Ktoś
wie, co to są mikropowieści? Tak, wiem, ktoś tutaj podniesie rękę
jak w kochanej szkółce, że nic takiego na ojczystym języku nie
było. Więc tłumaczę. Mikropowieści to coś pośredniego między
powieścią a rozbudowanym, długim opowiadaniem. Ot, powieść,
która nie kończy się szybko, nie ma w niej dużej ilości
bohaterów i wątków. Sama z mikropowieściami spotkałam się
dopiero niedawno, a była nią pewien thriller, o którym będzie
jeszcze mowa i, trzeba przyznać, zainteresował mnie ten gatunek. To
coś nowego dla mnie. A ja piekielnie lubię nowe rzeczy, trzeba
przyznać.
Po
ostatniej wizycie u chrzestnej znalazłam kolejną ciekawą, jak
myślałam, pozycję z gatunku thriller. Książka miała ciekawą
okładkę, od razu skojarzyła mi się z płytą „Fallen”
Evanescence, co, oczywiście, wywołało same dobre skojarzenia.
Przekartkowałam ją, zadowolona, że są to dwie mikropowieści, aż
czterysta stron, więc czytanka będzie więcej. Mmm... Od razu,
oczywiście za pozwoleniem, wyniosłam książkę z domu i już w
drodze powrotnej zaczęłam czytać. Zapowiadało się, trzeba
przyznać całkiem nieźle.
Sarah
Fontaine, mikrobiolog, niedawno wyszła za mąż za Geoffreya –
przystojnego, eleganckiego mężczyznę, w którym była straszliwie
zakochana. Jednak kiedy wyjechał do Londynu, w nocy zadzwonił do
niej telefon – pracownik dyplomacji, Nick O'Hara, zawiadamia ją,
że mąż jej zginął... w Berlinie. W hotelu, w którym się
zatrzymał, wybuchł pożar. Kobieta nie wierzy w śmierć męża,
tak samo jak Nick i rozpoczynają śledztwo. Wplątują się także w
romans i tajną misję CIA i FBI, którą ciapowaty O'Hara
komplikuje. Mocno komplikuje. Sarah powoli dowiaduje się prawdy o
własnym mężu i powoli dowiaduje się, kim był, a co za tym idzie
– odkochuje się i zakochuje się w Nicku. Przedtem muszą jednak
uciekać, kryć się, chować, żeby w końcu doszło do finału w
Amsterdamie – strzelaniny i wchodzenia na dach całkiem w stylu
Autorki. No i, niestety, happy endu.
Druga
opowieść to historia innej pary. Victor (skąd ja znam to imię..?,
czy ktoś taki nie chodzi ze mną do klasy, hm?), mikrobiolog, jest
ścigany przez kogoś, kto chce go zabić. W uciecze przez
tajemniczym zabójcą zatrzymuje samochód, który prowadzi Cathy. Od
razu zakochuje się w niej, a ona w nim, a po wyjściu ze szpitala
ich losy się łączą, gdy przyjaciółkę Cath zabija tajemniczy
gość, który szuka filmu, który w czasie ucieczki zgubił Victor.
Teraz razem, gdy człowiek ten poluje na nią, uciekają, jednak
nigdzie nie są bezpieczni – facet idzie tam, gdzie oni. Po jakimś
dłuższym czasie dowiadują się, że Victor zna dość szczegółów
o nielegalnej produkcji broni biologicznej – morderczej mutacji
czarnej ospy. Podwójna misja Victora i jego załogi złożonej z
przyjaciół i Cathy,kończy się powodzeniem – w czasie pożaru w
teatrze Saracen giną wszyscy źli ludzie produkujący broń, która
mogła zabić tysiące ludzi. Para natomiast bierze ślub.
Język
się polepszył,to pewne. Jest nieco więcej opisów, wszystko
łatwiej sobie wyobrazić, akcji jest wystarczająco dużo, żeby
nazwać książką świetną przygodą. Bo ciągle się coś dzieje i
w to w zatrważającym tempie. Strach, ucieczki, w końcu stawianie
czoła przeszkodzie do szczęścia. Tak, to już jest bliższe
nazwania sensacją niż poprzednia książka Autorki, którą miałam
wielką, niebywałą przyjemność przeczytać. W dodatku połknęłam
tę książkę w dwa dni w bardzo ograniczonym czasie, mniej więcej
jedna mikropowieść na dzień. I nie wiem komu to zawdzięczać:
mojej wprawie w czytaniu, czy też temu, że Autorka jednak ma talent
do pisania lekko i konkretnie. Na plusa zasługuje także polski
akcent – agent FBI Polowski, został przedstawiony jako sympatyczny
i, co więcej, sprawiedliwy i dobry facet, przyjaciel i dzielny
człowiek. Jestem zaskoczona, bo to już trzeci pozytywny obraz w
Polaka w amerykańskiej literaturze, z jaką miałam do czynienia.
Nie
potrzeba specjalnego wykształcenia, żeby zauważyć braki i minusy
tej powieści. Z tego, co napisałam powyżej, widać, o co mi
głównie chodzi, prawda? Tak. Zaczytując się w przygodach Victora
i Cathy miałam wrażenie, że czytam to samo co w opowieści o Nicku
i Sarah. Jeden z bohaterów jest mikrobiologiem, tu i tu bohaterowie
uciekają przed mordercą, tu i tu włażą na dach, tu i tu nie
wierzą FBI i CIA, tu i tu coś niedobrego dzieje się u szczytu
władzy, tu i tu bohater miesza szyki perfekcyjnej tajnej misji, tu i
tu główny bohater zakochuje się w głównej bohaterce, która jest
trzydziestoletnią, poranioną, bezbronną, delikatną, kruchą i
sprytną kobietą. I co jeszcze? Tu i tu bohaterowie dopiero na końcu
wyznają przed sobą miłość i co jeszcze? Tak, wiem. Tu i tu
dialogi są słabiutkie. Tak słabiutkie, że myślałam, że
tłumaczce coś padło na mózg. Sprawdziłam w Internecie oryginał
i jeszcze gorzej. Coś w rodzaju Baby, I enjoy make love with you
Dosłownie. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać.
Zresztą
w poprzedniej książce Autorki schemat był podobny. Znów intryga
gdzieś w rządzie, dwóch zakochanych ludzi, pościgi, strach przed
śmiercią i tak dalej. No i faceci są tacy mydełkowaci (Victor był
na dobrej drodze do bycia normalnym bohaterem, ale niestety...), a
panie inteligentne, skromne i delikatne. Ile, pytam, można pisać o
tym samym?
Jak
już powiedziałam, dialogi siadają, tak samo, jak niektóre sceny.
W ogóle większość rzeczy dzieje się tak szybko, że trudno się
połapać i zdecydowanie za szybko jak na kryminał, przez co wiele
rzeczy staje się naciąganych i zupełnie nielogicznych, dziwnych i
głupich. I to właśnie denerwowało mnie bardzo w obu historiach.
Ja rozumiem, że akcja musi być szybka, ale to nie oznacza, że
wszystko się dobrze kończy, że wszystko się tak bardzo udaje
bohaterom.. Przez to książkę tę czytało się dziwnie - język i
pomysł straszliwie kontrastował z fabułą. No może język nie za
bardzo, przez te wyznania miłosne i tkliwe sceny rodem z
osiemnastowiecznych szmatławców (mówię tu oczywiście o
romansidłach, które również, niestety, wtedy istniały na tym
świecie). Ale fabuła... Milion zmarnowanych szans.
Trochę
się pogubiłam w tym labiryncie schematów. Miałam wrażenie, że
drugi raz czytam to samo, raz pomyliły mi się imiona. Jednocześnie,
choć wstrzymywałam oddech przy niektórych scenach, inne (czyli
miłosne) niemiłosiernie mi się dłużyły. Ile, do licha, można o
tym pisać? No ile? Żeby jeszcze to było ładnie opisane, ale gdzie
tam. Więcej romansu niż kryminału, to drugie wciśnięte na siłę.
I co? Druga książka Autorki, kolejne rozczarowanie. Kiedy natrafię
na idealną mikropowieść, w której nie będzie żadnych
labiryntów? Aaa, nie, labirynty mogą być. Byle tylko nie
schematów, proszę!
Tytuł:
„Labirynt kłamstw”
Autor:
Tess Gerristen
Moja
ocena: 3/10
(recenzja bardzo archiwalna)
Serdecznie zapraszam do komentowania także poprzedniej recenzji.
Serdecznie zapraszam do komentowania także poprzedniej recenzji.
oj naprawdę szkoda. :(
OdpowiedzUsuńa po opisie zapowiadała się tak fajnie..
tajemnice, zagadki, miłość, śledztwo - to jest to :)
no szkoda, szkoda.
"Mikropowieść" coś już słyszałam :D Autorki nie znam, ale w ogóle nie zamierzam jej poznać, chociaż fabuła tej książki wydaje się ok
OdpowiedzUsuńWydawało się ciekawie, ale słaba ocena nie zachęca do lektury ;)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony dobrze, że poprawia się styl, z drugiej Twoja ocena.
OdpowiedzUsuńNa razie spasuję.
thousand-magic-lifes.blogspot.com/
Mikropowieści czasami czytam, chociaż osobiście wolę bardziej rozbudowane historie. Tess świetnie wychodzą rozbudowane powieść i nie sposób się od nich oderwać. Szkoda, że tutaj zabrnęła w schematy:)
OdpowiedzUsuńZ początku byłam zaciekawiona, ale po skończeniu czytania Twojej recenzji stwierdzam, ze raczej sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńMikrobiolog - mikropowieść - mikroocena :D
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda, że opis książki to jeden wielki spoiler. :P Może ktoś się chciał skusić na książkę... :P Ale może i dobrze, bo nie warto tego czytać. ;)
Będę pamiętać, aby omijać tą pozycję...
OdpowiedzUsuń