczko, w którym popełniono przestępstwo nazywa się Ashburn od słów „popiół” i „płonąć, palić się”. Taki drobiażdżek, ale u mnie wywołał uśmiech na twarzy.

Tłumaczenie tytułu nie było do końca trafne, ponieważ nie widzę tutaj większego związku z autopsją, ponadto tytuł oryginalny to Vanish. Czasownik ten, według moich słowników i Google Tłumacza, oznacza tyle co znikać, zanikać, przepadać – to najlepsze tłumaczenia. I wtedy tytuł, coś w rodzaju Zniknęły, miałby sens. Zniknęły dziewczyny, zresztą, że się już tak niegramatycznie wypowiem, były zniknięte przez całą książkę. Przecież nikt nie znał ich osobowości – zniknęły, wyparowały wśród lasów, zniknęły dla znajomych, rodziny, Amerykanów, by w końcu zniknąć naprawdę. Bez imienia. Autopsji jest tu dużo, i owszem, pełni tutaj kluczową rolę, ale ludzie. Kryminał ten dotyczył czegoś innego. Autopsji nie.

Reszta była dobrze przetłumaczona, nie znalazłam żadnych potknięć językowych, gramatycznych, żadnych literówek i niedokładności w wydaniu. W tym aspekcie wszystko było tak jak trzeba.

Minusy niektóre już podałam wyżej, ale tutaj jeszcze to zaakcentuję, żeby jakoś to wszystko pozbierać do kupy. Luki w akcji – nie wiemy, co dokładnie działo się z Oleną i Joem. Dość nudne śledztwo. Nierozwinięte niektóre wątki. Brak emocji w języku pisarki. Dowiadujemy się wszystkiego na początku, przez co nie jest tak ciekawie. Nieco dłużące się opisy, które, szczerze mówiąc nie prowadzą do niczego. Sceny, których nie powinno być, bo lekko zapychają. Mało psychologii bohaterów, dużo akcji.

Zauważyliście? Jest miej minusów a więcej plusów niż w tamtych dwóch poprzednich, tak zwanych romantyczno-kryminalnych powiastkach. Rany, chyba pójdę do Biedronki, kupię co trzeba, włączę disco polo i upiję się z radości Piccolo. Ha, ha. Ale tak na serio, pisarka zrobiła ogromne postępy – od tych romansideł i harlequinów do thrillerów medycznych. Brawo, brawo. Kiedy brałam tę książkę, na serio myślałam, że nie będzie dobra, no bo czego spodziewać się od babki, która pisała o chwilowym kochanku sweetaśniej panienki, który zostaje znaleziony martwy w jej łóżku, albo o innej, której mąż nie jest tym, za kogo się podaje, albo pięknej damy, która ratuje pokaleczonego faceta, a później z nim ucieka? Miałam dziką radochę z pisania tamtych recenzji i obsmarowywania książek błotem i po cichu liczyłam, że teraz będzie tak samo. No, niestety. W miarę czytania tego moje dawne poglądy zostały zamordowane, a Maura Isles przeprowadziła im autopsję, a później włożyła w czarny worek dla sztywniaków i zamroziła.

Tytuł: „Autopsja”
Autor: Tess Gerristen
Moja ocena: 6,5/10



2 komentarze :

  1. Czytałam wszystkie książki Tess Gerritsen. Najbardziej przypadły mi do gustu thillery medyczne ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy raz spotykam się z tą autorką i po recenzji sięgnę po jakąś jej książkę, ale chyba nie koniecznie Autopsję. :)

    http://thousand-magic-lifes.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!