sobota, 13 czerwca 2015

Polując na demony z przystojniakiem. Recenzja książki



Trudno mieć chłopaka. Wokół krąży mnóstwo zazdrosnych dziewuch, każda ponętna i modnie ubrana, a mężczyzna najczęściej nie ma tak zwanej żelaznej woli i nawet nie wie, że jest przedmiotem sprytnych gierek dziewcząt, zazdrosnych na przykład o tak abstrakcyjne rzeczy jak lepsza ocena z jakiegoś przedmiotu. Trudno go kontrolować. Każdy ma jakieś umiejętności informatyczne, bo nawet siedmioletnie dziecko wie, jak wyczyścić historię przeglądania, a nie każda dziewczyna jest Sherlockiem Holmesem. Czasami są zazdrośni o własne wybranki, a wtedy, jak moja kuzynka, nawet z własnym bratem nie mogła rozmawiać. Mężczyźni, wbrew obiegowym opiniom, też nie są tak głupi, jak my, dziewczyny, myślimy, chodź prawdą jest, że wiadomych sytuacjach, męski mózg przestaje pracować. Albo jak jest pijany. Oj. Lepiej czasami trzymać ich w ryzach, żeby nie powiedzieli czegoś, czego nie chcemy wiedzieć. Chociaż nie są aż tak zmienni jak kobiety, nie są też prości, więc uniwersalnej instrukcji obsługi nie napiszesz, a szkoda. Bardzo by się taka przydała. Bo to wszystko nie jest proste – jest bardzo, ale to bardzo trudne. 

A pomimo to każda dziewczyna chce go mieć. Jak nie dla fejmu czy statusu na Facebooku, to dla tego, że tak jest fajnie. Najlepiej, żeby przypominał mężczyznę z popularnej literatury: kiedyś przystojnego amanta prawiącego wysublimowane komplementy, później czarnowłosego bohatera harlequinów, ostatnimi czasy stuletniego wampira, anioła, demona czy Obcego, albo, w bardziej klasycznej wersji, Christiana Grey’a. Młode dziewczyny pchają się na motory swoich wilkołaków i wojowników, odzianych w skóry i starannie wydziaranych, a starsze poddają się rozkoszom BDSM; wszystkie marzą i szukają, ale jakoś sny się nie spełniają, chyba tylko ten o bibliotece pełnej romansów, które w ostateczności zaspakajają potrzebę posiadania chłopaka tylko na jakiś czas, bo książki się kończą, a dziewczyna dalej jest sama. 

Chcemy z tymi chłopakami przeżywać przygody: zjechać pustynię i puszczę, pobić oceany czy chociaż skombinować jakiś spisek, albo walczyć na śmierć i życie o ocalenie świata, co jest niezbędną rzeczą do scementowania związku na wieczność. I już coraz rzadziej chcemy, żeby był  po prostu zwykłym człowiekiem, bo normalności jest bardzo dużo i już chyba każdemu się ona znudziła. To zadanie spełniają paranormal romance, gatunek z kilkoma niezłymi i ciekawymi opowieściami oraz całą masą gniotów, przez co cierpią tylko biedne drzewa, które się wycina, niszcząc przecież ekosystem (nie chcę, żeby moje dzieci chodziły w maskach tlenowych). Czasem jednak nawet ja muszę przyznać, że jakaś pisarka ma przebłyski geniuszu, co dla mnie jest jak przywrócenie wiary w ludzkość, a każdy ma chwilę słabości, kiedy sięga po książkę tylko w celach rozrywki lub głupich marzeń. Ale jakie wrażenia, chodzi mi o te estetyczne, oprócz tego, opowieści te dostarczają czytelnikowi?

Clary nie miała chłopaka, tylko przyjaciela Simona i mamę. Nie poznała nigdy swojego ojca; był żołnierzem i zginął. Przynajmniej tak sądzi, bo pewnego dnia, wchodząc do klubu, zauważa facetów i dziewczynę, którzy … znikają. I robią różne dziwne rzeczy, których Clary nie rozumie. Ona ich też interesuje, bo przecież ich widzi. Jednak dopiero potem zaczynają się prawdziwe kłopoty, które rujnują dotychczasowe, zwykłe życie piętnastolatki – świat, którego wcześniej nie znała, tak bardzo różniący się od jej, a jak się okazuje, znajomy bardziej od tego, czym żyła dotychczas. Tajemnicze, straszliwe postacie, porwanie mamy, wampiry, wróże i demony, odwieczny wróg, który ostatecznie zniszczy wszystko, w co wierzyła dotychczas i znów wywróci zbliżające się już do normalności życie Clary o trzysta sześćdziesiąt stopni – Valentine, Nemezis świata Nocnych Łowów i losu tajemniczych przedmiotów, nazywanych Darami Anioła (jednym z nich jest kielich – czyżby Autorka znalazła Świętego Graala?), z którym więcej dziewczynę łączy i dzieli. Wydaje się od początku, że oparciem Clary będzie Jace, przystojny, jasnowłosy Nocny Łowca, który towarzyszy jej od początku, ale więzi, o których istnieniu nie wiedzieli, staną na przeszkodzie ich szczęściu. Celem książki, a właściwie serii, jaką rozpoczyna, jest odpowiedzenie na fundamentalne pytanie: czy Clary Fray, a właściwie Morgenstern (wow, jak satanistycznie! Pisarka nie ukrywa, że prawdziwe nazwisko bohaterki ma związek z samym Księciem Piekieł, bo to on, Niosący Światło, nazywany był Gwiazdą Poranną zanim upadł) poradzi sobie w całym bałaganie i uratuje świat, bo na niej spoczywa teraz największa odpowiedzialność… 

Brzmi jak krótki opis fabuły filmu, prawda? Zaczynając czytać książkę, nie podejrzewałam, że pisarka tak zapętli akcję, że na końcu całkowicie zrujnuje wszystko, co napisała, doprowadzając wątki do takich rozwiązań, że dojdziemy do smutnego wniosku, że nic nie podejrzewaliśmy, wręcz myśleliśmy, że zakończenie będzie zupełnie inne. Byłam tym bardzo pozytywnie zaskoczona, muszę przyznać, bo najczęściej już na początku wiem, co zdarzy się dalej, mimo że nigdy nie praktykowałam wróżbiarstwa czy czegoś podobnego. Nawiązując od zapętlonych wątków, mam dziwne wrażenie, że Autorka lubi poruszać temat miłości między rodzeństwem, nieważne, czy przyrodnim czy naturalnym – czytałam kiedyś takie opowiadanie w jakimś prymitywnym zbiorze opowiadań paranormal romance dla nastolatek, gdzie opowiadanie pisarki właśnie miało podobny motyw. Rozumiem, że jak pisze się dużo, to niektóre rzeczy wyjdą podobnie, szczególnie, że wszyscy pisarze mają jakieś ulubione wątki, motywy lub postacie, które powielają zupełnie nieświadomie, więc nie będę tu snuć moich teorii spiskowych, jakie od razu tworzą się w mojej zniszczonej książkami głowie. Nie, nie, nie! 

Jak zaznaczyłam wyżej, fabuła bardzo mi się spodobała, aczkolwiek (rany, jak to mądrze brzmi!) na początku wiało banałem – z każdą stroną, jak na porządną książkę przystało, było coraz bardziej pomysłowo i ciekawie. Akcja się plątała, odkryte zostawało to, o czym wcześniej nikt by nie przypuszczał, a na wierzch wychodziły nowe postacie i postępki z przeszłości, które zaważą na losach Clary. Pisarka stopniowo wprowadzała także historię rodziny Morgenstern, samych Darów Anioła i zaznajamiała czytelnika z sekretami świata Nocnych Łowców – zaprzysiężonych i doskonałych zabójców demonów, których ciała po śmierci trafiają do tytułowego Miasta Popiołów. W powieści dużo się dzieje, bo nawet wtedy, kiedy główna bohaterka zaznajamiana jest ze zasadami panującymi w świecie, w którym się znalazła i który od teraz będzie należał do niej, są przerwy na szalone wyprawy motocyklem Jace’a (to akurat jest pomysł, moim zdaniem, dość kiczowaty, albo ja mam alergię na przystojniaków w skórach i na motorach, bo kojarzy mi się to z powieściami young adult), gonitwy i zabijanie demonów, których, jak się okazuje jest mnóstwo i zagrażają także zwykłym śmiertelnikom. Nie mogę napisać, że czytałam książkę z zapartym tchem albo że zarwałam przy niej noc, bo tak nie było, jednak powieść nie należała do męczących – akcja toczyła się wartko i nawet nie zauważyłam upływu czasu oraz zmniejszającej się liczby stron. Na to wpływa też prosta i nienaganna konstrukcja powieści, nie meandrująca pomiędzy westchnieniami bohaterki a smakiem chleba z dżemem, jaki jadła na śniadanie. Autorka skupia się na konkretach, eksponując ciekawy pomysł, umiejętnie podkręcając napięcie na finał, wtrącając ulubiony przez niektórych wątek romantyczny i pomijając wydarzenia, które nie miałyby żadnego wpływu na akcję. Tak! Wszystkie specjalistki od ciągnących się w nieskończoność romansideł i wlokących się opowieści o sukience, jaką na bal wybierze przyjaciółka głównej bohaterki, powinny nauczyć się nieco od Autorki tej książki. 

Pomysł był, w świecie paranormal romance i młodzieżowej fantastyki, bardzo świeży. To prawda, że istnieją książki o tytułach takich jak Córka Łowcy Demonów czy inne, ale jeszcze (chyba) nikt przed Autorką nie złożył tego wszystkiego w spójny, ciekawy świat z własną historią i wieloma tajemnicami, jakie krył. Mówię tu w szczególności o tytułowym Mieście, miejscu dziwnym, strasznym i fascynującym, w którym z pewnością chciałabym się znaleźć i którego historia mnie fascynuje. Przez te elementy książka bardziej skręca w stronę fantastyki – a może nawet urban fantasy - niż klasycznego paranormal romance, mieszając oba gatunki, co świadczy o tym, że Autorka miała pomysł. I to bardzo dobry, nawet jeśli chodzi o rozkwitającą, zdawałoby się, miłość Clary i Jace’a, a także trójkącik miłosny z Simonem (który również mnie zaskoczył, bardziej, niestety, negatywnie); w końcu jednak wątek ten ewoluuje do w kierunku historii, jakiej nikt tu by się nie spodziewał. Muszę się jednak przyczepić do szablonowego ujęcia historii głównej bohaterki, w sumie wiadomo już od początku, że Clary jest kimś bardzo ważnym w całej tej dramie, skrywającym piętno kogoś złego (to wiadomo od czasów Harry’ego Pottera i jego magicznej blizny, jaką na pamiątkę pozostawił mu Voldemort), ale stojącej po stronie dobra, nawet sprzeciwiającej się wszystkim, którzy są źli, bez względu na to, kim oni dla niej są. To takie proste. A może dlatego przyjemne, że takie proste? 

Styl, jakim posługuje się Autorka jest prosty, ale jednocześnie bardzo płynny i lekki, dlatego książkę czyta się szybko i nie potrzebuje ona zbytniego zaangażowania szarych komórek czytelnika. Nie komplikuje książki zbyt wielką liczbą kwiecistych metafor, ani też nie obraża moich uczuć estetycznych potocznym i pełnym językowych wpadek tekstem, złożonym tylko z samych dialogów. Dialogi brzmią dość naturalnie, bohaterowie – ku mojej wielkiej uldze – nie wyrażają się jak roboty, ani też pisarka nie stara się wplątywać stylizowaną na średniowieczną mowy, czy, o zgrozo, młodzieżowego slangu, który zwykle okazuje się być bardzo daleki od tego rzeczywistego. Opisów dużo nie ma, nie są one może zbyt plastyczne, jednak na tyle dobre, by choć przez chwilę poczuć klimat opisywanych przez Autorkę miejsc i chociaż na chwilę uwierzyć w istnienie różnego rodzaju demonów, które reagują na wygrywaną na fortepianie melodyjkę, co w zupełności wystarczy, by przez chwilę odpocząć od cięższych lektur i jeszcze gorszej rzeczywistości. Jedyne, do czego muszę się przyczepić, to brak umiejętności opisywania scen dynamicznych; chaos, zbytnia opisowość i nieporadność, charakteryzująca się w zbytnim używaniu tych wszystkich nagle i wtem, których pisarz pozbywa się razem z doświadczeniem. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że jest nawet bardzo trudne dla bardzo doświadczonych pisarzy, a instruktorom kreatywnego pisania bardzo trudno jest nauczyć tego swoich podopiecznych – statyczne sceny wychodzą lepiej; opisując na przykład ucieczkę musimy liczyć się z zarzutem otarcia się o kicz albo o to, że czytelnik wszystkiego dobrze sobie nie wyobrazi. 

Dużym zaskoczeniem był dla mnie wiek głównej bohaterki – Clary ma zaledwie piętnaście lat. Mój dobry Boże, ja w jej wieku ze strachem przemykałam ulicami mojego miasta tuż pod dwudziestej drugiej, patrząc, czy za mną nie idzie jakiś tajemniczy cień, czy zza rogu nie wypadnie wampir, a po drodze nie spotkam Czarnej Wołgi handlującej ludzkimi narządami. Już o całowaniu się z chłopakiem nie mówię, choć pewna znajoma robiła już to w drugiej klasie podstawówki, nie wspominając o tym, że dziewczyna sugerowała Jace’owi coś więcej. W każdym razie, nie przyczepiając się do wieku, Clary była zupełnie neutralną mi postacią, może dlatego, że była bardzo przeciętna, podobna do wielu swoich nastoletnich kuzynek z innych powieści. Biedna, zagubiona, targana strachem o najbliższych, powoli zakochująca się w Jace’u dziewczyna, która nie wie, komu ufać i przez większość książki tak naprawdę nie wie, co się wokół niej dzieje. Poza tym jest bardzo zwyczajna: zakochuje się, żartuje ze swoim przyjacielem Simonem, chodzi na imprezy, nie ma żadnych skomplikowanych problemów natury moralnej i filozoficznej, słowem, zachowuje się tak, jak przystało na zwykłą nastolatkę chyba po to, żeby jej rówieśniczki łatwo się z nią mogły utożsamić. Nie nosi dredów, nie mieszka w łódce, nie jest więc dla mnie charakterystyczna i rozpoznawalna, brak jej też charakteru, by nie pozostawiać w cieniu innych, znacznie ciekawszych postaci – Izabelle, Hodge, Aleca no i gwiazdy programu – Jace’a, nie wspominając o Bardzo Złym Wujaszku Valentine. 

Jace spodobał się i mnie, choć na ogół nie lubię bohaterów paranormal romance, którzy są w dodatku blondynami i jeżdżą na motorach. Jace miał w sobie coś z zagubionego, małego chłopca, co nawet nie ginęło w czasie bójek z demonami; coś delikatnego, wrażliwego, mało męskiego, ale jednocześnie potrafi być opryskliwy i wredny, popisywać się przed Clary.To ciekawa postać, o mocnym kręgosłupie moralnym i dobrym charakterze, która na końcu staje się ciekawa i jeszcze bardziej skomplikowana, gdy na jaw wychodzi jego pochodzenie i rodzinna historia, a także okazuje się, kim dla niego jest Clary. Podziwiam go też za inteligencję, tak rzadką u postaci w fantastyce dla młodzieży, zdrowy rozsądek i ochotę na coś innego niż pocałowanie dziewczyny, na co ochotę ma większość bohaterów Pamiętników Wampirów i innych ciekawych książek. Jakby dla kontrastu Autorka umieściła gdzieś niedaleko tajemniczego, ciemnowłosego Aleca, o którym dowiadujemy się, że ma odmienną orientację seksualną, co bardzo mnie zaintrygowało – wbrew pozorom rzadko na kartach tego gatunku można spotkać się z homoseksualistą – i jest zakochany w Jace’u (cóż za niespodzianka!). Isabella, przez większość książki opryskliwa i wojownicza dziewczyna, co jest jej sposobem na okazywanie sympatii, to postać, jaką sama chciałabym być, ewentualnie mieć taką przyjaciółkę jak ona. Wszystkie postacie wyżej wymienione są nieźle skonstruowane, posiadające w sobie nieco życia, oryginalności, kilka iskier, które na jakiś czas pozwalają uwierzyć w ich istnienie w jakimś magicznym, innym świecie Instytutu. W tle przewija się jeszcze zagadkowy Hogde, postać, która od początku budziła moje podejrzenia, Simon, który od początku mnie irytował swoim mięczakowatym zachowaniem i geniusz Zła, Valentine, który, co bardzo mnie zdziwiło, od początku śmierdział kiczem i jakimś takim brakiem autentyczności, zupełnie jak zły Czarnoksiężnik z bajki Jezioro Łabędzie… Co? Wybaczcie mi, proszę, moje dziwnie skojarzenia. Ostatnio znalazłam karton na strychu z moimi starymi bajkami. Przepraszam. W każdym razie Valentine wypadł zupełnie nieprzekonująco, wprowadzając do książki mniej mroku, niżbym sobie tego życzyła i bardzo nad tym boleję. 

Czas przyszedł, by ocenić okładkę, co może być dość trudne. Miałam już nawet pomysł, żeby na warsztat wziąć niekłopotliwe wydanie filmowe bądź też wydanie pierwsze, ale wolałam nie odchodzić od mojego zwyczaju opisywania moich wydań powieści, więc podjęłam się tego bardzo trudnego zadania. Jak napisać, że kręcę moim łebkiem na nagi tors Jace’a i żebyście nie poczuli się urażeni, albo nie pomyśleli, że poszłam w ślady Aleca i zmieniłam orientację? Problem jednak w tym, że okładki w tym stylu wydają się kłopotliwe nie tylko ze względów estetycznych, ale i światopoglądowych – trudno mi akceptować nadmierny ekshibicjonizm w popkulturze, szczególnie w literaturze, w której tego typu okładki mają zapewne przyciągnąć wzrok. Ale czy powinnam brać to pod uwagę? To tylko moja bardzo subiektywna opinia, a nie uczciwa ocena książki. Chociaż nawet nie biorąc tego pod uwagę okładka nie prezentuje się niezbyt ciekawie – żółto-zielona kolorystyka nie wprowadza mroku tylko jakoś gryzący nasze oczy chaos. Wspomiany wyżej tors Jace’a mieni się ciemnożółtymi promieniami, a ktoś starannie wyrysował kontury jego tatuaży, natomiast na piersi możemy przeczytać zachęcający kawałek emocjonalnej recenzji pani Stephenie Meyer (tak, chętnie wysłałabym Panią do Valentine’a). Nagi Jace kończy się w przyzwoitym miejscu, a za to możemy podziwiać utrzymane w bardzo ciemnej kolorystyce wieżowce Nowego Jorku, gdzie rozgrywa się akcja, pod którymi rozpościera się coś w rodzaju dołu z jakimiś widmowo zielonymi kamieniami. Czy to tytułowe Miasto Kości czy Instytut? Ciężko powiedzieć, bo na tym wszystkim ktoś napisał tytuł i nazwisko oraz imię Autorki. Cóż, jak na mój gust, to wszystkiego za dużo i jeszcze te kolory. Co za dużo to nie zdrowo (a tu wszystkiego jest za dużo), a i tak okładka w zupełności nie pasuje do książki – przy niej okładka filmowa jest arcydziełem, chociaż Jace … w filmie … nie był przystojny (teraz możecie mnie zabić). 

Wiadomo, że kiedy okoliczności zmuszają nas do zabijania demonów, najlepiej to robić z przystojniakiem, jak również sama być piękną i wybraną przez liche, w sumie, przeznaczenie. A jeśli mamy ograniczone możliwości zostaje nam siedzenie i czytanie w domu, przygoda przeżywana tylko w wyobraźni. Jeśli chcecie, macie na to ochotę – bardzo proszę. Mózgu wam nie zniszczy, bo to niezła literatura, ani gustu nie zepsuje, a odpoczynek do cięższych rzeczy przyda się każdemu, tak samo jak skrócenie czasu podczas wakacyjnych podróży z miejsca na miejsce. Tylko nie zapomnijcie nauczyć się kung fu i kilku innych japońskich słów, żeby wasz demon ukryty w nauczycielu od matematyki was nie zabił. Ja wracam do swoich światów, by jeszcze kiedyś, kiedyś, może, tu wrócić i znów zapolować na demony z blond przystojniakiem Jace’em.

Tytuł: „Miasto Kości”
Autor: Cassandra Clare
Moja ocena: 5/10 

22 komentarze :

  1. Mam czasami wrażenie, że ta saga jest już "przeżarta i przeżuta" na wszystkie strony, a ja sama przegapiłam moment, w którym rosła jej popularność. Nigdy nie byłam wielką fanką paranormal romance - zawsze bardziej wolałam "normalne życie".
    A mimo to - ciekawi mnie ten Jace! Naprawdę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam. Książka nie najgorsza, ale szalu nie ma :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwsze dwa tomy są beznadziejne, ale potem jest lepiej. Polecam sięgnąć po ''Diabelskie Maszyny'' - ta seria jest o wiele lepsza od ''Darów Anioła''. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja osobiście uwielbiam tą serię, lecz jeszcze przede mną ostatni tom, jednak myślę, ze się nie zawiodę. Polecam również Diabelskie Maszyny, od których nie można się oderwać.

    http://diamentowe-slowa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Myślę, że seria rozkręca się dopiero w kolejnych częściach, bo pierwsza to debiut autorki i tak jak komentatorka wyżej polecam "Diabelskie maszyny".Według mnie też są o wiele lepsze niż "Dary anioła". :)

    Pozdrawiam
    withcoffeeandbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie cała twórczość autorki jest taka nijaka. Mnie generalnie seria nie wciągnęła i nie zamierzam kontynuować swojej przygody z jakąkolwiek jej serią ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ta seria jeszcze przede mną. Co prawda, mam pierwszy tom na półce, ale jakoś póki co, nie za bardzo mam ochotę po nią sięgać. Może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja bardzo lubię to książkę :) Padłam, kiedy napisałaś, że wysłałabyś autorkę Zmierzchu do Valentin'a padłam xd pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja bardzo lubię tę serię i może kiedyś do niej wrócę

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam, ale średnio mi się podobała :?

    http://bookocholic.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Fanką Cassandry Clare, bo, jak się może przekonasz, wszystkie jej książki są prawie na jedno kopyto (porównaj sobie opis najnowszego "Magisterium" z "Miasta kości"), ale czyta się całkiem przyjemnie i bardzo szybko. Ze swojej strony polecam "Diabelskie Maszyny" - również osadzone w świecie Nocnych Łowców, ale za to w epoce wiktoriańskiej (Jace się nie umywa do Willa ;)).
    miedzysklejonymikartkami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Lubię serię "Dary Anioła" oraz trylogię "Diabelskie Maszyny" Cassandry Clare. Na początku rzeczywiście książka nie przyciąga jakoś szczególnie czytelnika. Mnie to kojarzyło się po części ze "Zmierzchem". Do następnej części ("Miasto Popiołów") powróciłam dopiero po kilku latach. Chociaż seria jakoś genialna nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  13. Teraz, gdy odświeżam sobie wszystkie tomy widzę parę mankamentów i oklepanych schematów, ale kiedyś - dwa, trzy lata temu pochłonęłam wszystkie książki Clare wydane w Polsce za jednym zamachem i zakochałam się w czytaniu. To właśnie sentyment do tych książek mimo słabszych momentów sprawia, że są ponad resztą i nadal górują w czołówce "naj" :))

    OdpowiedzUsuń
  14. A ja nie przeczytam, nie lubię takich serii. Jedynie co to uwielbiam Igrzyska Śmierci, reszta to dla mnie jedno i to samo.

    Podrawiam, Insane z przy-goracej-herbacie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Nigdy nie miałam ochoty zabierać się za książki, które poleca pani Stephenie Meyer (raz to zrobiłam i później żałowałam), ani za takie, którymi zachwycają się masy młodych dziewczyn, z doświadczenia wiem, że to nie zawsze się opłaca. Dlatego nigdy mnie do tej książki specjalnie nie ciągnęło. Po Twojej recenzji będę się musiała zastanowić czy przeczytać. Bardzo dobra i treściwa recenzja :)
    Pozdrawiam serdecznie!
    Fanny http://buszujacawsrodksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  16. jakiś czas temu przeczytałam chyba 3 albo 4 części z tej serii i rzeczywiście, życia nie zmieniają, ale też nie nudzą. Troszkę banalne ale dało się przeżyć :) + świetnie napisana recenzja!

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  17. Mi się tam za to to bardzo podobało, ale to chyba ze względu na to, że przeczekałam tą "falę" jej popularności. Jakoś im bardziej seria popularna tym gorzej mi się ją czyta. Ale teraz jestem już na 3 tomie i nadal nie mam dość. Zaczyna się robić coraz ciekawiej i raczej nie spocznę póki jej nie skończę. Co do okładki... no proszę Cię naga klata Jace'a to dobra klata chociaż bardziej bym wolała klatę Aleca *team Alec*

    OdpowiedzUsuń
  18. Jak dla mnie - wiek bohaterek paranormal romance jest wielką zagadką. Powinny być ona starsze bo i tak się zachowują i na takie wyglądają :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja się może nie wypowiadam, co ja robiłam w wieku 15 lat, skoro już w wieku 14 miałam chłopaka (z którym jestem do teraz, więc nie jest źle, a teraz mam 17) ^^
    Czytając Twoją recenzję mam tylko jeszcze bardziej ochotę książkę przeczytać. ^^

    OdpowiedzUsuń
  20. Kompletnie nie moja tematyka i raczej tę serię omijam z daleka;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Kiedyś uwielbiałam, obecnie zaś wspominam z sentymentem i uśmiechem na ustach ;) Przyjemna seria, ot co.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. Już trochę minęło odkąd mam tą lekturę za sobą, ale nadal pamiętam, że pierwsza część zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Niestety z każdą kolejną częścią ta seria zaczęła podobać mi się zdecydowanie mniej.
    recenzje-starlight.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!