poniedziałek, 13 kwietnia 2015

We mgle pamięci. Recenzja książki

Nie pamiętam wielu dni, wydarzeń ze swojego życia – zapewne dlatego, że było zbyt wiele dni podobnych do siebie, tak zwykłych i rutynowych, że twarze i słowa zamazują się i w końcu znikają. Może i dlatego, że nie myślę o tym, co przeżyłam, niektóre wspomnienia ożywają tylko w określonych, podobnych sytuacjach, na co dzień są skompensowane w jakimś mrocznym kącie mojego mózgu. Większość zapamiętuję nie jako konkretne obrazy, jednak jako uczucia, zapewne intensywniejsze od tego, co widziałam, a te, co jakiś czas wracają i wtedy nie potrafię ich wyrzucić. Dziwny to stan – zamiast obrazów i dźwięków, tylko uczucia. Zawsze takie same. Na szczęście są wśród nich także te dobre, bardzo dobre, które staram się przywoływać jak najczęściej, tkwiąc w szarej rutynie. Drugą sprawą jest także oderwanie od moich najwcześniejszych wspomnień, jakby dotyczyły zupełnie innej osoby. Być może to przez brak ciągłości, zupełnie inne warunki i miejsca, jakie im towarzyszyły. Czasami nie mogę pozbyć się tej dziwnej obcości, która wyłazi ze starych zdjęć, najczęściej są one groteskowo oderwane od kontekstu, bo nie pamiętam sytuacji, w których zostały wykonane. Obca osoba. Obca twarz. Obce miejsca. Obce wspomnienia.

To jeszcze nie koniec sztuczek, jakie potrafi spłatać mózg. Na pewno i Wy słyszeliście kiedyś opowieść ze swojego wczesnego dzieciństwa i od tego czasu wydaje się wam, że pamiętacie to, obrazy same wypływają z waszego mózgu. Mam takie wspomnienie, zupełnie oderwane od kontekstu, kiedy siedzę na kanapie w salonie i spoglądam na wielkie, brązowe strupy na kolanach, mama zdejmuje mi bandaż. Ten strzępek był powiązany z moim upadkiem ze schodów, ale nie pamiętałam go, dopóki mama mi o nim nie opowiedziała. Teraz prześladuje mnie ta chwila, nie jestem jednak pewna, czy jest ona prawdziwe, a za nim przypływają inne, same obrazy tylko, pozbawione szczegółów, mieszające się z upływem lat z innymi, z którymi sobie później je skojarzyłam. Jest wiele jeszcze innych, podobnych, czasami nieistotnych migawek, o których wiem, że są prawdziwe, ale są też bardziej szczegółowe i złożone, z którymi mam poważny problem. I chyba już nie będzie można nigdy sprawdzić, czy to wspomnienia, czy wyobraźnia.

Jednak to nie jest najgorsze. Wyobraź sobie, że kiedy idziesz ulicą, zwyczajnie zapamiętujesz różne rzeczy: kobieta jedząca frytki, facet w garniturze spieszący się do pracy, dzieciak z lodem truskawkowym i wiele innych szczegółów, nie próbując zastanawiać się nad tym głębiej. I za jakiś czas, kiedy okaże się, że tamta kobieta jest ważna, usiłujesz przypomnieć sobie jej wygląd ze szczegółami. Jej bluzka była jasnoróżowa czy czerwona? A może pamięć mnie myli, może jest zupełnie inaczej? Próbujesz znaleźć w tej scenie coś niezwykłego, coś, co zostało zauważone przypadkiem, a później zapomniane jak niepotrzebny szczegół, a co może okazać się istotne. I staje się to obsesją, przekonujesz się o nietrwałości pamięci, jej subiektywizmie.

Abby, bohaterka tej książki, też miała taki problem. Pewnego mglistego dnia wybrała się z sześcioletnią córeczką swojego narzeczonego, Jake'a, na jedną z oceanicznych plaż w San Francisco. Wystarczył moment nieuwagi, spojrzenie na małą, martwą foczkę na plaży, jakaś oderwana myśl i zdjęcie – bo Abby była fotografem – by mała zanurzyła się we mgle i bezpowrotnie zniknęła. Wie, że od tego czasu będzie skazana na swoje wspomnienia, przeglądanie ich codziennie i szukanie jakiejś wskazówki, jakiegoś tropu. Bohaterka rozpoczyna poszukiwania, trwające rok, podczas którego jej życie zmienia się o trzysta sześćdziesiąt stopni, a starannie przygotowane plany na nowe, spokojne życie, obracają się bezpowrotnie w ruinę. Przez cały ten czas Abby jest skazana na walkę ze swoją pamięcią, walkę z przeciwnościami i wątpliwościami oraz brakiem tropów, przed czym poddają się kolejno – dedektyw prowadzący sprawę i Jake, nawet symbolicznie chowając małą na cmentarzu i godząc się na coś, z czym Abby, w sumie dla Emmy obca osoba, nie może się pogodzić. I choć, naturalnie, zdradzić zakończenia nie mogę, niejednoznacznie powiem, że zakończenie nie przynosi satysfakcji wszystkim spośród tych, którzy tego by chcieli.

Największą zaletą powieści jest język, jakim została napisana. Nie kłamią tu pochlebne recenzje, wciśnięte w każdy wolny kawałek książki. Opowieść jest subtelna, oszczędna, wyciszona, czasami zbliżająca się do szeptu i ciszy, jednak pełna obrazów, wrażeń i barw. Wspomnienia tworzą tu mglistą powłokę, która wypełnia, zdawałoby się, banalną historię z niezłym, ale mało widowiskowym zakończeniem, tą niesamowitością, odrealnianym klimatem snów. Pojawiają się jak w słynnym W poszukiwaniu straconego czasu Prousta, wywołane jakimś wydarzeniem, kolorem, zapachem czy kształtem, nakładają się na siebie, wyłażą jak kolejne rosyjskie matrioszki. Osiadają na zdjęciach, tworzonych przez Abby, otulają i nas, kiedy odpowiednio wczujemy się w rytm zdań. Jest to spowodowane wirtuozerskim balansowaniem na granicy szeptu i ciszy, takiego intymnego zwierzania się głównej bohaterki. Za prostymi słowami Autorki kłębią się emocje, czasami mocne, tłumione jednak sennymi zdaniami, znakomicie skonstruowanymi i napisanymi, bez żadnych dysonansów i wpadek – czujemy dokładnie to, o czym Abby opowiada, razem z nią błądząc nocą po ulicach kalifornijskiego miasta, bezradnie przechadzamy się plażą nad oceanem, czujemy palący wstyd i poczucie winy, że na kilka sekund odwróciliśmy wzrok, tracąc zagubioną we mgle małą dziewczynkę, że toczymy bój z własną pamięcią, zastanawiając się, czy wszystko, co pamiętamy, nie jest iluzją, wyobraźnią, czy to już wszystko, czy jest coś więcej, na co wcześniej nie zwróciliśmy uwagi, a co teraz jest bardzo istotne. To chyba styl Autorki ostatecznie przekonał mnie, że warto sięgnąć po tą książkę i zmusił do jej zakończenia.

Słowa tworzą klimat powieści. Senny, spowity mgłą, tajemniczy, z pulsującą pod powierzchnią gorączką, czasami graniczącą z obłędem szukania i nieznalezienia. Mimo tego jest w tym coś spokojnego, rytmicznego i ulotnego – to chyba przez te atakujące z każdej strony wspomnienia, przed którymi bohaterka nie ucieka. Układają się one w jakąś logiczną całość, chociaż nie są ukazane chronologicznie, czasami się powtarzają. Nastrój to nie jednak dzieło przypadku – mam wrażenie, że Autorka pieczołowicie budowała każdy szczegół, konstruując skomplikowaną budowlę, wrażenie, że czytając książkę, przedzieramy się przez gęstą, białą mgłę. To tylko dowodzi jej talentowi, temu dodatkowemu zmysłowi prawdziwego pisarza – wiedziała, gdzie się zatrzymać, by przypadkiem nie stworzyć coś żenująco kiczowatego starający się być dobrą, nadto liryczną, literaturą.

Akcja tak naprawdę jest banalna, a rozwiązanie zagadki, wbrew pozorom, proste i pozbawione efekciarstwa, często bardzo taniego, rodem z kryminałów. Ale tu nie o to chodzi, trzeba mieć tego świadomość, bo gdyby to było wszystko, powieść byłaby zbyt oczywista, zbyt nudna. Chociaż, przyznaję, niektóre szczegóły, na przykład rozpad związku z Jake'em, czy rażące niedopracowanie wątku porwania Emmy (jakaś logika musi przecież być, dziwne wydawało się to, że porywacze tak szybko porwali dziewczynkę, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów i dźwięków, mgła nie usprawiedliwia przecież wszystkiego... no a może się na tym nie znam) był dla mnie dość nieumiejętnie przedstawiony, jakoś tak niewiarygodnie, zbyt prosto. Autorce zabrakło chyba głębszego spojrzenia albo zaczęła sądzić, że to przecież nie jest najważniejsza rzecz w książce. Kilka wątków nagle się urywa, bez jakiegoś bardziej widocznego zakończenia, jeden z nich powraca na samym końcu i przynosi, przynajmniej dla mnie, rozczarowanie. Najbardziej denerwujące jednak było to, że każdy facet, jaki spotkał się z Abby, po pewnym czasie chciał się z nią kochać, co na początku mnie śmieszyło, a później zaczęło wkurzać, bo powieść ma przecież jakoś tam powinna przypominać życie, a szczególnie taka, w której pisarka ma zamiar przedstawiać je realistycznie. Nie wierzę w to, że wszyscy znajomi faceci, po kilku spotkaniach, mnóstwie miłych słówek, mieli na to ochotę. No, przynajmniej mi wydaję się to dość dziwne, jak nie mam racji, to mi to powiedzcie. Przecież w tej książce i tak nie chodzi o seks, tylko o coś innego – wspomnienia. Większość tej przecież niegrubej książki to retrospekcje głównej bohaterki, podane z brutalnością i rozbrajającą szczerością, bo Autorka, na przykład z sympatii do Abby, nie stara się niektórych spraw zatuszować, znaleźć usprawiedliwienie czy też przemilczeć. Oglądamy je jak kadry jakiegoś filmu, podczas gdy Autorka z filozoficznym i medycznym zacięciem poszukuje prawdy o ludzkiej pamięci, nie bojąc się cytatów z Sokratesa i przytaczania niezwykle ciekawych przypadków klinicznych. Historia zaginionej Emmy i wszystkich skutków tego wydarzenia toczy się bardziej obok, stając się czasem tylko powodem do rozważań nad tajemnicą wspomnień, ludzkiego mózgu i kolejną falą tego, co głównej bohaterce się przypomina. Mimo tego mniejsze braki w spójności świadczą o niedopracowaniu, a szkoda.

Pomysł również nie jest oryginalny – wręcz przeciwnie - bo tyle napisano już o pamięci, zaginionych dzieciach, poczuciu winy, że nie jestem w stanie policzyć, a i komputer zapewne miałby problemy. Ile razy łączono te rzeczy razem w rozmaitych konfiguracjach, w ilu książkach główne postacie szły do hipnotyzera, by ten przywrócił im blokowane przez umysł wspomnienia! Można by stworzyć osobny dział tematycznie podobnych pozycji, nawet z przypominającymi siebie bohaterkami – zagubionymi kobietami z mniej lub cięższym dzieciństwem, szukającymi jakiegoś stałego partnera, ale znajdującymi tylko przygodne miłostki, w imię wyższych wartości walczące z porywaczami małych dzieci. I, o dziwo, w każdej z tych książek motywy porywaczy wydają się mało przekonujące, albo, dla odmiany, słabo nakreślone, jak tutaj.

Abby nie jest do końca postacią pozytywną, Autorka starannie, strona po stronie, buduje ją z zalet i wad, zwykłą kobietę po trzydziestce, która ma dość różnych, zwykle szybko kończących się związków i chciałaby mieć dziecko i dom. W przeszłości popełniła wiele grzechów, subiektywnych oczywiście, niektórych spraw żałuje, ale innych nie. Zostają tylko wspomnienia. Jest człowiekiem, bardzo słabym i wciąż upadającym, ale pisarka nie osądza jej, ani też nie odnotowuje tych upadków z satysfakcją, jednie niespiesznie snuje swą opowieść tak, by charakterystyka kobiety sama wysunęła się z jej opowieści. Jest to jeden z ciekawszych zabiegów, jakie mogę znaleźć się w książce, przynajmniej dla mnie, bo bawi mnie określanie charakteru postaci, z jakimi mam do czynienia. Jeśli jednak chodzi o Abby, to muszę przyznać, że pisarka cudem uniknęła przeładowania tej postaci różnymi cechami charakteru, to znaczy nieopatrznego rozmycia jej sylwetki. Udało jej się jednak zachować umiar i kobieta, na szczęście, pozostała ciekawą, wielowarstwową postacią, której kolejne warstwy okrywa się stopniowo. Dało mi to, jako zawodowemu już molowi książkowemu, mnóstwo przyjemności.

Z pozostałych bohaterów najciekawszymi są Nell, staruszka mieszkająca w bloku Abby, osoba niezwykle życzliwa, a także budząca rezerwę swoją wiedzą na różne tematy (nic dziwnego, była przecież emerytowaną bibliotekarką) i Nick Eliot, tajemniczy, pociągający, szarmancki mężczyzna, na jakiego w ogóle ciężko trafić i z którym, moim zdaniem, powinna być główna bohaterka. Duet Jake i Emma nie przekonał mnie. On to typ intelektualisty, mimo że racjonalnego i wykształconego, to jednak o słabej konstrukcji psychicznej. Postać ta nie została też przedstawiona z psychologiczną głębią, dla mnie nie jest wiarygodna, ciekawa albo w jakiś sposób intrygująca, nie mówiąc o wzbudzaniu sympatii, ale, szczerze mówiąc, ciężko tu było wymyślić coś nowego. Jego córka, mimo że Abby wciąż ją wspomina, to przeciętna sześciolatka, nawet dorosła jak na swój wiek, pozbawiona jednak czegoś więcej, jakiejś iskierki, by ożyła, stając się kimś więcej niż książkowym bohaterem. Co prawda, przypomina bardzo moją kuzynkę, kiedy była w jej wieku, więc dla mnie jest dość przewidywalna, ale i tak jest jej za mało, by mógł powstać głębszy portret. No i zauważyłam, że Autorce jakby zabrakło odwagi w przedstawieniu dziewczyny, sylwetka Emmy jest schematyczna, aż sztywna. Szkoda, chociaż nie zaprzeczam, że łatwiej napisać o psychopatycznym mordercy niż dziecku. Ostatnia z ważniejszych postaci to Goofy, przyjaciółka głównej bohaterki, odnoszę jednak wrażenie, że bohaterka ta nie została wystarczająco dobrze przedstawiona, a i jej sylwetka nie budzi cienia sympatii. Pisarka zapewne chciała zrobić tak jak z innymi – dać wady, zalety i tak dalej, ale uważam, że postać właściwe będąca tłem całej opowieści, nie powinna być, tak złożona, bo to daje wrażenie pewnej niechlujności i niedopracowania.

Największą porażką pisarki jest Lisbeth, matka dziewczynki i ci, którzy byli odpowiedzialni za porwanie Emmy. O ile była żona Jake'a pojawia się na kartach książki kilka razy i, mimo że jest to postać blada, pozbawiona większości cech charakteru (wredna to ona jest, ale co dalej?) to tamci nie pojawiają się ani razu. Co, tak naprawdę, nimi kierowało? Przecież i Lisbeth, jako matka dziewczynki, jest ważną postacią, taką, której warto poświęcić, moim zdaniem, trochę więcej miejsca, niż to zrobiła Autorka.

Okładka zupełnie nie przypadła do mojego gustu – jest taka pospolita, brak jej nawet cząstki klimatu, jaki znajdziemy w książce. Piasek, morze albo ocean, w każdym razie fale jakiejś wielkiej wody ze skałami wystającymi z niej, roześmiana, czarnowłosa dziewczynka (Emma...?) i odwrócona plecami kobieta z blond mokrymi włosami, bo twarzy nie widzimy. Zerkając na nią pierwszy raz, pomyślałam sobie, że to jakaś kolejna pospolita obyczajówka, a wszędobylskie napisy, uporczywie głosiły, że jest to według jakiejś gazety najlepsza książka roku, no i, a jakże inaczej, bestseller New York Timesa. Kiedyś kupię tę gazetę i sprawdzę, czy ma faktycznie tyle bestsellerów, czy to wszystko, jak kiedyś napisał Andrzej Pilipiuk, fałszywe reklamy. Chociaż, w sumie, ta książka zasługiwałaby na takie wyróżnienie. W każdym razie tytuł wygląda na napisany ręcznie, co samo w sobie jakimś pomysłem jest, a dzięki temu, że imię i nazwisko Autorki umieszczono na dole, nie ma się wrażenia, że okładka składa się z samych napisów. Jednak i tak nie uważam okładki za cud grafiki, nadciągam nawet ocenę, żeby wyszło przeciętnie. Kolejny przeciętniak produkowany maszynowo i bez odrobiny serca. Szkoda.

Ciekawie jest jednak poczytać o pamięci i jej potędze, a właściwie o naszym mózgu i jego tajemnicach, które wciąż pozostają nieodkryte lub niezwykle trudne do zrozumienia. Dobrze jest zanurzyć się w świecie kolejnej pisarki, jak we mgle, świecie pełnym zagadek i tajemnic, kryjących się nawet za zwykłymi zdjęciami, odkryć drugie, trzecie dno całkiem nieźle napisanej historii, a może, po jej skończeniu, zastanowić się nad naszymi wspomnieniami, schować się w prywatnej mgle, która gdzieś tam w, przynajmniej tak myślę, każdym z nas gdzieś siedzi. Jeśli się oczywiście nie boicie, są rzeczy, których lepiej nie przywoływać, bo bolą, a wiadomo, że są złe sytuacje, których nie sposób zapomnieć – jak, na przykład, roku spędzonego na poszukiwaniach zaginionej dziewczynki.

Tytuł: „Rok we mgle”
Autor: Michelle Richmond
Moja ocena: 5,5/10



9 komentarzy :

  1. Mojego wzroku ta okładka także nie przyciągnęła, tak jak mówisz- jest pospolita i niczego specjalnego w niej nie znajduję. Najbardziej interesuje mnie cisza, o której tak pięknie napisałaś. Słowa pisane szeptem? Chciałabym to przeczytać.

    Bardzo chciałabym Ci podziękować za wszystkie urocze słowa, jakie pozostawiłaś na moim blogu. Dzięki takim komentarzom wiem, że moje blogowanie nie idzie na marne i są osoby, które na "Just one more page" po prostu lubią zaglądać. Ta myśl, niczym ciepły kocyk, ogrzewa moje serce w te chłodne popołudnie. Jeszcze raz serdecznie Ci dziękuję, kochana. Przesyłam moc uścisków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyszalałaś z tą recenzją!! :D
    Choć książka raczej przeciętna...
    Mam inne zobowiązania - na mój gust: ciekawsze :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoje recenzja są wspaniałe, mogłabym je czytać iczytać. Wszystkie są dopracowane i zazdroszczę bardzo taiego talentu. No cóż, jak dla mnie mgła nie usprawiedliwia wszystkiego, ale chętnie przeczytam, bo chciałabym się dowiedzieć jak się powieść zakończyła. Nie jestem dobra w odgadywaniu zakończeń, nawettych banalnych :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brzmi ciekawie, właśnie tego typu literaturę sobie cenię - bez efekciarstwa i desperackiego celowania w gusta masy :) Recenzje przeczytałem z zainteresowaniem, bo książkę mam na swoich NP (Nieprzeczytanych Półkach), kupiłem ją kilka lat temu bodajże za 5 złotych ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Słyszałam o książance, ale nie wiem co o niej myśleć. Wiem jedno, podoba mi się jej okładka.

    http://klaudiaczytarecenzuje.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Książka zapowiada się niesamowicie. Bardzo lubię tego typu pozycje i z chęcią po nią sięgnę. Zgadzam się z Tobą, że pomysł wydaje się oryginalny. Mam nadzieję że uda mi się niedługo ją przeczytać :))
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie
    addictedtobooks.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Okładka banalna, jak widać treść też nie jest ambitna. Jednak gdy będę mieć chwilkę czasu i szczęści w znalezieniu tejże książki w bibliotece być może sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja ostatnio zauważyłam, że te beznadziejne okładki kryją pod sobą całkiem dobrą treść, więc staram się trochę mniej wybierać wzrokowo a więcej rozumowo, chociaż to nie łatwe ;) W tym przypadku dam się namówić, bo zapowiada się naprawdę ambitnie.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!