Autorka
tej powieści ma być u nas w klasie na spotkaniu autorskim, więc
pani poprosiła mnie o przeczytanie tej książki, by później
przeprowadzić z nią wywiad.
Historia,
wydawałoby się, jest bardzo banalna. Osiemnastoletnia Bernadette,
mieszkająca w Uppsali, ma raka wątroby. Jej przyjaciele: Lyce, Anja
oraz jej chłopak Derek pomagają jej jak mogą- poświęcają Nowy
Rok, organizują koncert charytatywny, podtrzymują na duchu gdy
dziewczyna ma depresję. Z drugiej strony, mamy wątek byłego
chłopaka i ukochanego Bern, Dolpha, który zostawił ją, ponieważ
myślał, że dziewczyna już go nie kocha. Chłopak, po rozmowie z
Lisą, siostrą przyjaciela, postanawia przeprosić Bern, jednak się
wstydzi. Lisa, zakochana w nim, jednak pragnąca jego szczęścia,
postanawia porozmawiać z którąś ze znajomych Bern. Na początku
niezbyt jej się udaje, jednak później misja Lisy się udaje...
Ostatnim z najważniejszych wątków w powieści jest opowieść o
samotnej dziewczynce, Vanji, którą Bernadette poznaje w szpitalu.
Vanja jest samotną, opuszczoną dziewczynką, której adopcyjni
rodzicie z wielką chęcią oddali ją do szpitala, kiedy zachorowała
na białaczkę. Z nią ma wiele wspólnego ma Dagmar, „kolorowa
wolontariuszka” dobry duch wydziału onkologicznego.
Oczywiście,
nie wszystko kończy się dobrze. Bernadette umiera (i Dolph nie
przeprasza ją) Vanja dostaje nową rodzinę i szansę na zdrowie.
Mimo że przyjaciele się załamują, są dzielni, ponieważ wiedzą,
że tego chce sama Bern.
To
nie jest powieść łatwa, prosta i przyjemna jak wiele książek
dzisiaj. Opowiada ona o ludziach, którzy stają przed trudnymi
wyborami i przed życiowymi problemami, które mogą zmienić
wszystko. O ludziach zwyczajnych, nie przesłodzonych ani
przerobionych na herosów. Pokazuje codzienną walkę z życiem,
przeszłością, chorobą i śmiercią, obecną na kartach tej
książki już od pierwszych stron. Szpital onkologiczny dla dzieci
to bardzo ponury motyw, który rozświetla tylko postać kolorowej,
wesołej Dagmar, która podtrzymuje wszystkich na duchu i do końca
nie traci nadziei. Choć temat, jaki wybrała pisarka nie jest nowy,
odkrywczy czy ciekawy, Autorka zrobiła z tego wciągającą
historię, piękną i malowniczą.
Autorka
zdecydowała się na bardzo ciekawy, ale także trudny do napisania
chwyt. Powieść przecież jest najzwyklejszym życiem, artystycznie
przelanym na papier, z niezwykłą wrażliwością i znajomością
psychologicznej podszewki, co pozwala tworzy portrety pełnokrwistych,
ciekawych postaci, zwykle ginących w tłumie na przedmieściach nie
tylko szwedzkich miast. Starannie, z precyzją przeplata wątki,
pokazuje nam sympatyczne sceny z życia codziennego, ukazując szarą
rzeczywistość dorastających ludzi – ich miłości, skrywanych
uczuć, cierpienia. Pokazuje, że każdemu trzeba dać drugą szansę.
Mówi o rodzinie, przyjaciołach, śmierci i sensu życia, w którym
smutki i radości tworzą mozaikę. Pozwala nam także poznać, co
czują postacie, co opowiastkę tę zbliża do wnikliwej powieści
psychologicznej.
Technika
i styl, jak i tematyka, nie są łatwe. Autorka podzieliła tekst na
kilkanaście rozdziałów, a te na krótkie teksty przedzielone
znakiem „***” . W każdej z tych części wypowiada się inny
narrator, komentując historię z innego punktu widzenia, dodając
elementy, które poprzedni przegapił lub po prostu nie widział.
Możemy poznać więc dokładnie, ze wszystkich możliwych stron,
niemal każdą postać przedstawioną w powieści, co jest ciekawe,
ponieważ problem z różnych stron wygląda zupełnie inaczej, o
czym każdy szanujący siebie pisarz powinien wiedzieć. Pisarka nie
pominęła także ciekawych, plastycznych opisów, nadających
historii malarskości i pewnej poezji, nadającej przedstawionej
prozie pewnego smaczku. Napisała także rzecz krótką, ale pełną
emocji, barokową, o zmiennych klimatach. Dla niektórych ciekawą
rzeczą będą zapisy rozmów z czatu Facebooka, blog Anji oraz
pamiętnik Bernadette. Pozwala to naprawdę dobrze poznać bohaterów.
Książka
ta jest uniwersalna. Niektóre z powieści, jakie czytałam, dotyczą
problemów konkretnego kraju i czasu. Wydarzenia z tej opowieści
jednak mogłyby rozgrywać się również w Ameryce, Polsce,
Niemczech czy w Afryce. Kiedy zagłębiłam się w książkę,
okazało się, że dziwnym sposobem traktuję opowieść jakby działa
się nie w odległej Uppsali, tylko w moim miasteczku, szkole,
szpitalu. Nie przeszkadzały mi nawet szwedzkie imiona bohaterów i
nazwy. Widziałam świat i to mi wystarczało.
Autorka
jest debiutantką, co, niestety, widać na maleńkich fragmentach
powieści. Wyłapałam kilka zdań, które brzmią nieco dziwnie,
wymagałyby większego dopieszczenia, może poprzestawiania
niektórych słów. Czasem słowo było źle dobrane, jakoś
odstawało od reszty, harmonijnej i melodyjnej, czasem pisarka nie
potrafiła znaleźć synonimu bądź dodawała niepotrzebne
określenia, które z powodzeniem można by zastąpić czymś innym.
Jednak uogólniając, książka, jak na debiut, jest mistrzowska.
Widać, że pisarka nie wydała byle czego, a powieść poprzedzana
była wieloletnią praktyką, warsztat pisarski jest dojrzały,
wyraźnie ukształtowany i ciekawy.
Gladiole
to kwiaty, które Bernadette lubiła najbardziej, silne, mogące dużo
wytrzymać, jednak kruche i piękne jak główna bohaterka, ale także
jak jej przyjaciele i znajomi. Jak ludzie. Dlatego też tytuł był
jak najbardziej trafny, taka wieloznaczna puenta całego utworu. Na
ciekawej okładce, przedstawiającej dziewczynę w różowej bluzce z
niewyraźnie zarysowaną linią ust, tytuł ten prezentuje się
ciekawie i intryguje. Umieszczone w tyle drzewa nasuwają skojarzenie
z czymś ważnym i ulotnym jak wiatr.
Kończąc
książkę, postanowiłam ją zaliczyć do kategorii książek typu
„Mały Książę” czy „Pan Wołodyjowski”, które mimo
smutnego zakończenia niosą ze sobą ciepło i optymistyczne
zakończenie. I choć niemal się popłakałam, rozstając się na
zawsze z bohaterką, która żyła tak krótko w mojej wyobraźni
zrozumiałam, że nie należy się załamywać, a ostatnie kartki,
bardzo krzepiące, utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Szkoda tylko,
że tę piękną opowieść czyta się tak szybko i przy płomieniu
historii można się ogrzać tylko na chwilę. Myślę jednak, że
będę do opisanej przez Autorkę Szwecji powracać, by przekonywać
się, że nie tylko mieszkają tam szyszkojadacze, ale także osoby
delikatne i dobre. Delikatne jak gladiole.
Tytuł:
„Gladiole”
Autor:
Marta Gruszczyńska
Moja
ocena: 7/10(recenzja bardzo archiwalna)
Nie słyszałam jeszcze o tej książce. To dobrze, że wspominasz o wartościowej pozycji.
OdpowiedzUsuńoj a ja się chyba nie zdecyduje na nią :(
OdpowiedzUsuńChoć nie w moim guście, zapowiada się interesująco ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
To raczej książka nie dla mnie, bardzo rzadko sięgam po takie pozycje. Nie wiem dlaczego, ale w ogóle nie ciągnie mnie do takich książek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Nie czytałam tej książki, ale wydaje się być godna uwagi. Jestem ciekawa Twojego wywiadu ;)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja:) Nigdy nie spotkałam się z tą książką ,ale może ją przeczytam ,gdy będę miała chwilkę czasu:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://young-life-and-fashion.blogspot.com/