piątek, 29 sierpnia 2014

Dotyk zaskoczenia. Recenzja książki

Znam dużo wydawnictw i orientuję się, jakie książki wydaje każde z nich, więc kiedy wejdę do księgarni i wiem, czyich książek mam szukać – nie chcę im robić reklamy, ale kilka takich jest. Profesjonalizm, szeroka gama ciekawych książek, estetyczne wydania i świetne przekłady. Są też wydawnictwa, które staram się omijać szerokim łukiem. I do takich wydawnictw należy wydawnictwo Amber, specjalizujące się w książkach dla młodzieży. Najczęściej są one nie tylko – mówiąc delikatnie – niewydane zbyt dobrze i najczęściej takie, że ledwo można czytać, przynajmniej ja tak myślę. Dlatego nie mam o tym wydawnictwie zbyt dobrych opinii, wręcz przeciwnie. Te okładki..

Co ja na to poradzę, że przeglądając książki w bibliotece, zamykam oczy i wyciągam książkę na ślepo? W taki sposób wybrałam sobie już wiele lektur, czasami, co muszę stwierdzić z zaskoczeniem, bardzo dobrych. Pewnego razu właśnie trafiłam na książkę wydawnictwa Amber. Miałam już do czynienia z tymi książkami, oj, miałam. Ale wzięłam, bo pomyślałam, że mi nie zaszkodzi, nawet nie zabierze dużo czasu, po owa powieść miała tylko sto ileś stron. Tytuł brzmiał tak, że od razu domyśliłam się, o co chodzi. Ah, tak. Napis na okładce też wiele mówił, choć był dla mnie zaskoczeniem. Najczęściej opisy od wydawnictwa były w stylu „piękna, romantyczna powieść”, „miłość jak ze Zmierzchu”, a tutaj... tylko pytanie. Sugestia, która choć odkrywała prawie wszystko, zaciekawiła mnie. Może, daj kochany Panie Boże, któryś mieszkasz w niebie, będzie to coś ciekawego, co podniesie moją ocenę o paranormal romanse chociaż o pół stopnia?

Eve Evergold jest zwyczajną dziewczyną. Razem ze swoją przyjaciółką Jess, idzie właśnie do liceum, do pierwszej klasy. Mieszka w małym miasteczku, więc ostatnio sensacją jest to, że jest dwóch nowych uczniów. Luke jest synem nowego pastora i kimś, kto zawsze ma pełno dziewczyn. Drugi z nich jest bardziej pociągający i seksowny, tak samo, jak jego zagadkowe imię – Mal. Jednak w mieście dzieją się różne dziwne rzeczy. Megan, koleżanka dziewczyn, idzie do psychiatryka. Za nią matka Shanny, innej dziewczyny, Belinda i kilka innych osób. Co się dzieje? Nikt tego nie wie, ale tymczasem z Eve dzieją się dziwne rzeczy. Ma widocznie jakąś moc. Kiedy napadają ją jacyś chłopacy, zabija piorunami jednego z nich. Po jakimś czasie odkrywa straszną, dziwną prawdę o sobie. Jest potomkinią Wiedźmy z Deepende, a jej moce uaktywniają się, bo przez portal przeszedł Główny Demon, by, jak co sto lat połyka dusze mieszkańców miasta, najpierw osłabiając ich koszmarami, a później wysysając duszę podczas pocałunku. Tego wszystkiego dowiadują się z zwojów znalezionych w kościele. Eve i Jess podejrzewają najpierw Luke'a, ale później podejrzenie pada na właściwego człowieka. To Mal jest Głównym Demonem, więc Eve, na randce z nim, zabija go (jest bliska pocałowania go, ale nie robi tego, uff). Na tym kończy się pierwszy tom tej opowieści.

Doprawdy nie wiem, jakie rzeczy, całkowicie zasługujące na plus, można znaleźć w tej książce. Hm, z tym są zawsze największe problemy. Hm. Już wiem. Tak, pomysł. Choć oklepany, zadziwił mnie pewnego rodzaju świeżością. Jak dotychczas, zwykle było o dziewczynie, która zmaga się z miłością do anioła i demona, przy czym zawsze wybiera tego, kogo poznała wcześniej (ta zasada sprawdziła się w prawie wszystkich książkach i posługuję się nią, by wysnuć najprawdopodobniejsze zakończenie dziejów bohaterów jakiejś książki). Tu przystojny Mal jest wrogiem i Eve go zabija, choć myślała, że już się zakochała. Tymczasem coraz bardziej ma się ku Luke'owi. Jakaś odmiana zawsze jest dobra.
Okładka jest lepsza od wszystkich spotkanych przeze mnie w tym wydawnictwie. Przedstawia dziewczęcą twarz, ale bardzo ciekawie została ona przedstawiona – jest sina, usta ma czerwone, ciemnofioletowe oczy z jakimś błyskiem w środku, które z niepokojem patrzą na czytelnika. Widać także ramiączko różowej bluzki. Ale na skórze dziewczyny możemy dostrzec ważny szczegół. Oto na dłoniach i pod okiem ma jakby cienisty tatuaż – kruki i ciernie, co, moim zdaniem, jest ciekawym urozmaiceniem i nawiązaniem do treści. Tło z lewej strony stanowią włosy dziewczyny, czarne jak smoła, z jakimś zimno niebieskim prześwitem, a po prawej stronie tło jest całkowicie czarne. Minusem jest tu czcionka zastosowana w imieniu i nazwisku Autorki. Od razu kojarzy mi się z fatalnymi napisami na halloweenowych gadżetach w różnych dziecinnych gazetek w stylu „Kaczor Donald”, ale jestem pod wrażeniem czcionki tytułu – nawet porządne wydawnictwo by się nie powstydziło. Napis na okładce jednak sprawia, że wiemy już od razu, o czym będzie książka, a ja, znająca chyba prawie wszystkie warianty fabuł, już doskonale. Już po zachowaniu Megan wysnułam prawidłową diagnozę – demon!

Literówki znalazłam może dwie, może trzy, ale nie dużo. Papier, na którym wydrukowano książkę, jest miękki i łatwo się drący, czcionka i jej krój nie są tragiczne, da się czytać. Tytuł – lapidarny, dość tajemniczy, odnoszący się do ważnego fragmentu powieści, lecz jednak nie ma żadnego ukrytego znaczenia, tylko jest określeniem na demony. Ah, jakież to gotyckie.

Język mnie zadziwił. Pisarka potrafi bowiem budować zdania poprawnie, a jeszcze język jest dość plastyczny. Czasami znajdowałam określenia, jakie spotyka się w tych dobrych książkach, nie tylko czczą gadaninę. Nie posiadałam się ze zdziwienia, ale też to mnie uszczęśliwiło. W końcu znalazł się ktoś, kto mniej więcej umie pisać. Bo trzeba przyznać, że Autorka tej książki zasługuje nawet na miano pisarki. Ma własny styl i choć narracja jest, jak zwykle, w pierwszej osobie, jest w niej coś, co tchnie świeżością, a nie odgrzewanymi wciąż na nowo kotletami.
Akcja pędzi na kark, na szyję, co wprowadza nieco zamieszania do fabuły, nieścisłości luk do akcji. Książka nie ma wielu stron, więc już na trzeciej czy czwartej przyjaciółki idą do opętanej Megan, a Eve kilkanaście stron później dowiaduje się o swoim pochodzeniu i misji. Przez to książka wydaje się płytka, a temat potraktowany po łebkach. Rany! Ile na ten temacie można by zapisać stron! Gdyby to wszystko rozpisać, rozwinąć i bardziej rozbudować, powstałaby całkiem niezła powieść gotycka. Ale ta książeczka miała tylko niecałą dwusetkę stroniczek, plus zwiastun następnej części serii. Autorka chciała skończyć z serią jak najprędzej czy jak? Może zaczynało brakować jej pieniędzy i czuła potrzebę szybkiego załatwienia sobie jakieś sumki? Hm...

Często bohaterowie sobie nawzajem zarzucają, że są puści, co jest, oczywiście, prawdą. Szczególnie Eve. Nie tylko brakuje jej jakiegoś większego tła, szczerszego przedstawienia wątku rodziny, ale także sama jest pusta. Ma najlepszą przyjaciółkę, lepszą niż siostrę, kocha zakupy i wciąż myśli o kosmetykach. Oczywiście Autorka w końcu zorientowała się, że bohaterka nie miała być taka, jaka wyszła i postanowiła uratować sytuację, każąc Eve zastanowić się nad tym, co robi i jaka jest, co oczywiście się nie udało, bo wszystko było już stracone. Jess jest jeszcze pusta – myśli tylko o modzie, butach i chłopakach. Luke to ciota bez dwóch zdań, a kochany Mal śmierdział już od początku demonem, co się szybko się wydało, zanim w ogóle zaczęłam go lubić. Inne postacie są nierozbudowane, występują na chwilę, by zaraz zniknąć. To jest konsekwencja ujęcia wszystkiego po łebkach, proszę państwa.

Nie było dobrze, ale lepiej niż zazwyczaj, na tyle, że dało się, nawet czytać z jakąś tam przyjemnością w dodatku. Czyta się szybko, płynnie i bez większego szarpania nerwów. Ot, książka w sam raz na ciężką długą podróż. Jak na wydawnictwo Amber.. No, no. Pozwoliłam sobie na nieco i ryzyka i dotyk .. nie tandety, ani nie ciemności, bo ta książka zbyt mroczna to nie była, ale zaskoczenia.

Tytuł: „Cienie”
Autor: Amy Meredith
Moja ocena: 3/10

(recenzja archiwalna) 


4 komentarze :

  1. Bardzo słaba ocena. Ja po tą książkę prawdopodobnie i tak bym nie sięgnął.

    OdpowiedzUsuń
  2. Książkę chciałam przeczytać już jakiś czas temu, zaciekawił mnie sama fabuła. Jeśli chodzi o książki z tego wydawnictwa to znam kilka takich co są na prawdę dobre (przynajmniej dla mnie) jak na przykład seria "Strażnicy nocy" Rachel Hawthorne czy chociażby "Pamiętniki wampirów". Niektóre okładki też mają ciekawe, choć oczywiście jest też sporo takich które rzeczywiście są fatalne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie też paranormal romanse z tego wydawnictwa nie zachwycają, czytałam kilka i do tego czasu mam z nimi przestój.
    Tym mnie trochę zaciekawiłaś, ale sama nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam. Ale sama nie wiem, co powiedzieć... Nie no, właściwie to mi się podobało (a na pewno bardziej niż Tobie), ale też Cienie na pewno nie są moją ulubioną powieścią.
    W każdym razie totalnie zgadzam się co do Jess - nigdy jej nie lubiłam.
    Za to jednak nie za bardzo zgadzam się co do stylu autorki. Jak dla mnie był nieco sztywny i dość męczący. :)

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!