Człowiek ma naturalne, zwierzęce pragnienie wolności, a
niewola – jakakolwiek – jest dla umysłu cierpieniem, choć czasami zniewolony
sam o tym nic nie wie. Wolność?
Sprawiedliwość? Ale czym naprawdę jest wolność? W sprawie okupacji jakiegoś
kraju przez inny czy niewolnictwa sprawa jest jasna. Później jednak wszystko
się komplikuje, a prawda o wolności staje się rzeczą względną, uzależnioną od
opinii tego, kto ma władzę. Czy wolność oznacza swobodę słowa, możliwość krytykowania
rządzących? Czy jest to wykorzystywanie chłopów francuskich przez szlachtę
przed rewolucją, zatrudnianie robotników we wielkich manufakturach i fabrykach
za dosłowne grosze? Chłopi w carskiej Rosji mieli już zupełnie źle – można ich
było sprzedać jak niewolników, a oświecenie za czasów Piotra Wielkiego
przyniosło tylko przemianę brodatych bojarów w fircyków na wzór zachodni.
Sprawiedliwość? Ci ludzie byli zniewoleni, to prawda, jednak oficjalna prawda
leżała po stronie tych, którzy wyzyskiwali ich, sami zajmując się tylko
dworskimi intrygami. Nadeszła Wielka Rewolucja Francuska przynosząc obalenie
Burbonów i przetasowania na szczytach władzy. Znów byli równi i równiejsi, ci
na dole drabiny społecznej dalej byli uciskani; po rozrzutności Ludwika XVI i
Marii Antoniny nadszedł czas na gilotynę Robespierra. A chłopi wcale nie mieli
lepiej – w Wandei wybuchło nawet powstanie, które zostało brutalnie stłumione.
Zmuszanie kogoś do wolności? To z pewnością nie jest dobry pomysł.
Nadzieję w wiele robotniczych serc tchnęło jednak coś
innego: w 1848 roku niemiecki filozof Karol Marks wydał Manifest Partii Komunistycznej, a w 1867 słynny Kapitał (cały tytuł brzmi Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej).
Wymyślony razem z Fryderykiem Engelsem system zyskał miano socjalizmu, który
największą popularność zyskał w Rosji, dzięki niejakiemu Włodzimierzowi
Leninowi, człowiekowi, który po rewolucji lutowej dokonał kolejnego przewrotu
razem ze swoją partią, bolszewikami. Zaczęło się to w nastroju pięknych haseł
równości, pochwały pracy rolników, robotników i zwykłych żołnierzy, zwracania
się do każdego towarzyszu, ale kiedy
zabalsamowane ciało Lenina, utrzymującego pozory faktycznych rządów ludu,
spoczęło na Kremlu, ster władzy przejął inny człowiek, o znacznie większych ambicjach,
stając się po jakimś czasie – w rzeczywistości – dyktatorem o kompetencjach
obalonego cara i samowładcy Kraju Rad. Był nim pewien wąsaty Gruzin, Iosif
Wissarionowicz Dżugaszwili, znany bliżej jako Józef Stalin.
Poznajemy go, gdy zostaje wybrany na sekretarza
generalnego Partii, tuż przed początkiem wielkiego terroru. Stalin dopiero
buduje swoją potęgę, powoli typując tych, którzy muszą zginąć, nawet jeśli są
jego przyjaciółmi, kreślić w głowie plany, eliminować prawdziwych przeciwników
i tych, którzy mogliby nimi w przyszłości się stać. Zachowuje jeszcze pozory,
ale procesy to reżyserowane spektakle, a zarzuty coraz bardziej wyssane z
palca. Stalin jednak wie, że to dopiero początek – w Europie i na świecie
sytuacja jest coraz bardziej napięta, a władzę w Niemczech zdobywa Adolf
Hitler. Ile jeszcze ludzi musi zginąć, by wzmocnić Czerwonego Boga rosyjskiego
komunizmu? Równolegle z jego historią poznajemy opowieść o Soni, młodej
dziewczynie z Leningradu (od razu wiedziałam, że wybór miasta nie jest przypadkowy).
Rodzina jej ma bogate komunistyczne tradycje, sama dziewczyna wygrała konkurs i
stara się o legitymację partyjną. Przeżywa także swoją pierwszą miłość – młody
i przystojny lotnik Borys jest naprawdę nią zainteresowany, więc wszystko jest
jak w bajce. Do czasu. Rodzice i dziadek Soni zostają zabrani i zabici,
ukochany rozstrzelany, babcia umiera, a siostra wychodzi za mąż za człowieka,
który może przynieść jej tylko niebezpieczeństwo. Sama Sonia musi się wyprzeć
przed Partią swoich rodziców by móc dalej studiować, ale świat jej wartości
zaczyna powoli się rozsypywać, a wojna przynosi zupełnie rozczarowanie
systemem, w jaki wcześniej tak głęboko wierzyła. Czy odnajdzie w tym świecie
szczęście, spokój? Czy kiedyś będzie wolna, przestanie się bać? Czy –
zadawałoby się – niemożliwa miłość zakończy się happy endem? I czy rozumie zbrodnicze podstawy stalinizmu?
Nie jestem pewna, czy akurat tego się spodziewałam. To, że
bohaterka przestanie być komunistką, było już pewne po przeczytaniu blurbu. Ale
Stalin? Ślinię się na myśl o poznaniu go bliżej! Oczywiście, są biografie i
bardzo je sobie cenię, ale w dobrym opracowaniu potrzeba chłodu i dystansu, co
jest wręcz niewskazane w literaturze pięknej, gdzie czytelnik ma okazję do
prawdziwie intymnego rendez vouz z
postacią. Słodkie sam na sam ze Stalinem. Kiedy dowiedziałam się jeszcze, że
Sonia mieszka w Leningradzie, mój apetyt jeszcze się zaostrzył, bo oblężenie
tego miasta w czasie II Wojny Światowej może być kanwą do wspaniałego,
mrocznego horroru z kanibalami i matkami karmiącymi dzieci swoją krwią, nie
mówiąc o siarczystym, dochodzącym do minus czterdziestu stopni mrozie, a
przynajmniej pewniej refleksji nad człowieczeństwem i sprawiedliwością Patrii,
bo kiedy na ulicach ludzie zjadali się nawzajem i zamarzali we własnych domach,
towarzysze objadali się kawiorem. Spodziewałam się więc chyba czegoś bardzo
poważnego, trudnego, skłaniającego do refleksji, czegoś, co zapamiętam na
długo. Ale zaskoczona też nie byłam, choć otrzymałam coś zupełnie innego. Czy
to oznacza, że gorszego?
Musicie wiedzieć, że uwielbiam oprawy broszurowe, nie
tylko dlatego, że taką książkę, z grzbietem dostosowanym do ręki, miło się
trzyma. Po prostu lubię, bo fajnie wyglądają przy płaskich okładkach, są
pewnego rodzaju odpoczynkiem od opraw większości książek. Ponadto książka ma
naprawdę bardzo okładkę: dziewczyna (to miała być Sonia, jak przypuszczam) w
czarnym płaszczyku i czerwonym szalu, ma warkocz ładnych blond włosów i
słowiańskie rysy, a za nią, na sylwetce wieży moskiewskiego Kremla można
dostrzec portret Stalina. Te szczegół jest bardzo ciekawy, kiedy go dostrzegłam
byłam naprawdę zafascynowana. Na pierwszy rzut oka nic nie widać, ale to jeden
z tych ciekawych szczegółów, które uwielbiam znajdywać na okładkach książek.
Tytuł został napisany białą czcionką, pasującą zresztą do czarnej okładki, a
swoim krojem niemal przypomina rosyjską cyrylicę (właściwie grażdanki, która
jest uproszczeniem cyrylicy). Wszystko to bardzo sugeruje, z czym będziemy
mieli do czynienia, ale najlepsze znajduje się na wewnętrznych stronach
okładki: mamy tam ulice Leningradu i jego z tych słynnych zdjęć, na których
Stalin siedzi pod swoim portretem (mówiąc między nami, na portrecie wygląda o
wiele młodziej i piękniej niż w rzeczywistości, ale wtedy telewizji jako takiej
nie było, więc zamiast botoksu wystarczało do propagandy mocno wyretuszowany
portret) wraz ze swoimi współpracownikami. To był naprawdę dobry pomysł, bo
książka wygląda bardziej ciekawie i estetycznie, ale i pewien sposób podnosi to
jej wartość. Dzięki temu wszystkiemu książka z pewnością rzuca się w oczy, a
zainteresowanych po prostu przyciąga – szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie,
jak będąc w księgarni i widząc ją, nie pokusiłabym się choć ją dotknąć. W
środku także jest ciekawie: zwykłe trzy gwiazdki zastąpiono jedną, uwaga,
komunistyczną. Świadczy to tylko o tym, że wydanie zostało naprawdę
dopieszczone w szczegółach i za to trzeba pochwalić Wydawnictwo. Aż chce się
czytać.
Fabuła książki, jak większości powieści historycznych,
rozciągnięta jest w czasie. Zaczyna się podczas partyjnego zjazdu w 1934 roku,
a kończy w 1953, kiedy generalissimus umiera
na zawał serca. Na szczęście taka rozpiętość czasu (dziewiętnaście lat!) nie
jest dla Autora rzeczą trudną, bo fabuła w żadnym miejscu się nie rwie czy
deformuje, stając się nielogiczna, ani też nie brak szczegółów. Tak jak w
innych powieściach dostajemy raczej panoramę, ale na tyle dobrą, że wszystko
jest logiczne i spójne – wątek Stalina splata się w zaskakujący sposób z
wątkiem Soni, chociaż tą dwójkę łączy tylko krótkie spotkanie i może coś
jeszcze, ale to Autor pozostawia w sferze mglistych domysłów uważnego
czytelnika i wszystko przebiega bez większych zgrzytów, w całość faktycznie
pokrytą niejakim mrokiem i mgłą. Trzeba też zwrócić uwagę na publicystyczne
zacięcie Autora, który dąży do ukazania faktów historycznych w jak najczystszej
postaci, wplatając w książkę konkretne liczby – na przykład ilość umarłych w
oblężonym Leningradzie – oraz dołączając przypisy, co mnie pozytywnie zaskoczyło.
Chociaż w sumie sama nie wiem. Z jednej strony pedanteria pisarza i jego
potrzeba ukazania rozmiarów ofiar systemu stalinowskiego chwali się jak
najbardziej, ale z drugiej można przyczepić się, że Autor nie potrafi zapanować
nad gatunkiem powieści, pokazać w jakiś bardziej fabularny sposób rozmiar
krzywd ludzkich, ożywić faktów, zamiast podawać liczby jak w jakimś
podręczniku. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Może lepiej byłoby, gdy było
tego po prostu trochę mniej? To byłoby doskonałe rozwiązanie, takie
wypośrodkowanie, idealne dla osoby, która chce poznać nieco faktów, ale i po
prostu przeczytać ciekawą książkę.
Sama fabuła jednak nie do końca przekonuje. Nie dla tego,
że książka chyba z założenia nie zapiera tchu w piersiach, nie zaciekawia
szybką akcją i przygodami bohaterów rodem z sienkiewiczowskiej Trylogii. Nie wiem, ale po wszystkich Małych Księciach,
śpiewających drzewach, przeskokach między światami, służących i innych tego
rodzaju baśniach i bajkach, miałam ochotę na coś poważnego, trudnego.
Gorzkiego, bardzo chętnie mrocznego. I właśnie to spodziewałam się znaleźć w
tej książce. Kanibale w Leningradzie byli, terror i reżyserowane procesy oraz
wmawianie trupom zawału serca (do jednych z wielu absurdów ZSRR należy fakt, że
gościu miał dziurę po kuli w piersi, a należało mówić, że miał zawał serca)
też, ale … Była niemożliwa miłość, która aż tak niemożliwa nie była, ucieczka
do wolności na różowym Zachodzie, który – choć faktycznie lepszy od Rosji –
rajem nie jest, cudowne zbiegi okoliczności oraz przesłodzone fragmenty, które
mogłyby okazać się mroczne, ale takie nie były i mnóstwo facetów zakochanych w
tej femme fatale Soni (naliczyłam aż
trzech), co dla dwóch marnie się skończyło. Taka trochę baśń, z księciem zza
Żelaznej Kurtyny, który zawsze czeka na swoją ukochaną, mimo że mija kilka
następnych lat, i Panem Żabą, który umiera w najodpowiedniejszej chwili (a
Sonię nie wiele to obchodzi! Chociaż krzty empatii ta baba nie ma, facet ją
uratował i chronił przez siedem lat, a ona ma jego śmierć głęboko gdzieś…) no i
pierwszą miłością, słodko-gorzką, niespełnioną i wciąż napełniającą bohaterkę
smutkiem, ale ostatecznie zaakceptowaną – przystojny Borys był przecież
komunistą i Sonia utkwiłaby w ZSRR na dobre. A wszystko jakieś rozmazane,
wyidealizowane, słodkie, boleśnie niemal uproszczone, a kuło mnie to w oczy aż
boli. Kolejne rozdziały o Stalinie odkrywają przed czytelnikiem raczej
zakulisowe machinacje Czerwonego Bóstwa mające na celu zabijanie kolejnych
przeciwników, co samo w sobie jest ciekawe, ale ja oczekiwałam czegoś bardziej…
osobistego? Więcej o samobójstwie Nadieżdży Alliłujewej, może mroczne wyprawa w
głąb paranoidalnego umysłu, bo to chyba jest ciekawsze niż czytanie o
kombinacjach prowadzących do zamordowania kolejnego dobrego bolszewika, zanim
jeszcze zdążył pomyśleć o spisku na jego życie. To już było, chciałoby się
powiedzieć, to nie jest nic oryginalnego, chyba że zmarnowana możliwość na
napisanie czegoś naprawdę nie tyle co kontrowersyjnego, co pobudzającego do
refleksji i elektryzującego, może nawet jakiejś nowej perspektywy na tamte
wydarzenia.
Z grubsza nie mogę się przyczepić do faktów, bo o nie
Autor zadbał. W książce znajduje się pewna śliczna scenka z udziałem Stalina,
ale za żadne skarby świata nie powiem wam o co chodzi. Każdy, kto przeczytał tę
książkę, pewnie wie o czym mówię, bo szok albo zdziwienie odmalowało się na
każdej twarzy, szczególnie, że w przypis objaśniał, że jest to sytuacja
prawdziwa. Pokazuje to tylko, jaka kultura panuje Rosji i ile brakuje temu
państwu do reszty Europy, a z pewnością w pewien sposób charakteryzuje samego
Stalina. Fuj. Lepiej nie piszę więcej, bo właśnie z kuchni dolatują smakowite
zapachy. W każdym razie nad szczegółami polemizowałabym, szczególnie że pisarz
nieco nagina niektóre fakty a może po prostu korzysta ze złych, nieobiektywnych
źródeł, w każdym razie ogólnie może być niezłym wprowadzeniem w temat
niezorientowanych – pisarz jasno pokazuje propagandę, terror i działania
Partii, nie zostawiając żadnych aluzji i podając wnioski – do których czytelnik
mógł dojść sam – na tacy. To ostatnie mnie bardzo denerwowało, bo, jak wiecie,
Zosia-samosia jestem, ale dla zupełne zielonych bądź zielonkawych w temacie
może być ciekawym wstępem, nawet zachęcającym kogoś do bardziej szczegółowych
badań.
Sonia jest bohaterką raczej przeciętną. Nieco mdłą. Mocno
niestety wyidealizowaną, jak zresztą większość powieści. Na początku niewinna
dziewczynka, poznająca uroki zakochania się w osiemnastoletnim przystojniaku,
któremu z pewnością nie oparłaby się, gdyby nie jego śmierć, potem wzorowa
uczennica i tłumaczka, kochanka idealna pewnego równie przystojnego Anglika. Co
prawda, w wielu miejscach Sonia bije się z myślami, z tym, co zawsze wkładano
jej do głowy, a coraz bardziej okrutną rzeczywistością, Autor próbuje pokazać,
jak coś w niej wewnętrznie się łamie, coraz bardziej i jak z zażartej komunistki
staje się wrogiem systemu ZSRR, pragnącą tylko spokoju i życia bez strachu. To
wszystko zupełnie zrozumiałe, ale do końca książki zdawało mi się, że Sonia
była uroczą dziewczynką, bez większych zadrapań przechodzącą przez życie. Jak
bez większej traumy udało jej się opuścić Leningrad? Dlaczego jej partyjna
samokrytyka, Borys, rodzice, dziadek i babcia nie wracali do niej w koszmarach?
Albo jest bez serca, albo jest taką sobie naiwną dziewuszką, ale skoro ogólnie
jest taka miła, dobra i zupełnie niewinna, jakby nawet wojna nie zabrała jej
tej naiwności, to raczej to drugie. Brakuje jej mocnych rysów, indywidualności,
osobowości, może nawet odrobiny czegoś kontrowersyjnego; brakuje życia. Bo
nawet jeśli miałaby w sobie to coś,
może nie przeszkadzałoby mi tak, że jest grzeczną dziewczynką, której zależy na
studiach bardziej niż na wszystkim innym, ma złote serce (mimo czasem złych
wyborów, więc tak źle jeszcze z nią nie jest) i genialną pamięć, której
zazdroszczę jak diabli, ah! Może charakterne bohaterki są denerwujące, jak ta
dziewucha z Tam, gdzie śpiewają drzewa czy
Mare z Czerwonej Królowej, ale takie
coś jak Sonia jest po prostu nierealne, nawet tylko w naszym wygodnym świecie,
w którym w sumie można być dobrym bez większych konsekwencji, nie mówiąc już o
tamtym. Zresztą i tak wybory Soni nie są trudne, bo zawsze znajdzie się jakiś
miły facet, który rozwiąże je za nią, no, ewentualnie, powie że to głos serca, a takie rzeczy to każdy
zrozumie.
Jestem podekscytowana, że mogę pisać o Stalinie jako o
bohaterze książki. Chociaż to nie jest dobrze nakreślona postać. Tak jak
pisałam wcześniej - i tu zabrakło głębi. I to bardzo. Wódz przedstawiony jest
jednoznacznie negatywnie, jakby był złem wcielonym, diabłem i samym Lucyferem.
Oczywiście, ma też ludzkie, zwyczajne rysy, łącznie z nieźle ukazanymi
paranoidalnymi lękami, ale wiele z nich – tak jak stosunek tego ociekającego
krwią potwora do swojej córki, Swietłany, ma demonizować jeszcze bardziej jego
postać. Nie mówię, żeby ukazać go jako Dobrego Wąsatego Wujka czy coś w tym
rodzaju, a uważam, że Stalin, przebiegły psychopata w czysto ludzkim wcieleniu,
byłby jeszcze straszliwszy, przynajmniej dla mnie. Zresztą tu i tak jest mało
samego Stalina w Stalinie: pisarz zamiast na wątku osobistym, może nawet
psychice, skupił się na polityce bohatera i ukazaniu koszmaru, jakim były czasy
jego władzy od środka, od samego Stalina, jakby przykład komunistki Soni nie
był wystarczający. Jak już pisałam, to jedna wielka zmarnowana szansa i
prawdziwe cierpienie dla mnie – książka miała szansę stać się czymś więcej niż
tylko zapisem rządów jednego z najkrwawszych ludzi w dziejach (Norman Davies
twierdzi, że zabił łącznie 50 milionów ludzi!), niż tylko jaskrawą i zbyt
prostą oceną stalinizmu, przeciwstawianą z różowym, wolnym światem zza Żelaznej
Kurtyny, który ma także wiele swoich cieni.
Pozostałych bohaterów jest dość dużo i są dość dobrze
naszkicowani. Najwięcej nadziei na ciekawą postać budził Borys, z tą swoją
młodzieńczą energią i w ogóle, a potem polubiłam Lejtina, Pana Żabę, bardzo
niedoskonałego i w ogóle, ale rozczulającego czytelnika (przynamniej mnie)
swoim oddaniem i miłością do Soni. To, jak skończył, jest bardzo ponure i
niesprawiedliwe, ale czego nie robi się dla Księcia, angielskiego kapitana
marynarki Jenkisa z miasteczka Lovesoft (ta nazwa) który w sumie też był
sympatyczny, chociaż nie zasługiwał na takiego kogoś jak jego ukochana Sonia
(zasługiwał na mnie, ale cicho). Poza tym mamy jeszcze ludzi z jej mieszkania w
Leningradzie i irytującą siostrę, która wkurzała mnie niemal w każdym miejscu,
w którym Autor o niej wspomniał i nie tylko dlatego, że była postacią niedopracowaną.
W wątku Stalina jest natomiast gorzej, przewijają się bowiem jego
współpracownicy, niemal ciągle zastraszeni i płaszczący się przed wodzem, który
w każdej chwili może ich zniszczyć, może dlatego tacy bezbarwni i bezpłciowi,
nudni i nijacy ze (również) demonicznym Berią na czele, o którym Autor pisze
tak, żeby czytelnik przypadkiem dowiedział się, że chce zniszczyć Stalina i
przejąć władzę w ZSRR. Wszystkie te postacie mają jednak wystarczający
potencjał, by – gdyby je rozwinąć – powstała jeszcze bardziej ciekawa powieść
i, o dziwo, są o wiele ciekawsze od pierwszoplanowych, mdłych i
niedopracowanych.
Najsłabszą rzeczą w powieści jest język. Czasami jest on
rzeczowy, za bardzo publicystyczny, nadający się raczej do zanudzającej
monografii czy pracy przekrojowej niż powieści, czasami jest to żołnierska
proza, taka, jaką nawet lubię, a niekiedy Autor stara się na coś jeszcze
więcej, z różnym jednak skutkiem. Najbardziej denerwowały mnie jednak
powtórzenia tych samych słów w dwóch kolejnych zdaniach i taka konstrukcja, że nie
da się ich zastąpić synonimami, wyglądało to, jakby pisarzowi brakowało słów, a
jednocześnie nieudolnie próbował pisać literacko i ładnie. Męczyło mnie i
irytowało to bardzo, zgrzytałam zębami i w ogóle, ale im bliżej końca, tym było
lepiej. Tak samo jak z naiwnymi, przesłodzonym dialogami Soni i Borysa z
początku, które później zostały zastąpione lepszymi już dialogami, ale wciąż bardzo
nienaturalnymi. Już lepiej było w wątku Stalina i w czasie przesłuchań – pisarz
świetnie wcielił się w brutalnego oficera NKWD, a także nieszczęsnego Lejtina,
nie mówiąc się o płaszczących się w wielkim stylu współpracowników generalissimusa. Co prawda, z każdą
stroną było lepiej, a język Autora stał się w pewien sposób obrazowy i bardziej
ciekawy, ale to właśnie styl sprawił, że czytałam książkę dość długo i –
czasami – z wyraźną niechęcią.
Nigdy nie wierzyłam w Zachód – bo bomba atomowa,
segregacja rasowa, cała kapitalistyczna niesprawiedliwość, której socjalizm nie
jest w stanie uleczyć. Nie wierzę w zupełną wolność i równość wszystkich ludzi,
bo o ile ja i z pewnością wielu z was chcielibyśmy czegoś takiego, nie jesteśmy
jedynymi ludźmi na świecie, zresztą jedną z wielu cech człowieka jest jego
niedoskonałość. Jednak niewątpliwie ZSRR jest przykładem państwa bez wolności w
jej podstawowym znaczeniu. Bo chociaż nie było tam autentycznego niewolnictwa
jak w starożytnym Rzymie, to ludzie – co widać również po tej książce – byli
niewolnikami. Niewolnikami wewnętrznymi. Niewolnikami strachu. Niewolnikami Partii,
jej frazesów, kompletnie oderwanych od rzeczywistości idei. Niewolnikami chęci
przeżycia. Niewolnikami zbrodniczego systemu jednego człowieka: Józefa Stalina,
postaci wciąż dla mnie nieprzeniknionej i tajemniczej. Ale nie ulega
wątpliwości, że on też był niewolnikiem w swoim wnętrzu. Niewolnikiem swojego
paranoicznego strachu, urojonych spisków, swojego własnego zła. Niewolnikiem
samego siebie. A to chyba najgorszy rodzaj braku wolności jaki może być.
Tytuł: „Mrok i Mgła”
Autor: Stefan Tűrschmid
Moja ocena: 4/10
Za egzemplarz dziękuję serdecznie
wydawnictwu Rebis
Okładka książki przyciągnęła mnie jak magnes, ale po przeczytaniu recenzji ciesze się, że udało mi się powstrzymać :D
OdpowiedzUsuńHaha, u mnie dosłownie to samo :D
UsuńKsiążka zdecydowanie nie dla mnie - historia to ostatnia rzecz, którą lubię, a i Twoja recenzja nie jest specjalnie zachęcająca do "Mroku i mgły", więc na pewno ją sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńMiałam czytać, ale jak zwykle zrezygnowałam dla innej książki :P Trochę słabo! Poza tym, nie za bardzo wiedziałam, o czym a książka jest, a teraz już nie mam na nią ochoty, bo to zupełnie nie moje klimaty!
OdpowiedzUsuńhttp://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/
Nie wiedziałam, że Stalin był Gruzinem... Bardzo ładna okładka książki, aż chce się po nią sięgnąć! Pomysł też bardzo ciekawy na fabułę... Już myślałam, że lektura będzie dobra i sięgnę po nią, i rozczarowanie. :-/ Eh, głównie zniechęca mnie to, że historia Soni jest trochę/bardzo słodka.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o tej pozycji, ale opis mnie niezwykle zainteresował. Zrobiłaś mi smaka, a teraz mi ją odradzasz ;) . Cóż będę musiała poważnie się zastanowić, ale jeżeli Stalin został przedstawiony tak, jak opisałaś, chyba sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazkowydrogowskaz.blogspot.com/
Okładka jedna z lepszych jakie widziałam, ale co do treści to na razie blogerzy są dość zgodni:)
OdpowiedzUsuńZ opisu fabuły wyczuwam tą książkę jako lekko tandetną... Okładka może i ładna, ale dziewczyna wydaje się być taka wyjęta prosto z Photoshopa :P Trochę tak nienaturalnie wygląda...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Tutti