poniedziałek, 28 lipca 2014

Cienie fioletu i róż. Recenzja książki

Pamiętacie swoje sny? Jeśli chodzi o mnie, pamiętam tylko niektóre i nie jestem z tego za bardzo zadowolona, bo mam wrażenie, że te najfajniejsze i najbardziej niesamowite zostają przeze mnie zapomniane, a te, o których nie warto wspominać, zostają mi na długo w pamięci. Chociaż.. pamiętam kilka z takich, przerażających swoją realnością, których stary, dobry doktor Freud zapewne by się przeraził. Do większości jednak nie mógłby się przyczepić – kiedy byłam młoda i głupia, przez własną głupotę niemal spadłam z ruchomych schodów w łódzkiej Manufakturze i od czasu do czasu mam koszmary z ruchomymi schodami (tutaj Freud byłby zadowolony, że jego teorie się sprawdziły). Jednak nigdy, na szczęście, nie weszłam do snu zupełnie, ani nie znalazłam portalu między światem straszliwych fantazji i nie walczyłam tam na śmierć i życie o kogoś, kogo kocham. A wy nie? Jestem pewna, że nie. Jednam znam kogoś, kto w śnie odnalazł świat pełen straszliwych postaci i miejsc, kogo Freud bał się jak wampirów i kto nie może być posądzony o schizofrenię? Właściwie nie jedną osobę, bo uniwersum stworzone przez demoniczną Lilith odwiedza kilku nieszczęśników, zaplątanych w koszmarne sny na jawie.

Pamiętacie Isobel i jej ukochanego Varena? Tego, który wszedł do świata koszmarów, wybranka Lilith i naszej kochanej, całkiem nieplastikowej cheerleaderki? Na końcu pierwszego tomu wychwalanej przeze mnie kiedyś trylogii ów mroczny, lecz piękny Got został w tamtym świecie, z dala od tęskniącej Isobel, która w tym tomie postanawia odszukać ukochanego i wydostać go spod władzy demona. Męczona przez dziwne, realne sny i przychodzącego do niej Noka ukochanego, wciąż wspominająca Varena i owo nieszczęsne Halloween, postanawia wypełnić swoją przysięgę i uratować chłopaka. Przez jakiś czas nawet nie jest w stanie odnaleźć portalu, łączącego jej świat z tamtym, tylko dręczą ją koszmary, potwornie realne i straszne. W dodatku nawiedza ją kołysanka matki Varena, lady Madelaine, albo też żony Poego; Lilith wciąż pałęta się za nią, a Reynolds okazuje się zdrajcą i zabójcą Poego (przynajmniej tak wydaje się Isobel), natomiast Pinfeathers .. ginie na dobre. Niestety. Najgorsze jest jednak to, że Varen, kuszony przez Lilith, uznaje, że Isobel nie była warta tyle zachodu i wcale, delikatnie mówiąc, nie jest uradowany, kiedy dziewczyna spotyka go nad morzem, pośród popiołowego śniegu. Czego, oczywiście, potem żałuje, bo Isobel za to spotkanie płaci niemal własnym życiem..

Na dodatek są też inne problemy, tu, w zwyczajnym świecie. Rodzice Varena, właściwie jego ojciec i druga żona, szukają go na swój specyficzny sposób, przez który Isobel ma jeszcze więcej problemów, a i jej rodzicie starają się zaprowadzić równowagę w jej życiu. Ona oczywiście nie może opowiadać o doświadczeniach z granicy snu i jawy, bo, rzecz jasna, by jej nie uwierzyli, więc próbuje kłamać, co jej zbytnio nie wychodzi (bo jak wyjaśnić powód, dla którego o pierwszej w nocy zbiła lampę w salonie kijem od baseballa?), więc rodzice chcą ją wysłać do psychiatry i nie pozwalają na spotkania z przyjaciółką, a na końcu Isobel znika, a kiedy się odnajduje, jest w stanie śmierci klinicznej.. Biedni rodzice. Już wolę sobie nie wyobrażać, czego świadkami będą w trzecim tomie, brr. Może chociaż nasza nieszczęsna Isobel nie wyląduje w psychiatryku.

Chyba największą zaletą powieści jest jej klimat, jeszcze bardziej intensywny i gęsty niż w pierwszym tomie. Ciężki, efemeryczny, mroczny, duszny klimat starego, wiktoriańskiego horroru malowany na fiolet, czerń i biel. Niemal barokowy, z zniewalającą liczbą szczegółów, koronek i chropowatych powierzchni starych grobowców pachnących rozkładającymi się różami. Może to w ogóle nie jest straszne, ale dla mnie jest podróżą do przeszłości, kiedy po świecie nie chodziły anioły, półanioły, wampiry i wilkołaki, tylko Lilith z zwojami ciężkich, czarnych, wężowatych włosów, okryta białym welonem, a na cmentarzach, zamiast skomplikowanych, wyniosłych pieczar, stoją tylko półkoliste nagrobki z imionami, nazwiskami i datami. Już nie mówiąc o innych rzeczach! O posągu, który otwiera czarne, przepastne oczy, o różach, o tym, jak Isobel oglądała siebie w grobie i o moim ulubionym fragmencie całej serii – spadającym z nieba popiele, zmieszanym z śniegiem, a także dzikim, szalejącym morzem. W tym tomie czytelników czeka także miła niespodzianka, która mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła – owa tajemnicza kobieta, nie wiadomo czy matka Varena czy żona Poego – a może wszystko w jednym, śpiewająca równie tajemniczą kołysankę. Jestem pewna, że Autorka rozwinie ten motyw następnej części, może to będzie jakaś wskazówka czy Noki wiedzą co.

No właśnie, Noki. Osobiste stwory, osobiste demony. Nok Poego. Nok Varena, Pinfeathers, który w tym tomie się całkowicie rozsypuje, co sprawia mi przykrość jak śmierć Golluma w płomieniach Góry Przeznaczenia w Mordorze (w sumie, ów Pinfeathers jest kimś w rodzaju Golluma, nawet charakter ma podobny i w dodatku wygląda na to, że zakochał się w naszej bohaterce). Ich porcelanowe ciała, które rozsypują się, ale ponieważ Nok składa się pustki, sami siebie składają. Owe stworzenia są służącymi Lilith i prześladują tych, których demon im wyznaczy, w niepokojąco przypominającym sen jawie. Isobel, na szczęście, nie ma swojego Noka, jednak myślę, że to kwestia czasu, w końcu ona zna wiele sekretów dziwnego i strasznego świata snów..

Drugim największym plusem powieści jest język pisarki. Obrazowy, plastyczny, ciekawy, barwny, słowem, taki, jaki sobie cenię. Dużo tekstu to właśnie opisy snów Isobel, niesamowitości świata snów i innych, najczęściej, bardzo mrocznych, miejsc i rzeczy. Brawa należą się szczególnie za te fragmenty, gdy w telewizji pojawia się kobieta grająca na fortepianie ową tajemniczą kołysankę (tak, już wiecie, że to jest mój ulubiony fragment, będę jeszcze często do tego powracać), a także opisy tajemniczego świata snów i grobowca Isobel. Czasami jednak, trzeba to przyznać, zalatywało infantylnością, co w poprzednim tomie w ogóle się nie zdarzało, choćby opis cmentarza, na którym pochowany był Poe, czy moment, kiedy Pinfeathers, udając Varena, całuje się z naszą kochaną cheerleaderką i prawie dochodzi do czegoś więcej niż pocałunku. Uśmiałam się z tego opisu, ale trochę było mi przykro, że Autorka zniszczyła tak scenę, która mogłaby być jedną z najlepszych w książce. Za duża pewność siebie, kochana pisarko. W dodatku czasami, niestety, wydawało się, że Autorka pisze powieść „na siłę”, żeby w ogóle coś napisać w tej kontynuacji, co sprawiało, że czasami czytało się ciężej niż część pierwszą. Odczuwałam to jako dysonanse w upiornej, ale pięknej, muzyce. Szkoda..

Okładka jest ciekawa, choć minimalistyczny obrazek kruka wydzieliliśmy już w pierwszym tomie, tym razem jednak kruk jest biały, a reszta czarna co mogłoby sugerować, że ta część jest bardziej mroczniejsza od poprzedniej. Lubię ten minimalizm, zamiast niektórych okładek, z napacianymi tysiącami kolorowymi obrazeczkami, albo zwiewnymi dziewojami przytulającymi umięśnionych chłopaków, którzy z dumą paradują bez koszulek pokazując niezwykłe, idealne kaloryfery. Ponieważ oryginalna okładka, jest mówiąc bez owijania bawełnę, fatalna, tym bardziej wielbię polskie wydawnictwo, co, jak na mnie, jest bardzo dziwne, ponieważ zwykle, jak nauczyło nas wydawnictwo Amber, polskie okładki są koszmarne, a tu taka niespodzianka! Mroczna, tajemnicza i ciekawa – taka, jaka powinna być. Gratulacje.

Pomysł dalej jest dobry. Szczególnie spodobało mi się to, że do świata snów można przejść przez lustra, a także kilkadziesiąt ciekawych szczegółów, które, mam taką nadzieję, zostaną rozwinięte w następnym tomie (nie mogę się normalnie doczekać tego, co będzie dalej o żonie Poego/matce Varena; no i kołysanka była naprawdę piękna). Jednak nie jest już tak dobrze jak w poprzednim tomie – Autorka miała tylko szkielet, zupełnie nie wypełniony mięskiem, kiedy zaczęła to pisać, a też nic nowego i rewolucyjnego nie przyszło jej do głowy w czasie pisania, dlatego jest nudno i mało różnorodnie, wręcz przeciwnie jak było wcześniej (oczywiście nie potrafię przestać porównywać do poprzedniego tomu, wrr).

Bohaterowie książki w sumie się nie zmienili, a nikt nowy się nie pojawił, co gorsze, kilku nawet wyparowało w atmosferę. Najlepsza jak zwykle jest Gwen - zabawna, ciekawa, barwna hipiska w okularach, która potrafi manipulować nawet wrednymi rodzicami Isobel (jak powszechnie wiadomo, rodzice, którzy uznają, że ich dzieci są w niebezpieczeństwie, robią się niesamowicie wredni, podejrzliwi i tak dalej) i tak naprawdę, nawet czytelnik nie może się oprzeć jej urokowi. Drugim bohaterem z gatunku moich ulubionych jest braciszek Isobel. Chociaż uważam, że Autorka nieco przesadziła z ilością godzin spędzanych przez tego chłopca przed grami video i tym, że rodzice jakoś nie zwrócili na to uwagi (na ich miejscu już dawno skontaktowałabym się z ośrodkiem leczenia uzależnień), chłopczyk jest bardzo charakterystyczną postacią, taką, jak myślę, jaką jest każdy młodszy brat w odniesieniu do starszej, dziwnej siostry. Te wszystkie sytuacje, kiedy Dany pozwala spotykać się Isobel z Gwen, albo wymknąć się, jak to było w pierwszej części, sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się ciepły uśmiech. Uwielbiam go. Isobel, o ile w pierwszej części można było cokolwiek powiedzieć o jej charakterze, tutaj jest rozmyta i wodnista, jak lody będące tylko zamrożoną wodą i barwnikiem z odrobiną jakiś sztucznych smaków. Nawet jej miłość do Varena.. odrobinę zmalała..? Albo Autorka skupia się na czymś innym (czytaj: na nijakiej akcji, ale o tym za chwilę), a nie na emocjach bohaterki. Nawet nie mówię, jaki to błąd, bo niektórzy już wiedzą, jak bardzo nie lubię, gdy Autor jakiejś powieści nie skupia się na emocjach bohaterów, szczególnie, że jest to horror. Przecież sam Poe, który jest patronem powieści i sprawcą tarapatów, w jakie popadli Varen i Isobel, w swoich utworach koncentrował się na koszmarach, które rozgrywają się w ludzkiej głowie, a nie tych, które straszą nas na zewnątrz, jak, na przykład, duchy. Albo Noki. Varena tutaj prawie nie ma, robi tylko za statystę w kilku scenach, więc nie będę zmyślać, a Lilith, już z racji tego, czym była, stoi poza konkurencją. O rodzicach dziewczyny pisałam już, że są tylko wredni, co oczywiście świadczy o tym, że martwili się o swoją córkę. Pokazani są tylko z jednej perspektywy, co sprawia, że postacie są denerwująco jednowymiarowe. No ale może za bardzo się czepiam. Dość ciekawie za to są przedstawieni rodzice Varena. Tfu, jego ojciec i jego nowa, modna partnerka. Choć pojawiają się tylko na chwilę, wydają się bardzo intrygujący i mam nadzieję, że w ostatnim tomie wątek ten będzie poszerzony, to byłoby bardzo ciekawe. Bardzo, bardzo ciekawe. Co do świata snów interesuje się postać Reynoldsa, tajemniczego … człowieka, Czciciela Poego i tego, który go zabił (wręcz przeciwnie do tego, co sądzi głupia Isobel, uważam, że to był dobry uczynek), a także, w pewnym sensie walczącego z Lilith i jej sługę. No i nieśmiertelnego, bo z jego ran, już w pierwszej części wysypuje się popiół. To bardzo ciekawa postać, szkoda, że tu pełni tylko funkcję tła dla nijakiej Isobel. Dlaczego ci pisarze muszą popełniać takie błędy?

Fabuła, która w poprzedniej książce była ciekawa i wciągająca, tutaj wlecze się jak muślinowy całun, którym w wizji zawinięty był trup głównej bohaterki. Dużo dzieje się tylko przy końcu książki, ale są to tylko jakieś bieganiny bez większego składu i ładu, zamęt, pojedynki i to w dodatku się kończy, gdy zdążyło się już jakoś ciekawie rozwinąć. Przez większość powieści Isobel kłóci się z rodzicami, planuje finałową w tej części wyprawę do Marylandu, snuje się z kąta w kąt i próbuje się czegoś dowiedzieć, choć w sumie nie dowiaduje się nic, chociaż Pinfeathers jest zdumiony, jak ktoś można być takim niekumatym człowiekiem. Fakt, czasami wpadnie wyżej wymieniony Nok, Isobel spotka się z byłym chłopakiem, który również jest zaangażowany w ten cały bałagan (w sumie bardziej niż Isobel, bo przecież w niego wstąpiła Czerwona Śmierć w pierwszym tomie), czasami na pogawędkę wpadnie Gwen czy Pinefeathers, albo biednej Isobel znów przyśni się Varen lub odkryje tajną skrytkę swojego chłopaka pod schodami, gdzie ów chował zdjęcia swojej matki i smarował pisakami po ścianie. Jednym słowem, nic istotnego. Zrobiłabym wyjątek dla tej książki i od razu przerzuciła się z dwieście stron w przód, gdyby nie gotyckie, jak zwykle, fantastyczne opisy. No i to, że w gruncie rzeczy nie było nic lepszego do roboty.

Wstyd mi się przyznać, ale boję się trzeciej części tej trylogii. Trylogii, która rozpoczęła się tak ciekawie, niesamowicie i fascynująco. Może przecież być jeszcze gorzej, a nie wiem czy to zniosę. Wstyd mi, że drugiej części wystawiam taką słabą ocenę. No ale co robić? Obiecałam sobie, że będę sprawiedliwa, że nie będę nawet patrzeć na to, że pierwsza część jest taka niesamowita. Nie mogę się przecież oszukiwać, że ta książka była dobra, bo po co? Tłumaczę sobie, że to tylko chwilowe osłabienie, że później będzie lepiej. Ale to boli. Boli, że takiej wspaniałej pisarce woda sodowa uderzyła do głowy i, myśląc że wszystko co napisze będzie dobre, popełniła to. Takiego.. cienia. Cienia książki poprzedniej, dość pokracznie ją naśladującej. Smutnego, szarego cienia.

Tytuł: „Nevermore. Cienie”
Autor: Kelly Creagh
Moja ocena: 6/10


Ta recenzja bierze udział w recenzji "Czytam Fantastykę II" 


Pisze się nowy, sierpniowy odcinek warsztatów. Zdecydowałam, że będę dodawać jeden na miesiąc. 

4 komentarze :

  1. Recenzja jak zwykle świetna. Dużo słyszałam o serii Nevermore, a ten mroczny i duszny klimat bardzo mnie przyciąga:) Mimo, że jak piszesz, książka znacznie słabsza od poprzedniczki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam w domu pierwszą część książki ale jakoś tak mi umyka w nawale obowiązków :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Super recenzja <3 Jestem tu pierwszy raz i na pewno nie ostatni.

    Zapraszam:
    http://itsalreadydoesntmatterbooks.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Książki jeszcze nie czytałam, choć na pewno nadrobię.
    Masz jednak błąd w recenzji; polskie wydanie zawdzięczamy Jaguarowi, a nie Amber. :)
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!