niedziela, 17 maja 2015

Ludzie z perłami. Recenzja książki

Człowiek cierpiący poszukuje odpowiedzi na pytanie o sens bólu, powód, dla którego najgorsze uczucie świata żyje właśnie w nim. Z cierpieniem fizycznym jest lepiej; wiemy, że jesteśmy chorzy, nasze ciało jest popsute, więc ból jest nieunikniony. Gorzej jest z tym bólem psychicznym, bólem niewidzialnej duszy, którego źródło tkwi często w przeszłości, której już nie można zmienić i od której nie można uciec, chyba że ma się amnezję. Ludzie różnie sobie z tym radzą – popadają uzależnienia, często groźne dla zdrowia i życia, zamykają się w sobie, zapadają w swój świat, do którego nie ma wstępu nikt inny, albo zagłębiają się w rutynie, porządkującej świat i niedającej szansy Myślom. A wiele może być takich Myśli i jestem pewna, że nikt nie chciałby ich znać. Ale one przychodzą, razem ze wspomnieniami. Wspomnieniami patologicznej, na różne sposoby rodziny. Śmierć kogoś dla nas ważnego. Złego traktowania przez rówieśników w szkole. Potwornych błędów młodości, których nie da się naprawić. I chyba tych najgorszych, najbardziej wstydliwych, bo przecież dotyczących najintymniejszych spraw naszego życia – gwałt, nie daj Boże przez członka rodziny, albo zły dotyk jakiegoś pedofila, wspomnienie wciąż żywe, palące jak ogień, niszczące teraźniejszość, która mogła być lepsza, zatruwające każdy dzień. Niedające żyć.
Coś takiego w swoim życiu przeżyła Hanka. Teraz ma już trzydzieści lat, pracę, starannie poukładane, samotne życie. Jednak wraz ze śmiercią najlepszej przyjaciółki zaczynają pojawiać się rysy – kobieta musi zaopiekować się córką Ewy, Anią. Nigdy nie opiekowała się dzieckiem, nie mówiąc o dziecku dręczonym przez tęsknotę za matką, dzieckiem na tyle małym, że nierozumiejącym Nieodwracalnego, dziewczynką już od początku sprawiającą Hance problemy. W tym samym okresie, w pracy pojawia się Łukasz, zupełnie inny od większości mężczyzn, jakich Hanka miała (nie)przyjemność poznać. Jednak ten jest inny, jeszcze inny od reszty mężczyzn, z którymi bohaterka miała do czynienia w swoim życiu, co jednocześnie niepokoi kobietę, ale i ją fascynuje? Czy Hanka wykorzysta okazję zmian na lepsze, czy zaprzepaści wszystko, jeszcze szczelniej osłaniając się przed światem? Czy jest na to gotowa, czy ma odwagę zmienić gruntownie swoje życie, pobudować coś nowego na gruzach starego świata, bez Łukasza i Ani? Czy pogodzi się ze swoim cierpieniem, zaakceptuje ból i przestanie żyć niszczącymi wspomnieniami? A może nowe, życiowe doświadczenia jeszcze bardziej pociągną ją na dno? Cóż, ode mnie się tego nie dowiecie – zamiast tego zachęcam do przeczytania recenzji, by zdecydować, czy odpowiedzi na te pytania są warte poznania.
Znów rzeczą, jaką chcę najpierw pochwalić, jest okładka, znów twarda i niezwykle estetyczna. Kolejny raz jestem oczarowana kompozycją, śmiałym, ale trafnym połączaniem kolorów, które sprawiają, że książkę jest po prostu przyjemnie wziąć do ręki. W tle mamy czarno-białe zdjęcie dwóch małych dziewczynek-przyjaciółek, zdjęcie bardzo stare, ale i tak pasujące do treści, skontrastowane z intensywnie różową ramką, w której białymi i czarnymi literami wypisano imię, nazwisko Autorki oraz tytuł powieści z maleńką filiżanką parującej kawy (albo czekolady) pod spodem. Grzbiet i tył książki są różowe, co wygląda elegancko i harmonizuje się przodem. Nie ma tu ani grama kiczu, dzięki temu genialnemu, ale i ryzykownemu połączeniu z chropowatą bielą i czernią okładkowego zdjęcia, tylko na pierwszy rzut oka nietrafnie dobranego do fabuły, jednak po przeczytaniu książki nabierającemu kilka nowych znaczeń. Oczywiście wciąż nie mogę wyjść z podziwu nad tym, że Wydawnictwo większość swoich książek oprawia w twarde okładki i dopieszcza wydania, ale dzięki temu powieść po prostu chce się wziąć do ręki i zacząć czytać. Sprawia, że książka kusi podwójnie – tu wolę nie wspominać o poprzedniej okładce, oczywistej, a nawet odpychającej. Wydawnictwo od tamtego czasu zrobiło ogromne postępy, co mnie bardzo cieszy.
Autorka pisze dobrze. Ba! Nawet bardzo dobrze. Czyta się lekko, potoczyście, szybko, ale jednocześnie nie jest to język prosty, pozbawiony wszystkich ozdobników. Autorka, nie zbaczając w rejony nadmiernej poetyzacji tekstu, swoją narracją wchodzi głębiej – nazywa emocje w plastyczny sposób, manipuluje środkami językowymi, zaskakując czasami czytelnika ciekawie dobranym słowem, w rzeczywistości bardziej pasującym do danej sytuacji niż coś bardziej oczywistego. Dzięki temu powieść zyskuje na głębi i staje się czymś więcej niż opowiedzianą historią, a emocje bohaterów stają się bardziej wiarygodne, bardziej odczuwalne dla czytelnika – a przez oni sami stają się bardziej luddzy, w pewien sposób nam bliscy. Jej styl nie jest przekombinowany, trudny do rozsupłania, ale jednocześnie ma drugą warstwę, w którą przyjemnością można się wgryźć. Nawet dialogi wypadają dość naturalnie, żywo, choć momentami dość naiwnie, jednak jest to bardziej język potoczny, pełen zwrotu zasłyszanych w życiu codziennym i charakterystycznego rytmu, niż pompatyczna polszczyzna literacka. Tak samo opisy, pojawiające się do czasu, do czasu, szczególnie te dotyczące cmentarza, pełne pewnego rodzaju ponurej liryki. Szacunek należy się także pisarce za mistrzowskie ujęcie emocji dziecka i zapisanie na kartach książki w sposób mało infantylny, ale też zgodny z jego logiką i pojmowaniem świata; w sposób najbardziej odpowiedni. Wbrew pozorom jest to bardzo trudne, kłopotliwe nie tylko dla początkujących, ale i dla profesjonalistów, nie tylko dlatego, że jako dorośli tracimy dziecięcy punkt widzenia – emocje dziecka są bardzo złożone i trudne do opisania w sposób, jaki zwykle się to robi, zupełnie inne. Pisarka dokonała więc niemożliwego – opisała dziecięcy ból i sposób przeżywania straszliwej traumy bardzo wiarygodnie i ze znawstwem, w dodatku delikatnie i z potrzebną dyskrecją, nie wyciągając od razu wszystkiego na wierzch – wiele trzeba zrozumieć z ciszy pomiędzy słowami, podtekstu, jakiegoś mało znaczącego wydarzenia. Czasem wszystko zależy od jednego słowa, drobnego gestu, skojarzenia. To zaważyło na wiarygodności, ponieważ Autorka przemawia językiem zdarzeń, a bezpośredni opis najmroczniejszych emocji człowieka najczęściej zrzuca z piedestału nawet najlepszych artystów słowa.
Fabuła do skomplikowanych nie należy, ale do naiwnych – w dużej części – też nie. Problemy Hanki są jak najbardziej realne, dotyczące zapewne wielu osób, a pod wiarygodnością wątku Ani mogę się podpisać obiema łapami. Obie historie nie są przesłodzone, bo przecież, tak na przekór wszystkim modnym powieściom Young Adult, koszmary kobiety nie przestają ją dręczyć, wręcz przeciwnie, a i sama Hance chodzi o coś więcej niż o sprawy łóżkowe. Tak samo jest z Anią – w tysiącach innych, bardziej przewidywalnych powieści, ciocia Hanka zaczęłaby się lepiej opiekować dziewczynką po tym nieszczęśliwym wypadku w czasie Wigilii, a ona zapominałaby o swojej mamie (na końcu spadłby deszcz z cukierków i wszyscy byliby zadowoleni jak Teletubisie). Autorka decyduje się jednak na tę bardziej wyboistą ścieżkę, trzymając się realizmu, świata, w którym nic łatwo nie przychodzi i nigdy nie ma pełnego szczęścia, czyniąc książkę o wiele mniej przewidywalną i głębszą. Także zakończenie, dające co prawda nadzieję na happy end, ale wciąż jeszcze niejednoznaczne, wydawało mi się prawdopodobne, lepsze od ślubu czy też pewności do szczęśliwej przyszłości bohaterów. Na uwagę zasługuje także historia jednej z dziewczyn Łukasza, fascynującej, barwnej Irminy z podręcznikową, artystyczną wersją CHAD-a, nieco ogólnikowo nazwaną manią. Cała ta sprawa z nią byłaby bardzo nieprawdziwa i zbyt kolorowa, gdyby nie kryjący się za feerią barw mrok, którego Autorka nie ukrywa, a który doprowadził dziewczynę do tak życiowego, przyziemnego i bolesnego końca.
Mogłabym chwalić pisarkę dalej, analizując bardzo realistyczne koleje losu Hanki, jednak – niestety! - pojawiło się kilka zgrzytów; może subiektywnych, może nie. Mam bowiem wrażenie, że Weronika, intrygująca właścicielka kawiarni, ze swoją intuicją, którą śmiało możemy podciągnąć pod zdolności magiczne, niezbyt pasuje do mocno osadzonej w szarym świecie zwykłych szaraków historii Hanki i Ani; wywołuje u mnie pewien dysonans, wrażenie, że Autorka tak naprawdę nie może zdecydować się, czy pisać o świecie bardziej realistycznie, czy bardziej magicznie, a łapanie kilku srok za ogon nigdy nie było dobrym pomysłem, czego dowodzi to wydarzenie na cmentarzu (jak gotycko!), co jakoś ciężko połączyć z do bólu realną chorobą Ewy i tym, co tamten nieznany mężczyzna zrobił Hance. Albo realizm, albo na całego uderzamy w fantastykę, podmalowując niesamowitością inne wątki powieści. Chyba że pisarka myśli, że takie istoty jak Weronika naprawdę istnieją, a w otchłani rozpaczy można doznać pocieszenia w wizji czy śnie (chociaż ze snami jest różnie... jak dowodzi kilka przypadków w moim życiu, będących raczej projekcją moich nadziei niż jakąś wizją mającą na celu zrozumienie przeze mnie różnych rzeczy. Myślę, że takie rzeczy po prostu nie zdarzają, prawda, panie Freud?). Chyba że miało to być jakiś sposób na rozładowanie trudnych emocji, złagodzenie ponurej wymowy książki, co również niezbyt mi się podoba – Autorka nie powinna ukrywać mroku i rozmywać cieni, by czytelnik nie myślał, że świat jest zły, ponury i nieciekawy, pozbawiony pierwiastka zaskoczenia, bez osób barwnych i ciekawych. Nie – pomysł połączenia realistycznej obyczajówki z elementami fantastyki nie był zbyt dobry.
Postacie nie były płaskie, nudne i nijakie, posiadające tylko imiona, jak to często bywa w powieściach i czego nienawidzę. Autorka starała się bardzo, by jej postacie były głębsze, prawdziwe i ciekawe, co wyszło jej całkiem nieźle, a w dodatku zupełnie naturalnie, jakby tak musiało być. Ponad przeciętność wybijają się jednak dwie postacie – Ania i Irmina, choć tę drugą znamy tylko ze wspomnień Łukasza. Obie sprawiają wrażenie żywych, głębokich i niezwykle realistycznych, niemal wychodzących z kart książki. Ania to samotna, pięcioletnia dziewczynka, którą niezbyt zrozumiała choroba mamy, wyrwała ją z krainy dziecięcych marzeń i ufnego spoglądania na świat. Dziewczynka nie może zaakceptować zmian, nowej cioci, która, jak instynktownie wyczuwa, niekoniecznie ją chce; tęskni za matką i – jak to dziecko – nie rozumiejąc istoty śmierci, pragnie ją zobaczyć. Postać Ani jest wyrokowana bardzo głęboko, ze zrozumieniem, empatią i fachową wiedzą na temat psychiki dziecka, ale jednocześnie jest pozbawiona technicznej sztuczności – postać dziewczynki tętni życiem, prawdziwym pisarskim flowem, wiarygodnością i naturalnością. Irmina natomiast to prawdziwa artystka, a podejrzewam, że pisarka czuje takie klimaty – kolorowa, ale nie kiczowata, pełna pasji i tego czegoś, co ma tylko prawdziwy artysta, jednak również niezbyt jaskrawa – jak już pisałam, za jej postacią kryje się mrok, tak głęboki, jak jasne są barwy, otaczające dziewczynę. Mimo wszystko jest to postać bardzo wiarygodna, ciekawsza nawet niż główna bohaterka i – subiektywnie mówiąc – do końca niewykorzystana przez Autorkę. Szkoda. Takich postaci w literaturze zwykle jest bardzo mało.
Główna bohaterka, Hanka, została skonstruowana poprawnie, jednak nie potrafiłam wykrzesać dla niej tyle sympatii, co dla Ani. Ot, zwykła kobieta po przejściach, chroniąca się w swoim uporządkowanym świecie. Być może taka kreacja była celem pisarki, być może coś poszło nie tak, ale jej postać nie wywołała u mnie takich emocji, mimo że doskonale rozumiem jej uczucia. Autorka przecież nie eksploatuje najmroczniejszych uczuć postaci, chociaż mogłaby: nawet to, co przeżywała mała Hanka, pokazane jest po wierzchu, jakby sama pisarka bała się tego, co można znaleźć na dnie. Bo jestem pewna, że potrafiłaby napisać o Hance jeszcze więcej, strącić ją do piekła depresji, napisać szczerze, zamiast wygładzać jej uczucia jak zgnieciony aksamit. Fakt, że wtedy powieść skręcałaby w stronę poważnej powieści psychologicznej, na tyle trudnej, że wpędzającej wrażliwsze jednostki w chwilową depresję i nie byłaby to książka z ciepłą czekolaterią i tysiącami jej odmian. Może dlatego pisarka wolała lekko zafałszować rzeczywistość, kosztem konwencji spłycając postać głównej bohaterki.
Postacie drugoplanowe, a także epizodyczne zostały nakreślone całkiem nieźle. Na wyróżnienie zasługuje Łukasz, jeden z niewielu mężczyzn w babskim gronie bohaterek. W większości powieści ta postać pełni funkcję obiektu marzeń erotycznych głównej bohaterki, nieważnie jak bardzo skrzywdzonej, który sam jest raczej tylko i wyłącznie ciałem. W tym wypadku tak nie jest – emocje postaci są bardziej skomplikowane, prawdziwe, naturalne, a sam Łukasz poza wyglądem ma jeszcze dobre cechy charakteru i inteligencję. Wcale nie zależy mu na tym, by Hankę zaprowadzić do swojego łóżka, jego uczucia są naprawdę głębokie, bo, wbrew pozorom, miłość nie tylko na tym nie polega (mimo że większość ludzi tak sądzi) i ogólnie jest postacią bardzo sympatyczną, budzącą zaufanie; tym typem faceta, dla którego najważniejsza jest jego dziewczyna. Świetną postacią, choć zbudowaną dość niekonsekwentnie, jest matka głównej bohaterki, do której nie potrafię z całą pewnością powiedzieć, czy naprawdę kochała córkę. Szkoda, że ten temat został potraktowany połowicznie i że Autorka nie rozwinęła niektórych spraw, na wiele elementów kontaktów Hanki z rodzicami opuszczając zasłonę milczenia. Gdzieś pomiędzy niedopracowaniem a ciekawie sportretowaną postacią znajduje się Weronika, nieznośnie jednak eteryczna. Mam prawo przypuszczać, że pisarka rozwinie jej postać w kolejnych książkach. Płasko potraktowanymi postaciami są koleżanki Hanki z pracy, które znienawidziłam za serdeczność i infantylność – nie były zbyt ciekawym tłem dla głównej bohaterki ani niezbyt dobrze definiowały rzeczywistość w pracy.
Mimo wszystkich mankamentów książkę czytało się z wielką przyjemnością. Do wyśnionego ideału zabrakło wiele, ale gdyby wszystkie powieści obyczajowe były takie jak ta, świat byłby piękniejszy. Samo podjęcie tematu najdrastyczniejszych rzeczy, jakie mogą spotkać dziecko – śmierci ukochanej matki i zły dotyk, niełatwych nie tylko dla pisarza i czytelnika, bardzo doceniam. I jeszcze drugie dno powieści – dyskretne przesłanie o tym, jak pogodzić się z bólem, z tragiczną przeszłością. Bo odpowiedź na to pytanie nie kryje się w trudnej filozofii, w wierze Kartezjusza, że wszystko jest iluzją i jaskini Platona, ale w prostej prawdzie o pięknie. Pięknie, które powstaje z bólu, jak perła; pięknie, które ma duszę. O tym, że perły mają ci, którzy cierpią, chociaż sami o tym nie wiedzą. I że ludzie z perłami są cenni, bardzo cenni. Bezcenni.
Tytuł: „Poduszka w różowe słonie”
Autor: Joanna M. Chmielewska
Moja ocena: 6/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu MG 



7 komentarzy :

  1. Nie znam tej książki, ale bardzo mnie nią zainteresowałaś. Przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś bardzo chciałam sięgnąć po którąś książkę tej autorki :)
    Właściwie nadal chcę, ale zamierzam zacząć swą przygodę od jej najlepszego dzieła :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie napisana recenzja, jakby książka mi się trafiła, to pewnie chętnie bym przeczytała.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tematyka książki zaintrygowała mnie, chociaż nie aż całkowicie. Trochę powątpiewam, czy sięgnąć po nią, czy nie. Ale może w przyszłości...?

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdążyłam już poznać prozę Pani Joanny. M. Chmielewskiej i bardzo przypadła mi do gustu jej umiejętność kreacji postaci. Tę książkę mam w planach. Właśnie na nią czekam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem w połowie książki i jak na razie mam bardzo zbliżoną opinię do Twojej, intrygująca to prawda, ale czekam aż wydarzy się coś co zwali mnie z nóg ;)
    Thievingbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Mimo tych wad, które wymieniłaś myślę, że jednak sięgnę po tę książkę, bo zapowiada się dla mnie bardzo ciekawie. Z twórczością Pani Chmielewskiej dotąd się nie spotkałam, więc jestem zaintrygowana;)
    I jako, że jestem pierwszy raz na Twoim blogu to chciałabym pochwalić Twój styl pisania;) Jest naprawdę świetny;)

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!