Trudno mieć chłopaka. Wokół krąży mnóstwo zazdrosnych
dziewuch, każda ponętna i modnie ubrana, a mężczyzna najczęściej nie ma tak
zwanej żelaznej woli i nawet nie wie, że jest przedmiotem sprytnych gierek
dziewcząt, zazdrosnych na przykład o tak abstrakcyjne rzeczy jak lepsza ocena z
jakiegoś przedmiotu. Trudno go kontrolować. Każdy ma jakieś umiejętności
informatyczne, bo nawet siedmioletnie dziecko wie, jak wyczyścić historię
przeglądania, a nie każda dziewczyna jest Sherlockiem Holmesem. Czasami są
zazdrośni o własne wybranki, a wtedy, jak moja kuzynka, nawet z własnym bratem
nie mogła rozmawiać. Mężczyźni, wbrew obiegowym opiniom, też nie są tak głupi,
jak my, dziewczyny, myślimy, chodź prawdą jest, że wiadomych sytuacjach, męski
mózg przestaje pracować. Albo jak jest pijany. Oj. Lepiej czasami trzymać ich w
ryzach, żeby nie powiedzieli czegoś, czego nie chcemy wiedzieć. Chociaż nie są
aż tak zmienni jak kobiety, nie są też prości, więc uniwersalnej instrukcji
obsługi nie napiszesz, a szkoda. Bardzo by się taka przydała. Bo to wszystko
nie jest proste – jest bardzo, ale to bardzo trudne.
A pomimo to każda dziewczyna chce go mieć. Jak nie dla fejmu czy statusu na Facebooku, to dla
tego, że tak jest fajnie. Najlepiej, żeby przypominał mężczyznę z popularnej
literatury: kiedyś przystojnego amanta prawiącego wysublimowane komplementy,
później czarnowłosego bohatera harlequinów, ostatnimi czasy stuletniego
wampira, anioła, demona czy Obcego, albo, w bardziej klasycznej wersji,
Christiana Grey’a. Młode dziewczyny pchają się na motory swoich wilkołaków i
wojowników, odzianych w skóry i starannie wydziaranych, a starsze poddają się
rozkoszom BDSM; wszystkie marzą i szukają, ale jakoś sny się nie spełniają, chyba
tylko ten o bibliotece pełnej romansów, które w ostateczności zaspakajają
potrzebę posiadania chłopaka tylko na jakiś czas, bo książki się kończą, a
dziewczyna dalej jest sama.
Chcemy z tymi chłopakami przeżywać przygody: zjechać
pustynię i puszczę, pobić oceany czy chociaż skombinować jakiś spisek, albo
walczyć na śmierć i życie o ocalenie świata, co jest niezbędną rzeczą do
scementowania związku na wieczność. I już coraz rzadziej chcemy, żeby był po prostu zwykłym człowiekiem, bo normalności
jest bardzo dużo i już chyba każdemu się ona znudziła. To zadanie spełniają paranormal romance, gatunek z kilkoma
niezłymi i ciekawymi opowieściami oraz całą masą gniotów, przez co cierpią
tylko biedne drzewa, które się wycina, niszcząc przecież ekosystem (nie chcę,
żeby moje dzieci chodziły w maskach tlenowych). Czasem jednak nawet ja muszę
przyznać, że jakaś pisarka ma przebłyski geniuszu, co dla mnie jest jak
przywrócenie wiary w ludzkość, a każdy ma chwilę słabości, kiedy sięga po
książkę tylko w celach rozrywki lub głupich marzeń. Ale jakie wrażenia, chodzi
mi o te estetyczne, oprócz tego, opowieści te dostarczają czytelnikowi?
Clary nie miała chłopaka, tylko przyjaciela Simona i mamę. Nie poznała nigdy swojego ojca; był żołnierzem i zginął. Przynajmniej tak sądzi, bo pewnego dnia, wchodząc do klubu, zauważa facetów i dziewczynę, którzy … znikają. I robią różne dziwne rzeczy, których Clary nie rozumie. Ona ich też interesuje, bo przecież ich widzi. Jednak dopiero potem zaczynają się prawdziwe kłopoty, które rujnują dotychczasowe, zwykłe życie piętnastolatki – świat, którego wcześniej nie znała, tak bardzo różniący się od jej, a jak się okazuje, znajomy bardziej od tego, czym żyła dotychczas. Tajemnicze, straszliwe postacie, porwanie mamy, wampiry, wróże i demony, odwieczny wróg, który ostatecznie zniszczy wszystko, w co wierzyła dotychczas i znów wywróci zbliżające się już do normalności życie Clary o trzysta sześćdziesiąt stopni – Valentine, Nemezis świata Nocnych Łowów i losu tajemniczych przedmiotów, nazywanych Darami Anioła (jednym z nich jest kielich – czyżby Autorka znalazła Świętego Graala?), z którym więcej dziewczynę łączy i dzieli. Wydaje się od początku, że oparciem Clary będzie Jace, przystojny, jasnowłosy Nocny Łowca, który towarzyszy jej od początku, ale więzi, o których istnieniu nie wiedzieli, staną na przeszkodzie ich szczęściu. Celem książki, a właściwie serii, jaką rozpoczyna, jest odpowiedzenie na fundamentalne pytanie: czy Clary Fray, a właściwie Morgenstern (wow, jak satanistycznie! Pisarka nie ukrywa, że prawdziwe nazwisko bohaterki ma związek z samym Księciem Piekieł, bo to on, Niosący Światło, nazywany był Gwiazdą Poranną zanim upadł) poradzi sobie w całym bałaganie i uratuje świat, bo na niej spoczywa teraz największa odpowiedzialność…
Brzmi jak krótki opis fabuły filmu, prawda? Zaczynając
czytać książkę, nie podejrzewałam, że pisarka tak zapętli akcję, że na końcu
całkowicie zrujnuje wszystko, co napisała, doprowadzając wątki do takich
rozwiązań, że dojdziemy do smutnego wniosku, że nic nie podejrzewaliśmy, wręcz
myśleliśmy, że zakończenie będzie zupełnie inne. Byłam tym bardzo pozytywnie
zaskoczona, muszę przyznać, bo najczęściej już na początku wiem, co zdarzy się
dalej, mimo że nigdy nie praktykowałam wróżbiarstwa czy czegoś podobnego. Nawiązując
od zapętlonych wątków, mam dziwne wrażenie, że Autorka lubi poruszać temat
miłości między rodzeństwem, nieważne, czy przyrodnim czy naturalnym – czytałam
kiedyś takie opowiadanie w jakimś prymitywnym zbiorze opowiadań paranormal romance dla nastolatek, gdzie
opowiadanie pisarki właśnie miało podobny motyw. Rozumiem, że jak pisze się
dużo, to niektóre rzeczy wyjdą podobnie, szczególnie, że wszyscy pisarze mają
jakieś ulubione wątki, motywy lub postacie, które powielają zupełnie
nieświadomie, więc nie będę tu snuć moich teorii spiskowych, jakie od razu
tworzą się w mojej zniszczonej książkami głowie. Nie, nie, nie!
Jak zaznaczyłam wyżej, fabuła bardzo mi się spodobała,
aczkolwiek (rany, jak to mądrze brzmi!) na początku wiało banałem – z każdą
stroną, jak na porządną książkę przystało, było coraz bardziej pomysłowo i
ciekawie. Akcja się plątała, odkryte zostawało to, o czym wcześniej nikt by nie
przypuszczał, a na wierzch wychodziły nowe postacie i postępki z przeszłości,
które zaważą na losach Clary. Pisarka stopniowo wprowadzała także historię
rodziny Morgenstern, samych Darów Anioła i zaznajamiała czytelnika z sekretami
świata Nocnych Łowców – zaprzysiężonych i doskonałych zabójców demonów, których
ciała po śmierci trafiają do tytułowego Miasta Popiołów. W powieści dużo się
dzieje, bo nawet wtedy, kiedy główna bohaterka zaznajamiana jest ze zasadami
panującymi w świecie, w którym się znalazła i który od teraz będzie należał do
niej, są przerwy na szalone wyprawy motocyklem Jace’a (to akurat jest pomysł,
moim zdaniem, dość kiczowaty, albo ja mam alergię na przystojniaków w skórach i
na motorach, bo kojarzy mi się to z powieściami young adult), gonitwy i zabijanie demonów, których, jak się okazuje
jest mnóstwo i zagrażają także zwykłym śmiertelnikom. Nie mogę napisać, że
czytałam książkę z zapartym tchem albo że zarwałam przy niej noc, bo tak nie
było, jednak powieść nie należała do męczących – akcja toczyła się wartko i
nawet nie zauważyłam upływu czasu oraz zmniejszającej się liczby stron. Na to
wpływa też prosta i nienaganna konstrukcja powieści, nie meandrująca pomiędzy
westchnieniami bohaterki a smakiem chleba z dżemem, jaki jadła na śniadanie.
Autorka skupia się na konkretach, eksponując ciekawy pomysł, umiejętnie
podkręcając napięcie na finał, wtrącając ulubiony przez niektórych wątek
romantyczny i pomijając wydarzenia, które nie miałyby żadnego wpływu na akcję.
Tak! Wszystkie specjalistki od ciągnących się w nieskończoność romansideł i
wlokących się opowieści o sukience, jaką na bal wybierze przyjaciółka głównej
bohaterki, powinny nauczyć się nieco od Autorki tej książki.
Pomysł był, w świecie paranormal
romance i młodzieżowej fantastyki, bardzo świeży. To prawda, że istnieją
książki o tytułach takich jak Córka Łowcy
Demonów czy inne, ale jeszcze (chyba) nikt przed Autorką nie złożył tego
wszystkiego w spójny, ciekawy świat z własną historią i wieloma tajemnicami,
jakie krył. Mówię tu w szczególności o tytułowym Mieście, miejscu dziwnym,
strasznym i fascynującym, w którym z pewnością chciałabym się znaleźć i którego
historia mnie fascynuje. Przez te elementy książka bardziej skręca w stronę
fantastyki – a może nawet urban fantasy
- niż klasycznego paranormal romance,
mieszając oba gatunki, co świadczy o tym, że Autorka miała pomysł. I to bardzo
dobry, nawet jeśli chodzi o rozkwitającą, zdawałoby się, miłość Clary i Jace’a,
a także trójkącik miłosny z Simonem (który również mnie zaskoczył, bardziej,
niestety, negatywnie); w końcu jednak wątek ten ewoluuje do w kierunku
historii, jakiej nikt tu by się nie spodziewał. Muszę się jednak przyczepić do
szablonowego ujęcia historii głównej bohaterki, w sumie wiadomo już od
początku, że Clary jest kimś bardzo ważnym w całej tej dramie, skrywającym
piętno kogoś złego (to wiadomo od czasów Harry’ego Pottera i jego magicznej
blizny, jaką na pamiątkę pozostawił mu Voldemort), ale stojącej po stronie
dobra, nawet sprzeciwiającej się wszystkim, którzy są źli, bez względu na to,
kim oni dla niej są. To takie proste. A może dlatego przyjemne, że takie
proste?
Styl, jakim posługuje się Autorka jest prosty, ale
jednocześnie bardzo płynny i lekki, dlatego książkę czyta się szybko i nie
potrzebuje ona zbytniego zaangażowania szarych komórek czytelnika. Nie
komplikuje książki zbyt wielką liczbą kwiecistych metafor, ani też nie obraża
moich uczuć estetycznych potocznym i pełnym językowych wpadek tekstem, złożonym
tylko z samych dialogów. Dialogi brzmią dość naturalnie, bohaterowie – ku mojej
wielkiej uldze – nie wyrażają się jak roboty, ani też pisarka nie stara się wplątywać
stylizowaną na średniowieczną mowy, czy, o zgrozo, młodzieżowego slangu, który
zwykle okazuje się być bardzo daleki od tego rzeczywistego. Opisów dużo nie ma,
nie są one może zbyt plastyczne, jednak na tyle dobre, by choć przez chwilę
poczuć klimat opisywanych przez Autorkę miejsc i chociaż na chwilę uwierzyć w
istnienie różnego rodzaju demonów, które reagują na wygrywaną na fortepianie
melodyjkę, co w zupełności wystarczy, by przez chwilę odpocząć od cięższych
lektur i jeszcze gorszej rzeczywistości. Jedyne, do czego muszę się przyczepić,
to brak umiejętności opisywania scen dynamicznych; chaos, zbytnia opisowość i
nieporadność, charakteryzująca się w zbytnim używaniu tych wszystkich nagle i wtem, których pisarz pozbywa się razem z doświadczeniem. Zdaję
sobie jednak sprawę z tego, że jest nawet bardzo trudne dla bardzo
doświadczonych pisarzy, a instruktorom kreatywnego pisania bardzo trudno jest
nauczyć tego swoich podopiecznych – statyczne sceny wychodzą lepiej; opisując
na przykład ucieczkę musimy liczyć się z zarzutem otarcia się o kicz albo o to,
że czytelnik wszystkiego dobrze sobie nie wyobrazi.
Dużym zaskoczeniem był dla mnie wiek głównej bohaterki –
Clary ma zaledwie piętnaście lat. Mój dobry Boże, ja w jej wieku ze strachem
przemykałam ulicami mojego miasta tuż pod dwudziestej drugiej, patrząc, czy za
mną nie idzie jakiś tajemniczy cień, czy zza rogu nie wypadnie wampir, a po
drodze nie spotkam Czarnej Wołgi handlującej ludzkimi narządami. Już o
całowaniu się z chłopakiem nie mówię, choć pewna znajoma robiła już to w
drugiej klasie podstawówki, nie wspominając o tym, że dziewczyna sugerowała
Jace’owi coś więcej. W każdym razie, nie przyczepiając się do wieku, Clary była
zupełnie neutralną mi postacią, może dlatego, że była bardzo przeciętna, podobna
do wielu swoich nastoletnich kuzynek z innych powieści. Biedna, zagubiona,
targana strachem o najbliższych, powoli zakochująca się w Jace’u dziewczyna, która
nie wie, komu ufać i przez większość książki tak naprawdę nie wie, co się wokół
niej dzieje. Poza tym jest bardzo zwyczajna: zakochuje się, żartuje ze swoim
przyjacielem Simonem, chodzi na imprezy, nie ma żadnych skomplikowanych
problemów natury moralnej i filozoficznej, słowem, zachowuje się tak, jak
przystało na zwykłą nastolatkę chyba po to, żeby jej rówieśniczki łatwo się z
nią mogły utożsamić. Nie nosi dredów, nie mieszka w łódce, nie jest więc dla
mnie charakterystyczna i rozpoznawalna, brak jej też charakteru, by nie
pozostawiać w cieniu innych, znacznie ciekawszych postaci – Izabelle, Hodge,
Aleca no i gwiazdy programu – Jace’a, nie wspominając o Bardzo Złym Wujaszku
Valentine.
Jace spodobał się i mnie, choć na ogół nie lubię bohaterów
paranormal romance, którzy są w
dodatku blondynami i jeżdżą na motorach. Jace miał w sobie coś z zagubionego,
małego chłopca, co nawet nie ginęło w czasie bójek z demonami; coś delikatnego,
wrażliwego, mało męskiego, ale jednocześnie potrafi być opryskliwy i wredny,
popisywać się przed Clary.To ciekawa postać, o mocnym kręgosłupie moralnym i
dobrym charakterze, która na końcu staje się ciekawa i jeszcze bardziej
skomplikowana, gdy na jaw wychodzi jego pochodzenie i rodzinna historia, a
także okazuje się, kim dla niego jest Clary. Podziwiam go też za inteligencję,
tak rzadką u postaci w fantastyce dla młodzieży, zdrowy rozsądek i ochotę na
coś innego niż pocałowanie dziewczyny, na co ochotę ma większość bohaterów Pamiętników Wampirów i innych ciekawych
książek. Jakby dla kontrastu Autorka umieściła gdzieś niedaleko tajemniczego,
ciemnowłosego Aleca, o którym dowiadujemy się, że ma odmienną orientację
seksualną, co bardzo mnie zaintrygowało – wbrew pozorom rzadko na kartach tego
gatunku można spotkać się z homoseksualistą – i jest zakochany w Jace’u (cóż za
niespodzianka!). Isabella, przez większość książki opryskliwa i wojownicza
dziewczyna, co jest jej sposobem na okazywanie sympatii, to postać, jaką sama
chciałabym być, ewentualnie mieć taką przyjaciółkę jak ona. Wszystkie postacie
wyżej wymienione są nieźle skonstruowane, posiadające w sobie nieco życia,
oryginalności, kilka iskier, które na jakiś czas pozwalają uwierzyć w ich
istnienie w jakimś magicznym, innym świecie Instytutu. W tle przewija się
jeszcze zagadkowy Hogde, postać, która od początku budziła moje podejrzenia,
Simon, który od początku mnie irytował swoim mięczakowatym zachowaniem i
geniusz Zła, Valentine, który, co bardzo mnie zdziwiło, od początku śmierdział
kiczem i jakimś takim brakiem autentyczności, zupełnie jak zły Czarnoksiężnik z
bajki Jezioro Łabędzie… Co? Wybaczcie
mi, proszę, moje dziwnie skojarzenia. Ostatnio znalazłam karton na strychu z
moimi starymi bajkami. Przepraszam. W każdym razie Valentine wypadł zupełnie
nieprzekonująco, wprowadzając do książki mniej mroku, niżbym sobie tego życzyła
i bardzo nad tym boleję.
Czas przyszedł, by ocenić okładkę, co może być dość
trudne. Miałam już nawet pomysł, żeby na warsztat wziąć niekłopotliwe wydanie
filmowe bądź też wydanie pierwsze, ale wolałam nie odchodzić od mojego zwyczaju
opisywania moich wydań powieści, więc podjęłam się tego bardzo trudnego
zadania. Jak napisać, że kręcę moim łebkiem na nagi tors Jace’a i żebyście nie
poczuli się urażeni, albo nie pomyśleli, że poszłam w ślady Aleca i zmieniłam
orientację? Problem jednak w tym, że okładki w tym stylu wydają się kłopotliwe
nie tylko ze względów estetycznych, ale i światopoglądowych – trudno mi
akceptować nadmierny ekshibicjonizm w popkulturze, szczególnie w literaturze, w
której tego typu okładki mają zapewne przyciągnąć wzrok. Ale czy powinnam brać
to pod uwagę? To tylko moja bardzo subiektywna opinia, a nie uczciwa ocena
książki. Chociaż nawet nie biorąc tego pod uwagę okładka nie prezentuje się
niezbyt ciekawie – żółto-zielona kolorystyka nie wprowadza mroku tylko jakoś
gryzący nasze oczy chaos. Wspomiany wyżej tors Jace’a mieni się ciemnożółtymi
promieniami, a ktoś starannie wyrysował kontury jego tatuaży, natomiast na
piersi możemy przeczytać zachęcający kawałek emocjonalnej recenzji pani
Stephenie Meyer (tak, chętnie wysłałabym Panią do Valentine’a). Nagi Jace
kończy się w przyzwoitym miejscu, a za to możemy podziwiać utrzymane w bardzo
ciemnej kolorystyce wieżowce Nowego Jorku, gdzie rozgrywa się akcja, pod
którymi rozpościera się coś w rodzaju dołu z jakimiś widmowo zielonymi
kamieniami. Czy to tytułowe Miasto Kości czy Instytut? Ciężko powiedzieć, bo na
tym wszystkim ktoś napisał tytuł i nazwisko oraz imię Autorki. Cóż, jak na mój
gust, to wszystkiego za dużo i jeszcze te kolory. Co za dużo to nie zdrowo (a
tu wszystkiego jest za dużo), a i tak okładka w zupełności nie pasuje do książki
– przy niej okładka filmowa jest arcydziełem, chociaż Jace … w filmie … nie był
przystojny (teraz możecie mnie zabić).
Wiadomo, że kiedy okoliczności zmuszają nas do zabijania
demonów, najlepiej to robić z przystojniakiem, jak również sama być piękną i
wybraną przez liche, w sumie, przeznaczenie. A jeśli mamy ograniczone
możliwości zostaje nam siedzenie i czytanie w domu, przygoda przeżywana tylko w
wyobraźni. Jeśli chcecie, macie na to ochotę – bardzo proszę. Mózgu wam nie
zniszczy, bo to niezła literatura, ani gustu nie zepsuje, a odpoczynek do
cięższych rzeczy przyda się każdemu, tak samo jak skrócenie czasu podczas
wakacyjnych podróży z miejsca na miejsce. Tylko nie zapomnijcie nauczyć się kung
fu i kilku innych japońskich słów, żeby wasz demon ukryty w nauczycielu od
matematyki was nie zabił. Ja wracam do swoich światów, by jeszcze kiedyś,
kiedyś, może, tu wrócić i znów zapolować na demony z blond przystojniakiem
Jace’em.
Tytuł: „Miasto Kości”
Autor: Cassandra Clare
Moja ocena: 5/10
Mam czasami wrażenie, że ta saga jest już "przeżarta i przeżuta" na wszystkie strony, a ja sama przegapiłam moment, w którym rosła jej popularność. Nigdy nie byłam wielką fanką paranormal romance - zawsze bardziej wolałam "normalne życie".
OdpowiedzUsuńA mimo to - ciekawi mnie ten Jace! Naprawdę!
Czytałam. Książka nie najgorsza, ale szalu nie ma :)
OdpowiedzUsuńPierwsze dwa tomy są beznadziejne, ale potem jest lepiej. Polecam sięgnąć po ''Diabelskie Maszyny'' - ta seria jest o wiele lepsza od ''Darów Anioła''. ;)
OdpowiedzUsuńJa osobiście uwielbiam tą serię, lecz jeszcze przede mną ostatni tom, jednak myślę, ze się nie zawiodę. Polecam również Diabelskie Maszyny, od których nie można się oderwać.
OdpowiedzUsuńhttp://diamentowe-slowa.blogspot.com
Myślę, że seria rozkręca się dopiero w kolejnych częściach, bo pierwsza to debiut autorki i tak jak komentatorka wyżej polecam "Diabelskie maszyny".Według mnie też są o wiele lepsze niż "Dary anioła". :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
withcoffeeandbooks.blogspot.com
Dla mnie cała twórczość autorki jest taka nijaka. Mnie generalnie seria nie wciągnęła i nie zamierzam kontynuować swojej przygody z jakąkolwiek jej serią ;)
OdpowiedzUsuńTa seria jeszcze przede mną. Co prawda, mam pierwszy tom na półce, ale jakoś póki co, nie za bardzo mam ochotę po nią sięgać. Może kiedyś...
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubię to książkę :) Padłam, kiedy napisałaś, że wysłałabyś autorkę Zmierzchu do Valentin'a padłam xd pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubię tę serię i może kiedyś do niej wrócę
OdpowiedzUsuńCzytałam, ale średnio mi się podobała :?
OdpowiedzUsuńhttp://bookocholic.blogspot.com/
Fanką Cassandry Clare, bo, jak się może przekonasz, wszystkie jej książki są prawie na jedno kopyto (porównaj sobie opis najnowszego "Magisterium" z "Miasta kości"), ale czyta się całkiem przyjemnie i bardzo szybko. Ze swojej strony polecam "Diabelskie Maszyny" - również osadzone w świecie Nocnych Łowców, ale za to w epoce wiktoriańskiej (Jace się nie umywa do Willa ;)).
OdpowiedzUsuńmiedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Lubię serię "Dary Anioła" oraz trylogię "Diabelskie Maszyny" Cassandry Clare. Na początku rzeczywiście książka nie przyciąga jakoś szczególnie czytelnika. Mnie to kojarzyło się po części ze "Zmierzchem". Do następnej części ("Miasto Popiołów") powróciłam dopiero po kilku latach. Chociaż seria jakoś genialna nie jest.
OdpowiedzUsuńTeraz, gdy odświeżam sobie wszystkie tomy widzę parę mankamentów i oklepanych schematów, ale kiedyś - dwa, trzy lata temu pochłonęłam wszystkie książki Clare wydane w Polsce za jednym zamachem i zakochałam się w czytaniu. To właśnie sentyment do tych książek mimo słabszych momentów sprawia, że są ponad resztą i nadal górują w czołówce "naj" :))
OdpowiedzUsuńA ja nie przeczytam, nie lubię takich serii. Jedynie co to uwielbiam Igrzyska Śmierci, reszta to dla mnie jedno i to samo.
OdpowiedzUsuńPodrawiam, Insane z przy-goracej-herbacie.blogspot.com
Nigdy nie miałam ochoty zabierać się za książki, które poleca pani Stephenie Meyer (raz to zrobiłam i później żałowałam), ani za takie, którymi zachwycają się masy młodych dziewczyn, z doświadczenia wiem, że to nie zawsze się opłaca. Dlatego nigdy mnie do tej książki specjalnie nie ciągnęło. Po Twojej recenzji będę się musiała zastanowić czy przeczytać. Bardzo dobra i treściwa recenzja :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Fanny http://buszujacawsrodksiazek.blogspot.com
jakiś czas temu przeczytałam chyba 3 albo 4 części z tej serii i rzeczywiście, życia nie zmieniają, ale też nie nudzą. Troszkę banalne ale dało się przeżyć :) + świetnie napisana recenzja!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mi się tam za to to bardzo podobało, ale to chyba ze względu na to, że przeczekałam tą "falę" jej popularności. Jakoś im bardziej seria popularna tym gorzej mi się ją czyta. Ale teraz jestem już na 3 tomie i nadal nie mam dość. Zaczyna się robić coraz ciekawiej i raczej nie spocznę póki jej nie skończę. Co do okładki... no proszę Cię naga klata Jace'a to dobra klata chociaż bardziej bym wolała klatę Aleca *team Alec*
OdpowiedzUsuńJak dla mnie - wiek bohaterek paranormal romance jest wielką zagadką. Powinny być ona starsze bo i tak się zachowują i na takie wyglądają :)
OdpowiedzUsuńJa się może nie wypowiadam, co ja robiłam w wieku 15 lat, skoro już w wieku 14 miałam chłopaka (z którym jestem do teraz, więc nie jest źle, a teraz mam 17) ^^
OdpowiedzUsuńCzytając Twoją recenzję mam tylko jeszcze bardziej ochotę książkę przeczytać. ^^
Kompletnie nie moja tematyka i raczej tę serię omijam z daleka;)
OdpowiedzUsuńKiedyś uwielbiałam, obecnie zaś wspominam z sentymentem i uśmiechem na ustach ;) Przyjemna seria, ot co.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Już trochę minęło odkąd mam tą lekturę za sobą, ale nadal pamiętam, że pierwsza część zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Niestety z każdą kolejną częścią ta seria zaczęła podobać mi się zdecydowanie mniej.
OdpowiedzUsuńrecenzje-starlight.blogspot.com