wtorek, 5 maja 2015

Jak Władek stał się Władysławem. Recenzja książki

W historii Polski jest wielu władców, którzy, delikatnie mówiąc, mieli przechlapane. Taki Stasio Poniatowski. Miał nieszczęście być bardziej światłym niż sarmacka szlachta i naiwnym kochankiem (byłym) carycy Katarzyny. Na dodatek zmuszony był niejako do zdrady swojego państwa, zrzeczenia się korony i nawet długiej egzystencji w Rosji. A nieszczęśliwy Zygmunt August? Jego żony, Elżbieta i Katarzyna, cierpiały na epilepsję, z czego ta pierwsza, szesnastoletnia w dniu ślubu, szybko na to umarła. Ukochana Barbara Radziwiłłówna cierpiała, jak się teraz przypuszcza, na raka szyjki macicy, raczej z własnej winy, bo jako wesoła wdówka do sypialni wpuszczała przed królem wielu mężczyzn, w wyniku czego szybko opuściła swojego ukochanego króla w ciężkiej żałobie, z której nigdy się nie otrząsnął. Jest jeszcze Jan Kazimierz, który żonę miał po zmarłym bracie, królestwo również, potop Szwedów na głowie i ospowatą twarz. Ten jest wyjątkowo smutnym przykładem szlacheckiej anarchii – osławiony rokosz Lubomirskiego w 1666 roku doprowadził do haniebnego zakończenia rządów dynastii Wazów w Polsce. Abdykacja tego biednego króla i udanie się na wygnanie sprawiają, że naprawdę mu współczuję. W końcu nie jestem pozbawiona empatii. Ale nie tylko jego los był zły. Historia Polski zna wiele innych przykładów, zakończonych jednak szczęśliwie, jak historia Władysława Łokietka – pogardzanego przez wszystkich piastowskiego karła, zacięcie stającego do gry o polski tron, ale zawsze przegrywającego z silniejszymi: z Przemysłem II, nieszczęśliwym królem kilka miesięcy, a także z potężnym, złotym Wacławem II Przemyślidą czy z innymi książętami – wyższymi, bardziej pewnymi siebie, bogatszymi. W końcu musiał udać się nawet na wygnanie, tak bardzo później owianym legendami romantyków, poszukujących pocieszenia w najbardziej chwalebnych kartach naszej historii. Bo ten książę w końcu zdobył polski tron, złamał klątwę rozbicia dzielnicowego i niczym frankijski Pepin Krótki, ojciec Karola Wielkiego, dał Polsce Kazimierza, jedynego króla nazywanego przez nas Wielkim. To chyba jedyna tego typu historia w dziejach naszych władców – fakt, że wszystkie cierpienia i przykrości doznane w życiu odwracają się i ta osoba, najmniejsza, najbardziej niepozorna, przez wszystkich pogardzana istota staje się najważniejszym człowiekiem w państwie, za jednym zamachem pokonując dumnych rywali, dodaje jakiejś nadziei, a także sprawia, że lubimy Łokietka jeszcze bardziej, z zapartym tchem śledzimy jego losy.
Drugi tom zapierającej dech w piersiach historyczno-fantastycznej trylogii o Rozbitym Królestwie skupia się w większości na losach Łokietka, postaci, która coraz bardziej wychodzi z cienia, skupia na sobie coraz więcej uwagi, nie tylko czytelnika, ale także, niestety, jego przeciwników politycznych tak jak w poprzednim tomie nieodżałowany Przemysł II. Ale to nie wszystko. W dziwnych okolicznościach umiera król, więc wszyscy bohaterowie muszą zacząć snuć swoje intrygi od nowa, choć większość cele ma takie same. Rozgrywka staje się trudniejsza, więc sieć spisków, dokładnie oplatająca każdego z bohaterów i nazwana polityką, jest bardziej skomplikowana, a więc wszystkie operacje są bardziej przemyślane i wolniejsze. Poza mieczami w ruch idą dokumenty prawne, a tajni, płatni mordercy mają ręce pełne roboty; kobietom aranżuje się małżeństwa, długo debatując nad najwłaściwszym wyborem męża, ale one łatwiej ulegają namiętnościom. Z gry wypadają starzy gracze, wchodzą nowi, po których tak naprawdę nie wiadomo, czego się spodziewać. Nie należy także zapomnieć o istnieniu mocy nadnaturalnych, których tu mamy do wyboru do koloru, a wszystkie, niczym w Iliadzie Homera, wpływają lub chcą wpływać na ludzkie losy, determinują ich wybory, a niektórym, niczym Henrykowi Probusowi w poprzednim tomie, mieszają w głowie. Razem z ludzkim krętactwem, niegodziwością i innymi niskimi pobudkami, którymi kierują się co ohydniejsze istoty z powieści, tworzy to śmiertelną mieszankę, która niektórych zabije, a innych wywyższy. Wszystko to na tle barwnego, ale surowego średniowiecza przełomu trzynastego i czternastego wieku, pełnego bitew, królów i innych fantastycznych rzeczy, mających jednak silne oparcie w historii. Kto więc wygra polityczny wyścig do tronu? I kto wygra miejsce przy władcy? Przeciwnicy są bezwzględni, a nie można nawet ufać duchownym, nie mówiąc o wielkich, arystokratycznych rodach, męczonych własnymi, czasami dziwnymi problemami.
Jeśli poprzedni tom pędził do przodu, by na końcu wybuchnąć w scenie morderstwa Przemysła II, ten rozwija się powoli, ukazując swoje kolory, jak piękny kobierzec. Tylko z pozoru w tym tomie nie ma wielu wydarzeń – fabuła rozwija się powoli, płynnie przechodząc od jednego istotnego wydarzenia do drugiego, nie zostawiając niczego bez wyjaśnienia, bez wrażenia wydarzeń urwanych z łańcucha przyczynowo-skutkowego. Zachwyca mnie benedyktyńska praca pisarki, która z niezwykłą wirtuozerią i iście widowiskowymi pomysłami splata kolejne wątki, wprawiając w ruch mechanizmy historii i jednocześnie zachowując graniczący z prawdopodobieństwem realizm, racjonalne wytłumaczenia historycznych wydarzeń, o których mamy podręcznikową wiedzę, a które ukazane z perspektywy tej książki stają się dla nas nowe, niespodziewane, będące logicznym następstwem uczuć, wyborów bohaterów i poprzednich wydarzeń. Chociaż czytelnik wie o wszystkim, nawet o zakulisowej grze płatnych morderców i królów, czeka na rozwój wydarzeń z zapartym tchem – tylko z pozoru, między rozwiązaniami kolejnych intryg i konfliktów zbrojnych, kiedy trup ścieli się gęsto, nic się nie dzieje; tak naprawdę akcja płynnie sunie dalej, a czytelnik odczuwa to napięcie i to pytanie – co będzie dalej? Szczególnie że niektórych wątków w poprzednim tomie nie było, a inne dopiero teraz rozwijają się pięknie. Fabuła jest bardzo wysublimowana, tkana z delikatnych nici, więcej rozgrywa się na przemyślnie umieszczonym drugim planie, niż na pierwszym; dużo też dzieje się w umysłach bohaterów, w ich wspomnieniach, a niektóre sprawy kryją się w niedomówieniach i ciszy, spowijającej książkę. Tak, gdyby nawet Autorka źle napisała tę książkę, czy też źle skonstruowała bohaterów, przyjemnie byłoby czytać powieść i byłoby to coś, co mogłabym pochwalić. Fabuła potrafi tu zahipnotyzować, omotać czytelnika, niezauważalnie przeprowadzając go przez tę historię, która ma przecież tyle stron. Wątek prawdopodobny, historyczny, wciąż splata się w doskonałych proporcjach z wysmakowaną fantastyką, bardzo widoczną, szczególnie w niektórych wątkach. Autorka nieodmiennie zachowuje równowagę, nie popadając w nadmierny realizm czy tłumacząc wszystko zjawiskami nadnaturalnymi. Książka jednak coraz bardziej przypomina klasyczną fantasy z rycerzami, królami, królowymi i czarodziejami (tutaj mamy raczej duchownych i kapłanów) oraz Królestwo do odbudowania. Są też piękne panny, smoki, pieśni, przeklęte miecze, pełne blichtru miasta i spełniające się przepowiednie z nadnaturalnymi postaciami, herbowe bestie, wracający władcy i mroczne siły, które szlachetny śmiałek musi zniszczyć. Tyle że niezwykłość tej książki polega na tym, że to fascynująca historia naszego kraju w wieku przełomu, żywcem wzięta ze średniowiecznych miniatur i kart kronik, podmalowana tym, w co ludzie tamtych wieków wierzyli i czego się bali.
Jak zwykle wszystko, co można zweryfikować w podręcznikach, jest ukazane zgodnie z prawdą, obiektywnie, profesjonalnie, z wielkim wyczuciem i zrozumieniem średniowiecznego sposobu prowadzenia polityki. Nie ma żadnych kontrowersji, żadnych śmiałych tez, co tym razem zupełnie mnie nie rozczarowuje, wręcz przeciwnie – chociaż nie przeczę, że pisarka nie mogłaby zaszaleć: w końcu koniec rozbicia dzielnicowego to bardzo ważny okres w dziejach polskiej państwowości, okres, w którym nasi rodacy, nękani wewnętrznymi konfliktami i zakusami sąsiadów, zaczynają rozumieć, że Królestwo to coś więcej niż król (cytując Jakuba Świnkę, jednego z moich ukochanych bohaterów w ogóle). Za to Autorka przedstawiła nam kilka średniowiecznych obyczajów, jak pochówek możnego pana i koronacja królowej i króla, a także zabłysnęła dogłębną znajomością średniowiecznej garderoby i metod leczenia, nie mówiąc już o interesującej panoramie Rzymu, którego opis pełen był ciekawych informacji i złośliwych komentarzy. Wszystko razem sprawiło mi przyjemność, bo lubię mieć pewność, że Autor, pisząc o czymś mniej znanym szerszej liczbie osób, wie, o czym w ogóle opowiada i zna wszechstronnie temat.
Nie byłabym sobą, gdyby wspominając o fabule, nie wspomniała o kilku w niej mankamentach. Na przykład o tym, że jedna ze scen z Rikissą, ta, w której wywożą ją z zamczyska Askańczyków, jest dość infantylna, tak samo jak scena miłości Kaliny i Michała Zaremby, nieco naiwna, wydumana i dość niesmaczna, ale nie językowo. Nie wiem, przynajmniej mnie to drażniło, chociaż cały problem młodego Zaremby jest bardziej błyskotliwy od Matki Smoków z Gry o Tron. Jednak to tylko chwilowe zachwiania, bo przecież w takich grubych powieściach kryje się mnóstwo diabłów, tylko czekających na potknięcie się pisarza i nieuwagę. Cóż, ostatecznie mogę to przeboleć.
Nadmienię jeszcze, że jestem zaskoczona tym, jak bardzo wydarzenia z tej części zespalają się z pierwszym tomem. Wiele spraw, które wcześniej były dla mnie niepotrzebne czy też bezsensowne, teraz okazuje się być początkiem czegoś większego, częścią większego wzoru. Nawet śmierć Przemysła II, nie mówiąc o losach bohaterów tylko w pierwszym tomie nadmienionych, ukazanych w maleńkich epizodach, tak naprawdę nieważnych. Ponieważ jak na taką objętość, książka powstała w tempie błyskawicznym, dopracowanie w najmniejszych fabularnych szczegółach graniczy z cudem. Niemożliwe, a jednak: Autorka albo ma pamięć absolutną, albo tony notatek, bo przy takiej objętości, liczbie wątków i postaci, łatwo jest się pogubić, nie mówiąc o wiernym przeniesieniu tego wszystko do drugiego tomu.
Pomysłu należy pisarce zazdrościć. Wiadomo, że środkowa część trylogii jest zwykle najsłabsza – pomiędzy stylowym wejściem i oszałamiającym zakończeniem jest kilka ważnych dla fabuły wydarzeń, które przygotowują na ostateczną rozgrywkę, a które trzeba rozpisać na interesującą książkę. Jednak pisarka tutaj nie zawiodła – jest ciekawie, niezwykle wciągająco, nawet bardziej niż w pierwszym tomie, ale też wszystko jest gruntownie przygotowane na zakończenie, które, mimo że wiemy, że królem będzie Łokietek, zapewne zaskoczy wszystkich. Autorka wykorzystała także szansę na pogłębienie portretów psychologicznych swoich bohaterów, ukazanie ich w sytuacjach mniej ważnych dla całości, skupieniu się na zakulisowej grze, a także – co jest moim zdaniem najważniejsze – raczenie czytelnika smaczkami, momentami, które pozostaną w pamięci przez długi jeszcze czas. Zresztą, o czym ja mówię. Żeby wymyślić i napisać taką rzecz, robiąc to jeszcze z klasą i bardzo błyskotliwie, trzeba mieć naprawdę rozum!
Poza fabułą, na wielki plus zasługują też bohaterowie. Kogoś może przerażać ich ilość, zupełnie jak w Pieśni Lodu i Ognia G.R.R Martina, ale są tak charakterystyczni, że trudno ich pomylić. Oczywiście, nie mamy takiego samego składu jak w poprzedniej części – brakuje Przemysła i jego dwóch żon, Henryka Wrocławskiego, Leszka Czarnego, świętej Kingi i wielu innych, którzy poumierali w trakcie poprzedniego tomu, za to na pierwszy plan wysuwają się inne postacie, które poprzednio stanowiły tło lub nie były ważne – na pewno można wymienić takie osoby jak – całkowita, niezwykle dla mnie miła niespodzianka – Krzyżak Zygfryd von Schwarzburg, księżna Elżbieta, żona nieszczęsnego Henryka Brzuchatego, a także Henryk Głogowski osobiście (jego intrygi i układy z biskupem Andrzejem Zarembą stanowią spory kawałek książki, chociaż sama postać nie budzi sympatii, niestety), ten sam, który mężowi Elżbiety zrobił… małą, maleńką krzywdę. Od której Brzuchaty przypadkowo zmarł, co też Głogowczyk życzy Łokietkowi, który w pierwszym tomie, faktycznie, zabił mu brata. W każdym razie, poza nim, bliżej przyglądamy się młodej Rikissie Elżbiecie, biskupowi Muskacie – wyjątkowo nieprzyjemnej postaci cyklu, arcybiskupowi Śwince, obu Wacławom, Zarembom, Tylonowi… I jeszcze innym postaciom, wymienianie ich jednak sprawiłoby, że wydałabym zbyt wiele z fabuły, którą musicie poznać przecież sami. Jednak zdecydowanie najważniejszą rolę – tak jak w poprzednim tomie Przemysł II – odgrywa tu Władek, karłowaty książę kujawski. Tak naprawdę cała akcja skupia się na nim, poznajemy go najgłębiej ze wszystkich bohaterów, a jego przyjaciele i żona, Jadwiga, stają naszymi towarzyszami, których poznajemy bardzo dokładnie. Tej postaci należy poświęcić nieco więcej uwagi, bo to popis umiejętności Autorki, które wciąż mnie zadziwiają. Władysław później zwany Łokietkiem to postać dynamiczna, głęboka, psychologicznie wiarygodna. Może nie przechodzi takiej widoczniej metamorfozy jak sienkiewiczowski Kmicic, jednak wyraźnie widać jego przemianę (w czasie jego wygnania) z porywczego, wrażliwego na krzywdę księcia, złego, bo naiwnego polityka i niezbyt czułego męża w prawdziwego męża stanu, kochającego ojca rodziny i osobę, którą można nazwać godnym królewskiej korony, która – jak przypuszczam – ozdobi jego skronie w następnym tomie. Władek jest pełen wad, a największą z nich jest lekkomyślność i naiwność; pełen także i zalet, bo to naprawdę dobry człowiek, mający lepszy kręgosłup moralny od znakomitej większości bohaterów powieści; ma ludzkie słabości, śmiesznostki, dziwactwa i rzeczy, które powinien w sobie naprawić, ale nie potrafi. Autorka darzy go dużym zrozumieniem i, choć stara się być obiektywna, momentami widać jej sympatię do tej postaci, co jednak nie sprawia, że jest wobec niego nieobiektywna – raczej chodzi tu bardziej o współczucie dla biednego księcia, który jest zmuszony udać się na wygnanie (o czym świadczy ta piękna scena w maleńkiej, rzymskiej świątyńce św. Stefana, o wyraźnie filozoficznym zacięciu, jak dotąd jedna z moich ulubionych scen cyklu o Piastach).
Poza wyżej wymienionymi pojawia się jeszcze wielu innych bohaterów, mniej lub bardziej dla fabuły powieści ważnych – do gry o trony i nie tylko staje wielu innych bohaterów. Wzrok przyciąga i fascynuje postać Wacława Przemyślidy, który dopiero tu ukazuje swoją zdeformowaną naturę w całej rozciągłości (którą kontynuuje jego syn, Wacław III i co z powodzeniem wykorzystuje biskup krakowski Muskata). Za nimi przemykają postacie płatnych zabójców, ich własnych gierek, a także cień Mechtyldy Askańskiej, której gwiazda, na szczęście dla jej wrogów, zaczyna powoli gasnąć. Pojawia się postać Henryka z Lipy, co jest warte odnotowania, ponieważ podejrzewam, że w następnym tomie poznamy tę postać bardziej. Poza sztywnymi postaciami książąt i innych możnych, których sylwetki – mniej lub bardziej wyraźnie zarysowane – naturalnie są ważniejsze, mamy jeszcze tak zwanych dzikich, Straszą Krew. W końcu poznajemy kapłanów Trzygłowa i ich ponure przepowiednie, ale i tak wątek Jemioły (poza zemstą), Dębiny i ich świata w ogóle, zaczyna ginąć pod ciężarem politycznych machinacji, zatracając się w nachodzącym świecie feudalizmu, zmierzającemu ku postępowi i wycinaniu lasów, w których chłopi, coraz bardziej uświadomieni, o możnych panach i władcach nie mówiąc, porzucą dawne wierzenia, pozostawiając starych bogów i ich wyznawców w zapomnieniu.
Język tej powieści jest taki sam jak poprzedniej – co więcej, ma się wrażenie, że uległ ewolucji ku lepszemu. Pisarka zachowuje harmonię między barokowością i potocznością, wplatając w to nieco charakterystycznego dla średniowiecza stylu mówienia. Styl jeszcze bardziej nabiera rytmu; harmonia staje się niemal dark wave’ową muzyką, przez co miałam wrażenie, że opisywane przez Autorkę wydarzenia dzieją się w jakimś śnie, a może w wizji gorączkującego. Ogólny, ponury i iście gotycki nastrój, osiągnięty za pomocą akcji i hipnotyzujących słów, czasami zmienia się w liryczny, jednak zawsze pełny mroku i jednocześnie hipnotyzujący. Zupełnie jak w Makbecie! Zdarzają się żarty, jasne promyki w grobowych ciemnościach i niepokojących cieniach, zdarzają się momenty szczęścia bohaterów i zwykłego ludzkiego smutku, jednak zawsze zanurzone w mrocznym świecie pełnym duchów, strachu i nieszczęścia. Mroku, z którego mogą wyjść demony, w którym może otworzyć się Brama, prowadząca do równoległego świata. Pisarka zrobiła wielkie postępy także w scenach erotycznych – stałe się o wiele mniej nachalne, bardziej liryczne, płynne, umowne, więc bardziej intymne. No, może poza tą sceną z Kaliną i Michałem Zarembą, a raczej z jej dziwnymi, nieco obscenicznymi fragmentami, które nieco psują całość i które, zapewne, w jakiś sposób można by ominąć. Mam nadzieję, że Autorka popracuje nad tym, by w następnym tomie te małe mankamenty zniknęły, bo i tak w tej kwestii jest o wiele lepiej – w poprzednim tomie do czynienia mieliśmy z dość dosłownymi opisami, okraszonymi jeszcze powtarzającymi się wyrażeniami. Widać, że Autorka opisuje to śmielej, a jednoczenie z wyrafinowanym smakiem.
Okładka jest bardzo ładna i adekwatna do treści – powiedziałabym nawet, że jest jej kwintesencją. Mimo, co tu ukrywać, nie było wiele bitew herbowych bestii, Jakub Świnka na ich tle, wpatrzony smutno w trzymaną w dłoniach koronę, wygląda bardzo korzystnie. Zresztą – pioruny, naprawdę straszne, jak powiedziała to moja mama, herbowe bestie i to ciemne tło, razem z tytułem, podsumowują na wielu poziomach treść powieści. Warto także wspomnieć, że pieczęć Przemysła II, zrekonstruowana dla Autorki przez pewnego profesora, umieszczona na obwolucie, tym razem pęknięta, wspaniale koresponduje z poprzednim tomem, przez co oba, postawione obok siebie na półce, wyglądają wspaniale. Zastanawiam się, jak wobec tego prezentował się będzie tom trzeci i liczę na ciekawe pomysły wydawnictwa. Liczę. Bardzo liczę.
Jakieś wady? Poza maleńkimi dysharmoniami w fabule - przewidywalnym rozwinięciem wątku naszego powieściowego Krzyżaka albo niezbyt przekonującej kontynuacji wątku Mechtyldy Askańskiej i kilku infantylnych scen z Rikissą dość dobrych, ale dla innych pisarzy, niczego godnego surowej nagany nie znalazłam, co się Autorce chwali i pokazuje, że od ostatniego tomu zrobiła spore postępy, jeśli jeszcze mogła jakieś zrobić. Uszczęśliwia mnie to bardzo. Może tu i tam przy bohaterach przydałoby się jakieś muśnięcie, może więcej refleksów złota przy postaci Wacława, jednak tak naprawdę, co za dużo to niezdrowo, a Autorka potrafi zachować równowagą, czyniąc powieść naprawdę średniowieczną. Eh! Czy ja naprawdę muszę w każdym akapicie zachwycać się tą książką? Naprawdę?
Ośmielę się powiedzieć, bo bardzo lubię śmiałe tezy, że od czasów prozy Sienkiewicza nie mieliśmy tak dobrych powieści historycznych, napisanych z pasją i nieskrywanym patriotyzmem. Chociaż powieści skrajnie się różnią, nie tylko podejściem do historii, potraktowanie tematów tabu, różnicą epok i stylów, a także konwencją – bardzo wyraźnie zarysowanym wątkiem fantastycznym i niezwykle współczesnym podejściem do historii, tak różnym od tego autora Krzyżaków. Proza Sienkiewicza czaruje, a proza pisarki porywa. Jednak ich powieści – poza doskonałym wykonaniem technicznym – coś łączy. Pasja, miłość i wrażenie, że stworzone przez nich światy istnieją naprawdę, że są tylko o wyciągnięcie dłoni, niemal namacalne. Że bohaterowie istnieją naprawdę – możemy się pośmiać z fortelów pana Zagłoby i zobaczyć, jak z zakompleksionego kujawskiego Władka, o połowę mniejszego od każdego ze swoich wrogów, nieudacznika i słabeusza bohater przeistacza się w króla Władysława Łokietka, potężnego władcę, mającego siłę zniszczyć klątwę Rozbicia.

Tytuł: „Niewidzialna Korona”

Autor: Elżbieta Cherezińska
Moja ocena: 8/10

13 komentarzy :

  1. Ach, w pełni się z tobą zgadzam: drugi tom jest równie wspaniały co pierwszy, ale akcja rozwija się jakby w dumniejszy sposób ;D Teraz nie mogę się doczekać trzeciego tomu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałam parę razy okładkę "Niewidzialnej korony", jednak nie przypatrywałam się jej, dlatego w pierwszym rzucie oka widziałam tylko biskupa, co mnie zniechęciło, ponieważ podejrzewałam jakąś tematykę chrześcijańską lub historyczną. I choć historię lubię, to książki historyczne wręcz przeciwnie. Oczywiście są małe wyjątki. Ale ta książka... Zdziwiło mnie, że są w niej elementy fantastyczne. Chyba rzadko takie coś się spotyka. I choć postaci, które wymieniłaś nie przyciągnęły mnie do tej książki, to postanawiam zapisać sobie ją do książek, które chce przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przeczytać! Czaję się na tę serię już od dłuższego czasu ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna recenzja! Przy okazji kolejna zachęcająca do tego cyklu. Niechcący zaspoilerowałaś końcówkę pierwszego tomu tym, którzy go nie czytali. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zaspoilerowała.
      To od setek lat wiadomo z historii naszego kraju.

      Usuń
  5. Kompletnie nie mój klimat, więc po książkę nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie znam serii, jednak chyba powinnam to zmienić. Wydaje się naprawdę ciekawa!

    OdpowiedzUsuń
  7. Słyszałam już wcześniej o tej historyczno-fantastycznej trylogii o Rozbitym Królestwie, ale osobiście nie jestem nią zainteresowana. Po prostu obecnie szukam czegoś innego gatunkowo. Niemniej cieszę się, że Ty jesteś usatysfakcjonowana ta lekturą.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawe, ciekawe :D Może nawet chwycę, bo widzę, że mogło to być dla mnie idealne spędzenie czasu :3

    Jaka długa recenzja, a przy tym jak cudownie się czyta! Zostaję na dłużej :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Powieść obszerna, więc i recenzja pokaźna, ale to dobrze, bo mnie zachęciłaś. Wtrącenie porównawcze w moim wypadku do Gry o Tron niezwykle zachęca, uwielbiam występującą tam wielość postaci i spiski, więc z wielką ochotą poznam naszą historię w podobnym stylu. ;) Tylko, kiedy ja ja przeczytam, chyba dopiero w wakacje, ta ilość stron i format(widziałam w empiku!)... :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wspaniała i wyczerpująca recenzja! Miło się czyta o prozie autora, którego samemu się ceni i lubi :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Właśnie na nowo podjęłam się lektury - nie żeby mi się książka nie podobała, powieść jest rewelacyjna! - tylko musiałam "zająć się" innymi, "pilniejszymi" książkami. Ale już jestem wolna i rozkoszuję się lekturą :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Kupiłam pierwszą część swojemu tacie w prezencie i bardzo mu się podobała. Tylko, że on lubi takie historyczne powieści, w przeciwieństwie do mnie. Jednakże zamierzam spróbować, może akurat przypadnie mi do gustu, skoro polecasz :D

    Pozdrawiam
    http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!