piątek, 15 sierpnia 2014

Polityka katastrof. Recenzja książki

Moja mama boi się latać samolotami. A co, jakiś zamach czy wypadek, spowodowany błędem pilota? I giniesz, zamiast jechać do rodziny w Australii by polować na kangury. A ginąć raczej nikt nie ma ochoty, prawda? No, chyba że ktoś ma myśli samobójcze i boi się popełnić samobójstwo, to nie powiem. Dlaczego się boi? Ano przez te słynne katastrofy, których ostatnio mnóstwo i w których naprawdę ginie dużo osób, w tym mnóstwo Europejczyków. Zaczęło się ową słynną katastrofą rządowego TU 154-M w Smoleńsku, dobre cztery lata temu, a teraz to.. Odprowadzaliśmy kuzynkę na lotnisko w Warszawie, a mama z nami nie pojechała, została w hotelu próbując zająć się czymkolwiek, żeby, jak to powiedziała później, nie myśleć o tym, co mogłoby się jej wydarzyć w drodze. Co tam mama! Połowa mojej rodziny popadła w paranoję, tak samo jak znajomi i wcale się im nie dziwię. Tyle samolotów spadło z nieba, a człowiek, który w miarę bezpiecznie stąpa po ziemi, boi się, że kiedy wsiądzie do samolotu, ten będzie właśnie tym pechowym, który rozbije się ( a my z nim). Wiadomo, że zaraz po katastrofie zostaje ogłoszona żałoba, dyplomaci ślą noty tu i tam, prezydenci pocieszają się i starają się jakoś ukierunkować swoje polityczne działania, ale nic, nawet akademie i kwiaty na naszym grobie, nie przywrócą nam życia. Niestety.

Opowieść, którą teraz zrecenzuję, ostrzegam, nie należy do łatwych i banalnych, wręcz przeciwnie. I tu już nie chodzi o wszystkie latające i nielatające samochody (z braku pieniędzy musiałam zwrócić się do cioci, która, na widok samolotu na okładce, powiedziała, że lepiej takimi rzeczami nie psuć sobie głowy, jakby teraz nie było ciągle o tym w wiadomościach), ale także o sposób napisania – w niektórych recenzjach, które czytałam, ludzie podkreślali, że czyta się ciężko, właśnie przez ten niebanalny układ. No, ale powinnam i z tego się cieszyć, bo, co zauważyłam ze zgrozą, że tu jest zbyt wiele recenzji książek, które urągają inteligencji czytelnika i wysysają niczym wampiry szare komórki. W końcu można odetchnąć od chłamu i zająć się czymś nieco ambitniejszym.

W alternatywnej historii naszego globu, jednego dnia, nazwanego bardzo znamiennie Czarnym Czwartkiem, rozbijają się cztery samoloty, pociągając za sobą wiele ofiar. Przeżywają tylko troje dzieci i Pamela, należąca do pewnej dopiero rozkwitającej sekty, która widząc duchy (ludzi bez stóp, jak sama ich nazwała), nagrywa wiadomość dla swojego Ukochanego Pastora. Jednak Pamela również umiera, ale trojgu dzieciom nie dzieje się nic.. Oprócz tego, że kiedy ich opiekunowie przygarniają ich, dostrzegają dziwne zjawiska wokół siebie (morderstwa, zaginięcia, a także, uwaga, roboty …) , a także inne, nieprawdopodobne zmiany charakteru dzieci. Czy to na pewno oni? Na pierwszy rzut oka tak, ale co dalej? Jednak to nie wszystko – pastor zmarłej kobiety rozpoczyna zakrojoną na ogromną skalę akcję, tworząc nową sektę pamelistów, która, w miarę rozrastania się i kolejnych intryg polityków, doprowadzają do rządów skrajnej partii konserwatystów. A wszystko owinięte w welon niezwykle wiarygodnej mistyfikacji, że niemal trudno uwierzyć, że to książka paradokumentalna, a nie dokumentalna (jest wiarygodniejsza od tych wszystkich wywiadów-rzek, autobiografii i wynurzeń gwiazdeczek popu, aktoreczek i innych takich tam).

Książka jest zbiorem artykułów, relacji i wywiadów przeprowadzonych przez dziennikarkę Elspeth Martins. Powoli, strona po stronie, poznajemy poczynania bohaterów, demaskujemy polityków i pastorów, wnikamy do wnętrza opiekujących się Trojgiem ludzi, poznajemy parę zakochanych w sobie młodych Chińczyków, których znamy tylko z ich rozmów na czacie jakiejś beznadziejnej zręcznościówki. Sprawia to, że powieść jest bardzo oryginalna, inna i trudno się przy niej zanudzić – każda z osób, która opowiada o swoich losach, każda relacja ma odmienny styl i odmienny punkt widzenia na wydarzenia. Niektóre w wir akcji zostały wciągnięte przypadkiem, jak na przykład facet, który widział próbę zabicia Bobby'ego, facet, który odkrył jego trupa, albo kobieta, która ze swojego okna widziała zabójstwo Hiro. Niektóre relacje są chamskie, krótkie, albo pełne autentycznych emocji, które Autorka świetnie oddała, zmieniając style jak kameleon, ale o tym później.

Dla Kylie-czytelniczki podzielenie książki na różne relacje i inne materiały ( na przykład fragmenty zapisu czarnych skrzynek) stanowią niezwykłe urozmaicenie od ciągłych powieści, gdzie jest narrator, rozmawiający i chodzący bohaterowie i oryginalną rzecz, zrobioną w dodatku tak, że czyta się jednym tchem i bardzo dobrze, chociaż nie można nazwać tego miłą, relaksującą lekturą. Ale dla Kylie-recenzentki, surowej i wiedźmowatej części mojej jaźni, oczywiste jest, że forma przyjęta przez Autorkę pozwala streścić historię, która rozpisana na prawdziwą powieść byłaby co najmniej trzy razy dłuższa, do nieco powyżej dwustu stron, co znacznie ułatwiło pisarce zadanie i sprawiło, że ludzie płacą mnóstwo kasy za książkę, w którą Autorka nie włożyła tyle sił i trudu, co w pełnoprawną, klasyczną powieść, co nie jest dość uczciwe. I chociaż, co dziwne, Kylie uznała, że książka jest bardzo dobra i ciekawa, zamartwia się również przez to, że, jak jest już powiedziane wyżej, nie można napisać sześć – siedem stron, jak, na przykład, o takich cegłach jak Gra o Tron. No ale zważywszy na jej elokwencję (co ciekawe, ową elokwencję widać tylko na papierze) może wypełnić recenzję różnymi zdaniami około głównego tematu, jak na przykład to.

Ciężko tę książkę rozebrać na czynniki pierwsze. Ciężko napisać cokolwiek złego lub dobrego na jej temat. Ciężko, a to dla mnie naprawdę wielki cios, napisać dużo na jej temat. Dlaczego? Napiszę, że styl jej głupi, ale to nie będzie prawda, bo niektóre z przedstawionych w książce relacji osób są napisane w sposób autentycznie głupi, jednak inne są naprawdę świetnym pokazaniem relacji w rodzinie. I to kolejny punkt dla pisarki – świadczy to o tym, że wypowiedzi bohaterów są stylizowane, a co za tym idzie Autorka jest mistrzynią w pisaniu bardzo realistycznych relacji wymyślonych sytuacji i ma świetną intuicji – nieco inaczej wypowiada się kierowca ciężarówki, inaczej badaczka, inaczej chora na depresję żona pastora, inaczej inteligentna (sic!) prostytutka, a jeszcze inaczej dziennikarka. Jestem naprawdę pełna podziwu, rzadko zdarza się, żeby komuś tak to dobrze wyszło.

Ciężko także oceniać kreacje bohaterów, mówić, że jeden został bardziej dopracowany od drugiego, ponieważ Autorka ukazała jednych bardziej, a drugich mniej, jak chciała, a i z owych relacji wyłania się niejednoznaczny ich obraz, bo przecież nasze zdanie o sobie jest zawsze, czasami drastycznie, inne od tego, co myślą od nas inni. Rzec można tylko, że postacie wydają się wiarygodne, niezwykle plastyczne, na tyle, że kiedy nie wiedziałabym, że to fikcja, na pewno uznałabym, że postacie te są autentyczne.

Okładka zasługuje na oddzielny, dość długi akapit. Jest odpowiednio klimatyczna i zawiera wszystko, co stanowi esencję powieści. Niebo jest ciemne, jakby burzowe, a samolot na okładce wygląda tak, jakby zaraz miał spaść. Poniżej jest graficzne wyobrażenie Trojga – to te czerwone paski z sylwetkami dzieci w środku – i Pameli (to ten siwy pasek, wskazujący na to, że chociaż kobieta była istotna dla całej historii, szybko umarła). I to właściwie wszystko – elegancki minimalizm, który sprawia, że okładka, chociaż nie jest bogata w szczegóły, przyciąga uwagę odbiorcy i wygląda naprawdę ponuro.

Konstrukcja, jak pisałam wcześniej, jest inna niż w tradycyjnych powieściach, czyniąc z książki coś bardziej ambitnego niż zwykle i sprawiającego, że powieść staje się cięższa do czytania i strawienia, niż wszystko inne, podzielone na rozdziały i z jakim takim narratorem. Jest to bardzo trudne, nawet tu zdarzyły się dwa bardzo fabularne, tradycyjne kawałki, mimo tego i tak podziwiam. Bardzo dobrym posunięciem jest także zapętlenie wszystkiego czytelnikowi – pisarka z jednej strony opisuje dziwne wydarzenia, na które odpowiedzi są racjonalne i proste.. Ale czy naprawdę? O tym musi już czytelnik sam zdecydować, co nie będzie takie proste dla zwolenników myślenia naukowego, szczególnie szokujące i pozostawiające apetyt na więcej zakończenie z robotem. Więcej nie zdradzę, bo nikt, nakarmiony moimi spojlerami, nie sięgnie po książkę, albo zaskoczenie będzie mniejsze, a do tego również nie można dopuścić.

Trzeba też odnotować w kilku słowach, że podziwiam szeroką wiedzę Autorki na temat na temat kultury i języka Japonii. Dla mnie ten kraj, jak wszystko co Wschodnie, stanowi trudną zagadkę, już o języku chińskim i japońskim nie mówiąc (to chyba dlatego, że po prostu nie interesuję się mangą i aime). Tutaj mamy to podane w bardzo mrocznej formie, co, jak na mnie, podnosi jeszcze wartość tego wątku.

Język pisarki jest prosty, potoczny, jednak czasami pojawiają się jakieś, jak to sama Autorka ujęła w Podziękowaniach, ozdobniki, występujące tylko w dwóch częściach narracyjnych, na początku i na końcu. Wybór dobry – moim zdaniem, bo przecież ludzie, kiedy, na przykład mówią do dyktafonu pod naprawdę wielkim stresem, nie używają górnolotnych metafor, wręcz przeciwnie, prawda? Czyta się szybko i z zapartym tchem, w marę rozwoju wydarzeń coraz z większym, autentycznym strachem, ponieważ wszystko jest takie prawdziwe, że aż strach. Pisarka jednak wcale nieźle dawkuje napięcie, czasami wręcz ostudzając emocje czytelnika, by zaraz jeszcze bardziej je podgrzać. Zastanawiam się, czy robi to świadomie i czy na każdego tak działa, ale w każdym razie ja tak to odczuwam. W każdym razie, Autorka to świetny przykład na potwierdzenie tezy, że od bardzo bogatego słownictwa czasami ważniejsza jest technika i ciągnięcie czytelnika by czytał dalej, no, przynajmniej by chociaż trochę zainteresował się opisywaną historią.

Nie powiem, że książka mnie przeraziła, tą swoją aktualnością. Bo może nie ma żadnych Trojga, ale samoloty nadal, coraz częściej spadają i w dodatku się gubią. Oczywiście, wszystko można racjonalnie wytłumaczyć, jak to do pewnego momentu robiła Autorka tej książki, wodząc czytelnika za nos, a samoloty jednak mają to do siebie, że spadają, ale ostatnio coś za dużo ich naspadało (Broń Boże, żeby ktoś nie myślał, że już jakieś teorie spiskowe się zaraz posypią), co, na pewno, było dla pisarki jakąś tam inspiracją. Jednak najstraszniejsze chyba było prześledzenie intryg i gier politycznych na najwyższych szczeblach władzy i organizacji, mocno pachnących sekciarstwem, naginanie faktów, sterowanie masami ludzi i inne, bardzo przykre rzeczy, a także to, że dzięki śmierci tylu ludzi politycy mogli snuć swoje knowania, najczęściej z interesem tylko i włącznie dla nich. Bardzo przykre i straszne, ale o wiele bardziej prawdziwe od niezwykłej prawdy o Trojgu. I chyba nawet straszniejsze niż ludzie bez nóg i z płaskimi twarzami..



Tytuł: „Toje”
Autor: Sarah Lotz
Moja ocena: 7/10



6 komentarzy :

  1. Na mnie ta książka zrobiła fenomenalne wrażenie, taki paradokument wpływa na wyobraźnię. I sama promocja, na szóstkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Na mnie też książka zrobiła świetne wrażenie, dziś już mój entuzjazm nieco osłabł, ale w momecie lektury byłam maksymalnie zmanipulowana ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już od jakiegoś czasu zastanawiam się nad zakupem tej książki, pięknie wygląda. A poza wyglądem zawiera też interesującą historię ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozycja kusi mnie już od dłuższego czasu...

    OdpowiedzUsuń
  5. Od dłuższego czasu mam wielką ochotę ją przeczytać *-*
    Ale musi sobie jeszcze poczekać na swoją kolej :D
    Tak dużo książek - Tak mało czasu :D

    OdpowiedzUsuń
  6. No dokładnie, dokładnie. Też mi się podobała i wywarła duże wrażenie (szczególnie przez to jak stworzyła postacie).

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!