czwartek, 9 kwietnia 2015

Czerwona Katniss, srebrna America. Recenzja książki

Nie darzę miłością rewolucjonistów ani nie popieram rewolucji. To chyba przez mój charakter – lubię spokojnie rozważyć plusy i minusy, próbować zrozumieć, co kryje się za pięknymi hasłami, zresztą uważam, że ostatecznie do zmiany sytuacji gospodarczej albo politycznej jakiegoś kraju można dojść metodą małych kroków. Zresztą, nie trzeba czytać Folwarku Zwierzęcego, żeby wiedzieć, że za masami pijanymi pięknymi ideami stoją ludzie, którzy na rewolucji się wzbogacą, albo lepiej – dojdą do władzy, która wcześniej nie była dla nich dostępna. Przykłady można mnożyć: taka choćby Wielka Rewolucja Francuska 1789. Po kilku miesiącach radości republiką ścinają króla, który nie był taki potulny i przerażony, przychodzi terror Robespierre'a i jego przyjaciół jakobinów, ze wciąż spragnioną krwi gilotyną. Zamach niszczy Nieprzekupnego (tylko dlatego, że skorumpowana część Konwentu bała się o swoje główki, a nie dlatego, że bali się o ludzi, których ten może skazać na śmierć), a władzę przejmuje Dyrektoriat, składający się z dorobkiewiczów, z którymi CBA miałoby wielki problem. Tych z kolei z dziecinną łatwością pokonuje Napoleon Bonaparte, który wprowadza co? Znienawidzoną monarchię absolutną, w dodatku nazywającą się cesarstwo. I tak przed długi czas: później mamy Restaurację równie mocno znienawidzonych Burbonów, potem cesarstwo numer dwa... I okazuje się, że biedny, wyzyskiwany lud francuski, walczący w 1789, nic nie zyskał. Chyba że komuś zyski przyniosły przegrupowania szczytów władzy, w co wątpię. Takich przykładów jest więcej, a rzadkie wyjątki często potwierdzają tylko regułę. Ludzie jednak wciąż wierzą, że na ziemi da się stworzyć idealne społeczeństwo i wciąż za to, niestety, giną.

Dlatego coraz słabiej trafiają do mnie książki o młodych dziewczątkach, walczących w imię ideałów w złym świecie przyszłości, albo też chcących wywalczyć wolność i równość dla wszystkich. O młodych twarzach rewolucji walczących o niezmienne ideały: wolność, równość i tak dalej. Takie powieści z reguły napisane są tak, że wydaje się, że owe dziewuszki mają bezwzględną rację, chcąc wolności, a to, co wywalczą, składając nawet ofiarę z własnego życia, jest zapowiedzią lepszego, szczęśliwego świata. I wydaje mi się, że większość autorek, bo takie rzeczy zwykle piszą kobiety, nie dostrzegają, albo nie chcą dostrzegać, zagrożeń, jakie niesie za sobą demokracja i rewolucja, jak zgubne mogą okazać się wzniosłe hasła, brak zdrowego rozsądku i cierpliwości, czekania na właściwy moment, gruntownego przygotowania. Bohaterzy rewolucji są piękni, ale czy prawdziwi?

Świat z przyszłości, długie lata po, jak można się domyślać, zniszczeniu starego systemu bronią jądrową, nie wygląda zbyt optymistycznie. Ci, którzy w wyniku promieniowania atomowego przeszli mutacje, mają teraz srebrną krew i nadludzkie moce. I rządzą światem, traktując tych, którzy nie przeszli mutacji i wciąż mają czerwoną krew, za gorszych (jestem doprawdy bardzo zaskoczona), robotników i mięso armatnie w toczącej się już sto lat wojnie, która mocno kojarzy mi się z Wielką Wojną – I Wojną Światową. Srebrni zastraszają także swoich czerwonych poddanych, organizując w amfiteatrach pojedynki zapaśników o nadludzkich mocach, chcąc pokazać im, że nie da się ich zwyciężyć. Brzmi znajomo? Nieważne, opowiadam dalej. W pewnej wiosce żyje sobie zwyczajna dziewczyna, która ma braci na wojnie i siostrę, Gisę, która potrafi świetnie wyszywać jedwabie dla panów świata. Pewnego razu, w wyniku kliku zbiegów okoliczności, Marre dostaje się jako służka do pałacu, w którym król organizuje właśnie wybory na żonę dla swoich synów (też brzmi znajomo? Cóż). Marre wtedy pokazuje, że nie jest zwykłą czerwoną – popis z fioletowymi błyskawicami elektryczności świadczy o tym, że jest silniejsza i od czerwonych i od srebrnych, nowym rodzajem mutanta (ekhem). By zatuszować umiejętności dziewczyny, para królewska wymyśla zgrabną historyjkę o pochodzeniu Marre i zaręcza ją z Mavenem, młodszym księciem, by kiedyś stała się księżną królestwa Norty. Tyle że dziewczyna ma inne cele – nienawidzi Srebrnych, wplątuje się więc w siatkę rewolucjonistów i terrorystów, zwanych dumnie Szkarłatną Gwardią. Wystarczy się teraz zastanawiać, co z tego wszystkiego wyniknie, szczególnie z królowa ma sadystyczne skłonności i umie czytać w myślach. Czy ta nieszczęsna dziewczyna w ogóle przeżyje?

Okładkę mogę pochwalić bez zastanowienia. Biała, minimalistyczna, jednak mająca w sobie to coś, co przyciąga wzrok. Streszczenie całej książki w jednym, estetycznym obrazku na białej okładce lekko wpadającej w błękit – odwrócona korona ze spływającą w dół czerwoną krwią, pod nią tytuł, a powyżej imię i nazwisko Autorki. No i jeszcze na dole jedna z rzeczy, która w większości przypadków sprawi, że potencjalny czytelnik przeczyta opis, a następnie podejdzie do kasy i z uśmiechem zapłaci za powieść, jak moja kuzynka, która mi książkę pożyczyła – hasło Szkarłatnej Gwardii z tym porywającym porównaniem czerwonego świtu do czerwonokrwistych. Jest coś w tym eleganckiego, a jednocześnie intrygującego i obiecującego wielkie emocje przy lekturze powieści, udowadniające, że jeszcze istnieją wydawnictwa, które potrafią z okładką zrobić coś ciekawego przy niewielkiej ilości środków. Tak, przyznaję się, że nawet kiedy czytałam, czasem spoglądałam na okładkę, nie mogąc się nacieszyć tym, że tak pięknie wydana książka trafiła w moje łapki. Tyle że sęk w tym, czy zawartość dorównuje okładce chociaż w jakimś tam stopniu? Hm, właśnie.

Autorka w podziękowaniach napisała, że skończyła szkołę filmową i jest dobra w zakresie pisania scenariuszy i to po książce widać, chociaż pisarka miała tyle przyzwoitości, żeby zatuszować lekko wykorzystywane tam sztuczki i udawać, że nie manipuluje czytelnikiem tak, by zmusić go do płaczu czy jakichś innych emocji (tak, Cameronie, to aluzja do twojego Titanica, w którym perfidnie wykorzystujesz to wszystko, ale ja cię, bratku, przejrzałam i wiem, że Jack Dawson zmieściłby się na tych nieszczęsnych drzwiach). Dzięki temu powieść jest pełna zwrotów akcji, dość dalekich od tego, co zwykle dzieje się w powieściach o tematyce antyutopijnej (przez co, zaczynając nowy rozdział, obiecywałam sobie, że będzie to ostatni na dzisiaj, a w końcu po prostu postanowiłam, że muszę jak najszybciej przeczytać do końca, by dowiedzieć się, co tam będzie), a przede wszystkim doskonale czuć, że bohaterkę oplata sieć kłamstw i intryg, bardziej poplątana niż nam może się wydawać. Pisarka dobrze wykorzystała możliwości pisania w pierwszej osobie, dzięki temu chwytowi wiemy tyle, ile wie Marre, razem z nią mieć nadzieję, że bohaterka panuje nad swoim losem i dzięki czemu trudno jest domyślić się, co naprawdę dzieje się na dworze królewskim.

Fabuła jest w większości wypadków spójna, toczy się z niezbyt szybkim, na szczęście, tempem, nie miałam także (i dobrze) wrażenia, że sceny są pościnane, niepełne, tak, by w możliwie najkrótszym tekście zmieściło się, jak najwięcej wydarzeń. Autorka mota się nieco przy obydwu finałach, z których ten drugi był bardzo, ale to bardzo przewidywalny (przyznaję) a także przy scenie z zamachem w sali pałacu, i mimo że nieco popsuła mi tym rozrywkę, nie mówię, to wciąż było to na tyle dobrze przedstawione, bym wiedziała, o co chodzi i nie denerwowała się. Momentami, w szczególności na początku, miałam wrażenie, że pisarce nudzi się opisywanie wioskowego życia bohaterki i jak najszybciej chce dotrzeć do fragmentów, w których dziewczyna jest już w zamku. Wtedy wszystko zwalnia, pisarka skupia się bardziej na emocjach bohaterki, gruntownie przygotowując ją do tego, co ma przyjść później. Pod koniec wszystko toczy się błyskawicznie, w miarę jasno, ale z małymi przerwami, kiedy Autorka roztropnie daje odetchnąć czytelnikowi i jakoś usystematyzować sobie nową wiedzę, zazwyczaj budzącą zdziwienie. Dlatego czyta się lekko i szybko, bez nadmiernego wysilania szarych komórek i częstych dysonansów, przy czym książka naprawdę wciąga. Ma więc, można by powiedzieć, wszystko, by stać się doskonałym czytadłem na wiosenno-zimowy wieczór, kiedy grad niszczy pierwsze kwiaty, a śnieg pokrywa zielone liście.

Niespójności jest wiele, chociaż największa z nich kłuje mnie w oczy bardzo mocno. Pisarka coś nadmienia o zgnieceniu ręki Gisy, siostry głównej bohaterki, mimo tego obie dziewczyny przychodzą do domu jak gdyby nigdy nic, a ta biedaczka nie traci tyle krwi, by umrzeć na miejscu, albo zemdleć z bólu. Dziwne. Czy ja w takim razie źle przeczytałam? Ręka była zgnieciona. W sensie, chyba kości. O ile się więc znam, musiało dojść do złamania jakichś kości, nawet może otwartego, ewentualnie jakichś krwotoków czy krwiaków. Przynajmniej. W skrajnych wypadkach gangrena, amputacja lub śmierć. Zgnieciona? To jak ona w ogóle weszła do domu? Pisarka powinna głębiej to przemyśleć, moim skromnym zdaniem.

Z bohaterami nie jest aż tak źle, mimo tego, że znalazłam tylko jedną pełnokrwistą i sympatyczną postać - Juliana, historyka i nauczyciela głównej bohaterki. Pomijając moją historyczną i książkową pasję, bardzo subiektywnie mówiąc, lubię i współczuję dziwakom przebywającym wśród ksiąg – jedynej rzeczy, która daje im ulgę i zapomnienie ran. Bo Julian ma swoją smutną historię, przeszłość, o której woli zapomnieć, ale i z którą nie może się uporać, a ponieważ jest bezradny wobec tego, do czego doprowadziły tamte tragiczne wydarzenia, oddziela się od świata coraz grubszą ścianą. Podoba mi się też, że nie jest idealny – ma swoje wady, na przykład potrafi zaglądać do butelki z alkoholem, a także, jak chyba każdy, jest po części egoistą. Jednak nie jest nadmiernie skomplikowany i przeładowany cechami charakteru jak inne postacie, a także kryje w sobie wiele ciepła, którego reszcie brakuje, i łagodnego bólu. Bezinteresownie pomaga Marre, jest jedyną osobą, której dziewczyna może powiedzieć wszystko, nawet rzeczy, które nie powinna mówić nikomu, a on ją wysłucha i doradzi, a także nikomu nie powie. Podczas czytania, nie mogłam się doczekać tych krótkich chwil, kiedy Marre szła do jego klasy na naukę. Zanosi się jednak na to, że w drugim tomie powieści nie będzie, niestety, tej postaci, co oznacza, że Autorka odbierze swojej książce dużo dobrego.

Marre, główna bohaterka, jest gburowatą złodziejką, świetnie kłamie i ma skłonności do mordowania, nienawiści i wielu innych negatywnych emocji (że tak delikatnie powiem), jednocześnie jest dość fajtłapowata i bardzo naiwna. Z początku, nawet gdy nie zdobyła mojej sympatii, jaką hojnie obdarzyłam pulchną bohaterkę kiedyś tak bardzo popularnej Niezgodnej (mimo że była znacznie bardziej płaska) próbowałam siebie przekonać, że Autorka próbowała stworzyć pełnokrwistych bohaterów. Ale jak złodziejka może być nieodporna na ciepły wzrok narzeczonego, który należy do istot, którymi pogardza? Jak może być zupełnie niepodejrzliwa w stosunku do wszystkich wokół, więcej, tuż pod wzrokiem królowej o umiejętności czytania w myślach, uważa, że może spotykać się z szychami Szkarłatnej Gwardii? Naprawdę, bardzo dobra złodziejka! Przy tym wszystkim trudny charakter dziewczyny, z którą raczej nie zaprzyjaźniłabym się, wydaje się tylko śmieszną przykrywką dla kolejnej, nieprzystosowanej do życia dziewuszki. Nawet takiej, która miota piorunami.

Postacie książąt, tak bardzo ważne dla książki, nie są jej najmocniejszą stroną, wręcz przeciwnie. Jeden z nich, ukochany Cal, to postać do bólu wyblakła, rozmyta i zbyt skomplikowana nawet dla psychiatry, a dopiero dla czytelnika, który w końcu nie wie, czy jest to kochliwy żołnierz, dobry syn własnego ojca, porządny Srebrny nienawidzący Czerwonych poddanych, czy jeden z tych amerykańskich przystojniaków kochających motory, pistolety i dziewczyny z długimi nogami. Chyba że biedny chłopaczek cierpi na jakąś skomplikowaną chorobę, która powoduje gwałtowne zmiany nastroju, o niczym takim jednak na kartach powieści nie piszą. Po prostu pisarka chciała stworzyć jednoznaczne, wielowarstwowe postacie, co jej nie wyszło – powpychała wiele rzeczy naraz, powodując niezły bałagan i tak, wydaje mi się, jest z Calem. Natomiast Maven, chociaż nie mogę dużo powiedzieć, bo wydawałabym wiele z fabuły, co uznalibyście za spojler, to zupełnie niewykorzystana szansa. Zamiast ciekawej postaci, mającej szansę stać się kimś niemal tak fascynującym i porywającym tłumy jak Jeoffrey z kart Pieśni Lodu i Ognia – jego matka już jest drugą Cresei Lannister (chociaż, co do spraw jej alkowy, książka ta milczy). Niestety, tak się nie stało. Maven to płaska, blada postać, a żadne z jego wcieleń nie przekonało mnie na tyle, by w nie uwierzyć. Jeśli z kimś chciałabym go porównać, to jedynie z małym, sadystycznym chłopcem, który podpala, głodzi i ogólnie robi krzywdę w The Sims, a później przenosi przemoc na świat rzeczywisty. Albo ze świetnym aktorem, któremu przyjemność sprawia kłamanie innym. Nie, jako młody, żądny krwi potwór Maven się nie sprawdza. Nie musicie się go bać.

Postacie, które egzystują na drugim i trzecim planie, nie są zbyt ciekawe. Sadystka i psychopatka Evangeline, niezbyt dokładnie ukazana, jej głupi braciszek, z którym, mam nadzieję, jeszcze się spotkamy. Król, raczej coś w rodzaju Roberta z Gry o Tron po retuszu i jego żona, kopia Cersei, chociaż i tak nie dorównuje jej jadowitością. Rodzice Mare – niepełnosprawny żołnierz i jego żona, którzy w całej książce wygłaszają tylko kilka linijek. Idealna siostra Mare, Gisa. I Kilorn... Dobrze mówię? Miałam wrażenie, że nazywa się Peeta. Bo chyba nie Cztery, ten był cały wydziarany, przynajmniej coś takiego przychodzi mi do głowy. Ah, no i Farley, ale ta kobieta zasłanianiem twarzy jak arabską chustą i flagami mnie po prostu przeraziła. Gdyby dołożyć do tego jeszcze te wszystkie ataki na rządowe budynki, to brr. Wiadomo chyba, z czym się to kojarzy. Wszystkie z tych postaci zostały tylko zamaszyście nakreślone, pisarka nie wnikała głębiej w to, co robią.

Język w powieści jest prosty, klarowny. Widać, że pisarka ma jakieś doświadczenie – słowa układają się harmonijną całość, nie ma żadnych potknięć, Autorka nie gubi słów, ani też nie wstawia ich za dużo. Porównań jest tu niewiele, momentami pisarka próbuje sprawić, by jej styl był bardziej poetycki, jednak przeważnie jej to nie wychodzi. Większość metafor jest znana mi na pamięć z innych książek, a natomiast inne są nietrafne lub przegadane, zresztą i tak psują całość, kiedy akcja przyspiesza. Bo właśnie z dynamicznymi obrazami pisarka ma największy problem – jej opisy nie są żywe, są wciąż statyczne, mimo że opisuje walkę czy tę noc, kiedy wszystko się wyjaśniło. Przez to nie można sobie tego dokładnie wyobrazić, co, przynajmniej mnie, bardzo irytuje. Szczególnie w scenie, w której umiejętności Marre pojawiają się pierwszy raz – przez opis Autorki wkrada się coś, co nie lubię – chaos. Tak samo jest z przedostatnią sceną, mimo że pisarka stara się, jak może, żeby tego uniknąć. Poza tym powieść czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, ale także bez uczucia podobnego temu, kiedy ktoś drapie tablicę długimi paznokciami, to znaczy, kiedy język, pozbawiony nutki finezji, zbacza ostro w stronę zupełnej amatorszczyzny.

Najbardziej denerwował mnie pomysł, choć za to pisarki nie można do końca winić – ciężko jest wymyślić coś nowego w kwestii miłości do wampira, tak samo, jak w kwestii młodej buntowniczki. Bo wszystko już było: dziewczyna z wioski (Katniss) albo z pogardzanej przez wszystkich frakcji (Tris) przedostająca się do świata dziwnie ubierających się ludzi, w którym musi dzielnie brylować (Katniss), książę, który zakochuje się w naszej bohaterce (America z Rywalek), wybór przyszłej królowej (America), jakaś katastrofa, która zniszczyła świat (wszystko razem) i segregacja klasowa (również wszystko razem). Arenę amfiteatru taktownie przemilczę, a także zdolności bohaterki do bójki, bo każdy, kto czytał Igrzyska Śmierci, będzie miał raczej podobne do mnie skojarzenia, tak samo, jak, z tym że muszą iść do amfiteatru i oglądać walki, służące zastraszeniu ich (w moim mózgu odzywa się głosik: dożynki, panno Everdeen!). Ale tak czy siak, zgodzę się, że w tej materii trudno coś wymyślić, a niektóre osoby lubią czytać wiele podobnych historii, bo lubią i już. Również elementy świata przedstawionego nie są dopracowane – a przecież powinny być. W świecie tej książki armia dzieli się na legiony, jak w Cesarstwie Rzymskim, a żołnierze chodzą w wypolerowanych zbrojach, jednak na wojnie wykorzystuje się na wskroś nowoczesne techniki walki, jak, na przykład, bomby, natomiast bohaterowie, szczególnie król, często mają przy sobie miecze. Takie zestawienie nieco zastanawia mnie i razi, jestem bardzo ciekawa, jak pisarka to wyjaśni, uzasadni. Jestem także bardzo ciekawa historii świata po kataklizmie według tej pisarki – niemal nic tutaj nie było na ten temat, tylko jakieś wspomnienie o Pierwszym Rozłamie, chociaż Autorka powinna choć trochę wykorzystać do tego lekcje historii, nie bojąc się, że nie wyjdzie to z pożytkiem dla akcji – wręcz przeciwnie. Nawet w filmach akcji, moim zdaniem, powinno pojawić się nieco wytchnienia.

To jak z tą rewolucją? Mam smutne wrażenie, że pisarka ją popiera, jak wiele autorek przed nią (Suzanne Collins wątpliwości miała, niech żyją Igrzyska Śmierci, od których to wszystko się zaczęło!). Oczywiście, patrząc powierzchownie Farley i inni rewolucjoniści mają pełne prawo do tego, aby ową rewolucję rozpocząć, jednak będzie musiało zginąć mnóstwo ludzi, skoro na tronie zasiada ktoś taki jak Maven. Jednak i tak wszystkiego Autorka nie napisze – wręcz przeciwnie, nawet jeśli sama zna cenę, jaką będzie miał zapłacić stworzony przez nią świat, jestem niemal pewna, że końcem końców rewolucja Szkarłatnej Gwardii zmieni świat tak, by Srebrni się nie panoszyli, a na świecie istniała idealna równowaga, niczym sprzed kataklizmu. Bohaterowie rewolucji będą jednogłośnie dobrze opisywani w podręcznikach do historii, a Marre dołączy do panteonu bohaterek antyutopii. Trochę szkoda, bo konwencja, jaką obrała Autorka, pozwala na zastanowienie się, spokojne rozważenie plusów i minusów. Z drugiej strony, większość ludzi jest przekonana, że najłatwiejsze rozwiązania są najlepsze, chociaż tak, moim zdaniem, jest nie zawsze. Ale, zresztą, o czym ja piszę w ogóle. Historia kolejnej młodej rewolucjonistki – czerwonej w stylu Katniss i srebrnej jak America – ma raczej służyć dość upiornej rozrywce, dostarczając kolejnej podnoszącej na duchu i romantycznej historii o dziewczynie, która ośmiela się zmienić swój kraj, a nie rozważaniom nad sensem tego czy tamtego. I spełnia, trzeba przyznać, ten cel dość dobrze.

Tytuł: „Czerwona królowa”
Autor: Victoria Aveyard

11 komentarzy :

  1. Ta recenzja to arcydzieło. Dawno mnie żaden internetowy tekst mnie tak nie wciągnął i rozbawił. Książki tej nie kupię, ale gdyby wpadła w moje łapki tak zupełnie za darmo, fajnie byłoby się wyżyć na niej recenzencko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Intryguje mnie i to cholernie odkąd tylko zobaczyłam ją po raz pierwszy. Jednak znam siebie i swoje podejście do młodzieżówek. Dlatego nadal waham się przy zakupię i wątpię, że to zrobię. Trochę boję się, że się zawiodę i nie będę zadowolona z zakupu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po przeczytaniu ostatniej recenzji tej książki - pomyślałam, że jednak zmienię zdanie i się na nią skusze. Po przeczytaniu twojej opinii - dalej jestem w punkcie przed kilku dni - może jednak sobie odpuścić :(

    OdpowiedzUsuń
  4. ja też uważam, że Jack zmieściłby się na tych drzwiach : )

    OdpowiedzUsuń
  5. Po pierwsze: strasznie długa recenzja, ale może to dobrze, bo jest co czytać i jest pełny obraz książki, bez ogólnikowego wspominania, z którego czasami można coś pominąć.

    Tak jak ciebie i mnie okładka zachwyca, niestety jestem przerażony, że książka ta wypadła w twoich oczach tak słabo. Sądziłem na coś niezłego... może nawet dobrego. A tu niespodzianka. Muszę się poważnie zastanowić nad tym, czy aby na pewno chcę przeczytać Czerwoną Królową.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczę no, ja strasznie się zawiodłam na tej książce. Wprawdzie oceniłam ją łagodniej i podczas czytania rozrywkę odczuwałam, ale rażące podobieństwa ze wszystkich powieści naokoło bardzo irytowały, w wręcz osłabiały czytelnika. Po co czytać "Igrzyska śmierci", "Niezgodną", "Rywalki" i moim zdaniem też "Szklany tron", skoro można po prostu przeczytać "Czerwoną królową"? Tylko, że wersja 'streszczona' jest o wiele gorsza. Postaci moim zdaniem są fatalne, na pochwałę zasługuje tylko - tak jak wspomniałaś - nauczyciel Mare. Świat wykreowany bez podstaw i jakiejkolwiek przeszłości, a główna bohaterka - i znów to stwierdzenie - osłabia. Szata graficzna jest prześliczna, książki z wydawnictwa Otwartego zachwycają oczy, ale z umysłem ostatnio gorzej im idzie... Chaos przy opisywanych sytuacjach, właśnie głównie tam, gdzie wszystko leci szybko, np. walki, jest nie do zniesienia. Natomiast przeskoków myślowych autorki niestety nie byłam w stanie sama sobie wypełnić... Przykro mi, że książka nam się nie podobała, bo nie wiem jak Ty, ale ja jestem w stanie wybaczyć brak oryginalności i zamienić to na fascynujące postaci, piękną i żywą fabułę, zgrabnie opisaną akcję i dokładnie przedstawiony świat. No cóż, autorce się nie udało, ale to debiut, a od początku do końca kariery pisarza zmienia się naprawdę dużo. I ja właśnie mam nadzieję, że zmieni się to, ta jakość, na lepsze. Zamierzam więc zabrać się za tom kolejny, choć moje oczekiwania będą sięgały dna...
    Trochę mi przykro, że tak 'zjechałyśmy' tą książkę, ale co, przecież kłamać nie będziemy, no nie? :) Przepraszam, że tak strasznie się rozpisałam, ale Twoja recenzja wywołała sporo emocji i przypomniała mi o tej jakże pięknej nowości, a także otworzyła oczy na błędy, których sama nie wychwyciłam (ręka siostry, bomby a zarazem miecze, naiwność Mare), więc dziękuję Ci za to. Zgadzam się z Tobą w pełni, recenzja cudowna. :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdzieś tam po cichutku uśmiecham się, że nawet przy tak wnikliwej analizie książka wypada źle - sama oceniłam ją raczej słabo, ale nie pokusiłam się o tak głęboki opis. Twoją recenzję czyta się wspaniale!

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeju, wycisnęłaś z tej książki wszystkie soki i to dosłownie. Długa, ale i bardzo dobra recenzja. Przeczytanie jej zajęło mi trochę czasu, lecz był warto. Książki nie czytałam, ale chcę to niedługo zmienić i sama przekonać się o "Czerwonej Królowej".

    I bardzo żałuję, że dopiero teraz wpadłam na Twojego bloga, który jest po prostu piękny ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Co chwilę gdzieś widzę okładkę tej książki, ale tak na prawdę dopiero dzisiaj dzięki twojej recenzji mam mały zarys dotyczący jej treści. Fakt, że sam pomysł wydaje się interesujący, ale nie mam w ogóle ochoty czytać książki, która wydaje mi się być zlepkiem innych.
    Bardzo podoba mi się sposób w jaki piszesz recenzje. Wszystko czyta się lekko i z wielką przyjemnością ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nieco mnie zaskoczyłaś, gdyż czytałam w sieci całkiem sporo pozytywnych recenzji. Aczkolwiek żadna z nich nie była aż tak ''rozkładana na czynniki pierwsze''. Dopiero Twoja analityczna recenzja przybliżyła mi lepiej wszelkie wady i niedociągnięcia tej książki. Ja co prawda mam ją już na półce, ale na razie nie czuję potrzeby jej czytać.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja także spotykałam się z przychylnymi recenzjami (w większości wyrażającymi wręcz ekstatyczny zachwyt), więc Twoja opinia nieco mnie zdziwiła. Sama lubię czytać o idealistach, ale tylko wtedy, gdy nie są nimi niedorozwinięte panienki mdlejące na widok ukochanego, ale jednocześnie dzielnie toczące bój o "dobro". Teraz już nie wiem co sądzić o "Czerwonej Królowej", ale na pewno nie polecę nazajutrz do księgarni.
    magdalenawkrainieczarow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!