niedziela, 14 września 2014

Małe kłamstwa są piękne. Recenzja książki

Kryminały, kryminały... Były od zawsze. Nawet w starożytnym Rzymie, kiedy płatny morderca zadźgał cezara jego własnym nożem. Tylko że cezarem nikt się nie przejmował, wręcz przeciwnie, dziękowano owemu człowiekowi, który zapewne się do tego nie przyzna, albo był opłacony przez lud i przez patrycjuszy. W takim kryminale zginął, między innymi, Juliusz Cezar („.. i ty, Brutusie”) i tyran Kaligula, który przedtem zdążył zjeść własne dziecko oraz mianować własnego konia senatorem. Kryminały, a właściwie wyciskanie pieniędzy z kamieni, miały miejsce w średniowieczu, kiedy na każdej drodze sprzedawano prawdziwe kopytko osiołka Świętej Rodziny, a różni ohydni Krzyżacy próbowali zatuszować istnienie biologicznych synów (tak, Zygfrydzie, mówię o tobie). Już o czasach nowszych nie mówiąc. Pozwólcie, że przemilczę rozbiory, Hitlera, Stalina i innych, niezwykle sprytnych seryjnych morderców, że tak delikatnie powiem, i przejdę do Z Archiwum X oraz polskiego Ojca Mateusza, a także stosów kryminałów, których mordercy prześcigają się w zakładaniu masek i przechytrzaniu pięknej, seksownej policjantki/dziennikarki/znudzonego życiem detektywa, degenerata i pasożyta/mądrej pani z FBI/facetów w czerni (niepotrzebne wykreślić). Niektórzy, ta jak ja, znajdują dziwną przyjemność w czytaniu kryminałów o straszliwych zbrodniach i szukaniu mordercy, co, jak mam nadzieję, wpływa bardzo pozytywnie na moją inteligencję (czasami faktycznie inspektor Kylie wynajdzie prawdziwego zbója Rumcajsa). I nie tylko ja. Dowody? Pierwszy lepszy: kryminałów przybywa. Dlaczego? Bo ludzie czytają kryminały, więc rozradowane pismaki wychodzą im naprzeciw, a żeby jeszcze się lepiej sprzedawały, powstają różne hybrydy. Kryminalny romans (pfuj), kryminalno-psychologiczno-obyczajowa seria, kryminał historyczny w różnych natężeniach (lubimy, ssskarbie), kryminał erotyczny (ekhem), lub coś, co tylko kryminał ma na okładce. Powstają również kryminały dla emerytów, kryminały dla pań spragnionych pana, kryminały tradycyjne dla fanów gatunku i kryminały dla idiotów. A ostatnio, także, kryminały dla młodzieży.

Moja mama powiedziałaby, że to niedopuszczalne takim młodym ludziom serwować książki pełne, w gruncie rzeczy, bezsensownego okrucieństwa, ale co, jeśli młodzi ludzie lubią takie rzeczy? Młodzież przecież to młodzi dorośli, a młodzi dorośli czytają kryminały. Zresztą czy to nie jest dobry sposób na zachęcenie ludzi do kupowania kolejnych tomów? Pytanie „kto jest mordercą” absorbuje zawsze, nieważne, czy powieść jest dla dorosłych, młodzieży czy jakichś tam gniot, który nie powinien się w ogóle pojawić na rynku księgarskim. Nawet ja daję się na to złapać, czytając ten cykl mniej więcej do połowy, no, przynajmniej do miejsca, w którym okazało się, kto tak naprawdę zabił główną bohaterkę.

Hanna, Emily, Spencer, Aria i Alison były kiedyś najlepszymi przyjaciółkami.. do czasu. Pewnego dnia, po kłótni, Alison wybiega z domku letniskowego, gdzie wypoczywała z przyjaciółkami i nie wraca. Kilka dni później odkryte zostaje jej ciało. Od tego dnia wszystko się zmienia – drogi dziewczyn się rozchodzą. Kilka lat później to, o czym nie chciały rozmawiać. wraca, bo ktoś dziewczynom przesyła SMSy, podpisane „A.”, jak Alison właśnie, w dodatku ich autor demaskuje ukrywane przez nie sekrety. A czasami ich sekrety są straszne. Hanna ma bulimię, Spencer nienawidzi swojej starszej, pięknej siostry, Aria romansuje z nauczycielem a Emily z dziewczyną, co ukrywa przed swoją konserwatywną matką (i tak jej prawdziwą miłością była Alison). Sam syf, jednym słowem. Przecież jak to wszystko wyjdzie na jaw, dziewczyny wpadną w tarapaty, nie mówiąc już o rzeczach, które, jak miały nadzieję, zostały pochowane z Alison. Czy jednak na pewno? Szybko okazuje się również, że nie tylko one mają jakieś sekrety. Każdy z mieszkańców tego małego, bogatego miasteczka ma coś do ukrycia, coś, o czym wolałby nie pamiętać. Kim jest A.? I co tak naprawdę stało się wtedy z Alison?

Mówiąc szczerze, nie przeczytałbym tej powieści, bo niezbyt mnie zachęcała (bogate, piękne, dziewoje, problemy sercowe i inne wkurzające, obgadane już sprawy) już nie mówiąc o następnych tomach, gdyby nie fascynacja serią w mojej klasie. Pożyczały sobie książki, czytały na przerwach (podczas gdy ja zagłębiałam się w thrillerach SF, Tolkienie, innej fantastyce, albo w jakiś błahych obyczajówkach). Kiedy tego nie robiły, rozmawiały na przerwach, wymieniając nieznanych przeze mnie bohaterów i ich przygody, które znałam tylko w przekazanych przez nie strzępkach, a mnie niezmiernie to irytowało. Z drugiej strony miałam nadzieję, że będę mogła wreszcie porozmawiać z nimi o czymś innym niż o lakierach do paznokci, które używam i błyszczyku (od kilku lat nieprzerwanie tej samej marki), którym maluję usta, kiedy nie ma zagrożenia spóźnieniem się do szkoły. Pewnego dnia więc i ja stanęłam w kolejce do koleżanki, od razu po pierwsze trzy tomy, aby coś mieć do roboty w wakacje, oprócz nałogowego oglądania Władcy Pierścieni i układania puzzli. Co z tego wynikło, możecie przeczytać pod spodem.

Niewątpliwe jedną z rzeczy, które się pisarce udały, jest połączenie zwykłej, nudnej już nastolatkowej obyczajówki w stylu amerykańskim z niezłym kryminałem. Małe miasteczko, w którym faktycznie przemilczany jest niejeden sekret z pozoru niewinnych bohaterów i tajemnicze morderstwo, przypomina klasyczne już Miasteczko Twin Peaks, którym upajałam się dwa wakacje temu i wciąż bardzo lubię. Mimo że bohaterki nie prowadzą śledztwa, co więcej, nie przyjaźnią się ze sobą, przeszłość coraz wyraźniej wyłazi na powierzchnię, wraz z drażliwymi sekretami dziewczyn i knowaniami A. tworząc nawet intrygującą, niebanalną w dzisiejszej popkulturze, mieszankę. Tropów jest wiele, rozwiązań prawie żadnych, tajemnic prawdopodobnie nieskończenie wiele. Chociaż nie jest mroczno i niesamowicie, jak powinno być, tylko wciąż bardzo amerykańsko i luzacko, doceniam efekt, jaki udało się Autorce osiągnąć – to bardzo trudne połączyć nudnawe etapy dorastania dziewczyn z bogatych rodzin z tajemniczym morderstwem. Większość pisarek mniejszego formatu lub mniej sprawnego pióra nie potrafiłoby zachować tej równowagi i znów byłoby za dużo romansów, a kryminału prawie wcale.

Okładka jest ciekawa, minimalistyczna i obrazująca wszystko, czym jest ta książka – elegancki, czerwony szpilek i ziemia z kawałkiem trawki na białym tle. Wygląda to intrygująco, bo, jak się głębiej zastanowić, szpilek i ziemia mają ze sobą dużo wspólnego, ale razem wygląda to trochę jak skażone czymś piękno, coś dziewczęcego i coś okropnego – słowem to, o czym jest ta książka. Tytuł, ten angielski i w gruncie rzeczy nieprzetłumaczalny (Piękne, małe kłamczuchy brzmi jednak dość infantylnie) jest napisany piękną, fantazyjną czcionką, a poniżej, już zwykłym tekstem, tytuł tomu. Ogólnie więc jest bardzo dobrze, aż chce się patrzeć i odgadywać, jaka jest następna okładka.

Fabuła nawet wciąga, chociaż jest różnie. Kiedy zaczynały się wszystkie retrospekcje dziewcząt, wspomnienia dotyczące Alison oraz próby rozwikłania tego, dlaczego, do tysiąca dolarów debetu na zielonej American Express, czasami wydaje im się, że widzą uśmiechającą się do nich lub pojawiającą się niedaleko nich zmarłą przyjaciółkę, robiło się jakoś tak mroczno, fascynująco, aż chciało się przewracać kartki, zagłębiać w treść, by znaleźć jakieś wskazówki, które, być może, Autorka rozsypała po tekście, bo te, które znają dziewczyny, chociaż zgadzają się z tym, co dowiadujemy się później, ale w pierwszym tomie wydają się one tak boleśnie niewystarczające, aż chce się rzucać na następny tom. Mniej ciekawe były wszystkie sprawy i sekrety dziewcząt – te wątki były bardzo przewidywalne, aż bolało. Od razu widać, że Emily jest lesbijką, od pierwszego spotkania z Mają, Hanna to kolejna postać z galerii bulimiczek i anorektyczek z powieści dla nastolatek, Spencer mnie wkurzała tym ciągłym litowaniem się nad sobą, a Aria jako artystka mnie nie przekonała (no dobra, no, chciałam się chwalić, że jestem prawdziwą artystką, ale nie chcę wyjść na próżną dziewuchę, bo sama takich nie lubię). Przez to wszystko brnęłam z jakimś trudem i raczej z musu niż z przyjemności, wyczekując jakiś sensacyjnych momentów, niebędących zakupami Hanny, jej wymiotami, opisami ekstrawaganckiego stylu Arii czy problemów sercowych Emily. Ich sekrety w sumie też nie były jakieś straszne, przynajmniej jak na mnie, ot, zwykłe problemy ludzi. Ile jest takich spraw? Wystarczy przejrzeć pobieżnie jakąś stronę internetową z plotkami albo wypadkami i sprawami kryminalnymi. Szkoda. Na takie owianie mrokiem zasługuje jakaś większa, mroczniejsza tajemnica. Trochę mnie to rozczarowało, ale w czasie, kiedy zagadki były jeszcze zagadkami, czytało się świetnie.

Bohaterki są dość płytko i przeciętnie naszkicowane, ot, zwykłe amerykańskie dziewczyny, w dodatku córki bogatych rodziców, mogących sobie pozwolić w sumie na wszystko. Autorka, konstruując ich postacie, nie wysilała się zbytnio, żeby były oryginalne. Ot, dziewczyny, jakich nie tylko w Ameryce wiele, z wszelkimi zaletami i wadami (to ważne, że nie wybielała ich, albo nie demonizowała – są po prostu ludźmi, co również jest na wielki plus). Prywatnie jednak nie polubiłam żadnej z nich, być może dlatego, że kojarzą się z naszymi, polskimi, równie płytkimi i zarozumiałymi kopiami, albo z innymi bohaterkami powieści dla młodych dziewcząt. Jeśli mogłabym w ogóle o czymkolwiek powiedzieć pozytywnie, nie narażając się fankom serii, byłaby to Aria – łączy ją ze mną miłość do sztuki, literatury i poezji ubierania tak, jak się chce i pewnej dozy oryginalności, chociaż (broń Boże, nie chcę się wychwalać) ja jestem jeszcze bardziej oryginalna. Szczerze mówiąc, najbardziej wkurzało w nich dążenie do ubierania się ładnie, nadążanie za modą i urodą, kupowanie kosmetyków i spędzanie czasu na plotkowanie o tym, z kim kto chodzi. Jakkolwiek by było innych tematów, na przykład Bohaterowie drugoplanowi są powierzchownie naszkicowani i nieciekawi, jak na przykład Melissa, starsza siostra Spencer, która, gdyby nad nią chwilę popracować, byłaby ciekawą, głęboką, a może nawet tajemniczą postacią, ale, niestety, pisarka nie wykorzystała tego potencjału. Już o dorosłych, a w szczególności rodzicach bohaterów (z wyjątkiem Hanny i matki Emily) nie mówię, bo nie dowiadujemy się niewiele, ot, tyle, ile wystarczy, by nie było, że bohaterki mieszkają w domach same. Chłopacy występują tu w roli dodatku, bo to, ostrzegam, dziewczyńska książka, jakich mało i służą najczęściej do chodzenia. Ich postacie byłyby ciekawsze, gdyby tylko Autorka napisała o nich więcej, jakoś rozwinęła ich wątki, dodała im tylko koloru, by byli kimś więcej niż kupą mięśni. Interesująca jest jednak postać... dziewczyny, że tak powiem, Emily. Maia (czy Maja, nie wiem dokładnie, jak to się pisze) wnosi do książki odrobinę czegoś innego, powiew świeżości i egzotyki, chociaż przez większość powieści bardzo mnie irytowała, szczególnie tym, że wszystko było jej można, nawet palić trawkę, a naiwna, spokojna Emily z chrześcijańskiej rodziny dała się na to złapać. Jednak jej roześmiana twarz, wśród ponurych, zastraszonych tajemniczymi SMS-ami dziewcząt nadaje książce lekkości i jeśli tak potraktować tę postać, da się nawet lubić. I to bardzo.

Język jest lekki, prosty i przyjemny, przez to, niestety, dość ubogi, ale chociaż czyta się szybko. Nie ma większych potknięć – pisarka pisze płynnie, pewnie i klarownie. Jednak powinna zjeść słownik, bo z barwnością jej stylu nie jest dobrze. Nie wspominam już o opisach, które, przeważnie, ograniczają się do szkolnych opisów ludzi, zaczynających się od słów „miała...”, „była...” i opisów pokojów czy świata pełnych wyrażeń podobnych do „stało”, „znajdowało się...” w rozmaitych konfiguracjach i opcjach. Nie czuć zupełnie mroku, jaki powinien unosić się nad tajemniczym morderstwem, rodziną zabitej, sekretami dziewczyn i wielu innymi tajemnicami i grzeszkami bohaterów. Nie ma napięcia przed finalnymi scenami, Autorka nie potrafi wytworzyć klimatu zagrożenia, poczucia, że coś strasznego kroczy nam za plecami albo czeka, by nam przyłożyć. Czytelnik, przynajmniej ja, nie czuje także strachu dziewcząt przed wydaniem ich sekretów, mimo że pisarka zapewnia nas, że ich strach jest wielki jak nie wiadomo co. W każdym razie, na szczęście, nie jest źle na tyle, żeby nie można było czytać. Mimo wszystko czyta się szybko i dobrze.

Czy warto ufać małym, pięknym kłamstewkom? W sumie to zawsze są kłamstwa, które powodują, że przestajemy wierzyć danej osobie, chociaż wiemy, że kłamie się z zasady ze strachu, że nasze tajemnice zostaną wydane. Kłamią i starzy – i młodzi, jak można zobaczyć czytając tę powieść. Jednak, jak widzimy, nawet piękne, małe kłamstewka mogą doprowadzić do tragedii, do kryminału, a w finale ukształtować się w ciekawą, nową hybrydę literatury popularnej nie tylko dla młodzieży, może przeciętną, ale na pewno pokazującą, że nie trzeba pisać o świecących wampirach, by być popularnym i by mieć tysiące fanek na całym świecie. To jest, biorąc pod uwagę stan i stopień inteligencji nowoczesnych paranormal romance, dość pocieszające. A kto wie, może Autorka serii, po napisaniu kilku tomów, będzie pisać tak, że Wredna Recenzentka (czyli ja) zachłyśnie się swoim jadem i nie będzie mogła skłamać, że książka była beznadziejna, albo, jak ta, po prostu przeciętna.

Tytuł: „Pretty Little Liars: Kłamczuchy”
Autor: Sara Shepard
Moja ocena: 4,5/10 

6 komentarzy :

  1. Hm.. Jednak się za tą książkę chyba nie wezmę i nie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś przeczytam pierwszy tom serii, bo chcę jednoznacznie się przekonać, czy jest to dla mnie czy nie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Okładka bardzo zapada w pamięć, ale sama powieść wydaje się nijaka! Nie mam zamiaru jej przeczytać

    OdpowiedzUsuń
  4. O tej serii naczytałam się już wiele. Raz lepsze, a raz gorsze opinie. Muszę sama się przekonać, czy mi się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam 11 tomów Pretty Little Liars i mi się po prostu... znudziło. Uważam, że te książki nie są zbyt ambitne, a wszystkie wątki zostały przez autorkę poplątane i trudno się w tym połapać. Jednakże nawet przyjemnie się czyta :)

    Pozdrawiam,
    Alpaka
    http://alpakowerecenzje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Oglądałam serial, jakieś dwa lata temu i mi się podobał. Ale nie wiem czy teraz wciągnęłabym się w niego tak samo, a na książki ochota mi przeszła już jakiś czas temu :)

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!