Nie
darzę miłością rewolucjonistów ani nie popieram rewolucji. To
chyba przez mój charakter – lubię spokojnie rozważyć plusy i
minusy, próbować zrozumieć, co kryje się za pięknymi hasłami,
zresztą uważam, że ostatecznie do zmiany sytuacji gospodarczej
albo politycznej jakiegoś kraju można dojść metodą małych
kroków. Zresztą, nie trzeba czytać Folwarku Zwierzęcego,
żeby wiedzieć, że za masami pijanymi pięknymi ideami stoją
ludzie, którzy na rewolucji się wzbogacą, albo lepiej – dojdą
do władzy, która wcześniej nie była dla nich dostępna. Przykłady
można mnożyć: taka choćby Wielka Rewolucja Francuska 1789. Po
kilku miesiącach radości republiką ścinają króla, który nie
był taki potulny i przerażony, przychodzi terror Robespierre'a
i jego przyjaciół jakobinów, ze
wciąż spragnioną krwi
gilotyną. Zamach niszczy Nieprzekupnego (tylko dlatego, że
skorumpowana część Konwentu bała się o swoje główki, a nie
dlatego, że bali się o ludzi, których ten może skazać na
śmierć), a władzę przejmuje Dyrektoriat, składający się z
dorobkiewiczów, z którymi CBA miałoby wielki problem. Tych z kolei
z dziecinną łatwością pokonuje Napoleon Bonaparte, który
wprowadza co? Znienawidzoną monarchię absolutną, w dodatku
nazywającą się cesarstwo.
I tak przed długi czas: później
mamy Restaurację
równie mocno znienawidzonych Burbonów, potem cesarstwo numer dwa...
I okazuje się, że biedny, wyzyskiwany
lud francuski, walczący w 1789, nic nie zyskał. Chyba
że komuś zyski przyniosły
przegrupowania szczytów władzy, w co wątpię. Takich
przykładów jest więcej, a rzadkie wyjątki często potwierdzają
tylko regułę. Ludzie jednak wciąż wierzą, że na ziemi da się
stworzyć idealne społeczeństwo i wciąż za to, niestety, giną.
Dlatego coraz słabiej
trafiają do mnie książki o młodych dziewczątkach, walczących w
imię ideałów w złym świecie przyszłości, albo też chcących
wywalczyć wolność i równość dla wszystkich. O młodych twarzach
rewolucji walczących o niezmienne ideały: wolność, równość i
tak dalej. Takie powieści z reguły napisane są tak, że wydaje
się, że owe dziewuszki mają bezwzględną rację, chcąc wolności,
a to, co wywalczą, składając nawet ofiarę z własnego życia,
jest zapowiedzią lepszego, szczęśliwego świata. I wydaje mi się,
że większość autorek, bo takie rzeczy zwykle piszą kobiety, nie
dostrzegają, albo nie chcą dostrzegać, zagrożeń, jakie niesie za
sobą demokracja i rewolucja, jak zgubne mogą okazać się wzniosłe
hasła, brak zdrowego rozsądku i cierpliwości, czekania na właściwy
moment, gruntownego przygotowania. Bohaterzy rewolucji są piękni,
ale czy prawdziwi?
Świat
z przyszłości, długie lata po, jak można się domyślać,
zniszczeniu starego systemu bronią jądrową, nie wygląda zbyt
optymistycznie. Ci, którzy w wyniku promieniowania atomowego
przeszli mutacje, mają teraz srebrną krew i nadludzkie moce. I
rządzą światem, traktując tych, którzy nie przeszli mutacji i
wciąż mają czerwoną krew, za gorszych (jestem
doprawdy bardzo zaskoczona),
robotników i mięso armatnie w toczącej się już sto lat wojnie,
która mocno
kojarzy mi się z Wielką Wojną – I Wojną Światową. Srebrni
zastraszają także swoich czerwonych poddanych, organizując w
amfiteatrach pojedynki zapaśników o nadludzkich mocach, chcąc
pokazać im, że nie da się ich zwyciężyć. Brzmi znajomo?
Nieważne, opowiadam dalej. W pewnej wiosce żyje sobie zwyczajna
dziewczyna, która ma braci na wojnie i siostrę, Gisę,
która potrafi świetnie wyszywać jedwabie dla panów świata.
Pewnego razu, w wyniku kliku zbiegów okoliczności, Marre dostaje
się jako służka do pałacu, w którym król organizuje właśnie
wybory na żonę dla swoich synów (też brzmi znajomo? Cóż). Marre
wtedy pokazuje, że nie jest zwykłą czerwoną – popis z
fioletowymi błyskawicami elektryczności świadczy o tym, że jest
silniejsza i od czerwonych i od srebrnych, nowym rodzajem mutanta
(ekhem). By zatuszować umiejętności dziewczyny, para królewska
wymyśla zgrabną historyjkę o pochodzeniu Marre i zaręcza ją z
Mavenem, młodszym księciem, by kiedyś stała się księżną
królestwa Norty. Tyle że dziewczyna ma inne cele – nienawidzi
Srebrnych, wplątuje się więc w siatkę rewolucjonistów i
terrorystów, zwanych dumnie Szkarłatną Gwardią. Wystarczy się
teraz zastanawiać, co z tego wszystkiego wyniknie, szczególnie z
królowa ma sadystyczne
skłonności i umie czytać w myślach. Czy ta nieszczęsna
dziewczyna w ogóle przeżyje?
Okładkę
mogę pochwalić bez zastanowienia. Biała, minimalistyczna, jednak
mająca w sobie to coś, co przyciąga wzrok. Streszczenie całej
książki w jednym, estetycznym obrazku na
białej okładce lekko wpadającej w błękit
– odwrócona korona ze spływającą w dół czerwoną krwią, pod
nią tytuł, a powyżej imię i nazwisko Autorki. No i jeszcze na
dole jedna z rzeczy, która w większości przypadków sprawi, że
potencjalny czytelnik przeczyta opis, a następnie podejdzie do kasy
i z uśmiechem zapłaci za powieść, jak moja kuzynka, która mi
książkę pożyczyła – hasło Szkarłatnej
Gwardii z tym porywającym porównaniem czerwonego świtu do
czerwonokrwistych. Jest coś w tym eleganckiego, a jednocześnie
intrygującego i obiecującego wielkie emocje przy lekturze powieści,
udowadniające,
że jeszcze istnieją wydawnictwa, które potrafią z okładką
zrobić coś ciekawego przy niewielkiej ilości środków. Tak,
przyznaję
się, że nawet kiedy czytałam, czasem spoglądałam na okładkę,
nie mogąc się nacieszyć tym, że tak pięknie wydana książka
trafiła w moje łapki. Tyle że sęk w tym, czy zawartość
dorównuje okładce chociaż w jakimś tam stopniu? Hm,
właśnie.
Autorka
w podziękowaniach napisała, że skończyła szkołę filmową i
jest dobra w zakresie pisania
scenariuszy i to po książce widać, chociaż pisarka miała tyle
przyzwoitości, żeby
zatuszować lekko wykorzystywane tam sztuczki i udawać, że nie
manipuluje czytelnikiem tak, by zmusić go do płaczu czy
jakichś
innych
emocji (tak, Cameronie, to
aluzja do twojego Titanica, w
którym perfidnie wykorzystujesz to wszystko, ale ja cię, bratku,
przejrzałam i wiem, że Jack Dawson zmieściłby się na tych
nieszczęsnych
drzwiach). Dzięki temu
powieść jest pełna zwrotów akcji, dość dalekich od tego, co
zwykle dzieje się w powieściach o tematyce antyutopijnej
(przez co, zaczynając nowy rozdział, obiecywałam sobie, że będzie
to ostatni na dzisiaj, a w końcu po prostu postanowiłam, że muszę
jak najszybciej przeczytać do końca, by dowiedzieć się, co tam
będzie), a przede wszystkim doskonale czuć, że bohaterkę oplata
sieć kłamstw i intryg, bardziej poplątana niż nam może się
wydawać. Pisarka dobrze wykorzystała możliwości pisania w
pierwszej osobie, dzięki temu chwytowi wiemy tyle, ile wie Marre,
razem z nią mieć nadzieję, że bohaterka panuje nad swoim losem i
dzięki czemu trudno jest domyślić się, co naprawdę dzieje się
na dworze królewskim.
Fabuła
jest w większości wypadków spójna, toczy
się z niezbyt
szybkim, na szczęście, tempem,
nie miałam także
(i dobrze) wrażenia, że sceny są pościnane,
niepełne, tak, by w możliwie najkrótszym tekście zmieściło się,
jak najwięcej wydarzeń.
Autorka mota się nieco przy obydwu finałach, z których ten drugi
był bardzo, ale to bardzo przewidywalny (przyznaję) a także przy
scenie z zamachem w sali pałacu, i mimo że nieco popsuła mi tym
rozrywkę, nie mówię, to wciąż było to na tyle dobrze
przedstawione, bym wiedziała, o co chodzi i nie denerwowała się.
Momentami, w szczególności na początku, miałam wrażenie, że
pisarce nudzi się opisywanie wioskowego życia bohaterki i jak
najszybciej chce dotrzeć do fragmentów, w których dziewczyna jest
już w zamku. Wtedy wszystko zwalnia, pisarka skupia się bardziej na
emocjach bohaterki, gruntownie przygotowując ją do tego, co ma
przyjść później. Pod koniec wszystko toczy się błyskawicznie, w
miarę jasno, ale
z małymi przerwami, kiedy Autorka roztropnie daje odetchnąć
czytelnikowi i jakoś usystematyzować
sobie nową wiedzę, zazwyczaj budzącą zdziwienie.
Dlatego czyta się lekko i
szybko, bez nadmiernego wysilania szarych komórek i częstych
dysonansów, przy czym książka naprawdę wciąga. Ma więc, można
by powiedzieć, wszystko, by stać się doskonałym czytadłem na
wiosenno-zimowy wieczór, kiedy grad niszczy pierwsze kwiaty, a śnieg
pokrywa zielone liście.
Niespójności
jest wiele, chociaż największa z nich kłuje
mnie w oczy bardzo mocno.
Pisarka coś nadmienia o zgnieceniu ręki Gisy, siostry głównej
bohaterki, mimo tego obie dziewczyny
przychodzą do domu jak gdyby nigdy nic, a ta biedaczka nie traci
tyle krwi, by umrzeć na miejscu, albo zemdleć z bólu. Dziwne. Czy
ja w takim razie źle przeczytałam? Ręka była zgnieciona.
W sensie, chyba kości. O ile się więc znam, musiało dojść
do złamania jakichś
kości, nawet może otwartego, ewentualnie jakichś
krwotoków czy krwiaków. Przynajmniej. W skrajnych wypadkach
gangrena, amputacja lub śmierć. Zgnieciona?
To jak ona w ogóle weszła do domu? Pisarka powinna głębiej to
przemyśleć, moim skromnym
zdaniem.
Z
bohaterami nie jest aż tak źle, mimo tego, że znalazłam tylko
jedną pełnokrwistą i sympatyczną
postać - Juliana, historyka
i nauczyciela głównej
bohaterki. Pomijając moją historyczną i książkową pasję,
bardzo subiektywnie mówiąc, lubię i współczuję
dziwakom przebywającym wśród ksiąg – jedynej rzeczy,
która daje im ulgę i
zapomnienie
ran. Bo Julian ma swoją smutną historię,
przeszłość, o której woli
zapomnieć,
ale i z którą nie może się uporać, a ponieważ jest bezradny
wobec tego, do czego doprowadziły tamte tragiczne wydarzenia,
oddziela
się od świata coraz grubszą ścianą. Podoba mi się też, że nie
jest idealny – ma swoje wady, na przykład potrafi zaglądać do
butelki z alkoholem, a także, jak chyba każdy, jest po części
egoistą. Jednak nie jest nadmiernie skomplikowany i przeładowany
cechami charakteru jak inne postacie, a także kryje w sobie wiele
ciepła, którego reszcie brakuje, i łagodnego bólu.
Bezinteresownie pomaga Marre, jest jedyną osobą, której dziewczyna
może powiedzieć wszystko,
nawet rzeczy, które nie powinna
mówić nikomu, a on ją wysłucha i doradzi, a także nikomu nie
powie. Podczas czytania,
nie mogłam się doczekać tych krótkich chwil, kiedy Marre szła do
jego klasy na naukę. Zanosi się jednak na to, że w drugim tomie
powieści nie będzie, niestety, tej postaci, co oznacza, że Autorka
odbierze swojej książce dużo dobrego.
Marre,
główna bohaterka,
jest gburowatą złodziejką, świetnie kłamie i ma skłonności do
mordowania, nienawiści i wielu innych negatywnych emocji (że tak
delikatnie powiem), jednocześnie jest dość fajtłapowata
i bardzo naiwna. Z początku, nawet gdy nie zdobyła mojej sympatii,
jaką hojnie obdarzyłam pulchną bohaterkę kiedyś tak bardzo
popularnej Niezgodnej
(mimo
że była znacznie bardziej płaska)
próbowałam siebie przekonać, że Autorka próbowała stworzyć
pełnokrwistych bohaterów. Ale jak złodziejka może być nieodporna
na ciepły wzrok narzeczonego, który należy do istot, którymi
pogardza? Jak może być zupełnie niepodejrzliwa w
stosunku do wszystkich wokół,
więcej, tuż pod wzrokiem królowej o umiejętności czytania w
myślach, uważa, że może
spotykać się z szychami Szkarłatnej Gwardii? Naprawdę,
bardzo dobra złodziejka!
Przy tym wszystkim
trudny charakter dziewczyny, z którą raczej nie zaprzyjaźniłabym
się, wydaje się
tylko śmieszną przykrywką dla kolejnej, nieprzystosowanej do życia
dziewuszki. Nawet takiej, która miota piorunami.
Postacie
książąt, tak bardzo ważne dla książki, nie są jej
najmocniejszą stroną, wręcz przeciwnie.
Jeden z nich, ukochany Cal, to postać do bólu wyblakła, rozmyta i
zbyt skomplikowana nawet dla psychiatry,
a dopiero dla czytelnika, który w końcu nie wie, czy jest to
kochliwy żołnierz, dobry syn własnego ojca, porządny Srebrny
nienawidzący Czerwonych poddanych, czy jeden z tych amerykańskich
przystojniaków kochających motory, pistolety i dziewczyny z długimi
nogami. Chyba że biedny chłopaczek cierpi na jakąś skomplikowaną
chorobę, która powoduje gwałtowne zmiany nastroju, o niczym takim
jednak na kartach powieści nie piszą. Po prostu pisarka chciała
stworzyć
jednoznaczne, wielowarstwowe postacie, co jej nie wyszło –
powpychała wiele rzeczy naraz, powodując niezły
bałagan i tak, wydaje mi się, jest z Calem. Natomiast Maven,
chociaż nie mogę dużo powiedzieć, bo wydawałabym
wiele z fabuły, co uznalibyście za spojler, to zupełnie
niewykorzystana szansa. Zamiast ciekawej postaci, mającej szansę
stać się kimś niemal tak fascynującym i porywającym tłumy jak
Jeoffrey z kart Pieśni Lodu i Ognia
– jego matka już jest drugą Cresei Lannister (chociaż, co do
spraw jej alkowy, książka ta milczy). Niestety, tak się nie stało.
Maven to płaska, blada postać, a żadne z jego wcieleń nie
przekonało mnie na tyle, by w nie uwierzyć. Jeśli z kimś
chciałabym go porównać, to jedynie z małym, sadystycznym
chłopcem, który podpala,
głodzi i ogólnie robi krzywdę w The Sims,
a później przenosi przemoc
na świat rzeczywisty. Albo ze
świetnym aktorem, któremu
przyjemność sprawia kłamanie innym. Nie, jako młody, żądny krwi
potwór Maven się nie sprawdza. Nie musicie się go bać.
Postacie,
które egzystują na drugim i trzecim
planie, nie są zbyt ciekawe. Sadystka i psychopatka Evangeline,
niezbyt dokładnie ukazana, jej głupi braciszek, z którym, mam
nadzieję, jeszcze się spotkamy. Król, raczej coś w rodzaju
Roberta z Gry o Tron po
retuszu i jego żona, kopia Cersei, chociaż i tak nie dorównuje jej
jadowitością. Rodzice Mare – niepełnosprawny żołnierz i jego
żona, którzy w całej książce wygłaszają tylko kilka linijek.
Idealna siostra Mare, Gisa. I Kilorn... Dobrze mówię? Miałam
wrażenie, że nazywa się Peeta. Bo chyba nie Cztery, ten był cały
wydziarany, przynajmniej coś takiego przychodzi mi do głowy. Ah, no
i Farley, ale ta kobieta zasłanianiem twarzy jak arabską chustą i
flagami
mnie po prostu przeraziła. Gdyby dołożyć do tego jeszcze te
wszystkie ataki na rządowe budynki,
to brr. Wiadomo chyba, z czym się to kojarzy. Wszystkie z tych
postaci zostały tylko zamaszyście nakreślone, pisarka nie wnikała
głębiej w to, co robią.
Język
w powieści jest prosty, klarowny. Widać, że pisarka ma jakieś
doświadczenie – słowa układają się harmonijną całość, nie
ma żadnych potknięć, Autorka nie gubi słów, ani też nie wstawia
ich za dużo. Porównań
jest tu niewiele, momentami pisarka próbuje sprawić, by jej styl
był bardziej poetycki, jednak przeważnie jej to nie wychodzi.
Większość metafor
jest znana mi na pamięć z innych książek, a natomiast inne są
nietrafne lub przegadane, zresztą i tak psują całość, kiedy
akcja przyspiesza. Bo właśnie z dynamicznymi obrazami pisarka ma
największy problem – jej opisy nie są żywe, są wciąż
statyczne, mimo że opisuje walkę czy tę noc, kiedy wszystko się
wyjaśniło. Przez to nie można sobie tego dokładnie wyobrazić,
co, przynajmniej mnie, bardzo irytuje. Szczególnie w scenie, w
której umiejętności Marre pojawiają się pierwszy raz – przez
opis Autorki wkrada się coś, co nie lubię – chaos. Tak samo jest
z przedostatnią sceną, mimo że pisarka stara się, jak może, żeby
tego uniknąć. Poza tym powieść czyta się szybko, łatwo i
przyjemnie, ale także bez uczucia podobnego temu, kiedy ktoś drapie
tablicę długimi paznokciami, to znaczy, kiedy język, pozbawiony
nutki finezji, zbacza ostro w stronę zupełnej amatorszczyzny.
Najbardziej
denerwował mnie pomysł, choć za to pisarki nie można do końca
winić – ciężko jest wymyślić coś nowego w kwestii miłości
do wampira, tak samo, jak
w kwestii młodej buntowniczki. Bo wszystko już było: dziewczyna z
wioski (Katniss) albo
z pogardzanej przez wszystkich frakcji (Tris) przedostająca się do
świata dziwnie ubierających się ludzi, w którym musi dzielnie
brylować (Katniss), książę, który zakochuje się w naszej
bohaterce (America z
Rywalek), wybór
przyszłej królowej (America), jakaś katastrofa, która zniszczyła
świat (wszystko razem) i segregacja klasowa (również wszystko
razem). Arenę amfiteatru taktownie przemilczę, a także zdolności
bohaterki do bójki, bo
każdy, kto czytał Igrzyska Śmierci, będzie
miał raczej podobne do mnie skojarzenia, tak samo,
jak, z
tym że muszą iść do
amfiteatru i oglądać walki, służące zastraszeniu ich (w moim
mózgu odzywa się głosik: dożynki,
panno Everdeen!). Ale
tak czy siak, zgodzę się, że w tej materii trudno coś wymyślić,
a niektóre
osoby lubią czytać wiele podobnych historii, bo lubią i już.
Również elementy świata przedstawionego nie są dopracowane – a
przecież powinny być. W
świecie tej książki armia dzieli się na legiony, jak w Cesarstwie
Rzymskim, a żołnierze chodzą w wypolerowanych zbrojach, jednak na
wojnie wykorzystuje się na wskroś nowoczesne techniki walki, jak,
na przykład, bomby, natomiast bohaterowie, szczególnie król,
często mają przy sobie miecze. Takie zestawienie nieco zastanawia
mnie i razi, jestem bardzo ciekawa, jak pisarka to wyjaśni,
uzasadni. Jestem także bardzo ciekawa historii
świata po kataklizmie
według tej pisarki – niemal nic tutaj nie było na ten temat,
tylko jakieś wspomnienie
o Pierwszym Rozłamie, chociaż Autorka powinna choć trochę
wykorzystać
do tego lekcje historii, nie bojąc się, że nie wyjdzie to z
pożytkiem dla akcji – wręcz przeciwnie. Nawet w filmach akcji,
moim zdaniem, powinno pojawić się nieco wytchnienia.
To
jak z tą rewolucją? Mam smutne wrażenie, że pisarka ją popiera,
jak wiele autorek przed nią (Suzanne Collins wątpliwości miała,
niech żyją Igrzyska Śmierci,
od których to wszystko się zaczęło!). Oczywiście, patrząc
powierzchownie Farley i inni rewolucjoniści mają pełne prawo do
tego, aby ową rewolucję rozpocząć, jednak będzie musiało zginąć
mnóstwo ludzi, skoro na tronie zasiada ktoś taki jak Maven.
Jednak i tak wszystkiego Autorka nie napisze – wręcz przeciwnie,
nawet jeśli sama zna cenę, jaką będzie miał zapłacić stworzony
przez nią świat, jestem niemal pewna, że końcem końców
rewolucja Szkarłatnej
Gwardii zmieni świat tak, by Srebrni się nie panoszyli, a na
świecie istniała idealna równowaga, niczym sprzed kataklizmu.
Bohaterowie rewolucji będą jednogłośnie dobrze opisywani w
podręcznikach do historii, a Marre dołączy do panteonu
bohaterek antyutopii. Trochę szkoda, bo konwencja, jaką obrała
Autorka, pozwala na zastanowienie się, spokojne rozważenie plusów
i minusów. Z drugiej strony, większość ludzi jest przekonana, że
najłatwiejsze rozwiązania są najlepsze, chociaż tak, moim
zdaniem, jest nie zawsze. Ale,
zresztą, o czym ja piszę w ogóle. Historia kolejnej młodej
rewolucjonistki – czerwonej w stylu Katniss i srebrnej jak America
– ma raczej służyć dość upiornej rozrywce, dostarczając
kolejnej podnoszącej na duchu i romantycznej historii o dziewczynie,
która ośmiela się zmienić swój kraj, a nie rozważaniom nad
sensem tego czy tamtego. I spełnia, trzeba przyznać, ten cel dość
dobrze.
Tytuł: „Czerwona królowa”
Autor: Victoria Aveyard
Ta recenzja to arcydzieło. Dawno mnie żaden internetowy tekst mnie tak nie wciągnął i rozbawił. Książki tej nie kupię, ale gdyby wpadła w moje łapki tak zupełnie za darmo, fajnie byłoby się wyżyć na niej recenzencko.
OdpowiedzUsuńIntryguje mnie i to cholernie odkąd tylko zobaczyłam ją po raz pierwszy. Jednak znam siebie i swoje podejście do młodzieżówek. Dlatego nadal waham się przy zakupię i wątpię, że to zrobię. Trochę boję się, że się zawiodę i nie będę zadowolona z zakupu.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu ostatniej recenzji tej książki - pomyślałam, że jednak zmienię zdanie i się na nią skusze. Po przeczytaniu twojej opinii - dalej jestem w punkcie przed kilku dni - może jednak sobie odpuścić :(
OdpowiedzUsuńja też uważam, że Jack zmieściłby się na tych drzwiach : )
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: strasznie długa recenzja, ale może to dobrze, bo jest co czytać i jest pełny obraz książki, bez ogólnikowego wspominania, z którego czasami można coś pominąć.
OdpowiedzUsuńTak jak ciebie i mnie okładka zachwyca, niestety jestem przerażony, że książka ta wypadła w twoich oczach tak słabo. Sądziłem na coś niezłego... może nawet dobrego. A tu niespodzianka. Muszę się poważnie zastanowić nad tym, czy aby na pewno chcę przeczytać Czerwoną Królową.
Kurczę no, ja strasznie się zawiodłam na tej książce. Wprawdzie oceniłam ją łagodniej i podczas czytania rozrywkę odczuwałam, ale rażące podobieństwa ze wszystkich powieści naokoło bardzo irytowały, w wręcz osłabiały czytelnika. Po co czytać "Igrzyska śmierci", "Niezgodną", "Rywalki" i moim zdaniem też "Szklany tron", skoro można po prostu przeczytać "Czerwoną królową"? Tylko, że wersja 'streszczona' jest o wiele gorsza. Postaci moim zdaniem są fatalne, na pochwałę zasługuje tylko - tak jak wspomniałaś - nauczyciel Mare. Świat wykreowany bez podstaw i jakiejkolwiek przeszłości, a główna bohaterka - i znów to stwierdzenie - osłabia. Szata graficzna jest prześliczna, książki z wydawnictwa Otwartego zachwycają oczy, ale z umysłem ostatnio gorzej im idzie... Chaos przy opisywanych sytuacjach, właśnie głównie tam, gdzie wszystko leci szybko, np. walki, jest nie do zniesienia. Natomiast przeskoków myślowych autorki niestety nie byłam w stanie sama sobie wypełnić... Przykro mi, że książka nam się nie podobała, bo nie wiem jak Ty, ale ja jestem w stanie wybaczyć brak oryginalności i zamienić to na fascynujące postaci, piękną i żywą fabułę, zgrabnie opisaną akcję i dokładnie przedstawiony świat. No cóż, autorce się nie udało, ale to debiut, a od początku do końca kariery pisarza zmienia się naprawdę dużo. I ja właśnie mam nadzieję, że zmieni się to, ta jakość, na lepsze. Zamierzam więc zabrać się za tom kolejny, choć moje oczekiwania będą sięgały dna...
OdpowiedzUsuńTrochę mi przykro, że tak 'zjechałyśmy' tą książkę, ale co, przecież kłamać nie będziemy, no nie? :) Przepraszam, że tak strasznie się rozpisałam, ale Twoja recenzja wywołała sporo emocji i przypomniała mi o tej jakże pięknej nowości, a także otworzyła oczy na błędy, których sama nie wychwyciłam (ręka siostry, bomby a zarazem miecze, naiwność Mare), więc dziękuję Ci za to. Zgadzam się z Tobą w pełni, recenzja cudowna. :))
Gdzieś tam po cichutku uśmiecham się, że nawet przy tak wnikliwej analizie książka wypada źle - sama oceniłam ją raczej słabo, ale nie pokusiłam się o tak głęboki opis. Twoją recenzję czyta się wspaniale!
OdpowiedzUsuńJeju, wycisnęłaś z tej książki wszystkie soki i to dosłownie. Długa, ale i bardzo dobra recenzja. Przeczytanie jej zajęło mi trochę czasu, lecz był warto. Książki nie czytałam, ale chcę to niedługo zmienić i sama przekonać się o "Czerwonej Królowej".
OdpowiedzUsuńI bardzo żałuję, że dopiero teraz wpadłam na Twojego bloga, który jest po prostu piękny ;)
Co chwilę gdzieś widzę okładkę tej książki, ale tak na prawdę dopiero dzisiaj dzięki twojej recenzji mam mały zarys dotyczący jej treści. Fakt, że sam pomysł wydaje się interesujący, ale nie mam w ogóle ochoty czytać książki, która wydaje mi się być zlepkiem innych.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się sposób w jaki piszesz recenzje. Wszystko czyta się lekko i z wielką przyjemnością ;)
Nieco mnie zaskoczyłaś, gdyż czytałam w sieci całkiem sporo pozytywnych recenzji. Aczkolwiek żadna z nich nie była aż tak ''rozkładana na czynniki pierwsze''. Dopiero Twoja analityczna recenzja przybliżyła mi lepiej wszelkie wady i niedociągnięcia tej książki. Ja co prawda mam ją już na półce, ale na razie nie czuję potrzeby jej czytać.
OdpowiedzUsuńJa także spotykałam się z przychylnymi recenzjami (w większości wyrażającymi wręcz ekstatyczny zachwyt), więc Twoja opinia nieco mnie zdziwiła. Sama lubię czytać o idealistach, ale tylko wtedy, gdy nie są nimi niedorozwinięte panienki mdlejące na widok ukochanego, ale jednocześnie dzielnie toczące bój o "dobro". Teraz już nie wiem co sądzić o "Czerwonej Królowej", ale na pewno nie polecę nazajutrz do księgarni.
OdpowiedzUsuńmagdalenawkrainieczarow.blogspot.com