poniedziałek, 11 maja 2015

Architektura przeznaczenia. Recenzja książki

źródło: allegro.com
Kto z nas podczas wycieczek nie zwiedzał starych kościołów? Może ktoś był nawet na samym Watykanie, w bazylice świętego Piotra, która pod swoją kopułą skrywa kapiące złotem i marmurem barokowe ołtarze i bezcenne dzieła sztuki, łącząc przepych baroku i harmonię renesansu. Każdy zapewne widział rokokowe wnętrze franciszkańskich klasztorów, czy bezpretensjonalny eklektyzm małych, wiejskich kościółków, odnawianych bez polotu i gustu. Jednak największe wrażenie na mnie – i nie tylko – robią kościoły gotyckie. Wyniosłe, lekkie, oszałamiające grą świateł w witrażach, a jednocześnie surowe, mroczne, onieśmielające i pełne tajemnic, jak średniowieczne, skąd pochodzą. Dla naszych przodków ziemskie wyobrażenie raju. W moim mieście wiele jest ich, każde zakończone wieżami i spięte sklepieniami gwiaździstymi, z wieloma nagrobkami, malowidłami i łacińskimi tekstami, takie same od wieków, goszczące w swoich murach wielu takich, którzy od stuleci leżą w grobach. Pamiętające królów, brzęk mieczy i twarze wielkich dam. Ciche, dostojne, dla mnie niezwykle, niewypowiedzianie piękne. Z najbardziej znanych w naszym kraju należą dwie Mariackie – ta w Gdańsku i ta w Krakowie z robiącym do dzisiaj wielkie wrażenie na turystach ołtarzem Wita Stwosza, a także wiele innych, na czele z Wawelem. To przecież jeszcze nie wszystko – w innych państwach, które powstały wcześniej niż Polska i szybciej się rozwijały, z tego powodu, że są na zachodzie Europy, gotyckich katedr jest jeszcze więcej i robią jeszcze większe wrażenie. Katedra w Remis, gdzie Joanna d’Arc kazała koronować Karola VII na króla Francji; Saint-Chapelle, ufundowana przez Ludwika IX Świętego; katedra w Chartes, tajemnicze dzieło templariuszy, zbudowane na miejscu pogańskiego miejsca kultu z tajemniczym labiryntem na środku; aż wreszcie stojąca w samym środku Paryża wyniosła katedra Najświętszej Marii Panny, Norte-Dame, z rozetą i ścianami pokrytymi maszkaronami, w ciemną noc zdającymi budzić się do życia, twór sztuki późnego średniowiecza, tego zupełnie już feudalnego, a nie teokratycznego.
Kiedyś, na początku wieku dziewiętnastego, po katedrze tej włóczył się pewien bardzo wybitny pisarz, snując – jak to pisarze mają w zwyczaju - fantastyczne historie o dziejach tego niezwykłego miejsca. Myszkując, na jednej ze ścian dostrzegł napis PRZEZNACZENIE, w języku greckim, wyryte zapewne przez kogoś w średniowieczu, bo zdradzał to charakterystyczny styl i wiek muru. Kto, na tyle mądry, by znać grekę, wyrył to straszne słowo na murze świętego miejsca? Czy tego kogoś przygniatało przeznaczenie, straszne, nieuchronne? Jaka historia sprawiła, że zostawił ten napis tu, w tym miejscu? Kim był ten nieszczęśnik? Pytania takie działają na pisarza jak prąd; niechybnie za tą historią kryje się jakiś nieuchwytny mrok, jakaś tragedia, teraz pochowana już w czasie i przestrzeni, dzielących pisarza i tamtą osobę, której tożsamości nigdy nie uda odgadnąć. Jednak i tak jedno słowo, dziwne, nietypowe, może dostarczyć materiału całej książce, dać początek porywającej historii, jednej z tych, które zostają z czytelnikami przez wieki.
Wydawałoby się, że kilka osób, będących bohaterami powieści, nie mogło się nigdy spotkać, a ich losy dramatycznie połączyć. Pustelnica z izdebki na paryskim placu, przystojny oficer-bawidamek, piękna Cyganka, ksiądz – alchemik, filozof z obsesją na punkcie kózki z pozłacanymi różkami i dzwonnik z katedry, brzydszy niż tysiąc nocy listopadowych, to zupełnie inne światy, funkcjonujące obok siebie, ale raczej nie mogące się spotkać. Ich drogi są różne, co prawda pokręcone, jak zwykłe ludzkie losy, nigdy nie miały się przeciąć. Tylko przeznaczenie sprawiło, że stało się inaczej – stali się postaciami jakiegoś pokręconego dramatu, zaskakującego i zupełnie normalnego równocześnie, a los odwrócił ich role. O kim można z pewnością było powiedzieć, że jest dobry, szlachetny i piękny, okazywał się być czarnym charakterem, od kogo spodziewaliśmy się miłosierdzia, tego miłosierdzia nie miał. Natomiast pogardzane przez nas osoby, niebudzące szacunku czy sympatii (no, może trochę politowania), tylko może obrzydzenie, okazują się mieć diamentowe serce, niezwykle czyste i umiejące naprawdę czuć. Taki poplątany los może prowadzić tylko do wielkiego szczęścia, ale, częściej, do tragedii, która skończy niejedno życie, a inne zniszczy na zawsze. A wszystko to na tle Paryża końca XV wieku, barwnego, pociągającego, ale jednocześnie bardzo nieprzyjaznego dla tych, którzy zagubią się w plątaninie biednych uliczek i placów.
Byłam przygotowana na odmienny charakter tej książki, na specyficzny styl Autora, na jego poglądy, zaskoczenia więc – a może nawet szoku – nie było. Z drugiej strony żałuję nieco, bo gdybym nie czytała wcześniej sztandarowej powieści pisarza, Nędzników, książka ta stałaby się jedną z moich ukochanych, a nie tak jak teraz, ulubionych. W porównaniu z tamtą, ta powieść wydaje się krótsza, a przez to znacznie uboższa i nie wiem, czy do końca wychodzi to książce na plus – chociaż surowość to cecha średniowiecza, tak samo, jak cechą romantycznego XIX wieku była rozwlekłość. Nie można też uniknąć porównań do tamtej, a jest wiele podobnych rzeczy, jak choćby to, że na początku czyta się bez większego zaangażowania, natomiast końcówka przyprawia o szybsze bicie serca i wypieki na twarzy. Jednak znajomość najdoskonalszej książce pisarza nie odbiera tej dziwnej, niesamowitej magii najpopularniejszej powieści, wręcz przeciwnie – to jak poznawanie dwóch światów, leżących w tym samym człowieku – tego jaśniejszego, z losów bohaterów Nędzników i tego ciemniejszego, gdzie miłość jest szubienicą czarownicy. Nie jest to również książka zupełnie o fabule, Autor lubuje się bowiem w architekturze średniowiecznego Paryża, pełnej cudowności, której za czasów Autora już nie było, a które dla nas są już snem – czasami powieść sprawia wrażenie fabularyzowanego wykładu z architektury średniowiecznej Francji, zahaczając o wątki filozoficzne i historyczne; jest to powieść o samej katedrze, z którą losy postaci są związane i która wznosi się nad ich głowami swoimi złowieszczymi wieżami. Jest to wreszcie opowieść o feudalnym społeczeństwie końca średniowiecza, wtedy, kiedy gdzieś zagubiły się rycerskie ideały, a w miastach coraz częściej wybuchały bunty przeciw despotycznym panom, na których szczycie stał król, często tyran, pozbawiony jednak realnej władzy przez swoich lenników. Momentami można mieć wręcz wrażenie, że fabuła jest tylko powodem do snucia rozważań i szukania odpowiedzi na pytania, które go interesują.
I to chyba jest największym plusem książki. Błyskotliwe myśli Autora, uważne spostrzeżenia i bardzo naukowe spojrzenie na kwestię architektury(o ogromnej wiedzy na temat średniowiecza nie mówię) sprawiły, że byłam zmuszona zrewidować nieco swoje spojrzenie na tę dziedzinę sztuki, zacząć patrzeć na nią bardziej wnikliwie, analizując każdy jej element, mający przecież tyle znaczeń, przestać obrzucać daną budowlę okiem i suchym tonem rozpoznawać jej styl, jak to robiłam dotychczas. Słowa Autora uświadomiły mi dobitnie, że budynki są podobne do książek, tyle że nietworzone przez jedną osobę, ale całe pokolenia, które przychodzą i odchodzą bez końca. Autor zadziwił mnie w wielu innych momentach – kiedy przeczytałam jego dobitne argumenty udawadniające, że druk zniszczył architekturę (co ma piernik do wiatraka, powiecie, ale uwierzcie mi, ma i to dużo) nieomal spadłam z krzesła. Tak samo, kiedy stwierdził, że krucjaty sprawiły, że świecki feudalizm wygrał nad teokracją Kościoła, co na pierwszy rzut oka jest dość paradoksalnym stwierdzeniem, okazuje się prawdą. Pisarz ma także wielką wiedzę na temat średniowiecza, nie tylko jeśli chodzi o architekturę – opisanie wiarygodnie nauki tamtych wieków, wraz z najprawdziwszym alchemikami, złodziei, króla i zwyczajów, do jakich wtedy ludzie przywiązywali wielką wagę, jest wynikiem pochłaniania opracowań historycznych, albo wieloletnich studiów i pasji, które niszczą strach, w jakim u każdego budzi napisanie książki historycznej z architekturą w roli głównej. Co prawda, wszystko jest nieco wykrzywione, pozbawione naukowego obiektywizmu, szczególnie we fragmentach z królem, co doskonale ujawnia jego romantyczno-rewolucyjne poglądy, choć zdecydowanie jakobinem nie jest. Najważniejsze jednak, że pięknie i z wyczuciem pisze o średniowiecznym Paryżu, tęskniąc za tym, czego nigdy nie zobaczył, a to mi w zupełności wystarcza.
Bohaterowie powieści nie są pozbawieni wad, wręcz przeciwnie. Do bólu ludzi, pełni wad i słabości, ze swoimi ranami, filozofią i pokrętnymi kolejami życia. Niektórzy z wysiłkiem trwają przy moralności, inni ślepo błądzą gdzieś obok, nieświadomi powolnego staczania się, a jeszcze inni po prostu żyją, próbując następnego dnia jak gorzkiej pigułki. Nawet śliczna, naiwna i romantycznie niewinna Esmeralda, ufnie spoglądająca na świat, tak naprawdę jest tylko człowiekiem, a jej cechy doprowadzają w ostateczności do tragedii. Ona też nie jest pozbawiona wad, nie jest zupełnie czystym barankiem, a złość nie jest jej obca, mimo że ma wygląd anioła. A co dopiero mówić o innych! Dlatego ciężko jest polubić kogokolwiek, poza nieszczęsną mieszkanką celi na placu Grève, Esmeraldą i słynnym dzwonnikiem, młodzieńcem tak brzydkim, że aż trudno uwierzyć w jego istnienie. Tak – ów słynny dzwonnik z Norte Dame to postać niezwykle ciekawa, plastycznie i wiarygodnie przedstawiona, dogłębnie zarysowana i chyba przewyższająca nie jeden portret z Nędzników. Na samą myśl o nieszczęśniku serce mi się kraje (tak, wiem, to jest bardzo nieprofesjonalne), a kiedy dołączymy do tego niezwykle piękne i delikatne uczucie, jakim obdarzył Cygankę, oddane w prostych gestach i oddaniu, potworny cień z katedry staje się jednym z największych portretów literackich w ogóle. Autor z empatią pokazuje nam kryształowe serce swojego bohatera, nie pomijając, oczywiście, jego występków, jednak w kontekście ostatniej, piorunującej sceny w Mountfacon, dzwonnik wydaje nam się chyba – oprócz Esmeraldy – najpiękniejszą postacią w powieści. Dla harmonii, pośród wielu cwaniakowatych sylwetek dobro-złych, najmroczniejszą postać, Klaudiusza Frollo, buduje w zupełnie inny sposób, podręcznikowo wręcz odwrotny, na początku sprawiając, że czytelnik zaczyna go po prostu lubić. Podoba mi się jednak, że pisarz nie ocenia tej postaci, nie biada nad upadkiem, nie moralizuje – przeciwnie. Stopniowo wzbogacając naszą wiedzę o szczegóły z jego życia, sprawia, że rozumiemy to, co się później stanie, w jakiś sposób bardziej współczując, niż miotając na niego przekleństwa. To technicznie doskonała postać, głębokie studium człowieka zbyt wielkiego na swoją epokę, którego charakter nie pasuje do średniowiecznych kanonów i ograniczeń, co w ostateczności doprowadza do go do upadku – dosłownie i w przenośni.
Fabuły nie ma dużo, gdyby wyrzucić liczne dygresje Autora zostałoby może ponad dwieście stron. Rozwija się powoli, nieregularnym tempem, by wybuchnąć dopiero przy końcu fajerwerkami i zwrotami akcji, których najprawdopodobniej nikt się nie spodziewał. Do takiej maniery pisarz przyzwyczaił mnie już w Nędznikach, nie było dla mnie to szokiem, ani zaskoczeniem; z przyjemnością wgłębiałam się w historię, coraz bardziej intrygującą i wciągającą. Dzięki temu nie musiał bawić się w skomplikowane struktury, by stworzyć wielopiętrową, starannie skonstruowaną powieść i uzyskać oczekiwany efekt zaskoczenia, łącząc wątki bohaterów w miejscach, gdzie nikt tego się nie spodziewał. Bo sposób, w jaki splecione są losy bohaterów, sprawia, że – mimo domyśliłam się najważniejszej rzeczy – omal nie zostawiłam swojej dolnej szczęki na podłodze. Tak, niemal uznałam, że te skomplikowane sploty są dziełem Przeznaczenia, fatalnego losu, a nie genialnym pomysłom Autora, który potrafi przyciągnąć uwagę czytelnika nawet wtedy, kiedy w powieści nie dzieje się wiele, zmusić go do przewrócenia kartki i czytania dalej, bez względu na wszystko. Podoba mi się też to, że narracja, taka wolna i w gruncie rzeczy rozważna i wyważona płynie potoczyście do przodu, a pisarz w żadnym wypadku nie stara się napompować książkę dodatkowymi wątkami, czy też nienaturalnie rozbudować te istniejące. Wszystkiego jest tyle, ile trzeba; nawet równowaga między fabułą a dygresjami Autora jest nienaruszona, trudno jest więc czuć przesyt czy też niedosyt.
Styl pisarza jest typowy dla jego epoki: elegancki, mało swobodny, pełen zwrotów do czytelnika. Czasami zabarwiony charakterystyczną dla średniowiecza manierą, momentami błyskający szelmowskim humorem, który już nieraz wyszedł przy Nędznikach. Wbrew pozorom nie ma tu romantycznej kwiecistości czy barokowych ornamentów – opisów, poza odrębnym rozdziałem o zabudowie średniowiecznego Paryża, nie ma wiele, a ze słownictwem nacechowanym emocjonalnie (poza tymi genialnymi sarkazmami, we fragmentach dotyczących krzywd, jakie współcześni Autorowi architekci i nie tylko wyrządzili staremu Paryżowi, który tak uwielbia) pisarz jest wyjątkowo ostrożny, co zbliża powieść do sztandarowego dzieła klasycystycznego, a może po prostu profesjonalnej powieści historycznej. Nawet antypatia do króla została dość starannie zatuszowana, co się chwali, biorąc uwagę okoliczności napisania powieści. Co do średniowiecznej zabudowy miasta, opisy pisarza przerażają swoją plastyką i zupełnie nie nudzą – powoli buduje przed naszymi oczami krajobraz, jakiego już teraz nie ma, opisując ze znawstwem i wielkim zaangażowaniem każdą z ważniejszych budowli, które wyrastają przed oczami czytelnika jak żywe. Każde zdobienie, każde pociągnięcie złotem czy też innym kolorem, każda chropowatość i każda szpetna morda gargulca z Norte Dame jest zamknięta w słowach, niemal dla nas namacalna. Wrażenie podróżowania z bohaterami po właśnie takim Paryżu, bez Pól Elizejskich i Wieży Eiffela, za to z pięknymi kamieniczkami i wyniosłymi pałacami jest dość dziwne, ale też bardzo przyjemne, inne, jakiego, niestety, nie możemy już teraz w najmniejszym stopniu doznać. W tych opisach zamknięta jest także uroda Esmeraldy, szpetność dzwonnika, tajemniczość katedry, ponure wnętrza gabinetów alchemików i przepych reprezentacyjnych części miasta (jak na przykład Pałacu Sprawiedliwości) i klimat świata zaginionego, miasta, które teraz jest już zupełnie inne, takiego, które da się tylko odtworzyć na kartach powieści.
Architektura upadła. Gdyby pisarz zobaczył koszmarki socrealizmu i pruską cegłę, tak bardzo przytłaczającą, dostałby zawału. Literatura, która ją zniszczyła, jeszcze żyje, podtrzymywana przez nieliczne perły, książki, które znajdą sobie czytelników w każdym pokoleniu. Książki, których Autorzy postawili sobie za zadanie ocalić od zapomnienia świat katedr, procesów o czary i uczniów Mikołaja Flamela, gorączkowo szukającymi przepisu na kamień filozoficzny, który ma im dać złoto z żelaza. Czasy barwne, kiedy po świecie chodzili prawdziwi Cyganie, a młodzi żacy uczyli się udawać, że są chorzy na trąd. Czasy, w których ludem rządzili potężni panowie feudalni, ale także czasy, kiedy można było bezkarnie oblegać katedrę. Te wieki, kiedy ludzie wierzyli, że niebo czeka o krok, za progiem milczących czasem katedr, w których unosił się zaśpiew łacińskich chórów, a na odległym placu często wieszano dziewczyny oskarżone o czary. Mrok i światło, przeznaczenie splatające losy bohaterów w tak niespotykany sposób, jak koronki otaczające rozety; czas chyba już tylko obecny w oczach gargulców, zimnych sercach dzwonów i w tej książce, cegiełce budującej wielką katedrę literatury.

Tytuł: „Katedra Marii Pany w Paryżu”
Autor: Victor Hugo
Moja ocena: 8,5/10 

4 komentarze :

  1. "Katedra Marii Panny w Paryżu" jest według mnie fantastyczna. Jedna z lepszych książek jakie czytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja mama także zachwala tę książkę. Jest nią po prostu wniebowzięta. Ja jednak nie czuję stuprocentowej pewności do takiej literatury...

      Usuń
  2. Nie mój gust. Obawiam się że nudziłabym się przy tej książce.

    OdpowiedzUsuń
  3. I znowu książka, która do mnie nie przemawia :(


    http://mianigralibro.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!