czwartek, 11 września 2014

Przywrócona innym światom. Recenzja książki

Kiedyś byłam zdrowa, nie taka całkiem chuda i blada oraz miałam mocne nerwy. Do takiego wniosku dochodzę, patrząc na listę książek, które przeczytałam kiedyś, a nie zrecenzowałam, sama nie wiem dlaczego. W każdym razie powieści owe czekały w jednym z plików mojego stacjonarnego komputera (co tłumaczy, dlaczego dawno tego nie przeglądałam, bo rzadko go włączam) i cierpliwie czekały na sklecenie kilku słów na swój temat. Przeczytawszy kilka pierwszych tytułów, załamałam się. Ale nie nad tym, co dawnej czytałam, ale jakie miałam zdrowie, że nie rzucałam książką o ścianę po pierwszych dwudziestu stronach. Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego to sobie robiłam, może dlatego, że żyłam według zasady YOLO (you only live once) i myślałam, że im więcej książek przeczytam w życiu, tym lepiej i w dodatku nie liczy się, jaki poziom będą prezentowały. No ale przecież każda książka ma jakiś poziom, prawda? No tak, ta stara Kylie miała rację – czasami poziomem mocno zaawansowanym jest sklecenie kilku zdań pojedynczych. Dawniej, jeszcze za początków mojego pierwszego bloga, nie znałam się na literaturze tak jak teraz. Owszem, czytałam bardzo dużo, jednak zdolności w wyrażaniu mojej własnej opinii przyszły zastanawiająco późno i dopiero wtedy, kiedy miałam napisać recenzję do szkoły. Najbliższe prawdy jednak będą słowa, że zrobiłam to dla napisania najeżonej sarkazmem, długiej recenzji, które chyba, jak na mnie, piszą się najszybciej (w przeciwieństwie do złych książek, szczególnie wtedy, kiedy myślę, że nie dam rady i czytam pięć stron na godzinę). Teraz, niestety, takie książki porzucam najczęściej po kilku pierwszych stronach, jeśli kicz wylewa się z kartek niczym jad, a te, które jakoś skończę, najczęściej otrzymują jednak ocenę wyższą niż jeden na dziesięć.

Porzućmy jednak moją mroczną przeszłość i, skoro teraz jestem wredną recenzentką, zajmijmy się jej wnętrzem. Być może znajdzie się mięsko, które mnie nakarmi i choć na chwilę odwróci uwagę od tego, co jest tylko powietrzem.

Tym razem, w ostatnim, rozstrzygającym tomie, Wendy zrozumie, że jej obecny mąż nie był jej pisany, z kilku względów, a przede wszystkim dlatego, że już miał ukochanego. Żądze i niezwykła więź sprawia, że królewna trolli wpada w ramiona przystojnego Lokiego (na początku, nie widząc nic w tym złego, wyobrażałam sobie Lokiego z filmów Marvela, a później była ta łóżkowa scena i niemal się zakrztusiłam), ale także Finna, kompletne przeciwieństwo tego pierwszego. W tym tomie również umiera matka bohaterki, co napawa naszą Wendy wielkim bólem. Koniec końców, wszystko kończy się świetnie, no, źle na przykład dla tatusia głównej bohaterki, ale bohaterów bez głów tym razem pomijamy.

Zwykle, kiedy nie ma nic lepszego do pisania, opisuję często ciekawą okładkę. Bo najczęściej zdarza się, że Takie Książki mają piękne okładki, by przyciągnąć do siebie czytelniczki (i czytelników również). A tu? Cóż, każdy widzi, jaka jest ta okładka. Po pierwsze, mocno uciapane (że tak się prosto wyrażę). Dziewczyna, tło z zielonych, niezwykle mrocznych chmur, tron i niezwykle precyzyjnie sfotografowana trawa z jakimś zielem czy kwiatami w dodatku. No wiem, niby minimalistycznie nie może być, ale toto dziwnie przypomina mi kicz na wiejskich odpustach, tyle że to próbuje być mroczne. Bo przecież książka z turlającą się po pięknym dywanie głową króla trolli jest bardzo, ale to bardzo mroczna, nie mam racji? I nawet to nie jest sarkazm, okładeczka jest niemal tak samo mroczna, jak okładka Gry o Tron, tylko nie ta serialowa, ale ta z facetem na koniu i sokołem, oraz zamkiem w tle. Słowem, oddaje mrok skrywany przez treść...

Fabuła nawet w zarysie wydaje się durna i chyba tylko Tolkien potrafiłby zrobić z tego coś, co może wielką powieścią nie było, ale przynajmniej czytałoby się w miarę bezboleśnie. Razem ze śmiercią matki Wendy, bo, chociaż faktycznie to jest smutne, tak naprawdę do końca nie wiemy, dlaczego to zrobiła (w sumie historia jej życia też jest smutna). Może chciała po prostu przestać żyć z ludźmi, którzy mają tylko pół mózgu? Bardzo słuszny wybór, ale o tym jeszcze pomówimy dalej. Poza tym, na kartach tej niemal dwustu stronicowej książeczki, nie dzieje się wiele, słowem, dzieje się tyle, ile potrzeba, by doprowadzić do słodziutkiego końca, w którym wszyscy są zadowoleni , jak to nie bywa w baśniach, mimo tego, że jeszcze nie dawno królestwami targała krwawa wojna, a sama główna bohaterka umierała od rozdartego serducha. Zresztą, jakieś czterdzieści procent wszystkiego w powieści wypełniają niedokończone sceny erotyczne, kiedy Finn próbuje dobrać się do Wendy (w jaki sposób ona nie straciła dziewictwa do trzeciego tomu?) i ta jedna, pierwsza, kiedy królewna czy królowa już, jako mężatka, beztrosko baraszkuje w łóżku z Lokim (ja was proszę, dlaczego ta pisarka ściągnęła to imię od Marvela...), a Autorka serwuje nam tego piękny, niezwykle poetycki opis.

Nie chcę być złośliwa, więc nie wspomnę o nielogicznościach, na przykład o tym, że po co jej było akurat takie, a nie inne zaaranżowane małżeństwo, skoro przecież trylle, istoty myślące, powinny ją wydać za księcia przeciwników, by przypieczętować pokój, albo o tym, że właściwie wytłumaczenie powodu wojen z Vittrą jest bardzo, ale to bardzo durne. Nie. Nie. Nie kuście mnie, żebym wam to powiedziała i narażała Autorkę na wasz śmiech, bo jako osobę bardzo ją lubię, czytam jej bloga po angielsku i nie chcę, żebyście pomyśleli o niej coś złego. Po prostu powiedzmy, że czasami zapomina o tym, że w fantastyce, chociaż można wymyślić latające świnie, trzeba jakoś logicznie uzasadnić ich istnienie.

Nie byłabym sobą, gdybym nie opisała bohaterów, czyli naszych przyjaciół, którzy towarzyszą nam w czasie wycieczki przez świat trolli czy tego nieco dziwnego rodzaju elfów (wolę już głębiej nie dociekać, co to jest). Przede wszystkim mamy główną bohaterkę – Wendy (która, o dziwo, nie jest dwutysięczną Mary Sue, chociaż jej niezwykłe moce rozwijają się w tempie charakterystycznym dla przeciętnej Maryśki z paranormali i innych tego typu), tym razem prawie królową, szczególnie po śmierci matki. Wendy to miła istotka, bardzo szczęśliwa, nawet wtedy, kiedy wokół szaleje strach i masakra, nie traci rezonu, nawet kiedy musi odciąć głowę własnemu tatusiowi, nawet jak zdradza swojego męża, który, mówiąc nawiasem, jest gejem, więc temu się nie za bardzo dziwię, w sumie. Wendy poza swoją radosną bezmyślnością jest postacią idealną, bez żadnych wad i w dodatku tak piękną, że Finn ze swoimi żądzami i instynktem samca, który, jak przypuszczam, był jedyną cechą jego charakteru, napada na nią nawet w bibliotece (nie pamiętam jednak, czy to było w tym tomie), by chociaż podnieść jej sukienkę i przyjrzeć się jej majtkom. W końcu ona go odgania od siebie i okazuje się, że facet bez niej też jest szczęśliwy. Ostatnią postacią, o której warto napisać jest ów słynny Loki. Świeci toto blond czuprynką, ma błękitne oczy i jest piękne. Oraz, co najważniejsze, nie musi się męczyć, żeby bohaterka weszła mu do łóżka. Więcej cech charakteru raczej nie ma, poza tym, że jest ... piękny i pociągający. Ale to nie jest cecha charakteru, a ja jestem głupia. No, chyba że obie cechy są tak dominujący.. I to chyba jest to. W każdym jest jakąś alternatywą dla dziewczyn, które nie lubią czarnowłosych przystojniaków. A to już kolejna cecha.

Zauważcie, że w tej epickiej opowieści są rzeczy, określane kiedyś mianem tabu, już nie mówiąc o robieniu tego w bibliotece, a książka owa była popularna między, nie przymierzając, dwunastolatkami. Trochę dziwne i, moim skromnym zdaniem, żałosne. I w dodatku nie wiadomo, dla kogo ona napisała tę książkę – język z późnej podstawówki, treść, co najmniej, dla czytelników piętnaście plus. No, chyba że pisała dla siebie. To akurat jest bardzo możliwe.

Język. Autorka w tej materii nie wysiliła się zbytnio. Język jej nie zmienił się od czasu, kiedy była podstawówkowym skrzatem, co ja mówię, trollem. Jest prostszy od budowy cepa, pisarka używa tylko podstawowych słów, radzi sobie jakoś tylko z budową zdań podrzędnych i nadrzędnych oraz narracją pierwszoosobową. I to tylko w stopniu przeciętnych wypracowań szkolnych, już o metaforach, porównaniach nie mówiąc. Zupełnie nie wspominam, oczywiście, o opisach, bo nie chcę o tym myśleć. Przemilczmy tę kwestię i udajmy, że nie istnieje, tak jak zrobiła to pisarka. Jednym plusem jest to, że, to zadziwiające, Autorka zrezygnowała z długaśnych opisów uczuć i przemyśleń Wendy, a także łzawych biadań w stylu Belli Swan ze sławetnego, teraz już nieco zapominanego Zmierzchu. Pewnie nie wiedziała, że coś takiego jest patentem na sławę, ale także sztucznie nadmuchuje powieść i pozwala pisać całą pięciotomową sagę o wydarzeniach dziejących się na przestrzeni miesiąca. A może po prostu jej bohaterki są wiecznie wesołe i nie muszą skarżyć się na cały świat? Tak, to chyba to, czyli druga skrajność. Ja bym, na przykład, była nieco bardziej przygnębiona, gdyby umarła kobieta, która była moją matką. Przynajmniej takie mam wrażenie. Zresztą mi zawsze jest smutno, jak ktoś umiera.

Pisząc tę recenzję czuję się, jakbym spełniała swój, na szczęście, przyjemny obowiązek. Jeszcze kolejna, kiepska książka przeczytana kiedyś i niezrecenzowana została właśnie w tej chwili odhaczona, więc teraz może zostać zapominana. Jeszcze jeden świat, który zatonie w morkach niepamięci albo stanie się, co właśnie widzicie w mojej recenzji, kolejnym przykładem żałosnego grafomaństwa, a potem przysypana tysiącami innych bestsellerów, o których kiedyś i tak wszyscy zapomną Kilka kolejnych ściętych drzew, kilka kolejnych książek, które zalegają gdzieś ludziom półkach zapomniane i zakurzone. Trochę przygnębiające, prawda? No ale nie ma w sumie czego żałować – gdzieś tam są inne światy, lepsze, pełne pięknych widoków, zamków i ciekawych bohaterów, których warto poznać w czasie w swoich książkowych wędrówek. Dlatego też czuję taką lekkość, kiedy uświadamiam sobie, że zostałam znów przywrócona z nieciekawego, nielogicznego świata trylli tam, gdzie mieszczą się moje ulubione opowieści.

Jednak żeby uspokoić sumienie i wykreślić jeszcze jeden tytuł z mojej listy, będę musiała znów tu wrócić, została bowiem jeszcze środkowa część. Naprawdę, już nie te zdrowie i cierpliwość na książkowe gnioty, bo aż mnie to wkurzyło. Co się jednak nie robi, żeby napisać sarkastyczną recenzję!

Tytuł: „Przywrócona”
Autor: Amanda Hocking
Moja ocena: 0,5/10 


7 komentarzy :

  1. Ojej. Tak niskiej oceny jeszcze u Ciebie nie widziałam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ocena mówi sama za siebie ;) Ale mam podobnie jak Ty... czytam książki, które nieraz mnie złoszczą i ich nie mogę znieść, jakby dla wyższej zasady, którą obrałam jako nie bojąca się wyzwań czytelniczka i co ważne - recenzentka. Katuję się tylko dlatego by mieć na czym ćwiczyć swoją ciętą ripostę i ostrą krytykę ;) Choćby dlatego takie książki są potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Okładka ładna, a ocena przerażająca!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie czytałam i nawet nie słyszałam :) a po Twojej recenzji na pewno nie sięgnę. Nie gustuję ostatnio w takiej tematyce, a jak już innym się nie podoba, to mnie na pewno też nie

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajna recenzja :) Widziałam kilka razy książki z tej trylogii (?) na wyprzedaży w Matrasie i zastanawiałam się nad lekturą... na szczęście mi przeszło :) Mam wiele innych, ciekawszych pozycji na liście i nie zamierzam, jak ostatnia masochistka, brać się za gnioty ;) Dzięki za ostrzeżenie!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Obłędna okładka. Chociaż pozycja chyba nie w moim typie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak tylko powiem, że Loki to nie imię "od Marvela", a olbrzym z mitologii nordyckiej ;) Nie ma nic dziwnego w jego pojawieniu się, bo trolle, to też mitologia nordycka :)

    Ale racja, że książka słaba. W drugim tomie było trochę lepiej, a potem przyszedł trzeci i wydziubał mi mózg sceną seksu. Najgorszy opis łóżkowych igraszek ever.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!