piątek, 26 czerwca 2015

Migdałowa baśń. Recenzja książki



Na końcu Królestwa Niebieskiego Ridley’a Scotta, filmu wprost proporcjonalnie głupiego do pięknej twarzyczki Orlando Blooma i ilością historycznych błędów równającą się litrom czerwonej farby wylanej na planie, padło jedyne chyba w tym wszystkim mądre zdanie: Pokój w Królestwie Niebieskim do dziś jest kwestią problematyczną. Oj, z pewnością jest i to nie tylko dlatego, że Jerozolima jest stolicą trzech wielkich religii (i to jakich! Judaizm, chrześcijaństwo i islam czerpią z tych samych korzeni, ale historia, pewne założenia i wzajemne animozje przeszkodziły im w dogadaniu się). Do bolesnej starożytnej historii Żydów (niewola babilońska, perska, potem okupowanie kraju przez Greków i Rzymian, a potem najgorsze – najazd Arabów) doszły krucjaty, podczas których baronowie Królestwa Jerozolimskiego i Arabowie, mordując się wzajemnie, zabijali Żydów. Religijny zapał i upojenie zwycięstwami na Bliskim Wschodzie, przyczyniły się do rozpoczęcia w Europie prześladowań wyznania mojżeszowego, co z powodzeniem kontynuowała Inkwizycja. O pewnym austriackim pozerze z śmiesznym wąsikiem, który upierał się, że jest aryjskim Niemcem, nie wspomnę – wspomnienia z wycieczki do Auschwitz-Birkenau prześladują mnie dziś. Zrozumiałe więc jest, że Żydzi po tym wszystkim chcieli mieć swoje państwo tam, gdzie kiedyś na tronie zasiadali Dawid i Salomon. Czy jednak mają prawo postępować z ludnością arabską niemalże tak, jak postępowano z nimi w Europie? Czy to na nich mają stosować starą, budzącą już za czasów Jezusa kontrowersje zasadę oko za oko, ząb za ząb

Wojna Izraela z Autonomią Palestyńską toczy się dziś. Znana z telewizyjnych „Wiadomości” Strefa Gazy, nazwana tak od pięknego, starożytnego miasta Gaza (świadka wojen Diadochów, bitew o Aszkelon i goszczącego w swoich murach takie osobistości jak Saladyn czy Ryszard I Lwie Serce), jest symbolem tej wojny, bardzo trudnej dla ONZ i Unii z powodów historycznych, bo jeśli miejsce to jest kolebką Żydów, to przecież większość została wygnana, a Arabowie mieszkają tam od V w. n.e, co w ludzkim, niedoskonałym ujęciu też jest zawsze. Do wszystkiego dochodzi jeszcze skomplikowana polityka międzynarodowa, która nie uznaje słabszych, nie mówiąc o zwykłych obywatelach i zupełny brak zgody pomiędzy obiema nacjami, mający także źródło w religiach – judaizmie i islamie – które niekoniecznie mówią o przebaczeniu, a także każą traktować innych z góry. Oba narody wiele wycierpiały w swojej historii, także i podczas tej wojny, ale z tym Polityka się nie liczy i zadaniem niezaangażowanych w nią ludzi, dlatego ich rola, tym właśnie pisarzy, jest pochylić się nad cierpieniem zwykłego człowieka, dla którego nie liczą się racje obu stron, tylko to, że żołnierz – obojętnie w jakim mundurze – przyjdzie i rozwali ci dom lub zabierze ojca do więzienia. Bo – kto wie – jakiś polityk czy wojskowy, dla którego wioski pełne żywych ludzi są tylko pozycjami na linii frontu, stanie się nagle czuły na ból, a obie strony zrozumieją, że lepiej jest nawiązać dialog i pójść na kompromis, który zdaje się być jedynym w tej sprawie normalnym rozwiązaniem, neutralizując terrorystów obu stron i godząc się. Może po przeczytaniu książki ktoś zrozumie cenę pokoju i doceni ten stan w Europie póki jeszcze można, a komuś otworzą się oczy na ewidentne zło na świecie. Tak jak Chłopiec z latawcem. Może, w takim razie, jest jeszcze jakaś szansa dla Izraela i Palestyny? 

Nie wierzę w te całe pokojowe akcje, bo, jak powiedzieli starożytni Rzymianie – chcesz pokoju, gotuj się na wojnę – i być może zmienię zdanie, kiedy na podwórku zobaczę rosyjski czołg, to jest jednak zupełnie inna sprawa. Dobra pacyfistyczna książka musi być przecież literackim arcydziełem, by poruszyć serca całych narodów, pomóc im spojrzeć ponad podziałami, co się zdarza niezwykle rzadko. Ale co mi tam – pomyślałam, otwierając tę książkę – przynajmniej przeczytam kawałek dobrej literatury. 

Siostra Ahmeda, Amal, została rozerwana przez minę przeciwpiechotną, kiedy goniła motyla na łące. Potem żołnierze izraelscy kazali wyprowadzić się domu, w którym mieszkała jego rodzina, i przenieść się do mniejszego. Tu jednak wydarzyła się największa tragedia w życiu chłopca – ojca zaaresztowano, znajdując w ogródku zakopaną broń. Kiedy głowa rodziny odeszła i kolejny dom został zniszczony, to Ahmed i jego młodszy o rok brat, Abbas, muszą się zaopiekować rodziną. Czy jednak chłopcy dadzą radę? Czy niezwykły dar, dany głównemu bohaterowi przez los, pomoże Palestyńczykom i Izraelitom stać się jednym narodem? Jak potoczą się losy głównego bohatera – również wątki dotyczące spraw sercowych – i jego rodziny, tak okrutnie doświadczonej straszliwą wojną, toczącą się przecież w cywilizowanym świecie XXI wieku? I czy przebaczenie jest najlepszym wyjściem z sytuacji? 

Niewątpliwie największym plusem książki jest jej wydanie i potwierdzi to każdy, kto miał ją w swoich rękach. Tytuł, napisany piękną, różową czcionką, jest wytłaczany i na okładce i na grzbiecie, a zdjęcie biegnącego ulicami jakiegoś miasta chłopca na białym tle jest niezwykle intrygujące i sprawia, że okładka łatwo wpada w oko. Na tylnej stronie okładki mamy kolejny, lekko lśniący wytłaczany napis, wyjaśniający o czym będziemy czytać, ładną grafikę przedstawiające kwiaty na jakimś drzewie (kwiaty migdałowca?) i dość długi opis. Całość wygląda minimalistycznie, bardzo estetycznie i w pewien sposób nawiązuje do treści, chociażby delikatną, dyskretną się urodą, mającą w sobie coś intrygującego, co sprawia, że mimo wszystko oprawa zaciekawia. Prawdziwa uczta zaczyna się dopiero w środku: przy każdym rozdziale umieszczono zarys gałęzi tytułowego drzewa migdałowego, a przy karcie każdej z czterech części książki niemal całą jego sylwetkę. Rysunek jest bardzo misterny i bardzo mi się spodobał – kiedy otrzymałam książkę, przez całe półgodziny kartkowałam ją, w poszukiwaniu drzew, a w czasie czytania owe rysunki umilały mi czytanie. Nie wiem, czy Wydawnictwo przedrukowało ten pomysł z wydania oryginalnego, czy – tak jak okładkę – zaprojektowano w Polsce, ale jestem naprawdę pod dużym wrażeniem. Lubię takie dodatki w książce, byle minimalistycznie i ze smakiem, jak tu. 

Język, jakim posługuje się pisarka, jest prosty i lekki, wbrew tematowi.  Nie ma tu żadnego specjalnego stylu, trudnych metafor i ukrytych znaczeń; jedynym novum są wtrącenia w języku arabskim i żydowskim, które sprawiają, że powieść staje się bardziej wiarygodna. Szczerze mówiąc, po stylu czuć nieco, że Autorka jest debiutantką – nie ma żadnych językowych błędów czy też potknięć, słów użytych nie tam, gdzie trzeba, czy słownego przesadyzmu, jak mówi moja kochana kuzynka (wszyscy wiecie, o co chodzi), co podziwiam, bo narracja jest prowadzona z perspektywy głównego bohatera, jednak wydaje mi się, że pisarka nie nabrała jeszcze pewności siebie właściwej doświadczonym pisarzom, pisze nieśmiało i nieporadnie, czasami po prostu nie wiedząc, jakiego słowa użyć. Odbiera to książce wiele barw, pozbawia ją życia, sprawiając, że perspektywa staje się płaska i mniej różnorodna; słabiej odczuwamy uczucia postaci, przez to one stają się bardziej nierealne, nie mówiąc o dynamice w niektórych scenach oraz dramatyzmie akcji – opisy, które mogłyby stać się porywające czy zapierające dech w piersiach (także w negatywnym tego słowa znaczeniu, jak w początkowej scenie z nieszczęsną Amal czy wtedy, kiedy rodzinę wyrzucano z pierwszego, a potem z drugiego domu). Czasami było też za lekko, a czasami wręcz przeciwnie – nachalne podkreślanie mrocznych stron strefy Gazy naprawdę może zirytować takiego czytelnika jak ja. Najlepiej jeszcze udało się Autorce opisać zwyczaje panujące w Palestynie – wesele Ahmeda i Nory było barwne, ciekawe, a styl Autorki żywy, aż chciało się czytać. Szkoda tylko, że potem było znów gorzej i z nieba spadłam na ziemię. 

Główny bohater jest ciekawą postacią… ale tylko na początku. Później okazuje się, że jest matematycznym geniuszem i wszystko, co tyczy się jego osoby staje się różowo-mdlące, łącznie z szybkimi awansami na uniwersytecie i przyjaźnią z żydowskim profesorem. Chociaż tak o sobie nie myśli, jest chodzącym ideałem: dba o rodzinę, kocha ojca, świetnie idzie mu na uczelni, ma mnóstwo przyjaciół i tak w ogóle. Dziwne. Makabryczna śmierć siostry nie pozostawiła żadnego śladu w jego psychice? No nie wiem, może ja mam zryty książkami mózg, a ponieważ ponoć książki uczą empatii i są raczej dla wrażliwców, nie rozumiem, jak działa mózg matematyka, dla którego liczą się tylko chłodne kalkulacje. Dbanie o rodzinę jeszcze mu przebaczę, bo dobre dzieci jeszcze, wbrew pozorom, istnieją, ale nie wydaje się nikomu dziwne, że tak szybko zaskarbił sobie sympatię Żydów na Uniwersytecie Hebrajskim (!)? Nijak ma się to do rzeczywistości, przynajmniej dla mnie. Z wiekiem stał się niemniej denerwujący, bo jego działania w strefie Gazy pokazują go w raczej negatywnym świetle – ot, amerykański, napuszony naukowiec, który niekoniecznie da się lubić, nie mówiąc już o poprawnym skonstruowaniu postaci przez Autorkę: Ahmed wydał mi się płaski, bez życia, jednoznaczny i bardzo szablonowy. Czy mam napisać, że szkoda? E tam, zrobiłam to już tyle razy, że każdy chyba wie, co czuję krytykując coś, co mogłoby być lepsze, prawda? 

Porywającą postacią mógłby być Abbas, brat głównego bohatera, ten zły (z doświadczenia wiem, że zwykle mroczne postaci są lepiej skonstruowane i bardziej ciekawe niż te dobre). Autorka przez tę postać chciała napiętnować Hamas ale i terroryzm w ogóle, pokazując, jak bardzo może zniszczyć nienawiść. Pomysł super, jednak o ile postać Ahmeda była jasna, to Abbas jest może tylko lepszy od Saurona, Voldemorta i złych czarnoksiężników z baśni, tyle że na końcu zmienia się w Dobrego Wujka, zupełnie tak, jakby bestia okazała się pięknym księciem. Mogłoby być to piękne i wzruszające, w końcu we wielu książkach motyw przebaczenia jest jak najbardziej obecny, ale brak tu półcieni; delikatnej analizy psychologicznej, zrozumienia, rozbudowanych aspektów psychologicznych i choćby odrobiny autentyczności – wszystko wydaje się więc być szyte grubymi nićmi, co zbytnio mnie nie przekonuje. Dla ścisłości: zupełnie mnie nie przekonuje. Nic a nic. 

Pozostałe postacie zostały tylko delikatnie nakreślone, zostawione przez pisarkę w formie szkicowej. Mądry Baba, trochę jak taki dziadek pykający fajeczkę w tych wszystkich bajkach dla dzieci z wielkimi kolorowymi obrazkami (które wspominam z sentymentem; czasy mojego dzieciństwa, gdzie jesteście?) i mama, trochę jakby negatywnie podmalowana, sama nie wiem dlaczego, słaba istota, którą trzeba bronić i która niekoniecznie potrafi ogarnąć swoje życie i dzieci. Zupełnie źle stworzona Nora, która wydawała mi się nieco zaskakującym ale i niepotrzebnym wątkiem, Jasmine, której nie potrafiłam polubić, syn Abbasa, rodzeństwo Ahmeda, przyjaciele ze studiów i niewiarygodnie serdeczny przyjaciel-profesor oraz jego żona, jedna z tych, które obwieszają się pacyfkami i wierzą w pokój na świecie, co podziwiam, bo mi już nadziei zupełnie nie zostało; oraz wiele, wiele innych sylwetek, które cierpią z braków warsztatowych Autorki, może niewielkich, ale za to bardzo widocznych, a które, w mniejszej ilości, mogłyby być bardzo ciekawymi, charakterystycznymi typami, żyjącymi własnym życiem. Czasami po prostu nie liczy się ilość, ale jakość – są powieści z kilkoma ciekawie skonstruowanymi postaciami, które więcej mówią o podjętym przez Autora problemie niż portret zbiorowy jakiegoś narodu. 

Fabuła wewnątrz kolejnych czterech części jest spójna, skonstruowana dobrze, czyta się więc przyjemnie, raczej bez znudzenia, chociaż w trzeciej części pisarka popada w mielizny luksusów, w jakie opływa Ahmed, zagłębiając się z pewnym brakiem wprawy w jego życie osobiste i intymne (co raczej niezbyt ma się do tematu książki). Akcja toczy się dość szybko, pisarka, która z pewnością nie grzeszy okiem do szczegółu, opisuje wszystko bardzo ogólnikowo, pobieżnie, z niejaką gracją przechodząc z sceny do sceny. Dość dużo miejsca zajmują przemyślenia głównego bohatera i ogólne spojrzenia na sytuację panującą w kraju, połączone z opisami  sytuacji politycznej, biedy życia Arabów i okrucieństwa Izraelczyków, czym Autorka próbuje zrobić swojej książce odpowiednio dramatyczne tło, tylko cudem unikając rzucania jawnych gromów na Izrael (wspomniała bardzo szeroko niechlubną operację Cast Lead, czyli Płynny Ołów, która faktycznie pociągnęła za sobą wiele ofiar w Gazie) i nawoływania do pojednania, pokoju etc. Wszystko to zostało przyprawione bajkową wręcz naiwnością i idealizmem, łącznie z Szczęśliwym Zakończeniem, mającym symbolizować przyjaźń między Izraelem a Palestyną i dowód na to, że kiedy zjednoczą się pokojowym uścisku dłoni, razem mogą stworzyć coś, co pomoże całemu światu, pokazując siłę przebaczenia, potępiając przy tym jak i wojnę, tak i terroryzm (z częściowym usprawiedliwieniem tych drugich), nie mówiąc  tu już szerzej o moralizujących wystąpieniach obu zainteresowanych bohaterów, co nieco mnie zdenerwowało – bo jak wiecie – nie  ma nic dla mnie gorszego niż wmawianie mi, że tak będzie dobrze. I jeszcze to odkupienie krzywd z przeszłości, niczym maksyma wyjęta z kart Biblii: Ostatni będą pierwszymi. Dzięki temu wszystko jest proste, jasne,  łatwe, kompromis przyjemny i satysfakcjonujący; wojsko Izraela jest złe, terroryści nie mają perspektyw, a życie w zgodzie jest możliwe. Gdzie Wielka Polityka, wpływająca na mieszkańców, gdzie animozje religijne (bohaterowie w tej książce są raczej bezwyznaniowi), tradycje, półcienie, leżące przecież w naturze ludzkiej? Ciężko przecież wybronić się argumentem, że Autorce nie pasowało to do koncepcji… 

Kiedy by mi ktoś powiedział, że powieść jest raczej baśnią, utopijną wizją przyszłości (albo sama bym wierzyła w to, co wierzy Autorka), z pewnością inaczej podeszłabym do powieści zupełnie inaczej. Bo to ładna baśń – o smaku migdałów, które nie są ani słodkie ani gorzkie, pełna nadziei, jak kwitnąca na wiosnę gałązka drzewa migdałowca. Mamy tu wszystko: triumf dobra, happy ever after, bardo dobrych i bardzo złych, prostą fabułę i niemalże magiczne zdolności bohatera, który ratuje swoją piękną krainę, pełną egzotyki i magii dla europejskiego czytelnika. Ale czy można pokazać ten bardzo skomplikowany konflikt w takim uproszczeniu, próbować jakoś wszystko wypośrodkować, pokazując, że są dobrzy i źli ludzie po obu stronach, kierujący się własnym sercem, szlachetni, pełni poświęcenia, a polityka tak naprawdę nikogo nie dotyczy? Czy wypada tak o tym napisać? Pomijając niezwykle istotne kwestie? Opowiadając o tym bez kontekstu, bez historii, w którą ta wojna jest wpisana, a którą ciężko jest zignorować (tysiące lat!)? Nie zająknąć się nawet na jakiś kontrowersyjny temat? Moim zdaniem, każda dobra książka na ten temat powinna wzbudzać kontrowersje. Może wystarczyłoby trzymać się kurczowo nurtu pacyfistycznego? Cóż, wątpliwości wiele. A baśnie chociaż wcale nieźle napisane, dość przyjemne i pięknie oprawione, nie zmienią ani wczoraj ani dziś ani jutro. No, chyba że da relaks, wieczorem i z kubkiem ciepłego kakao, może i miseczką migdałów (nie polecam jednak, są pyszne, psują jednak linię) Chociaż i tu nasuwa się pytanie – czy wobec cierpienia tamtych ludzi, tak wypada?

Tytuł: „Drzewo migdałowe”
Autor: Michelle Cohen Corasanti
Moja ocena: 2,5/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu SQN

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Wojna i… literatura

9 komentarzy :

  1. Szkoda książki. :-/ Widać, że autorka miała jakiś konkretny pomysł, tylko się zagubiła, zniszczyła to. Gdyby miała na swoim koncie więcej książek, a co za tym idzie rozwinięty kunszt literacki/pisarski to pewnie inaczej wyglądałaby ta książka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przykro, że przyjęłaś ją tak negatywnie, większość czytelników odbierają niezwykle pozytywnie, może widzą właśnie to, co autorka chciała osiągnąć, a co w Twoich oczach jej się nie udało. :) Sama muszę wyrobić sobie opinie. :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie książka bardzo poruszyła i uważam że jest napisana rewelacyjnie. Ale cóż, ilu czytelników, tyle opinii. Szkoda jednak, że się zawiodłaś.

    OdpowiedzUsuń
  4. Do tej pory czytałam same pozytywne opinie o tej książce i byłam jej naprawdę ciekawa. Chyba będę musiała sama w końcu po nią sięgnąć i się przekonać jak ja ją odbiorę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dotychczas czytałam same pochlebne recenzje tej książki, dlatego jestem lekko zaskoczona, że Ty odebrałaś ją zupełnie inaczej. Ale czasami tak po prostu bywa. ja na razie nie zmierzam jej czytać, ale jeśli przypadkiem trafi w moje ręce to być może z czystej ciekawości dam jej szansę poznania.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest to pierwsza negatywna recenzja tej książki, jaką czytam. Najwyraźniej wszystko zależy od sposobu odebrania tej książki.Może kiedyś ją przeczytam, by przekonać się, jakie wrażenie na mnie wyrwie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Książka od dawna czeka na półce i teraz, pomimo twojej negatywnej recenzji, mam jakąś dziwną ochotę jednak ją przeczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Po Twojej recenzji na pewno nie sięgnę po tę książkę. Szkoda czasu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Może sięgnę, bo lubię takie klimaty ;)

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!