Pamiętacie
swoje sny? Jeśli chodzi o mnie, pamiętam tylko niektóre i nie
jestem z tego za bardzo zadowolona, bo mam wrażenie, że te
najfajniejsze i najbardziej niesamowite zostają przeze mnie
zapomniane, a te, o których nie warto wspominać, zostają mi na
długo w pamięci. Chociaż.. pamiętam kilka z takich,
przerażających swoją realnością, których stary, dobry doktor
Freud zapewne by się przeraził. Do większości jednak nie mógłby
się przyczepić – kiedy byłam młoda i głupia, przez własną
głupotę niemal spadłam z ruchomych schodów w łódzkiej
Manufakturze i od czasu do czasu mam koszmary z ruchomymi schodami
(tutaj Freud byłby zadowolony, że jego teorie się sprawdziły).
Jednak nigdy, na szczęście, nie weszłam do snu zupełnie, ani nie
znalazłam portalu między światem straszliwych fantazji i nie
walczyłam tam na śmierć i życie o kogoś, kogo kocham. A wy nie?
Jestem pewna, że nie. Jednam znam kogoś, kto w śnie odnalazł
świat pełen straszliwych postaci i miejsc, kogo Freud bał się jak
wampirów i kto nie może być posądzony o schizofrenię? Właściwie
nie jedną osobę, bo uniwersum stworzone przez demoniczną Lilith
odwiedza kilku nieszczęśników, zaplątanych w koszmarne sny na
jawie.
Pamiętacie
Isobel i jej ukochanego Varena? Tego, który wszedł do świata
koszmarów, wybranka Lilith i naszej kochanej, całkiem
nieplastikowej cheerleaderki? Na końcu pierwszego tomu wychwalanej
przeze mnie kiedyś trylogii ów mroczny, lecz piękny Got został w
tamtym świecie, z dala od tęskniącej Isobel, która w tym tomie
postanawia odszukać ukochanego i wydostać go spod władzy demona.
Męczona przez dziwne, realne sny i przychodzącego do niej Noka
ukochanego, wciąż wspominająca Varena i owo nieszczęsne
Halloween, postanawia wypełnić swoją przysięgę i uratować
chłopaka. Przez jakiś czas nawet nie jest w stanie odnaleźć
portalu, łączącego jej świat z tamtym, tylko dręczą ją
koszmary, potwornie realne i straszne. W dodatku nawiedza ją
kołysanka matki Varena, lady Madelaine, albo też żony Poego;
Lilith wciąż pałęta się za nią, a Reynolds okazuje się zdrajcą
i zabójcą Poego (przynajmniej tak wydaje się Isobel), natomiast
Pinfeathers .. ginie na dobre. Niestety. Najgorsze jest jednak to, że
Varen, kuszony przez Lilith, uznaje, że Isobel nie była warta tyle
zachodu i wcale, delikatnie mówiąc, nie jest uradowany, kiedy
dziewczyna spotyka go nad morzem, pośród popiołowego śniegu.
Czego, oczywiście, potem żałuje, bo Isobel za to spotkanie płaci
niemal własnym życiem..
Na
dodatek są też inne problemy, tu, w zwyczajnym świecie. Rodzice
Varena, właściwie jego ojciec i druga żona, szukają go na swój
specyficzny sposób, przez który Isobel ma jeszcze więcej
problemów, a i jej rodzicie starają się zaprowadzić równowagę w
jej życiu. Ona oczywiście nie może opowiadać o doświadczeniach z
granicy snu i jawy, bo, rzecz jasna, by jej nie uwierzyli, więc
próbuje kłamać, co jej zbytnio nie wychodzi (bo jak wyjaśnić
powód, dla którego o pierwszej w nocy zbiła lampę w salonie kijem
od baseballa?), więc rodzice chcą ją wysłać do psychiatry i nie
pozwalają na spotkania z przyjaciółką, a na końcu Isobel znika,
a kiedy się odnajduje, jest w stanie śmierci klinicznej.. Biedni
rodzice. Już wolę sobie nie wyobrażać, czego świadkami będą w
trzecim tomie, brr. Może chociaż nasza nieszczęsna Isobel nie
wyląduje w psychiatryku.
Chyba
największą zaletą powieści jest jej klimat, jeszcze bardziej
intensywny i gęsty niż w pierwszym tomie. Ciężki, efemeryczny,
mroczny, duszny klimat starego, wiktoriańskiego horroru malowany na
fiolet, czerń i biel. Niemal barokowy, z zniewalającą liczbą
szczegółów, koronek i chropowatych powierzchni starych grobowców
pachnących rozkładającymi się różami. Może to w ogóle nie
jest straszne, ale dla mnie jest podróżą do przeszłości, kiedy
po świecie nie chodziły anioły, półanioły, wampiry i wilkołaki,
tylko Lilith z zwojami ciężkich, czarnych, wężowatych włosów,
okryta białym welonem, a na cmentarzach, zamiast skomplikowanych,
wyniosłych pieczar, stoją tylko półkoliste nagrobki z imionami,
nazwiskami i datami. Już nie mówiąc o innych rzeczach! O posągu,
który otwiera czarne, przepastne oczy, o różach, o tym, jak Isobel
oglądała siebie w grobie i o moim ulubionym fragmencie całej serii
– spadającym z nieba popiele, zmieszanym z śniegiem, a także
dzikim, szalejącym morzem. W tym tomie czytelników czeka także
miła niespodzianka, która mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła –
owa tajemnicza kobieta, nie wiadomo czy matka Varena czy żona Poego
– a może wszystko w jednym, śpiewająca równie tajemniczą
kołysankę. Jestem pewna, że Autorka rozwinie ten motyw następnej
części, może to będzie jakaś wskazówka czy Noki wiedzą co.
No
właśnie, Noki. Osobiste stwory, osobiste demony. Nok Poego. Nok
Varena, Pinfeathers, który w tym tomie się całkowicie rozsypuje,
co sprawia mi przykrość jak śmierć Golluma w płomieniach Góry
Przeznaczenia w Mordorze (w sumie, ów Pinfeathers jest kimś w
rodzaju Golluma, nawet charakter ma podobny i w dodatku wygląda na
to, że zakochał się w naszej bohaterce). Ich porcelanowe ciała,
które rozsypują się, ale ponieważ Nok składa się pustki, sami
siebie składają. Owe stworzenia są służącymi Lilith i
prześladują tych, których demon im wyznaczy, w niepokojąco
przypominającym sen jawie. Isobel, na szczęście, nie ma swojego
Noka, jednak myślę, że to kwestia czasu, w końcu ona zna wiele
sekretów dziwnego i strasznego świata snów..
Drugim
największym plusem powieści jest język pisarki. Obrazowy,
plastyczny, ciekawy, barwny, słowem, taki, jaki sobie cenię. Dużo
tekstu to właśnie opisy snów Isobel, niesamowitości świata snów
i innych, najczęściej, bardzo mrocznych, miejsc i rzeczy. Brawa
należą się szczególnie za te fragmenty, gdy w telewizji pojawia
się kobieta grająca na fortepianie ową tajemniczą kołysankę
(tak, już wiecie, że to jest mój ulubiony fragment, będę jeszcze
często do tego powracać), a także opisy tajemniczego świata snów
i grobowca Isobel. Czasami jednak, trzeba to przyznać, zalatywało
infantylnością, co w poprzednim tomie w ogóle się nie zdarzało,
choćby opis cmentarza, na którym pochowany był Poe, czy moment,
kiedy Pinfeathers, udając Varena, całuje się z naszą kochaną
cheerleaderką i prawie dochodzi do czegoś więcej niż pocałunku.
Uśmiałam się z tego opisu, ale trochę było mi przykro, że
Autorka zniszczyła tak scenę, która mogłaby być jedną z
najlepszych w książce. Za duża pewność siebie, kochana pisarko.
W dodatku czasami, niestety, wydawało się, że Autorka pisze
powieść „na siłę”, żeby w ogóle coś napisać w tej
kontynuacji, co sprawiało, że czasami czytało się ciężej niż
część pierwszą. Odczuwałam to jako dysonanse w upiornej, ale
pięknej, muzyce. Szkoda..
Okładka
jest ciekawa, choć minimalistyczny obrazek kruka wydzieliliśmy już
w pierwszym tomie, tym razem jednak kruk jest biały, a reszta czarna
co mogłoby sugerować, że ta część jest bardziej mroczniejsza od
poprzedniej. Lubię ten minimalizm, zamiast niektórych okładek, z
napacianymi tysiącami kolorowymi obrazeczkami, albo zwiewnymi
dziewojami przytulającymi umięśnionych chłopaków, którzy z dumą
paradują bez koszulek pokazując niezwykłe, idealne kaloryfery.
Ponieważ oryginalna okładka, jest mówiąc bez owijania bawełnę,
fatalna, tym bardziej wielbię polskie wydawnictwo, co, jak na mnie,
jest bardzo dziwne, ponieważ zwykle, jak nauczyło nas wydawnictwo
Amber, polskie okładki są koszmarne, a tu taka niespodzianka!
Mroczna, tajemnicza i ciekawa – taka, jaka powinna być.
Gratulacje.
Pomysł
dalej jest dobry. Szczególnie spodobało mi się to, że do świata
snów można przejść przez lustra, a także kilkadziesiąt
ciekawych szczegółów, które, mam taką nadzieję, zostaną
rozwinięte w następnym tomie (nie mogę się normalnie doczekać
tego, co będzie dalej o żonie Poego/matce Varena; no i kołysanka
była naprawdę piękna). Jednak nie jest już tak dobrze jak w
poprzednim tomie – Autorka miała tylko szkielet, zupełnie nie
wypełniony mięskiem, kiedy zaczęła to pisać, a też nic nowego i
rewolucyjnego nie przyszło jej do głowy w czasie pisania, dlatego
jest nudno i mało różnorodnie, wręcz przeciwnie jak było
wcześniej (oczywiście nie potrafię przestać porównywać do
poprzedniego tomu, wrr).
Bohaterowie
książki w sumie się nie zmienili, a nikt nowy się nie pojawił,
co gorsze, kilku nawet wyparowało w atmosferę. Najlepsza jak zwykle
jest Gwen - zabawna, ciekawa, barwna hipiska w okularach, która
potrafi manipulować nawet wrednymi rodzicami Isobel (jak powszechnie
wiadomo, rodzice, którzy uznają, że ich dzieci są w
niebezpieczeństwie, robią się niesamowicie wredni, podejrzliwi i
tak dalej) i tak naprawdę, nawet czytelnik nie może się oprzeć
jej urokowi. Drugim bohaterem z gatunku moich ulubionych jest
braciszek Isobel. Chociaż uważam, że Autorka nieco przesadziła z
ilością godzin spędzanych przez tego chłopca przed grami video i
tym, że rodzice jakoś nie zwrócili na to uwagi (na ich miejscu już
dawno skontaktowałabym się z ośrodkiem leczenia uzależnień),
chłopczyk jest bardzo charakterystyczną postacią, taką, jak
myślę, jaką jest każdy młodszy brat w odniesieniu do starszej,
dziwnej siostry. Te wszystkie sytuacje, kiedy Dany pozwala spotykać
się Isobel z Gwen, albo wymknąć się, jak to było w pierwszej
części, sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się ciepły
uśmiech. Uwielbiam go. Isobel, o ile w pierwszej części można
było cokolwiek powiedzieć o jej charakterze, tutaj jest rozmyta i
wodnista, jak lody będące tylko zamrożoną wodą i barwnikiem z
odrobiną jakiś sztucznych smaków. Nawet jej miłość do Varena..
odrobinę zmalała..? Albo Autorka skupia się na czymś innym
(czytaj: na nijakiej akcji, ale o tym za chwilę), a nie na emocjach
bohaterki. Nawet nie mówię, jaki to błąd, bo niektórzy już
wiedzą, jak bardzo nie lubię, gdy Autor jakiejś powieści nie
skupia się na emocjach bohaterów, szczególnie, że jest to horror.
Przecież sam Poe, który jest patronem powieści i sprawcą
tarapatów, w jakie popadli Varen i Isobel, w swoich utworach
koncentrował się na koszmarach, które rozgrywają się w ludzkiej
głowie, a nie tych, które straszą nas na zewnątrz, jak, na
przykład, duchy. Albo Noki. Varena tutaj prawie nie ma, robi tylko
za statystę w kilku scenach, więc nie będę zmyślać, a Lilith,
już z racji tego, czym była, stoi poza konkurencją. O rodzicach
dziewczyny pisałam już, że są tylko wredni, co oczywiście
świadczy o tym, że martwili się o swoją córkę. Pokazani są
tylko z jednej perspektywy, co sprawia, że postacie są denerwująco
jednowymiarowe. No ale może za bardzo się czepiam. Dość ciekawie
za to są przedstawieni rodzice Varena. Tfu, jego ojciec i jego nowa,
modna partnerka. Choć pojawiają się tylko na chwilę, wydają się
bardzo intrygujący i mam nadzieję, że w ostatnim tomie wątek ten
będzie poszerzony, to byłoby bardzo ciekawe. Bardzo, bardzo
ciekawe. Co do świata snów interesuje się postać Reynoldsa,
tajemniczego … człowieka, Czciciela Poego i tego, który go zabił
(wręcz przeciwnie do tego, co sądzi głupia Isobel, uważam, że to
był dobry uczynek), a także, w pewnym sensie walczącego z Lilith i
jej sługę. No i nieśmiertelnego, bo z jego ran, już w pierwszej
części wysypuje się popiół. To bardzo ciekawa postać, szkoda,
że tu pełni tylko funkcję tła dla nijakiej Isobel. Dlaczego ci
pisarze muszą popełniać takie błędy?
Fabuła,
która w poprzedniej książce była ciekawa i wciągająca, tutaj
wlecze się jak muślinowy całun, którym w wizji zawinięty był
trup głównej bohaterki. Dużo dzieje się tylko przy końcu
książki, ale są to tylko jakieś bieganiny bez większego składu
i ładu, zamęt, pojedynki i to w dodatku się kończy, gdy zdążyło
się już jakoś ciekawie rozwinąć. Przez większość powieści
Isobel kłóci się z rodzicami, planuje finałową w tej części
wyprawę do Marylandu, snuje się z kąta w kąt i próbuje się
czegoś dowiedzieć, choć w sumie nie dowiaduje się nic, chociaż
Pinfeathers jest zdumiony, jak ktoś można być takim niekumatym
człowiekiem. Fakt, czasami wpadnie wyżej wymieniony Nok, Isobel
spotka się z byłym chłopakiem, który również jest zaangażowany
w ten cały bałagan (w sumie bardziej niż Isobel, bo przecież w
niego wstąpiła Czerwona Śmierć w pierwszym tomie), czasami na
pogawędkę wpadnie Gwen czy Pinefeathers, albo biednej Isobel znów
przyśni się Varen lub odkryje tajną skrytkę swojego chłopaka pod
schodami, gdzie ów chował zdjęcia swojej matki i smarował
pisakami po ścianie. Jednym słowem, nic istotnego. Zrobiłabym
wyjątek dla tej książki i od razu przerzuciła się z dwieście
stron w przód, gdyby nie gotyckie, jak zwykle, fantastyczne opisy.
No i to, że w gruncie rzeczy nie było nic lepszego do roboty.
Wstyd
mi się przyznać, ale boję się trzeciej części tej trylogii.
Trylogii, która rozpoczęła się tak ciekawie, niesamowicie i
fascynująco. Może przecież być jeszcze gorzej, a nie wiem czy to
zniosę. Wstyd mi, że drugiej części wystawiam taką słabą
ocenę. No ale co robić? Obiecałam sobie, że będę sprawiedliwa,
że nie będę nawet patrzeć na to, że pierwsza część jest taka
niesamowita. Nie mogę się przecież oszukiwać, że ta książka
była dobra, bo po co? Tłumaczę sobie, że to tylko chwilowe
osłabienie, że później będzie lepiej. Ale to boli. Boli, że
takiej wspaniałej pisarce woda sodowa uderzyła do głowy i, myśląc
że wszystko co napisze będzie dobre, popełniła to. Takiego..
cienia. Cienia książki poprzedniej, dość pokracznie ją
naśladującej. Smutnego, szarego cienia.
Tytuł:
„Nevermore. Cienie”
Autor:
Kelly Creagh
Moja
ocena: 6/10
Ta recenzja bierze udział w recenzji "Czytam Fantastykę II"
Pisze się nowy, sierpniowy odcinek warsztatów. Zdecydowałam, że będę dodawać jeden na miesiąc.
Recenzja jak zwykle świetna. Dużo słyszałam o serii Nevermore, a ten mroczny i duszny klimat bardzo mnie przyciąga:) Mimo, że jak piszesz, książka znacznie słabsza od poprzedniczki.
OdpowiedzUsuńMam w domu pierwszą część książki ale jakoś tak mi umyka w nawale obowiązków :/
OdpowiedzUsuńSuper recenzja <3 Jestem tu pierwszy raz i na pewno nie ostatni.
OdpowiedzUsuńZapraszam:
http://itsalreadydoesntmatterbooks.blogspot.com/
Książki jeszcze nie czytałam, choć na pewno nadrobię.
OdpowiedzUsuńMasz jednak błąd w recenzji; polskie wydanie zawdzięczamy Jaguarowi, a nie Amber. :)
pozdrawiam.