Literatura, na której się wychowałam, daleka była od
epoki, w której przyszło mi żyć – chyba dlatego, że moja Mama nigdy nie
nadążała za popularnymi wtedy książkowymi trendami, zresztą i tak znałam tamten
kanon: Barbie, W.I.T.C.H i Winx, ale jakoś – poza wykłócaniem z koleżankami,
która będzie Cornelią i oglądaniu wieczorynek o Kubusiu Puchatku – nie ciągnęło
mnie do tego typu literatury. Kiedy byłam zupełnie mała, zamęczałam Mamę
prośbami o wiersze klasyków baśni polskich (Tuwimie, czytałam niedawno twój Bal w Operze; jakie to odległe od twoich
niewinnych wierszyków!), ale prawdziwa epoka baśni zaczęła się wraz z książkową
adaptacją Jeziora Łabędziego i Dziadka do orzechów, sfatygowanym już
tomem Bajarka opowiada i baśniami
duńskiego magika epoki romantyzmu – Hansa Christiana Andersena, którego
opowieści o Brzydkim Kaczątku, Małej Syrence, Kaju i Gerdzie oraz Elizie (w
pięknie ilustrowanym tomie wydawnictwa Elipsa z końca poprzedniego wieku) już
wiele razy rozdarły moje małe serce (i robią to do dziś). To właśnie temu
człowiekowi zawdzięczam magię mojego dzieciństwa i zaszczepienie we mnie
eskapizmu.
Wypadałoby poznać więc tę postać bliżej, prawda? Przez te
wszystkie jednak lata nie byłam na to gotowa, bojąc się zniszczenia nimbu
magii, jaki unosił się nad moim dzieciństwem, poznania mniej lub bardziej
prawdziwego portretu tej postaci, obdartej z czaru bajek, dzięki którym
wyjątkowo miło wspominam swoje dziecięce lata. Nierzadko zdarzało się przecież,
że dany autor był zupełnie innym człowiekiem, niż moglibyśmy wywnioskować z
lektury jego książek, nawet tych bardziej osobistych, co okazywało się dopiero
podczas czytania biografii.
Ale czy biografie zawsze są szczere? Nawet opisując ogórka
czy cegłę nie można zapobiec chociaż maleńkim sugestiom dotyczących naszych
obiektywnych poglądów, a co dopiero człowieka! Pisząc biografię pomijamy
szczegóły, które wydają się nam nieistotne, ale dla opisywanej postaci wydałyby
ważnymi sprawami; czasami musimy się tylko domyślać motywacji, nie widząc
jasnych związków przyczynowo-skutkowych; niekiedy niesprawiedliwie kogoś ocenić
lub – świadomie lub nie – kogoś wybielić. To jak poznać człowieka, dotrzeć do
jego najważniejszych myśli, poczuć, że dana osoba jest naszym przyjacielem, kimś dobrze znanym, a
jednocześnie ulubionym pisarzem? Chyba nie do się tego nigdy do końca nie
dowiemy, bo sami siebie znamy tylko trochę, już o innych nie mówiąc, ale
istnieje jeden sposób, by znaleźć się bliżej celu…
W tym miejscu zaznaczam, że Autorowi należy się wielki
szacunek – trzeba naprawdę żelaznej konsekwencji i samozapracia, by codziennie notować coś w swoim dzienniku, tworząc
z tego czterotomowe dzieło, z czego w Polsce wydrukowano tylko jedną czwartą
(tomiszcze ma osiemset stronic) Notować bieg swoich myśli, wydarzenia wokół, nawet
przebywając w podróży, zwierzać się papierowi ze swoich problemów – w
szczególności tych zdrowotnych (Andersen był wielkim hipochondrykiem, bo kto
pisałby w dzienniku o bólu zębów, nie mówiąc o problemach z moczem i kałem?) i
czasem bardzo intymnych problemów, chociaż pisarz od pewnego momentu miał
świadomość, że jego dzienniki wyjdą drukiem. Już samo to sprawia, że jestem pod
wrażeniem. Pozostaje tylko pytanie: dlaczego? Czy chciał opowiedzieć o swoim życiu
innym? Napisał przecież autobiografię, zatytułowaną Baśń mojego życia. Może chodziło o sam akt pisania, zebrania myśli,
uporządkowania ich, stworzenia jakiegoś tekstu, poszukiwania siebie w zgiełku
tego wszystkiego wokół, zwanego życiem? A może tak po prostu – na pytanie o cel
tworzenia dziennika musi odpowiedzieć sobie każdy, kto go pisze, inaczej nie
będzie wychodzić dobrze.
Jaka postać wyłania się z notatek? Dziwna. Malownicza,
niezwykła. Pełna sprzeczności, kontrastów, zalet i wad. Andersen kochał kobiety
i bał się seksu, cierpiał na melancholię i był świadomy swojego niezwykłego
awansu społecznego z syna praczki na człowieka, z którym pod rękę chadzali
królowie i książęta; cierpiał i cieszył się, wytrwale podróżował i tak naprawdę
nigdy nie miał swojego domu, płatając się między wynajmowanym mieszkaniami i
domami przyjaciół, u których potrafił mieszkać nawet tygodniami (!). Kochał
sztukę, teatr i muzykę; był pisarzem-dyslektykiem i uważał, że niektóre
fragmenty Brzydkiego Kaczątka były
śmieszne (!!), ale, trzeba oddać sprawiedliwość, że nie tylko on. Pełen uroku
osobistego, prostolinijności i serdeczności; potrafił być nadmiernie
egzaltowany, wredny bądź po prostu irytujący, pobożny wyznawca protestantyzmu,
zachwycający się Madonnami Rafaela. Tak jak chyba każdy z nas był postacią
wielowymiarową, nieoczywistą, zawieszoną między dobrem i złem, złożoną, trudną,
osobą z krwi i kości, choć momentami nieco podmalowaną na potrzeby przyszłych
pokoleń – te nuty fałszu pojawiają się jednak rzadko i można ostatecznie
przebaczyć je z uwagi na nadzieję, że przyszłe pokolenia fanów będą czytać jego
osobiste notatki, potępiając niektóre fragmenty jego życia i niektóre cechy
jego charakteru.
Nie będę oceniać treści
dzienników, bo nie mam prawa, ale i nie chcę. To przecież czyjeś życie, czyjeś
myśli, poglądy; czyjś charakter – nie czuję się kompetentną osobą, jako że to licentia poetica a także ocenianie
żyjącego kiedyś człowieka, co sprawiłoby, że czułabym się po prostu źle. I tak
do szczęścia wystarczy mi świetnie przetłumaczona próbka Andersenowego stylu i
niezwykle realistyczna podróż w pierwszą połowę XIX wieku i fragment drugiej,
bo tekst dostarcza mimochodem wielu informacji na temat Europy i Danii
widzianych uważnymi oczyma pisarza i wiedzy z zakresu życia codziennego,
pomijanego przy wszystkich ważniejszych monografiach historycznych; warto
wspomnieć także o opisach przyjaźni z wszystkimi wielkimi tamtej epoki, takimi
jak Balzac czy Liszt, co sprawia, że książka staje się niezłym źródłem wiedzy o
tamtej epoce.
Być może tego wszystkiego nigdy by nie było, gdyby nie
tłumaczka, pani Bogusława Sochańska, która podjęła się tej tytanicznej pracy,
dbając nie tylko o jakość, ale i o jak najbardziej popularną formę – na
początku umieszczając dość długi wstęp, będący raczej esejem i bardzo dobrym
wprowadzeniem w dzienniki. Jej pracę trzeba również docenić ze względu na
doskonałe i wierne tłumaczenie, które bardzo dobrze odzwierciedla brzmienie
oryginału (zostało to szerzej docenione, bo książka została nominowana do
Literackiej Nagrody Gdynia w kategorii przekład
na język polski) oraz szeroką i przenikliwą znajomość wszystkiego, co
Andersena dotyczy. Jestem pod wrażaniem wszystkiego, co ta pani w tej książce
zrobiła – już sama bibliografia, w większość po duńsku, sprawiła, że zakręciło
mi się w głowie.
Należy także pochwalić Wydawnictwo – książka została wydana
bardzo pięknie, poczynając od okładki, a kończąc na smaczkach czekających w
środku, ale po kolei. Okładka jest sztywna, brązowa, z oszczędnym portretem
Autora na przedniej jej części i fotografią na tylnej, obok której zamieszczono
fragment wstępu Autorki. Wewnętrzna część to fragmenty rękopisu, co znacznie
ozdabia całość i samo w sobie stanowi ciekawostkę. Jednak jeszcze lepsze rzeczy
znajdują się w środku: to obrazki, jakie pisarz malował w swoich rękopisach.
Chociaż nie są one bardzo dobre – wręcz przeciwnie – w przedziwny sposób
zmniejszają dystans między pisarzem a czytelnikiem, czyniąc Andersena jeszcze
bardziej ludzkim, sympatycznym i
swojskim. Ponadto z tych maleńkich drobiazgów możemy także nieco dowiedzieć się
o samym Autorze i odpocząć nieco od jego myślotoku.
Bo to nie jest książka do łyknięcia na jeden raz –
Andersenowe wynurzenia należy dawkować, jak to było w moim przypadku, do
pięćdziesięciu, sześćdziesięciu stron dziennie, ewentualnie podwójną dawkę
rano i wieczorem; muszę jednak przyznać, że po wgłębieniu się w treść książka
wciąga i ciekawi coraz bardziej, wymagając jednak zrozumienia dla świata
Autora, większej chęci poznania go bliżej i pewnego zrozumienia konwencji
dziennika. Jednak książka nie bez słuszności jest jedną z najważniejszych w
mojej biblioteczce – za poświęcenie swojego czasu tomiszcze to odwdzięczyło mi
się z nawiązką: jeszcze raz odkryłam ukochanego
pisarza, poznałam go bliżej i jeszcze raz – mimo że to tylko zwykłe życie –
otworzyły się przede mną wrota zaczarowanej krainy dzieciństwa, teraz zaklętej
w gorzkiej codzienności i rzeczywistości naszego świata, która nie rozpieszcza
nawet takich dzieci szczęścia jak Andersen, ale wciąż tak obecnej i żywej w
swoim twórcy.
Tytuł:
„Dzienniki 1825-1875”
Autor:
Hans Christian Andersen / Bogusława Sochańska
Moja ocena: 8/10
Za egzemplarz serdecznie dziękuję
wydawnictwu Media Rodzina
Moje ulubione baśnie z dzieciństwa napisał właśnie Andersen :)
OdpowiedzUsuńKocham Andersena :)
OdpowiedzUsuńW dzieciństwie bardzo lubiłam czytać (no... wtedy to właściwie słuchać, jak rodzice czytają ...) baśnie Andersena. Pamiętam, że swego czasu w telewizji leciały właśnie animowane adaptacje tychże baśni, które także bardzo lubiłam oglądać.
OdpowiedzUsuńCo do recenzowanej przez Ciebie książki. Aż tak wielką fanką pana Hansa, aby czytać jego dzienniki nie jestem, jednak niektóre baśnie chętnie bym sobie odświeżyła.
Pozdrawiam :)
ksiazkowepodroze.blogspot.com
Zaintrygowała mnie ta postać wyłaniająca się z pamiętników, tak pełna kontrastów. To może być naprawdę ciekawa lektura.
OdpowiedzUsuńKiedyś na pewno sięgnę po tę książkę :)
OdpowiedzUsuńA to dlatego że wychowałam się na bajkach Andersena i pamiętam, jak wielkie zrobiło na mnie wrażenie jedno jego zdanie: jego baśnie to pudełka. Dziecko będzie widziało jedynie opakowanie, dorosły zajrzy głębiej.
I tak też jest ze mną!
taką biografię to bym sobie przeczytała :)
OdpowiedzUsuńBardzo spodobał mi się akapit, w którym napisałaś, że nie chcesz oceniać dzienników, bo to czyjeś życie. Świetnie to ujęłaś.
OdpowiedzUsuńSama nie czuję się przekonana do tej lektury, jednak moja mama ją uwielbia. :)
Zawsze lubiłam baśnie, a więc i z twórczością Andersena miałam więcej do czynienia. Muszę nawet przyznać że obecnie podoba mi się bardziej niż kiedyś, bo jako dziecko nie mogłam znieść tego, że wiele z tych baśni jest tak smutnych. Myślę, że warto więc przeczytać taką książkę i dowiedzieć się czegoś więcej o Andersenie :)
OdpowiedzUsuńJakoś nigdy nie potrafiłam czytać biografii.
OdpowiedzUsuńZazwyczaj nie czytuję biografii, ale do tej bym chętnie zajrzała :)
OdpowiedzUsuńDzięki moim rodzicom, za to że również czytali mi twórczość Andersena. Do tej pory mam piękne, choć już po przejściach, stare wydania, które wywołują u mnie piękne wspomnienia. Biografii Andersena nigdy nie czytałam, rzeczywiście wypadałoby spróbować - szczególnie, że nudnym człowiekiem on nie był :)
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że jest to bardzo ciekawa lektura na wolny czas. :) Pewnie w przyszłości po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuń