W
historii Polski jest wielu władców, którzy, delikatnie mówiąc,
mieli przechlapane. Taki Stasio Poniatowski. Miał nieszczęście być
bardziej światłym niż sarmacka szlachta i naiwnym kochankiem
(byłym) carycy Katarzyny. Na dodatek zmuszony był niejako do zdrady
swojego państwa, zrzeczenia się korony i nawet długiej egzystencji
w Rosji. A nieszczęśliwy Zygmunt August? Jego żony, Elżbieta i
Katarzyna, cierpiały na epilepsję, z czego ta pierwsza,
szesnastoletnia w dniu ślubu, szybko na to umarła. Ukochana Barbara
Radziwiłłówna cierpiała, jak się teraz przypuszcza, na raka
szyjki macicy, raczej z własnej winy, bo jako wesoła wdówka do
sypialni wpuszczała przed królem wielu mężczyzn, w wyniku czego
szybko opuściła swojego ukochanego króla w ciężkiej żałobie, z
której nigdy się nie otrząsnął. Jest jeszcze Jan Kazimierz,
który żonę miał po zmarłym bracie, królestwo również, potop
Szwedów na głowie i ospowatą twarz. Ten jest wyjątkowo smutnym
przykładem szlacheckiej anarchii – osławiony rokosz Lubomirskiego
w 1666 roku doprowadził do haniebnego zakończenia rządów dynastii
Wazów w Polsce. Abdykacja tego biednego króla i udanie się na
wygnanie sprawiają, że naprawdę mu współczuję. W końcu nie
jestem pozbawiona empatii. Ale nie tylko jego los był zły. Historia
Polski zna wiele innych przykładów, zakończonych jednak
szczęśliwie, jak historia Władysława Łokietka – pogardzanego
przez wszystkich piastowskiego karła, zacięcie stającego do gry o
polski tron, ale zawsze przegrywającego z silniejszymi: z Przemysłem
II, nieszczęśliwym królem kilka miesięcy, a także z potężnym,
złotym Wacławem II Przemyślidą czy z innymi książętami –
wyższymi, bardziej pewnymi siebie, bogatszymi. W końcu musiał udać
się nawet na wygnanie, tak bardzo później owianym legendami
romantyków, poszukujących pocieszenia w najbardziej chwalebnych
kartach naszej historii. Bo ten książę w końcu zdobył polski
tron, złamał klątwę rozbicia dzielnicowego i niczym frankijski
Pepin Krótki, ojciec Karola Wielkiego, dał Polsce Kazimierza,
jedynego króla nazywanego przez nas Wielkim. To chyba jedyna tego
typu historia w dziejach naszych władców – fakt, że wszystkie
cierpienia i przykrości doznane w życiu odwracają się i ta osoba,
najmniejsza, najbardziej niepozorna, przez wszystkich pogardzana
istota staje się najważniejszym człowiekiem w państwie, za jednym
zamachem pokonując dumnych rywali, dodaje jakiejś nadziei, a także
sprawia, że lubimy Łokietka jeszcze bardziej, z zapartym tchem
śledzimy jego losy.
Drugi
tom zapierającej dech w piersiach historyczno-fantastycznej trylogii
o Rozbitym Królestwie skupia się w większości na losach Łokietka,
postaci, która coraz bardziej wychodzi z cienia, skupia na sobie
coraz więcej uwagi, nie tylko czytelnika, ale także, niestety, jego
przeciwników politycznych tak jak w poprzednim tomie nieodżałowany
Przemysł II. Ale to nie wszystko. W dziwnych okolicznościach umiera
król, więc wszyscy bohaterowie muszą zacząć snuć swoje intrygi
od nowa, choć większość cele ma takie same. Rozgrywka staje się
trudniejsza, więc sieć spisków, dokładnie oplatająca każdego z
bohaterów i nazwana polityką, jest bardziej skomplikowana, a więc
wszystkie operacje są bardziej przemyślane i wolniejsze. Poza
mieczami w ruch idą dokumenty prawne, a tajni, płatni mordercy mają
ręce pełne roboty; kobietom aranżuje się małżeństwa, długo
debatując nad najwłaściwszym wyborem męża, ale one łatwiej
ulegają namiętnościom. Z gry wypadają starzy gracze, wchodzą
nowi, po których tak naprawdę nie wiadomo, czego się spodziewać.
Nie należy także zapomnieć o istnieniu mocy nadnaturalnych,
których tu mamy do wyboru do koloru, a wszystkie, niczym w Iliadzie
Homera, wpływają lub chcą wpływać na ludzkie losy, determinują
ich wybory, a niektórym, niczym Henrykowi Probusowi w poprzednim
tomie, mieszają w głowie. Razem z ludzkim krętactwem,
niegodziwością i innymi niskimi pobudkami, którymi kierują się
co ohydniejsze istoty z powieści, tworzy to śmiertelną mieszankę,
która niektórych zabije, a innych wywyższy. Wszystko to na tle
barwnego, ale surowego średniowiecza przełomu trzynastego i
czternastego wieku, pełnego bitew, królów i innych fantastycznych
rzeczy, mających jednak silne oparcie w historii. Kto więc wygra
polityczny wyścig do tronu? I kto wygra miejsce przy władcy?
Przeciwnicy są bezwzględni, a nie można nawet ufać duchownym, nie
mówiąc o wielkich, arystokratycznych rodach, męczonych własnymi,
czasami dziwnymi problemami.
Jeśli
poprzedni tom pędził do przodu, by na końcu wybuchnąć w scenie
morderstwa Przemysła II, ten rozwija się powoli, ukazując swoje
kolory, jak piękny kobierzec. Tylko z pozoru w tym tomie nie ma
wielu wydarzeń – fabuła rozwija się powoli, płynnie przechodząc
od jednego istotnego wydarzenia do drugiego, nie zostawiając niczego
bez wyjaśnienia, bez wrażenia wydarzeń urwanych z łańcucha
przyczynowo-skutkowego. Zachwyca mnie benedyktyńska praca pisarki,
która z niezwykłą wirtuozerią i iście widowiskowymi pomysłami
splata kolejne wątki, wprawiając w ruch mechanizmy historii i
jednocześnie zachowując graniczący z prawdopodobieństwem realizm,
racjonalne wytłumaczenia historycznych wydarzeń, o których mamy
podręcznikową wiedzę, a które ukazane z perspektywy tej książki
stają się dla nas nowe, niespodziewane, będące logicznym
następstwem uczuć, wyborów bohaterów i poprzednich wydarzeń.
Chociaż czytelnik wie o wszystkim, nawet o zakulisowej grze płatnych
morderców i królów, czeka na rozwój wydarzeń z zapartym tchem –
tylko z pozoru, między rozwiązaniami kolejnych intryg i konfliktów
zbrojnych, kiedy trup ścieli się gęsto, nic się nie dzieje; tak
naprawdę akcja płynnie sunie dalej, a czytelnik odczuwa to napięcie
i to pytanie – co będzie dalej? Szczególnie że niektórych
wątków w poprzednim tomie nie było, a inne dopiero teraz rozwijają
się pięknie. Fabuła jest bardzo wysublimowana, tkana z delikatnych
nici, więcej rozgrywa się na przemyślnie umieszczonym drugim
planie, niż na pierwszym; dużo też dzieje się w umysłach
bohaterów, w ich wspomnieniach, a niektóre sprawy kryją się w
niedomówieniach i ciszy, spowijającej książkę. Tak, gdyby nawet
Autorka źle napisała tę książkę, czy też źle skonstruowała
bohaterów, przyjemnie byłoby czytać powieść i byłoby to coś,
co mogłabym pochwalić. Fabuła potrafi tu zahipnotyzować, omotać
czytelnika, niezauważalnie przeprowadzając go przez tę historię,
która ma przecież tyle stron. Wątek prawdopodobny, historyczny,
wciąż splata się w doskonałych proporcjach z wysmakowaną
fantastyką, bardzo widoczną, szczególnie w niektórych wątkach.
Autorka nieodmiennie zachowuje równowagę, nie popadając w
nadmierny realizm czy tłumacząc wszystko zjawiskami nadnaturalnymi.
Książka jednak coraz bardziej przypomina klasyczną fantasy z
rycerzami, królami, królowymi i czarodziejami (tutaj mamy raczej
duchownych i kapłanów) oraz Królestwo do odbudowania. Są też
piękne panny, smoki, pieśni, przeklęte miecze, pełne blichtru
miasta i spełniające się przepowiednie z nadnaturalnymi
postaciami, herbowe bestie, wracający władcy i mroczne siły, które
szlachetny śmiałek musi zniszczyć. Tyle że niezwykłość tej
książki polega na tym, że to fascynująca historia naszego kraju w
wieku przełomu, żywcem wzięta ze średniowiecznych miniatur i kart
kronik, podmalowana tym, w co ludzie tamtych wieków wierzyli i czego
się bali.
Jak
zwykle wszystko, co można zweryfikować w podręcznikach, jest
ukazane zgodnie z prawdą, obiektywnie, profesjonalnie, z wielkim
wyczuciem i zrozumieniem średniowiecznego sposobu prowadzenia
polityki. Nie ma żadnych kontrowersji, żadnych śmiałych tez, co
tym razem zupełnie mnie nie rozczarowuje, wręcz przeciwnie –
chociaż nie przeczę, że pisarka nie mogłaby zaszaleć: w końcu
koniec rozbicia dzielnicowego to bardzo ważny okres w dziejach
polskiej państwowości, okres, w którym nasi rodacy, nękani
wewnętrznymi konfliktami i zakusami sąsiadów, zaczynają rozumieć,
że Królestwo to coś więcej niż król (cytując Jakuba Świnkę,
jednego z moich ukochanych bohaterów w ogóle). Za to Autorka
przedstawiła nam kilka średniowiecznych obyczajów, jak pochówek
możnego pana i koronacja królowej i króla, a także zabłysnęła
dogłębną znajomością średniowiecznej garderoby i metod
leczenia, nie mówiąc już o interesującej panoramie Rzymu, którego
opis pełen był ciekawych informacji i złośliwych komentarzy.
Wszystko razem sprawiło mi przyjemność, bo lubię mieć pewność,
że Autor, pisząc o czymś mniej znanym szerszej liczbie osób, wie,
o czym w ogóle opowiada i zna wszechstronnie temat.
Nie
byłabym sobą, gdyby wspominając o fabule, nie wspomniała o kilku
w niej mankamentach. Na przykład o tym, że jedna ze scen z Rikissą,
ta, w której wywożą ją z zamczyska Askańczyków, jest dość
infantylna, tak samo jak scena miłości Kaliny i Michała Zaremby,
nieco naiwna, wydumana i dość niesmaczna, ale nie językowo. Nie
wiem, przynajmniej mnie to drażniło, chociaż cały problem młodego
Zaremby jest bardziej błyskotliwy od Matki Smoków z Gry o Tron.
Jednak to tylko chwilowe zachwiania, bo przecież w takich grubych
powieściach kryje się mnóstwo diabłów, tylko czekających na
potknięcie się pisarza i nieuwagę. Cóż, ostatecznie mogę to
przeboleć.
Nadmienię
jeszcze, że jestem zaskoczona tym, jak bardzo wydarzenia z tej
części zespalają się z pierwszym tomem. Wiele spraw, które
wcześniej były dla mnie niepotrzebne czy też bezsensowne, teraz
okazuje się być początkiem czegoś większego, częścią
większego wzoru. Nawet śmierć Przemysła II, nie mówiąc o losach
bohaterów tylko w pierwszym tomie nadmienionych, ukazanych w
maleńkich epizodach, tak naprawdę nieważnych. Ponieważ jak na
taką objętość, książka powstała w tempie błyskawicznym,
dopracowanie w najmniejszych fabularnych szczegółach graniczy z
cudem. Niemożliwe, a jednak: Autorka albo ma pamięć absolutną,
albo tony notatek, bo przy takiej objętości, liczbie wątków i
postaci, łatwo jest się pogubić, nie mówiąc o wiernym
przeniesieniu tego wszystko do drugiego tomu.
Pomysłu
należy pisarce zazdrościć. Wiadomo, że środkowa część
trylogii jest zwykle najsłabsza – pomiędzy stylowym wejściem i
oszałamiającym zakończeniem jest kilka ważnych dla fabuły
wydarzeń, które przygotowują na ostateczną rozgrywkę, a które
trzeba rozpisać na interesującą książkę. Jednak pisarka tutaj
nie zawiodła – jest ciekawie, niezwykle wciągająco, nawet
bardziej niż w pierwszym tomie, ale też wszystko jest gruntownie
przygotowane na zakończenie, które, mimo że wiemy, że królem
będzie Łokietek, zapewne zaskoczy wszystkich. Autorka wykorzystała
także szansę na pogłębienie portretów psychologicznych swoich
bohaterów, ukazanie ich w sytuacjach mniej ważnych dla całości,
skupieniu się na zakulisowej grze, a także – co jest moim zdaniem
najważniejsze – raczenie czytelnika smaczkami, momentami, które
pozostaną w pamięci przez długi jeszcze czas. Zresztą, o czym ja
mówię. Żeby wymyślić i napisać taką rzecz, robiąc to jeszcze
z klasą i bardzo błyskotliwie, trzeba mieć naprawdę rozum!
Poza
fabułą, na wielki plus zasługują też bohaterowie. Kogoś może
przerażać ich ilość, zupełnie jak w Pieśni Lodu i Ognia G.R.R
Martina, ale są tak charakterystyczni, że trudno ich pomylić.
Oczywiście, nie mamy takiego samego składu jak w poprzedniej części
– brakuje Przemysła i jego dwóch żon, Henryka Wrocławskiego,
Leszka Czarnego, świętej Kingi i wielu innych, którzy poumierali w
trakcie poprzedniego tomu, za to na pierwszy plan wysuwają się inne
postacie, które poprzednio stanowiły tło lub nie były ważne –
na pewno można wymienić takie osoby jak – całkowita, niezwykle
dla mnie miła niespodzianka – Krzyżak Zygfryd von Schwarzburg,
księżna Elżbieta, żona nieszczęsnego Henryka Brzuchatego, a
także Henryk Głogowski osobiście (jego intrygi i układy z
biskupem Andrzejem Zarembą stanowią spory kawałek książki,
chociaż sama postać nie budzi sympatii, niestety), ten sam, który
mężowi Elżbiety zrobił… małą, maleńką krzywdę. Od której
Brzuchaty przypadkowo zmarł, co też Głogowczyk życzy Łokietkowi,
który w pierwszym tomie, faktycznie, zabił mu brata. W każdym
razie, poza nim, bliżej przyglądamy się młodej Rikissie
Elżbiecie, biskupowi Muskacie – wyjątkowo nieprzyjemnej postaci
cyklu, arcybiskupowi Śwince, obu Wacławom, Zarembom, Tylonowi… I
jeszcze innym postaciom, wymienianie ich jednak sprawiłoby, że
wydałabym zbyt wiele z fabuły, którą musicie poznać przecież
sami. Jednak zdecydowanie najważniejszą rolę – tak jak w
poprzednim tomie Przemysł II – odgrywa tu Władek, karłowaty
książę kujawski. Tak naprawdę cała akcja skupia się na nim,
poznajemy go najgłębiej ze wszystkich bohaterów, a jego
przyjaciele i żona, Jadwiga, stają naszymi towarzyszami, których
poznajemy bardzo dokładnie. Tej postaci należy poświęcić nieco
więcej uwagi, bo to popis umiejętności Autorki, które wciąż
mnie zadziwiają. Władysław później zwany Łokietkiem to postać
dynamiczna, głęboka, psychologicznie wiarygodna. Może nie
przechodzi takiej widoczniej metamorfozy jak sienkiewiczowski Kmicic,
jednak wyraźnie widać jego przemianę (w czasie jego wygnania) z
porywczego, wrażliwego na krzywdę księcia, złego, bo naiwnego
polityka i niezbyt czułego męża w prawdziwego męża stanu,
kochającego ojca rodziny i osobę, którą można nazwać godnym
królewskiej korony, która – jak przypuszczam – ozdobi jego
skronie w następnym tomie. Władek jest pełen wad, a największą z
nich jest lekkomyślność i naiwność; pełen także i zalet, bo to
naprawdę dobry człowiek, mający lepszy kręgosłup moralny od
znakomitej większości bohaterów powieści; ma ludzkie słabości,
śmiesznostki, dziwactwa i rzeczy, które powinien w sobie naprawić,
ale nie potrafi. Autorka darzy go dużym zrozumieniem i, choć stara
się być obiektywna, momentami widać jej sympatię do tej postaci,
co jednak nie sprawia, że jest wobec niego nieobiektywna –
raczej chodzi tu bardziej o współczucie dla biednego księcia,
który jest zmuszony udać się na wygnanie (o czym świadczy ta
piękna scena w maleńkiej, rzymskiej świątyńce św. Stefana, o
wyraźnie filozoficznym zacięciu, jak dotąd jedna z moich
ulubionych scen cyklu o Piastach).
Poza
wyżej wymienionymi pojawia się jeszcze wielu innych bohaterów,
mniej lub bardziej dla fabuły powieści ważnych – do gry o trony
i nie tylko staje wielu innych bohaterów. Wzrok przyciąga i
fascynuje postać Wacława Przemyślidy, który dopiero tu ukazuje
swoją zdeformowaną naturę w całej rozciągłości (którą
kontynuuje jego syn, Wacław III i co z powodzeniem wykorzystuje
biskup krakowski Muskata). Za nimi przemykają postacie płatnych
zabójców, ich własnych gierek, a także cień Mechtyldy
Askańskiej, której gwiazda, na szczęście dla jej wrogów, zaczyna
powoli gasnąć. Pojawia się postać Henryka z Lipy, co jest warte
odnotowania, ponieważ podejrzewam, że w następnym tomie poznamy tę
postać bardziej. Poza sztywnymi postaciami książąt i innych
możnych, których sylwetki – mniej lub bardziej wyraźnie
zarysowane – naturalnie są ważniejsze, mamy jeszcze tak zwanych
dzikich, Straszą Krew. W końcu poznajemy kapłanów Trzygłowa i
ich ponure przepowiednie, ale i tak wątek Jemioły (poza zemstą),
Dębiny i ich świata w ogóle, zaczyna ginąć pod ciężarem
politycznych machinacji, zatracając się w nachodzącym świecie
feudalizmu, zmierzającemu ku postępowi i wycinaniu lasów, w
których chłopi, coraz bardziej uświadomieni, o możnych panach i
władcach nie mówiąc, porzucą dawne wierzenia, pozostawiając
starych bogów i ich wyznawców w zapomnieniu.
Język
tej powieści jest taki sam jak poprzedniej – co więcej, ma się
wrażenie, że uległ ewolucji ku lepszemu. Pisarka zachowuje
harmonię między barokowością i potocznością, wplatając w to
nieco charakterystycznego dla średniowiecza stylu mówienia. Styl
jeszcze bardziej nabiera rytmu; harmonia staje się niemal dark
wave’ową muzyką, przez co miałam wrażenie, że opisywane przez
Autorkę wydarzenia dzieją się w jakimś śnie, a może w wizji
gorączkującego. Ogólny, ponury i iście gotycki nastrój,
osiągnięty za pomocą akcji i hipnotyzujących słów, czasami
zmienia się w liryczny, jednak zawsze pełny mroku i jednocześnie
hipnotyzujący. Zupełnie jak w Makbecie! Zdarzają się żarty,
jasne promyki w grobowych ciemnościach i niepokojących cieniach,
zdarzają się momenty szczęścia bohaterów i zwykłego ludzkiego
smutku, jednak zawsze zanurzone w mrocznym świecie pełnym duchów,
strachu i nieszczęścia. Mroku, z którego mogą wyjść demony, w
którym może otworzyć się Brama, prowadząca do równoległego
świata. Pisarka zrobiła wielkie postępy także w scenach
erotycznych – stałe się o wiele mniej nachalne, bardziej
liryczne, płynne, umowne, więc bardziej intymne. No, może poza tą
sceną z Kaliną i Michałem Zarembą, a raczej z jej dziwnymi, nieco
obscenicznymi fragmentami, które nieco psują całość i które,
zapewne, w jakiś sposób można by ominąć. Mam nadzieję, że
Autorka popracuje nad tym, by w następnym tomie te małe mankamenty
zniknęły, bo i tak w tej kwestii jest o wiele lepiej – w
poprzednim tomie do czynienia mieliśmy z dość dosłownymi opisami,
okraszonymi jeszcze powtarzającymi się wyrażeniami. Widać, że
Autorka opisuje to śmielej, a jednoczenie z wyrafinowanym smakiem.
Okładka
jest bardzo ładna i adekwatna do treści – powiedziałabym nawet,
że jest jej kwintesencją. Mimo, co tu ukrywać, nie było wiele
bitew herbowych bestii, Jakub Świnka na ich tle, wpatrzony smutno w
trzymaną w dłoniach koronę, wygląda bardzo korzystnie. Zresztą –
pioruny, naprawdę straszne, jak powiedziała to moja mama, herbowe
bestie i to ciemne tło, razem z tytułem, podsumowują na wielu
poziomach treść powieści. Warto także wspomnieć, że pieczęć
Przemysła II, zrekonstruowana dla Autorki przez pewnego profesora,
umieszczona na obwolucie, tym razem pęknięta, wspaniale
koresponduje z poprzednim tomem, przez co oba, postawione obok siebie
na półce, wyglądają wspaniale. Zastanawiam się, jak wobec tego
prezentował się będzie tom trzeci i liczę na ciekawe pomysły
wydawnictwa. Liczę. Bardzo liczę.
Jakieś
wady? Poza maleńkimi dysharmoniami w fabule - przewidywalnym
rozwinięciem wątku naszego powieściowego Krzyżaka albo niezbyt
przekonującej kontynuacji wątku Mechtyldy Askańskiej i kilku
infantylnych scen z Rikissą dość dobrych, ale dla innych pisarzy,
niczego godnego surowej nagany nie znalazłam, co się Autorce chwali
i pokazuje, że od ostatniego tomu zrobiła spore postępy, jeśli
jeszcze mogła jakieś zrobić. Uszczęśliwia mnie to bardzo. Może
tu i tam przy bohaterach przydałoby się jakieś muśnięcie, może
więcej refleksów złota przy postaci Wacława, jednak tak naprawdę,
co za dużo to niezdrowo, a Autorka potrafi zachować równowagą,
czyniąc powieść naprawdę średniowieczną. Eh! Czy ja naprawdę
muszę w każdym akapicie zachwycać się tą książką? Naprawdę?
Ośmielę
się powiedzieć, bo bardzo lubię śmiałe tezy, że od czasów
prozy Sienkiewicza nie mieliśmy tak dobrych powieści historycznych,
napisanych z pasją i nieskrywanym patriotyzmem. Chociaż powieści
skrajnie się różnią, nie tylko podejściem do historii,
potraktowanie tematów tabu, różnicą epok i stylów, a także
konwencją – bardzo wyraźnie zarysowanym wątkiem fantastycznym i
niezwykle współczesnym podejściem do historii, tak różnym od
tego autora Krzyżaków. Proza Sienkiewicza czaruje, a proza pisarki
porywa. Jednak ich powieści – poza doskonałym wykonaniem
technicznym – coś łączy. Pasja, miłość i wrażenie, że
stworzone przez nich światy istnieją naprawdę, że są tylko o
wyciągnięcie dłoni, niemal namacalne. Że bohaterowie istnieją
naprawdę – możemy się pośmiać z fortelów pana Zagłoby i
zobaczyć, jak z zakompleksionego kujawskiego Władka, o połowę
mniejszego od każdego ze swoich wrogów, nieudacznika i słabeusza
bohater przeistacza się w króla Władysława Łokietka, potężnego
władcę, mającego siłę zniszczyć klątwę Rozbicia.
Tytuł:
„Niewidzialna Korona”
Autor:
Elżbieta Cherezińska
Moja
ocena: 8/10
Ach, w pełni się z tobą zgadzam: drugi tom jest równie wspaniały co pierwszy, ale akcja rozwija się jakby w dumniejszy sposób ;D Teraz nie mogę się doczekać trzeciego tomu!
OdpowiedzUsuńWidziałam parę razy okładkę "Niewidzialnej korony", jednak nie przypatrywałam się jej, dlatego w pierwszym rzucie oka widziałam tylko biskupa, co mnie zniechęciło, ponieważ podejrzewałam jakąś tematykę chrześcijańską lub historyczną. I choć historię lubię, to książki historyczne wręcz przeciwnie. Oczywiście są małe wyjątki. Ale ta książka... Zdziwiło mnie, że są w niej elementy fantastyczne. Chyba rzadko takie coś się spotyka. I choć postaci, które wymieniłaś nie przyciągnęły mnie do tej książki, to postanawiam zapisać sobie ją do książek, które chce przeczytać.
OdpowiedzUsuńMuszę przeczytać! Czaję się na tę serię już od dłuższego czasu ;)
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja! Przy okazji kolejna zachęcająca do tego cyklu. Niechcący zaspoilerowałaś końcówkę pierwszego tomu tym, którzy go nie czytali. :P
OdpowiedzUsuńNie zaspoilerowała.
UsuńTo od setek lat wiadomo z historii naszego kraju.
Kompletnie nie mój klimat, więc po książkę nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńNie znam serii, jednak chyba powinnam to zmienić. Wydaje się naprawdę ciekawa!
OdpowiedzUsuńSłyszałam już wcześniej o tej historyczno-fantastycznej trylogii o Rozbitym Królestwie, ale osobiście nie jestem nią zainteresowana. Po prostu obecnie szukam czegoś innego gatunkowo. Niemniej cieszę się, że Ty jesteś usatysfakcjonowana ta lekturą.
OdpowiedzUsuńCiekawe, ciekawe :D Może nawet chwycę, bo widzę, że mogło to być dla mnie idealne spędzenie czasu :3
OdpowiedzUsuńJaka długa recenzja, a przy tym jak cudownie się czyta! Zostaję na dłużej :)
Powieść obszerna, więc i recenzja pokaźna, ale to dobrze, bo mnie zachęciłaś. Wtrącenie porównawcze w moim wypadku do Gry o Tron niezwykle zachęca, uwielbiam występującą tam wielość postaci i spiski, więc z wielką ochotą poznam naszą historię w podobnym stylu. ;) Tylko, kiedy ja ja przeczytam, chyba dopiero w wakacje, ta ilość stron i format(widziałam w empiku!)... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Wspaniała i wyczerpująca recenzja! Miło się czyta o prozie autora, którego samemu się ceni i lubi :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie na nowo podjęłam się lektury - nie żeby mi się książka nie podobała, powieść jest rewelacyjna! - tylko musiałam "zająć się" innymi, "pilniejszymi" książkami. Ale już jestem wolna i rozkoszuję się lekturą :)
OdpowiedzUsuńKupiłam pierwszą część swojemu tacie w prezencie i bardzo mu się podobała. Tylko, że on lubi takie historyczne powieści, w przeciwieństwie do mnie. Jednakże zamierzam spróbować, może akurat przypadnie mi do gustu, skoro polecasz :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/