poniedziałek, 1 czerwca 2015

Kiedy odchodzą bogowie. Recenzja książki

Pierwsza z ksiąg Biblii, Genesis, mówi o stworzeniu człowieka w Edenie, tam, gdzie wilk pasł się razem z barankiem. Bóg stworzył Kobietę i Mężczyznę nieśmiertelnymi, wiecznie młodymi, władcami wszystkich innych rzeczy, które stworzył i które miały stworzyć. Jednak w ogrodzie była jeszcze jedna osoba: wąż zwany Lewiatanem, który skusił Ewę do pierwszego grzechu. Bóg nie wybaczył do końca swoim stworzeniom, wygnał ich z Edenu, a los dzieci Adama i Ewy – Kaina i Abla – niejako przypieczętował ludzki los. Gdzieś w tyle, za zasłoną ludzkich trudów człowieka, które i tak zakończy śmierć, czai się upadły anioł – kiedyś niosący światło Lucyfer, dziś Szatan, władca Piekieł, tak straszny, jak opisał go Dante w Boskiej Komedii, pragnący ludzkiej zguby. Przez ludzki świat przewalają się wojny, powstają i upadają wielkie imperia, królowie uznani za śmiertelne bóstwa budują sobie grobowce z armią terakoty lub łodzią, czy też wysyłają swoje prochy na Księżyc, wielkie religie dają nadzieję na zbawienie, a każdy cud sprawia, że niektórzy są pewni istnienia Kogoś. Są ludzie, którzy błądzą, szukając Architekta w helisach DNA, wywoływaniu duchów, kosmosie, ewolucji; niektórzy sądzą, że go znaleźli, inni – wręcz przeciwnie. Jednak pewne jest, że jesteśmy w gruncie rzeczy bezsilni, z całą tą pewną siebie techniką, obracającą się przeciwko nam w postaci broni jądrowej. Bezsilni wobec tajemnicy Kosmosu, tego, co jest potem, przejęci pustką Wszechświata, w którym jesteśmy jedynymi, którzy żyją i zdają sobie sprawę z Samotności i Pustki, szukając istnień pozaziemskich, wiecznie rozdarci pomiędzy Jasnością a Morkiem, tajemnicą Wiecznego, pierwiastkiem boskim, którego tak obsesyjnie szukamy, a pierwiastkiem szatańskim, którego natura jest niemal identyczna. Pogrążamy się w chaosie, nawet nie wiedząc, jak bardzo cierpimy, zadając pytanie – tak naprawdę nie wiemy komu – o sens istnienia, o to, dlaczego czujemy się samotni, odrzuceni, bezsilni, zdani na łaskę i nie łaskę sił od nas silniejszych, mających moc stwarzania i obracania wniwecz, rzeczy tak od siebie różnych, jak miłość i nienawiść, tak paradoksalnie sobie bliskich.

Pan Lockwood, młody, zmęczony życiem towarzyskim człowiek, ucieka na wieś, w dzikie, ponure wrzosowiska Yorkshire. Ponieważ jest tam nowy, postanawia złożyć wizytę swojemu sąsiadowi – Heathcliffowi, właścicielowi ponurego majątku Wuthering Heights (tytułowych Wichrowych Wzgórz). Człowiek ten i jego nieliczna rodzina, a także nieprzyjemne doznania, jakich doświadcza nasz bohater podczas nocy tam spędzonej, na tyle zaczyna go interesować, że postanawia wypytać miłą służącą swojej posiadłości, Ellen Dean, która, jak się okazuje, zna każdy szczegół historii tamtego domu i jego mieszkańców. Tak rozpoczyna się ponura, straszliwa historia, wypełniona nienawiścią, mrokiem i złem do granic wytrzymałości psychicznej nie tylko czytelnika, ale i pana Lockwooda, który, wystraszony, odjeżdża z powrotem do Londynu – powraca jednak, jak czytelnik, zahipnotyzowany czarną magią przeklętego dworu i siłą kosmicznego, wszechogarniającego mitu, jakim naprawdę jest ta książka.

Z całą pewnością mogę powiedzieć, że to nie jest historia o miłości, pisanie o powieści jako o romansie jest śmiesznym nieporozumieniem. Więź, jaka łączy Heathcliffa i Catherine jest o wiele silniejsza i straszliwsza niż miłość – to poczucie nierozerwalnej więzi, tak głębokiej, że trudnej do opisania. Powiedziałabym – mistycznej, której ostatecznym dopełnieniem jest śmierć, bardziej porównywalnej do ekstatycznych przeżyć świętych niż jakiegokolwiek pojęcia ludzkiej miłości. Właściwie trudno jest nawet mówić o tym, by takie uczucie było dostępne dla zwykłych śmiertelników, dlatego też głównych bohaterów nie warto rozpatrywać w kategoriach postaci ludzkich; są raczej bogami, których pochodzenia – w szczególności, jeśli chodzi o Heathcliffa, tajemnicze, cygańskie dziecko, które pan Earnshaw gdzieś znalazł i które, niebawem, zniszczy rodzinę – nie sposób ustalić. Bogami, którzy opuścili ziemię, niszcząc ją swoją nienawiścią i kształtując od nowa, pozostawiając ludzi samym sobie, tkwiących w swoich problemach w dzikim, pełnym chaosu świecie, pełnym pułapek, niczym wrzosowiska. Odchodzą tylko w pewien sposób, bo mimo że ich groby zaciera czas, duchy wciąż powracają nie tylko do Wuthering Heights i na wrzosowiska; ich cienie, niespokojnie, wciąż krążwą wokół, zwodząc ludzi i dręcząc ich swoją nieuchwytną obecnością, jak to czyniła Catherine przez osiemnaście lat. Zresztą i tak książka wymyka się wszystkim interpretacjom, komplikując wszystko niezwykłym splotem filozoficznej metafizyki z zawiłym portretami psychologicznymi boga Dionizosa, Jahwe czy Szatana (zwanego tu Heathcliffem), jego jasnego przeciwnika Edgara Lintona i Catherine, bogini ziemi, nieszczęśliwej w Niebie i za życia, spędzającej wieczność na wrzosowiskach; kobiecie rozdartej między Jasnością i Morkiem, jednoczącą i zarazem dzielącą te dwa przeciwieństwa nawet w grobie. W historię pewnego rodzaju mistycznej jedności głównych bohaterów, wpleciona została jeszcze opowieść o Człowieku – Haretonie Earnshawie, drugiej Catherine i Lintonie – chimerycznej poczwarze, jaką zawsze staje się wyrodne dziecko boga i zwykłej śmiertelniczki; rzecz o jego skomplikowanej relacji z bóstwami, które wystawiają go na próbę charakteru, przygotowując do samotnego spotkania ze światem, już bez nich. Ciężko jednoznacznie powiedzieć także o wszystkich zawiłościach tekstu, wielowarstwowych symbolach i odniesieniach do literatury, szczególnie, jak słusznie zauważył Tłumacz mojego wydania, do Pierścienia Nibelunga, ciężko napisać na temat coś więcej, czując na sobie kosmiczny ciężar opowieści.

Jest tu wszystko, co można znaleźć w utworach, będących szczytową formą ludzkiego geniuszu, zarówno jeśli chodzi o filozofię i literaturę. Oprócz wspominanego Pierścienia Niebelunga Wagnera i  melodyce poematów Byrona pojawia się wiele odwołań do innych tekstów kultury, a także luźnych skojarzeń. Grzechem byłoby nie wymienić fatalizmu szekspirowskich dramatów (Makbeta i Króla Leara), złożonej symboliki i nastroju grozy rodem z opowiadań Poego, najdzikszych elementów mitologii greckiej, iście lovecraftowskiej wiary w Tytanów, nie mówiąc o nawiązań do Biblii i najbardziej demoniczno-mrocznych elementów wierzeń zwykłego ludu. Dostrzegam także nieco wpływów Nietzschego (zresztą Autorka z pewnością byłaby spełnieniem jego marzeń o nadczłowieku) i ogólnego europejskiego romantyzmu, który, jak śmiem twierdzić, w tej powieści osiągnął jedną ze swoich najdoskonalszych form, z mrocznej ballady przeistaczając się w horror, o wiele bardziej straszny niż dzisiejsze ucinanie kończyn i zmuszający do zadawania pytań, jakich nigdy nie ośmielilibyśmy sobie zadać.

To prozatorska powieść jednej z największych poetek, umiejącej słowami dotknąć rzeczy niedostępnych, takich, jakich ja, skromna recenzentka i gryzipiórek, nie potrafię nawet w jednej trzeciej oddać w tej recenzji, czym ją zdecydowanie zubożam i przez co staje się tak ciężka do napisania – mimo że piszę ją jak prawdziwie opętana. Tekst pulsuje emocjami, niemal namacalnymi, słowa zlewają się w jedno, tworząc atmosferę dzikości i nieokiełzanego mroku, strasznego i hipnotyzującego. Jesteśmy w stanie uwierzyć wszystkiemu, co Autorka napisze, widzimy konstruowane przez nią obrazy, zapadając się w błota nienawiści i zła, drzemiącego w bohaterach. Jej słowa mają melodię czegoś, co mogłabym nazwać horror lullaby, niekojarzącej się jednak z dziećmi-upiorkami, co zawsze trącało kiczem, ale z prawdziwym mrokiem dzikich wrzosowisk – słowa są efemeryczne, piękne, wzniosłe (ale nie patetyczne), snujące się jak ballada dzikich ludzi ze stepów czy wrzosowisk, przesycone jednak złem, nienawiścią i bólem (jedyne muzyczne porównanie, jakie mi się nasuwa, to oczywiście dark wave'owa twórczość Lisy Gerrard, poetki dźwięku; jej delikatne, ale przesycone  duszącym rokiem utwory są doskonałą ilustracją muzyczną powieści). Przedziwną właściwością książki jest to, że wypada doskonale jako proza, ale także jako poemat – zapisując choćby fragment dialogów wierszem, nie odczulibyśmy różnicy; mimo wszystko książka nie jest przepoetyzowana, przeładowana barokową ornamentyką i charakterystyczną dla poezji metaforyką, tchnie autentyzmem nawet wtedy, kiedy Heathcliff lub Catherine mówią o rzeczach wzniosłych, mrocznych, podniosłych, kiedy prowadzą dialogi o swoim uczuciu czy dają upust swojej rozpaczy. Zresztą te momenty zostały skontrastowane z kwestiami służącego Josepha w miejscowej gwarze i stylem opowieści Nelly, lekkim i nieco humorystycznym, chociaż zwykle jest to czarny humor; dzięki temu całość jest eteryczna i harmonijna, mamy większe wrażenie dystansu między światem drugiej Catherine, Nelly, Haretona i wszechświatem niezrozumiałych, mrocznych emocji trójki głównych bohaterów (trójka... Trójca... dlaczego ta książka musi być tak wieloznaczna, wielopoziomowa i utrudniać mi tym samym recenzję?), niezrozumiałym dla otoczenia. Poza tym słowa Autorki, z pozoru lekkie i piękne, tworzą wokół czytelnika atmosferę gęstego mroku, pełnego duchów i czyjeś Obecności, zbyt wielkiej do udźwignęcia – może to Przeznaczenie, które w mitologii greckiej było silniejsze od bogów, może to Szatan albo Bóg? Słowa, które w przerażająco wirtuozerski i plastyczny sposób opisują wszystkie stadia choroby psychicznej Catherine, hipnoryzują czytelnika na tyle, by czytać dalej, ryzykując zdrowiem własnego układu nerwowego, sprawiając, że przenosimy się w niemal namacalny sposób do mrocznych pokojów Wuthering Heights i zajrzymy w oczy Heathcliffa, czy tego chcemy, czy nie. Oplątują czarną magią, porażają zmysły, przeciekają do naszego mózgu i czarują swoim prawdziwie gotyckim pięknem, robiąc do dyskretnie, niemal niezauważalnie, snując się leniwie jak żałobny tren i przytłaczając swoim ogromem, rozrywając wulkanem silnych emocji, od których same – choć znacznie lżejsze – są trwadsze, nie pozwalając całkowitemu szaleństwu zniszczyć powłoki eterycznego mroku i delikatnej zjawy Catherine. Na początku byłam tym przerażona, a potem lekko zazdrosna, bo takie oddziaływanie na czytelnika tylko za pomocą słów, tworzących sugestywne obrazy, niezbyt przekombinowanych, jest wielkim darem, niemal już niespotykanym.

Pisząc o języku, nie można zapomnieć o kilku uwagach dotyczących tłumaczenia. Miałam kiedyś styczność z fragmentami oryginału angielskiego, którego czytanie na głos było prawdziwą przyjemnością, a mrok owijał mnie jeszcze bardziej intensywnie, niż teraz, kiedy przeczytałam całą książkę w tłumaczeniu polskim. Tłumacz podjął się tytanicznej pracy, którą wykonał doskonale nie tylko dzięki swoim zdolnościom, ale i głębokiemu zrozumieniu tekstu powieści, który, tak jak inne książki wielkich pisarzy, potrzebuje znajomości tematu, obcowania z nim i jakiejś duchowej więzi, czegoś w rodzaju zrozumienia Autora. W naszej polskiej mowie książka zyskała na dzikości, czymś w rodzaju wiatru przenikającego przez wrzosowiska, nie tracąc nic na specyficznej melodii. Uważam jednak, że żadne polskie tłumaczenie nie wytrzymuje porównania z oryginałem, tak samo, jak to jest ze sztukami Szekspira – by zgłębić duszę książki, trzeba przeczytać ją słowo po słowie w oryginale, rozumiejąc nagle podwójne znaczenie nieprzetłumaczalnych fraz i zaginionych znaczeń, jakie starał się przekazać Autor, a jakie tłumacz musiał pominąć.

Ciężko powiedzieć o cokolwiek więcej o bohaterach, nie wchodząc w tereny interpretacji powieści i rozważań filozoficzno-akademickich, balansujących na granicy religioznawstwa i metafizyki i niebezpiecznie zbliżających się do herezji z punktu widzenia większości religii. Jednak gdy spróbowałabym pominąć to, celowo zubożając recenzję o to, co było istotą powieści, uczucia rządzące w świecie tej książki nie pozwalają na dokładne ich opisanie. Postacie są gwałtowne, zmieniające swoje maski jak w kalejdoskopie, nieokiełzane i wywołujące pewien rodzaj strachu, kryjącego się gdzieś w mrocznych odmętach ludzkiej podświadomości, zarezerwowanego dla istot z innego świata, co też nam, maluczkim, w pewien sposób zakłóca perspektywę.

Postacią najbardziej wyeksponowaną jest Heathcliff, osobistość równie dzika co jego imię i straszna jak czarne, nieprzeniknione oczy. Z początku tylko zwykły znajda, z którego powodu powoli rozpada się rodzina Earnshawów, dumny i nieumiejący ukryć chęci zemsty na prześladowcach; później Szatan, Bóg i psychopata w jednej osobie, rozkoszujący się upadkiem i cierpieniem swoich wrogów, związany mistyczną, ciężką do wytłumaczenia więzią z Catherine Earnshaw (tę drugą, dla jasności, nazwę Linton). Mistrz zła i ciemności, nieczuły dla swojego syna i córki ukochanej, przed śmiercią przechodzi jednak odmianę, coś na kształt dwukrotnego katharsis (przez post i deszcz) to postać tak zawiła i pełna wykluczających się sprzeczności, o niejasnych symbolach nie mówię, że zasługiwałaby na niejedną rozprawę filozoficzną. Tak samo, jak Catherine – zafascynowałam się tą bohaterką, obserwując jej drogę z upartej, również pełnej sprzeczności, krąbrnej dziewczynki, w chorą psychicznie kobietę, może opętaną, z pewnością jednak nienależącą do rasy ludzkiej, której Niebem są dzikie wrzosowiska Yorkshire (bardzo możliwe jest więc, że po śmierci tułała się tam z Heathcliffem i, być może, z Edgarem Lintonem). Jej przeznaczeniem – czy też wyborem – jest łączyć i rozdzielać światło jej męża i mrok (kochanka?, mistycznego brata?, osobistego demona? Przeznaczenia?) Heathcliffa, ale jednocześnie ich łączyć. Symbol bogini-ziemi, łączącej Piekło i Niebo, ale jednocześnie rozdzielającej te dwie rzeczywistości, może też ludzkiej kobiety, która oddała duszę istocie, jaką jest Heathcliff, za co zapłaciła najwyższą cenę? Przy tych dwojga Edgar Linton, jasny, ale nudnawy sędzia, szukający ukojenia w księgach, prezentuje się o wiele mniej okazale, blado i słabo, choć zapewne darzymy go najstabilniejszym uczuciem, niewahającym się pomiędzy nienawiścią a miłością. Postać zarysowana przez Autorkę dość mniej dogłębnie niż Heathcliff i Catherine, zawsze pozostająca w ich cieniu, niemająca wpływu na przebieg fabuły, zwykle obserwująca z boku dopełniające się Przeznaczenie i wdychająca tylko ciężko. Jakby, w przeciwieństwie do Heathcliffa, był przekonany, że nic w przyszłości nie da się zmienić – trudno mówić o jakiejkolwiek większej interwencji, gdy Catherine Linton wyszła najpierw za naturalnego syna Heathcliffa i swojej ciotki, a potem za wychowanka tegoż, prawowitego dziedzica Wuthering Heights. Nie przyciąga wzroku, jest czytelnikowi raczej obojętny, w przeciwieństwie do swojego protagonisty, mimo że jego rola w powieści jest bardzo duża, jako męża Catherine Earnshaw  i ojca jej córki, usuwa się w jednak w cień, sam tego chcąc i przez całe życie usuwając się innym z drogi.

Powieść obfituje także w postacie zupełnie pospolite, pozbawione całej mistycznego nimbu istot nadnaturalnych, ponadprzeciętnych, niepozbawione są jednak ciekawego rysu i głębi, starannie naszkicowanej przez pisarkę.   Najbardziej sympatyczną z nich jest Nelly Dean, narratorka całej opowieści, służąca najpierw Earnshawów, a potem u Lintonów, ciepła kobieta pełna życiowej mądrości, stąpająca twardo po ziemi, niepozbawiona, tak jak przecież każdy z nas, wad, czy sympatyczny pan Lockwood, znudzony i zniesmaczony życiem towarzyskim Londynu (o którym pisałam już w recenzji Rozważnej i romantycznej Jane Austen). Ciekawie nakreśloną postacią, przejawiającą czasami cechy swojej matki (co też jest ciekawym tropem do rozważań) jest Catherine Linton, którą, na szczęście, mimo Przeznaczenia, jakie musi się dopełnić – chodzi tu o ślub z synem Heathclifffa i jego wychowankiem, Haretonem Earnshawem, ukochanym dziewczyny – czeka znacznie szczęśliwszy los, zupełnie ludzki i doskonale nam znany. Tak samo, jak Haretona, którego z każdą następną stroną lubiłam coraz bardziej, bo rozwijał się, a jego sylwetka z brudnego, wulgarnego chłopaka przepoczwarzała się w prawowitego dziedzica Wuthering Heights, którym stał się po śmierci – a właściwie odejściu – Heathcliffa, rozumiejąc swoje Przeznaczenie i w końcu mając siłę na życie bez opiekuna. Nasuwa się tu naturalne dla mnie porównanie z Aragornem z Władcy Pierścieni, który ze zwykłego Obieżyświata staje się królem i dziedzicem, potomkiem Numenóru, zaczyna rozumieć, kim jest i jakie jest jego przeznaczenie; żeni się też z Arweną, która, w gruncie rzeczy, była potomkinią ludzi i elfów (analogia do Catherine Linton jest zbyt wyraźna, by tego nie wspomnieć; wynika to chyba z tego, że Tolkien i Autorka tej książki inspirowali się Pierścieniem Nibelunga Wagnera).  Nie jest jednak tak, że wszyscy ludzie są dobrzy przynajmniej na tyle, by ich lubić i życzyć im przetrwania w tym dzikim, wciąż zmieniającym się świecie – wielu z nich nie zasługuje nawet, by zostać tak mistrzowsko i dokładnie opisanymi przez Autorkę. Wystarczy tu wspomnieć chociaż tę poczwarę, Lintona, zmutowane połączenie hipochondrii, skrajnego egoizmu i słabego zdrowia z chorobą psychiczną i przemocą domową, czy brata Catherine Earnshaw, Hindley'a, pogrążonego w mrokach alkoholizmu i nienawiści do wszystkiego i wszystkich, w szczególności do Heathcliffa, nienawiści takiej samej dla obu stron i będącej treścią dzieciństwa Earnshawa. Między nimi, jakby dopełniając mrocznego, ponurego obrazu Wuthering Heights, przemyka Joseph, zdewociały staruch mówiący wciąż dialektem Yorkshire, modelowy przedstawiciel wyznawców kanonicznej religii, niezły krętacz i opryskliwy bliźni, zupełnie nieświadomy pojedynku bogów, rozgrywającego się na jego oczach; postać komiczna, choć tym mrocznym humorem, jakiego nie powstydziłby się żaden z szefów Piekła.

Książka ma charakter wieczornej opowieści, gawędy pani Dean podczas choroby pana Lockwooda, uzupełnianej jego spostrzeżeniami podczas kilku wizyt w Wuthering Heights. Nie jest to bynajmniej opowieść o zaburzonej linii fabularnej czy zbiór wspomnień, subiektywny przegląd wydarzeń, jednak zdecydowanie brak dynamiki opowieści przekazywanej nam przez narratora trzecioosobowego, co dla osób chcących rozsmakować się w klimatach książki, zamiast wstrzymywać dech, czekając na jakieś niespodziewane wydarzenie, nie jest to problemem. Zresztą taki sposób narracji jest od początku do końca świadomym wyborem Autorki, doskonałym moim zdaniem, ponieważ inny punkt widzenia czy wścibski narrator trzecioosobowy zniszczyliby delikatną konstrukcję powieści, a fabuła byłaby zbyt dosłowna – tak naprawdę nie wiemy wszystkiego o bohaterach, zaledwie tyle, co robili w obecności Nelly, wiele przez to ginie w mrokach domyślenia, tajemnicy, niedomówień i luk, które już nigdy nie zostaną zapełnione; wydaje się, że pisarka umiejętnie miesza szyki interpretatorom powieści, umiejętnie zasupłując kolejne symbole, aluzje i nawiązania, z zatrważającą wirtuozerią kryjąc kolejne warstwy historii i zwiększając ilość interpretacji. Cała mitologiczno-filozoficzna wymowa zostaje przecież zręcznie ukryta w wiejskich realiach końca XVIII wieku, którymi rządzi, nawet na wsi, konwenans, prawo, chęć zysku i inne przyziemne sprawy, z którymi muszą się liczyć nawet sami bogowie.  Powiedzieć jednak, że w powieści nic się nie dzieje, również byłoby kolosalnym błędem – niemal niezauważalnie, Przeznaczenie plecie swoje sieci, opierając się na wydarzeniach codziennych i zwykłych, a przełom nie nadchodzi z nigdy z hukiem, dlatego też ciężko zauważyć punkty przełomowe, jednak wiele po nich się niezauważalnie zmienia, prawie nigdy na lepsze. Każde więc, nawet najdrobniejsze wydarzenie jest ważne, przyciągające uwagę czytelnika stężeniem emocji, jakie towarzyszą wszystkiemu, co robią bohaterowie, choć przyznam, że część po śmierci Catherine Earnshaw była mniej interesująca, ponieważ perspektywa oddaliła się od mroków Wuthering Heights, a, do pewnego momentu zwykłe, życie Catherine Linton nie było tak hipnotyzujące, jak emocje mieszkańców mrocznego majątku. Jednak po drobnym rozjaśnieniu znów nadciąga mrok, zakończony piękną, ale niezwykle gotycką sceną śmierci (odejścia) Heathcliffa i skłamałabym, mówiąc, że później znów wszystko jest dobrze – człowiek, pozostawiony przez bogów, musi sobie radzić sam, codziennie zwyciężając z rzeczywistością i opierając się kryjącej się w nim ciemności, co, pomimo zahartowania przez bogów, jest trudne, jak przejście przez wrzosy, kryjące w sobie wiele pułapek. A kto pomoże je ominąć?

W książce zakochałam się od pierwszego wejrzenia, pewnego nudnego dnia w mojej klinice. Powieść czytała dziewczyna leżąca obok (wciąż mam jeszcze to szczęście leżeć na odziale dziecięcym, choć już niedługo się to skończy), a ja, ponieważ moja wizyta była krótka, zdążyłam tylko pogłaskać foliowaną okładkę, która wydawała mi się trochę nieodpowiednia w kontekście, jak sądziłam wtedy, romansowej treści; mrok trochę mnie również zaniepokoił, chociaż jako koneser doceniłam minimalizm i doskonałe wykonanie. Jednak pozostała w mojej pamięci, wciąż zaostrzając mi apetyt na powieść. Teraz kiedy przeczytałam to dzieło, okładka wydaje mi się zupełnie na miejscu – oddaje klimat bardziej niż jakakolwiek inna, jednocześnie nie rezygnując z minimalizmu i nie popadając w kicz, chorobę większości okładek horrorów, powieści gotyckich i klasyki. Kolory są trzy – ciemnoniebieski, czarny i dwa odcienie jasnofioletowego i bladoróżowego, jaki zostały użyte przy tytule i nazwisku Autorki (nie mogę przestać przyglądać się tym zawijasom, jakie rozchodzą się od litery R). Poza tym mamy jeszcze, jak przypuszczam, portret Catherine Earnshaw, z rozmytymi rysami i błękitnymi oczami; niemal czujemy, jak wokół postaci wieje wiatr, bawiąc się jej długimi, czarnymi włosami. Do tego idealnie pasuje miękka, foliowana okładka, nadając  wrażenia lekkości, eteryczności i zadowalająco chroniąca książkę przed uszkodzeniami.

Powtarzam się, ale to nie jest romans. Ani powieść obyczajowa, czy też, jak można sądzić po głębszej analizie, mit o stosunkach bogów i ludzi. Powieść jest ponad wszelkimi podziałami, ponad całą tą gadką o grozie, horrorach, powieściach gotyckich, a nawet fantastyce, nie mówiąc o powieści psychologicznej. Książka ma w sobie wszystkie te gatunki, a jednocześnie żaden z nich, bo Autorka, czego jestem więcej niż pewna, nie pisała tej opowieści, by ludzie definiowali ją jakimś gatunkiem; pisała to, co chciała. Jest jedną z tych powieści, które próbują opisać cały ziemski chaos, zadać pytania najważniejsze, wykrzyczeć cały ból i tęsknotę, rozliczyć się z tymi, których ludzkość odrzuciła, lub którą sami odrzucili, rzucając na ziemię i skazując na nierówną walkę z Przeznaczeniem, bólem i strachem. To powieść dzika,  tajemnicza, pełna pytań bez odpowiedzi, strachu – choć w jednym ze swoich wierszy Autorka przekonuje, że niczego się nie boi – smutku i gniewu. Wymykająca się wszystkim definicjom i analizom, nieprzeciętna, kosmiczna i jednocześnie delikatna i efemeryczna; pełna fascynacji człowiekiem i pogardą dla niego, oraz pewnego rodzaju współczucia dla bogów, skazanych na wieczne niezrozumienie przez ludzi, będących tak blisko ludzi, ale jednocześnie tak daleko, nawet wtedy, kiedy odchodzą.

Tytuł: „Wichrowe Wzgórza”
Autor: Emily J. Brontë
Moja ocena: 10/10


Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu MG



16 komentarzy :

  1. Mam w planach... a przez Twoją (a w sumie to dzięki niej) recenzję w coraz bliższych :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mieszanka gatunków? Chaos? Pytania bez odpowiedzi? - wchodze w to! Tak przybliżyłaś mi tę książkę, że jak najszybciej muszę ją zdobyć i przeczytać :)

    Pozdrawiam: www.zapachdruku.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż, dotąd sądziłam, że to zwykły romans, a teraz... muszę po to sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  4. CUDOWNA historia miłosna!
    Koniecznie trzeba poznać!

    OdpowiedzUsuń
  5. Od jakiegoś czasu planuję przeczytać tę książkę, bo to w sumie trochę taki klasyk jest.

    http://biblioteczka-eileenjoy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. To mój ulubiony klasyk :D Przepadłam od razu. Tę książkę po prostu trzeba przeczytać, choćby się paliło i waliło.

    Galeria Książek

    OdpowiedzUsuń
  7. Tego klasyka jeszcze nie czytałam i mam nadzieję, że to tylko kwestia czasu :)
    Moje-ukochane-czytadelka

    OdpowiedzUsuń
  8. Za każdym razem jak czytam tę książkę, znajduje w niej coś nowego. To niesamowite!

    OdpowiedzUsuń
  9. Widzę, że książka mocno przypadła Ci do gustu! Tylko chwalić sobie takie pozycje. Ja osobiście jeszcze nie miałam z nią do czynienia, ale mam nadzieję, że się to zmieni. trudno bowiem jest znaleźć odpowiednią pozycję dla siebie. Co prawda słyszałam o tej lekturze już wiele razy, aczkolwiek nie brałam jej jakoś pod uwagę. Zmieniłaś to we mnie.! :)
    Pozdrawiam,
    Natalia Z.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jestem pod wrażeniem Twojej pochlebnej recenzji. Nie przypuszczałam, że ''Wichrowe wzgórza'' są aż tak znakomite. Ja książki co prawda nie czytałam, ale oglądałam ekranizację, która przypadła mi do gustu, zatem być może kiedyś skuszę się i na książkową wersję.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tą książkę czytałam już jakiś czas temu i zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zdecydowanie będę do niej regularnie wracać :))
    A to wydanie bardzo mi się podoba. Okładka jest bardzo ładna :>
    addictedtobooks.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. Obił mi się parę razy o uszy tytuł "Wichrowe wzgórza", jednak... Właśnie, tak jak większa grupka osób myślałam, że jest to romansidło lub powieść obyczajowa. Miło mnie zaskoczyła informacja, że tak nie jest. Z chęcią sięgnę po tą książkę. :)
    Niestety zaspoilerowałaś mi informacją, że Aragorn weźmie ślub z Arweną. :/


    http://my-opinion-of-books.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale się rozpisałaś! Ale w sumie co się dziwić, "Wichrowe wzgórza" są cudowne. To moja ulubiona powieść.

    Bookeaterreality

    OdpowiedzUsuń
  14. Pokochałam tę książkę od pierwszego wejrzenia! Jest cudowna i ja bym dała jej 11/10 :D
    Mój ulubiony fragment to ten, gdzie Heathcliff chce połączyć swoją trumnę z Cathy <3

    Zapraszam do siebie
    http://to-read-or-not-to-read.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  15. Czytałam ją już dobre parę lat temu. Bardzo mi się podobała. Przydałoby się odświeżyć :)

    OdpowiedzUsuń
  16. To naprawdę piękna książka. Choć miałam ją w planach od długiego czasu, to dopiero w zeszłym roku udało mi się ją przeczytać. Rewelacyjna, głęboka, piękna, a zarazem tragiczna powieść.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!