niedziela, 5 lipca 2015

Zwykłe życie niezwykłego człowieka. Recenzja książki



Literatura, na której się wychowałam, daleka była od epoki, w której przyszło mi żyć – chyba dlatego, że moja Mama nigdy nie nadążała za popularnymi wtedy książkowymi trendami, zresztą i tak znałam tamten kanon: Barbie, W.I.T.C.H i Winx, ale jakoś – poza wykłócaniem z koleżankami, która będzie Cornelią i oglądaniu wieczorynek o Kubusiu Puchatku – nie ciągnęło mnie do tego typu literatury. Kiedy byłam zupełnie mała, zamęczałam Mamę prośbami o wiersze klasyków baśni polskich (Tuwimie, czytałam niedawno twój Bal w Operze; jakie to odległe od twoich niewinnych wierszyków!), ale prawdziwa epoka baśni zaczęła się wraz z książkową adaptacją Jeziora Łabędziego i Dziadka do orzechów, sfatygowanym już tomem Bajarka opowiada i baśniami duńskiego magika epoki romantyzmu – Hansa Christiana Andersena, którego opowieści o Brzydkim Kaczątku, Małej Syrence, Kaju i Gerdzie oraz Elizie (w pięknie ilustrowanym tomie wydawnictwa Elipsa z końca poprzedniego wieku) już wiele razy rozdarły moje małe serce (i robią to do dziś). To właśnie temu człowiekowi zawdzięczam magię mojego dzieciństwa i zaszczepienie we mnie eskapizmu.
Wypadałoby poznać więc tę postać bliżej, prawda? Przez te wszystkie jednak lata nie byłam na to gotowa, bojąc się zniszczenia nimbu magii, jaki unosił się nad moim dzieciństwem, poznania mniej lub bardziej prawdziwego portretu tej postaci, obdartej z czaru bajek, dzięki którym wyjątkowo miło wspominam swoje dziecięce lata. Nierzadko zdarzało się przecież, że dany autor był zupełnie innym człowiekiem, niż moglibyśmy wywnioskować z lektury jego książek, nawet tych bardziej osobistych, co okazywało się dopiero podczas czytania biografii. 

Ale czy biografie zawsze są szczere? Nawet opisując ogórka czy cegłę nie można zapobiec chociaż maleńkim sugestiom dotyczących naszych obiektywnych poglądów, a co dopiero człowieka! Pisząc biografię pomijamy szczegóły, które wydają się nam nieistotne, ale dla opisywanej postaci wydałyby ważnymi sprawami; czasami musimy się tylko domyślać motywacji, nie widząc jasnych związków przyczynowo-skutkowych; niekiedy niesprawiedliwie kogoś ocenić lub – świadomie lub nie – kogoś wybielić. To jak poznać człowieka, dotrzeć do jego najważniejszych myśli, poczuć, że dana osoba jest naszym przyjacielem, kimś dobrze znanym, a jednocześnie ulubionym pisarzem? Chyba nie do się tego nigdy do końca nie dowiemy, bo sami siebie znamy tylko trochę, już o innych nie mówiąc, ale istnieje jeden sposób, by znaleźć się bliżej celu… 

W tym miejscu zaznaczam, że Autorowi należy się wielki szacunek – trzeba naprawdę żelaznej konsekwencji i samozapracia, by codziennie notować coś w swoim dzienniku, tworząc z tego czterotomowe dzieło, z czego w Polsce wydrukowano tylko jedną czwartą (tomiszcze ma osiemset stronic) Notować bieg swoich myśli, wydarzenia wokół, nawet przebywając w podróży, zwierzać się papierowi ze swoich problemów – w szczególności tych zdrowotnych (Andersen był wielkim hipochondrykiem, bo kto pisałby w dzienniku o bólu zębów, nie mówiąc o problemach z moczem i kałem?) i czasem bardzo intymnych problemów, chociaż pisarz od pewnego momentu miał świadomość, że jego dzienniki wyjdą drukiem. Już samo to sprawia, że jestem pod wrażeniem. Pozostaje tylko pytanie: dlaczego? Czy chciał opowiedzieć o swoim życiu innym? Napisał przecież autobiografię, zatytułowaną Baśń mojego życia. Może chodziło o sam akt pisania, zebrania myśli, uporządkowania ich, stworzenia jakiegoś tekstu, poszukiwania siebie w zgiełku tego wszystkiego wokół, zwanego życiem? A może tak po prostu – na pytanie o cel tworzenia dziennika musi odpowiedzieć sobie każdy, kto go pisze, inaczej nie będzie wychodzić dobrze. 

Jaka postać wyłania się z notatek? Dziwna. Malownicza, niezwykła. Pełna sprzeczności, kontrastów, zalet i wad. Andersen kochał kobiety i bał się seksu, cierpiał na melancholię i był świadomy swojego niezwykłego awansu społecznego z syna praczki na człowieka, z którym pod rękę chadzali królowie i książęta; cierpiał i cieszył się, wytrwale podróżował i tak naprawdę nigdy nie miał swojego domu, płatając się między wynajmowanym mieszkaniami i domami przyjaciół, u których potrafił mieszkać nawet tygodniami (!). Kochał sztukę, teatr i muzykę; był pisarzem-dyslektykiem i uważał, że niektóre fragmenty Brzydkiego Kaczątka były śmieszne (!!), ale, trzeba oddać sprawiedliwość, że nie tylko on. Pełen uroku osobistego, prostolinijności i serdeczności; potrafił być nadmiernie egzaltowany, wredny bądź po prostu irytujący, pobożny wyznawca protestantyzmu, zachwycający się Madonnami Rafaela. Tak jak chyba każdy z nas był postacią wielowymiarową, nieoczywistą, zawieszoną między dobrem i złem, złożoną, trudną, osobą z krwi i kości, choć momentami nieco podmalowaną na potrzeby przyszłych pokoleń – te nuty fałszu pojawiają się jednak rzadko i można ostatecznie przebaczyć je z uwagi na nadzieję, że przyszłe pokolenia fanów będą czytać jego osobiste notatki, potępiając niektóre fragmenty jego życia i niektóre cechy jego charakteru. 

Nie będę oceniać treści dzienników, bo nie mam prawa, ale i nie chcę. To przecież czyjeś życie, czyjeś myśli, poglądy; czyjś charakter – nie czuję się kompetentną osobą, jako że to licentia poetica a także ocenianie żyjącego kiedyś człowieka, co sprawiłoby, że czułabym się po prostu źle. I tak do szczęścia wystarczy mi świetnie przetłumaczona próbka Andersenowego stylu i niezwykle realistyczna podróż w pierwszą połowę XIX wieku i fragment drugiej, bo tekst dostarcza mimochodem wielu informacji na temat Europy i Danii widzianych uważnymi oczyma pisarza i wiedzy z zakresu życia codziennego, pomijanego przy wszystkich ważniejszych monografiach historycznych; warto wspomnieć także o opisach przyjaźni z wszystkimi wielkimi tamtej epoki, takimi jak Balzac czy Liszt, co sprawia, że książka staje się niezłym źródłem wiedzy o tamtej epoce. 

Być może tego wszystkiego nigdy by nie było, gdyby nie tłumaczka, pani Bogusława Sochańska, która podjęła się tej tytanicznej pracy, dbając nie tylko o jakość, ale i o jak najbardziej popularną formę – na początku umieszczając dość długi wstęp, będący raczej esejem i bardzo dobrym wprowadzeniem w dzienniki. Jej pracę trzeba również docenić ze względu na doskonałe i wierne tłumaczenie, które bardzo dobrze odzwierciedla brzmienie oryginału (zostało to szerzej docenione, bo książka została nominowana do Literackiej Nagrody Gdynia w kategorii przekład na język polski) oraz szeroką i przenikliwą znajomość wszystkiego, co Andersena dotyczy. Jestem pod wrażaniem wszystkiego, co ta pani w tej książce zrobiła – już sama bibliografia, w większość po duńsku, sprawiła, że zakręciło mi się w głowie. 

Należy także pochwalić Wydawnictwo – książka została wydana bardzo pięknie, poczynając od okładki, a kończąc na smaczkach czekających w środku, ale po kolei. Okładka jest sztywna, brązowa, z oszczędnym portretem Autora na przedniej jej części i fotografią na tylnej, obok której zamieszczono fragment wstępu Autorki. Wewnętrzna część to fragmenty rękopisu, co znacznie ozdabia całość i samo w sobie stanowi ciekawostkę. Jednak jeszcze lepsze rzeczy znajdują się w środku: to obrazki, jakie pisarz malował w swoich rękopisach. Chociaż nie są one bardzo dobre – wręcz przeciwnie – w przedziwny sposób zmniejszają dystans między pisarzem a czytelnikiem, czyniąc Andersena jeszcze bardziej ludzkim, sympatycznym i swojskim. Ponadto z tych maleńkich drobiazgów możemy także nieco dowiedzieć się o samym Autorze i odpocząć nieco od jego myślotoku

Bo to nie jest książka do łyknięcia na jeden raz – Andersenowe wynurzenia należy dawkować, jak to było w moim przypadku, do pięćdziesięciu, sześćdziesięciu stron dziennie, ewentualnie podwójną dawkę rano i wieczorem; muszę jednak przyznać, że po wgłębieniu się w treść książka wciąga i ciekawi coraz bardziej, wymagając jednak zrozumienia dla świata Autora, większej chęci poznania go bliżej i pewnego zrozumienia konwencji dziennika. Jednak książka nie bez słuszności jest jedną z najważniejszych w mojej biblioteczce – za poświęcenie swojego czasu tomiszcze to odwdzięczyło mi się z nawiązką: jeszcze raz odkryłam ukochanego pisarza, poznałam go bliżej i jeszcze raz – mimo że to tylko zwykłe życie – otworzyły się przede mną wrota zaczarowanej krainy dzieciństwa, teraz zaklętej w gorzkiej codzienności i rzeczywistości naszego świata, która nie rozpieszcza nawet takich dzieci szczęścia jak Andersen, ale wciąż tak obecnej i żywej w swoim twórcy.

Tytuł: „Dzienniki 1825-1875”
Autor: Hans Christian Andersen / Bogusława Sochańska
Moja ocena: 8/10


Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Media Rodzina


12 komentarzy :

  1. Moje ulubione baśnie z dzieciństwa napisał właśnie Andersen :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W dzieciństwie bardzo lubiłam czytać (no... wtedy to właściwie słuchać, jak rodzice czytają ...) baśnie Andersena. Pamiętam, że swego czasu w telewizji leciały właśnie animowane adaptacje tychże baśni, które także bardzo lubiłam oglądać.
    Co do recenzowanej przez Ciebie książki. Aż tak wielką fanką pana Hansa, aby czytać jego dzienniki nie jestem, jednak niektóre baśnie chętnie bym sobie odświeżyła.
    Pozdrawiam :)
    ksiazkowepodroze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaintrygowała mnie ta postać wyłaniająca się z pamiętników, tak pełna kontrastów. To może być naprawdę ciekawa lektura.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedyś na pewno sięgnę po tę książkę :)
    A to dlatego że wychowałam się na bajkach Andersena i pamiętam, jak wielkie zrobiło na mnie wrażenie jedno jego zdanie: jego baśnie to pudełka. Dziecko będzie widziało jedynie opakowanie, dorosły zajrzy głębiej.
    I tak też jest ze mną!

    OdpowiedzUsuń
  5. taką biografię to bym sobie przeczytała :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo spodobał mi się akapit, w którym napisałaś, że nie chcesz oceniać dzienników, bo to czyjeś życie. Świetnie to ujęłaś.
    Sama nie czuję się przekonana do tej lektury, jednak moja mama ją uwielbia. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zawsze lubiłam baśnie, a więc i z twórczością Andersena miałam więcej do czynienia. Muszę nawet przyznać że obecnie podoba mi się bardziej niż kiedyś, bo jako dziecko nie mogłam znieść tego, że wiele z tych baśni jest tak smutnych. Myślę, że warto więc przeczytać taką książkę i dowiedzieć się czegoś więcej o Andersenie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakoś nigdy nie potrafiłam czytać biografii.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zazwyczaj nie czytuję biografii, ale do tej bym chętnie zajrzała :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięki moim rodzicom, za to że również czytali mi twórczość Andersena. Do tej pory mam piękne, choć już po przejściach, stare wydania, które wywołują u mnie piękne wspomnienia. Biografii Andersena nigdy nie czytałam, rzeczywiście wypadałoby spróbować - szczególnie, że nudnym człowiekiem on nie był :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Wygląda na to, że jest to bardzo ciekawa lektura na wolny czas. :) Pewnie w przyszłości po nią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!