Jeśli
ktoś myśli, że fajnie jest być zwykłą dziewczyną, grubo się
myli. Rutyna – szkoła, dom, lekcje, spanie – potrafi zabić
każdego. A do tego wygląd! Co mama i tata dali, tego kosmetyki do
końca nie zakryją; za rogiem czai się bulimia i anoreksja, kiedy
próbujesz być ładna, a ceny w modnych butikach nie ułatwiają.
Każda przecież myśli o tym, żeby być piękną. I mieć pięknego
mężczyznę. Chłopaka, narzeczonego, męża. Partnera. Preferencje
są różne: czasem blondyni, czasem bruneci, czasem z kaloryferami,
czasem bez, czasami po prostu jakimś członku boysbandu czy kimś w
rodzaju Justina Biebera - a zwykle (jak pokazuje przykład pewnej
mojej znajomej) kończy się na trzydziestoletnim kelnerze z
McDonalda, który nie potrafi zatańczyć na własnym weselu. Żeby
tylko nie gorzej! Czasem zdesperowane dziewczyny, marzące o Harrym
Stylesie kończą z siedemdziesięcioletnim aktorem, czasami powoli
się staczają. Inne strony lansu i fejmu, o którym marzy każda
początkująca szafiarka i vlogerka, też nie są dostępne dla
każdego: nie wszyscy rodzice mają pieniądze na desingerskie
ubrania, niektórzy nie pozwalają swoim pociechom na barwione
pasemka, tatuaże i inne szaleństwa. Mają jednak nadzieję, każdy
ma, że kiedyś będzie się kimś niezwykłym, kogo będzie kochał
cały świat, jednak dla takich szaraczków jak ja najprawdopodobniej
na zawsze pozostaną tylko marzeniami, pięknymi marzeniami.
A
gdyby urodzić się kimś niezwykłym? Kimś innym, niż zwykli
ludzie – którzy rodzą się, umierają, ich twarze z czasem stają
się coraz brzydsze,
coraz bardziej pomarszczone. Pomyślmy. Królową Westeros, Numenóru,
Narnii, olimpijską boginią, cesarzową rzymską, a może panią
Shalott, ochrzczoną przez Williama Tennysona
imieniem Elanie,
najnieszczęśliwszą z kobiet z legend arturiańskich? A może
jeszcze lepiej – aniołem, potworem, demonem, wampirem,
pogromczynią duchów, wiedźmą, elfem czy kimś, kto wygląda jak
człowiek, mimo że nie ma w nim ani cząstki człowieka? Albo – w
wersji bardzo skromnej
– chociażby reinkarnacją żony jakiegoś średniowiecznego
rycerza, choćby Izoldą z tamtej łzawej legendy
albo Esmeraldą z Katedry
Marii Panny w Paryżu.
Marzenia! I tak każdy z nas skończy tak samo.
Dla
osiemnastoletniej Tavie marzenia jednak się spełniły. Po wypadku,
kiedy w tajemniczy sposób, jako jedyna ocalała z katastrofy
lotniczej, coś niepokojącego zaczyna dziać się z jej głową, a
wszędzie zauważa pulsujące trójkąty. Jakby nie było tylko dość,
z jej kieszeni pewnego dnia zaczynają wyskakiwać truskawkowe
pomadki, a psychiatra, do której chodzi, okazuje się kimś więcej,
nie mówiąc już o rodzinie, która dziewczyną się opiekuje. Mało
tego – z każdym dniem problemów jest więcej, w końcu do listy
należy dołączyć także tajemniczego faceta w ciemnych okularach i
tajemniczego chłopaka, który, jak się okazuje, nazywa się Quinn
Avery (tak bardzo to romantyczne, że aż strach) i raczej nie jest z
tego świata. I Tavia się zachowuje, a po jakimś czasie nawet
ucieka ze swoim chłopakiem, by odkryć swoje tajemnice, tak straszne
i dziwne, że na początku nie wierzy nikomu, nawet sobie. Muszę
przyznać, że zachowanie jej jest zupełnie niegłupie, bo okazuje
się, że nie jest sama w swoim ciele, co odkrywa jakieś
czterdzieści stron po czytelniku i nie ma rozdwojenia jaźni, albo
innej straszliwej choroby, tylko taka jest. Na pewno? To dlaczego
musi uciekać i czego od niej chcą dwa wielkie starożytne bractwa,
wkręcając ją w swoją śmiertelną rozgrywkę, której ceną jest
istnienie całej planety?
Ktoś
w komentarzach do którejś z moich recenzji napisał, że książka,
w której największą zaletą jest okładka, wygląda podejrzanie. O
tak, to prawda. Żeby ta okładka jeszcze była idealna, ale nie jest
– miło na nią popatrzyć, ale w pewnym momencie razi całą tą
żółcią, jakby obiecywała słonecznikowe dziewczynki, teletubisie
i optymistyczną treść, co w sumie jest jakąś odskocznią od
mrocznych panien w sukniach z gotyckimi gorsetami, często
obściskujących równie ciekawie ubranych chłopaków, albo
płaczących, ewentualnie w pięknej scenerii, często morskiej. Imię
i nazwisko Autorki jest większe od tytułu, zupełnie jakby to, kto
napisał powieść, jest ważniejsze od treści i co zapewne ma na
celu skuszenie fana poprzednich książek pisarki do sięgnięcia po
tę. Całe to pomarańczowo-żółte tło zlewa się z twarzą
dziewczyny, mimo że ta została ujęta w trójkąt, zresztą
wszystko rozmieszczone jest bez większego pomysłu, tak, żeby było.
Jednak trzeba przyznać, że i tak jest o niebo lepsze od zawartości
książki – może dlatego, że mimo swojej dziecinności miło jest
popatrzeć na żywe kolory i bardzo ładną twarz dziewczyny (chociaż
to nie jest główna bohaterka – prawdopodobnie grafik nie
przeczytał, albo mu nie powiedzieli, że Tavia nosiła krótkie
włosy) zamiast czytać książkę. Naprawdę.
Pomysł
jakiś był, choć ostatecznie wszystko wydaje się bardzo oklepane.
Kolejna Autorka w swojej książce dla młodzieży próbująca
przestawić historię jako walkę dobra ze złem, a właściwie walkę
dwóch bractw, sterującymi mechanizmami wydarzeń – tych dobrych i
tych złych – i tworzących zapierające dech w piersiach zabytki
kultury, takie jak piramidy. Kolejna najzwyklejsza dziewczyna, która
dopiero po jakimś czasie poznaje swoją prawdziwą, tym razem boską
tożsamość i musi, w związku z niebezpieczeństwem, szybko się
nauczyć wielu nowych rzeczy, poznać prawdę o samej sobie. Kolejny,
tak bardzo już schematyczny, motyw trójkącika miłosnego, gra
pozorów, zdrada i odwieczny kochanek – to wszystko gdzieś już
było i to nie jeden raz (wręcz przeciwnie – wiele razy). Wszystko
wydaje się tą samą historią, tylko opowiedzianą na tysiące
różnych sposobów, przez tysiące różnych ludzi. Ale i tak
ziewałam ze znudzenia i uśmiechałam się, kiedy bez problemu
ogadywałam to, co zaraz się wydarzy, nigdy nie czytając tej
książki. Fajnie jest udawać bycie wróżbitą Maciejem.
Fabuła
może i byłaby ciekawa, gdyby nie ambicje pisarki. Historia ocalonej
z katastrofy dziewczyny jest sama w sobie ciekawa, także cały zarys
historii obu bractw i legendy o potępionych bóstwach, które
nieskoczenie odradzają się w nowych wcieleniach, poszukując swoich
ukochanych, jest całkiem oryginalny, w każdym razie wcześniej nie
spotkałam się jeszcze z czymś podobnym. Wszystko zostało jednak
popsute i zmarnowane, głównie przez te wiktoriańsko-gotyckie
szczególiki, tak bardzo znane z innych opowieści, które ponoć
miały nadawać powieści mroku, gotyckiego klimatu no i liczne
nieścisłości, jakie wkradły się do książki, wraz z
nieumiejętnym wprowadzaniem kolejnych wydarzeń do akcji, wychodzi
to jakoś sztywno, nienaturalnie, amatorsko. Dziwi mnie to bardzo, bo
przecież Autorka nie jest debiutantką, pisarzem niedoświadczonym –
wręcz przeciwnie i trudno po niej spodziewać się maniery jak z
większości blogów z opowiadaniami, pisanymi przez początkujących
rzemieślników, zazwyczaj zajmujących się pisaniem hobbystycznie,
a nie zarabianiem tym na życie. W ich przypadku infantylizm jest w
pełni uzasadniony, ale przecież pisarka wcale nieźle poradziła
sobie z tym przy swoim debiucie – dziwne jest, że teraz poszło
jej o wiele gorzej. Nie wspominam o naiwności, sentymentalizmie i
przewidywalności, bo nawet mnie pisanie o tym rani. Mam zamiar
przemilczeć także straszliwe uproszczenia rzeczywistości i
dziecinne chwyty fabularne, jakie rzadko stosuje się w kreskówkach
Mini-Mini, a co dopiero w książce dla nastolatków. Już o scenach
bardziej romantycznych, miłosnych nie mówię, bo myślę, że nie
warto – wiadomo, że są koszmarnie napisane. Przez całe
zakończenie panuje chaos, jakby pisarka nie mogła zapanować nad
szybką akcją powieści, więc pędzi na złamanie karku, ukazując
nam wydarzenia jedno po drugim, bez większego związku
przyczynowo-skutkowego i nawet nam ich dobrze nie tłumacząc,
zdobywając się tylko od czasu do czasu na zdawkowy, jeszcze mniej
wyjaśniający opis emocji Tavie, również chaotyczny i, co więcej,
nie pasujący zupełnie do sytuacji. Są momenty, w których widać,
że pisarka próbowała wszystko naprawić, ale to zabiegi podobne do
leczenia umarłego pacjenta, tym żałośniejsze, że akceptowalne
fragmenty graniczą z mieliznami. Cóż, Autorce trudno jest
zrozumieć, że jak strzelisz sobie w piętę, to trudno będzie ci
potem chodzić. Narracja jest niemrawa, nieumiejętnie poprowadzona,
źle napisana. Opowieść Tavie nas nie wciąga; nie poznajemy jej
przeżyć, świata wewnętrznego, marzeń, ani też nie czekamy z
napięciem, co zaraz się stanie. Zwroty akcji, nawet te
niespodziewane, są nieumiejętnie wprowadzane, co wywołuje jeszcze
większy chaos, w którym czasami trudno jest się połapać.
Język
jest prosty, aż za prosty. Styl Autorki nie ma nawet śladu
wyrafinowania, jakiejś artystycznej głębi, nawet nie sili się na
nią, jak to często robią inne pisarki – nie ma tu nawet nędznej
próbki żadnej metafory, nie mówię tu jeszcze o bardziej
karkołomnych środkach, mających na celu wciągnięcie czytelnika w
powieść. Opisów brakuje, a jeśli są, przypominają te z szablonu
w szkole albo rokokowe bzdurki, znane mi z wielu innych książek,
więc do książki byłoby lepiej, żebym przestała o tym pisać, by
nie zrobić biednej powieści jeszcze więcej przykrości, niż to
wszystko potrzebne. W wielu miejscach płynność tekstu się gubi
pod przegadaniem, zbytnimi niedopowiedzeniami, czy po prostu pod źle
dobranymi słowami, nieumiejętnie wstawionymi zwrotami i irytującym
potocznym językiem, w którym nie ma żadnego pomysłu. Czasami
widać, że dla samej pisarki powieść była drogą przez mękę, a
czasami zachwyca się własną elokwencją, opisując w koślawych,
pokaleczonych zdaniach, jak to główna bohaterka idzie przez las z
duchem, brnąc przez śnieg i marznąc w nim, by dojść do pieczary,
w której okryje swoją prawdziwą tożsamość, tocząc z owym
duchem rozmowę typową dla Mary Sue z powieści paranormalnej,
zanurzoną w kompletnej martwocie wszystkich dialogów. Nie, że są
za bardzo literackie – wolałabym, gdyby takie były, by nie raziły
swoją potocznością, sztywnością, nawet nienaturalną dla osób,
które nie mają zbyt dużej ilości słownictwa i niezbyt wysoki
iloraz inteligencji. Chciałabym, żeby żyły – żebym czytając,
miała wrażenie, że ktoś stoi obok mnie i to mówi, a tutaj nie
można doświadczyć niczego podobnego, wręcz przeciwnie. Kolejna
książka, w której zaprogramowane roboty chodzą w różne miejsca
i mówią różne rzeczy, nawet niekoniecznie dobrze napisane.
Bohaterowie
nie mają żadnej osobowości. Główna bohaterka, Tavie, to
skrzyżowanie żyjątka, które nie wie, jak sobie poradzić z
życiem, idealnej laluni, Mary Sue i bezbarwnej nastolatki, z którą
utożsamić się może każda. Poza tym nie ma żadnych uczuć,
emocji czy cech charakteru. Czasami, w przebłyskach, coś z niej
wyłazi dobrego, ale Autorka potrafi wszystko zniszczyć, za chwilę
pokazując nam Tavie jako kogoś, kto nie ma fizycznych praw
istnienia na tym świecie – bo jeśli ma jakieś cechy to tylko
zalety. Zresztą, o czym mówimy! Wszystkie reakcje dziewczyny są
takie sztywne, typowe, pozbawione życia, podobne do ruchów robotów
sterowanych aplikacją na telefon, że aż strach. A towarzysz
głównej bohaterki? Nudna, oślizgła sylwetka, z nieśmiałą próbą
wykreowania na kolejne ciacho, na którego wspomnienie większość
czytelniczek będzie piszczeć, co oczywiście spełzło na niczym,
nawet jeśli kandydat ma tatuaże i długie, damskie rzęsy. Poza tym
jeśli chodzi o charakter, ów człowiek jest bardzo bezpłciowy,
pusty, mimo że Autorka udaje, że wcale tak nie jest, że postać ta
ma wiele ciekawych cech charakteru, jest głęboka i wiarygodna. O
pozostałych – a, co za szczęście, jest ich niewielu – nie
potrafię powiedzieć nic konkretnego. Są postaciami epizodycznymi,
pojawiają się na chwilę, by zniknąć po wygłoszeniu przypisanych
kwestii, odegraniu roli. Nie mają żadnych portretów, są tylko po
to, by fabuła trzymała się mniej więcej razem, Autorka nawet nie
ukrywa, że nie ma zamiaru majstrować coś z tymi postaciami, że
nie podejmuje prób, by były czymś więcej niż kolejnymi
nazwiskami i imionami w biografii Tavie. Trzeba jednak przyznać, że
przez to pisarka jest mniej okrutna niż taki pan Martin i czujemy
ulgę, kiedy zabija kolejnych bohaterów, do których nie czujemy
zupełnie nic. No, nic, poza rozdrażnieniem, jakie dopada mnie
zawsze, gdy mam niezwykłą przyjemność czytać złą książkę.
Jestem
zdziwiona poziomem mojej irytacji, bo przecież debiutancka powieść
Autorki była przyjemną, naiwną opowieścią o wróżkach. Zadaję
sobie wciąż pytanie, dlaczego poziom Autorki spadł. Może była
pewna, że książka odniesie wielki sukces na rynku wydawniczym?
Zgubiła ją własna pewność? Tak jak Napoleon przed kampanią
rosyjską w 1821 roku – jedyną, która mu się nie udała i która
doprowadziła do jego upadku? A może znów trafiłam na książkę,
na którą jestem za stara? E, to tym razem nie, bo przecież scena
erotyczna, a przynajmniej kilka scenek traktujących o tym, o czym
dzieci, wciąż jeszcze niewinne, nie powinny wiedzieć. Może
Autorka poczuła palącą potrzebę przypomnienia o sobie szerszej
publiczności, więc nie dopracowała swojej książki? Może była
tak zafascynowana tematem, że nie zauważyła, że zniszczyła
wszystko inne? Ciężko mi odpowiedzieć na te pytania, bo nawet
gdybym miała w sobie żyłkę odkrywcy – a nie mam – nie
interesowałaby mnie odpowiedź na to pytanie. Bo, ostatecznie, nie
jest to jedyna książka, która mnie zawiodła, nie jedyna pisarka,
która nieustannie zniża poziom swoich powieści. I, jeśli chodzi o
ten gatunek, nie jedyna dziewczyna, która wyobraża sobie, że jest
potężną boginią, tylko dlatego, że sprawia, że pojawia się
mnóstwo pomadek o smaku truskawkowym, po czym po pięciu minutach
znika. Więc mi po prostu nie zależy.
Tytuł:
„Ocalona”
Autor:
Aprilynne Pike
Nie, nie i nie. Na pewno nie sięgnę, bo praktycznie każdy akapit Twojej recenzji mówi mi, że nie powinnam tego robić. Z pewnością irytowałabym się nie mniej niż Ty, więc pozwolę sobie nigdy po tę książkę nie sięgnąć.
OdpowiedzUsuńJuż z samego opisu książka nie zbyt mnie zainteresowała. Treść wydawała mi się banalne i czytając dalej Twoją recenzję widzę, że się nie myliłam. Pomadki o smaku truskawkowy? To ma być książka dla nastolatek?
OdpowiedzUsuńNawet nie żałuję, że nie przeczytam tej książki.
Nie, zdecydowanie nie przeczytam tej książki. Widać, ze masz dużo do powiedzenia w sprawie tej książki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:*
http://klaudiaczytarecenzuje.blogspot.com/
Pamiętam, ze przez chwilę nawet chciałam poczytać książkę, ale przypomniała mi się męka z ostatnią częścią "Skrzydeł Laurel" (w której było widać, że poziom autorki spadł) i odstąpiłam od pomysłu przeczytania "Ocalonej".
OdpowiedzUsuńPomadki o smaku truskawkowym? O.o Naprawdę? O zgrozo, już widać, że jest to kolejna powieść dla nastolatek, którym da się wcisnąć wszystko. Znając życie, pewnie połowie 90% moich rówieśniczek zachwycałoby się, jakie to wspaniałe mieć kosmetyki w każdej chwili na zawołanie :)
No i widzi trójkąty... Zrozumiałabym jeszcze, jakby widziała duchy czy (w najgorszym przypadku) różowe króliczki, no ale trójkąty... Pani Pike już chyba naprawdę nie miała pomysłu na książkę i poszła (powiedzmy) na łatwiznę.
Zauważyłam, że odkąd czytam Twojego bloga (czyli tak od miesiąca) zaczynam być chyba coraz bardziej krytyczna w stosunku do książek :)
Pozdrawiam
Tutti
Książki Aprilynne Pike nie są dla mnie. I przekonałam się już o tym gdy męczyłam "Skrzydła Laurel", nawet nie wiem dlaczego sięgnęłam po 2 i 3 część. Nie chcąc popełniać już tego samego błędu nie sięgnę również po "Boginię pomadek".
OdpowiedzUsuńmianigralibro.blogspot.com
Kurczę, naprawdę ostro skomentowałaś tę książkę. Szkoda, że autorka poszła po linii najmniejszego oporu i nie przyłożyła się.
OdpowiedzUsuńGenialny tytuł :D Już kiedyś czytałam książkę o katastrofie lotniczej " Cudowanie ocalona" i w czasie czytania prawie ryczałam,więc pewnie na tą też kiedyś się skuszę :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :D
http://kochamczytac2401.blogspot.com/
Nie znam autorki w ogóle, o tej książce też nie słyszałam, ale jestem pewna, że będę ją omijać szerokim łukiem. Nie cierpię trójkątów miłosnych, "wyjątkowych" bohaterek i innych schematycznych chwytów.
OdpowiedzUsuńTrójkąty, truskawkowe pomadki... Pike chyba nie miała pomysłu na kolejną książkę :D. Mówię jej stanowcze "nie".
OdpowiedzUsuńhttp://galeriaksiazek.blogspot.com/
Niestety, właśnie z tych powodów, o których napisałaś, bardzo obawiam się książek young-adult
OdpowiedzUsuńCzytałam całą serię "Skrzydła Laurel" tej autorki i moje postanowienie, to unikać jej już do końca życia. Zraziła mnie do siebie i za jej inne książki podziękuję
OdpowiedzUsuńhttp://to-read-or-not-to-read.blog.pl/