niedziela, 24 sierpnia 2014

Demoniczna pomyłka. Recenzja książki

Wierzycie w demony? Upadłe anioły? To chyba raczej wynika z wiary w Boga i to, czy jesteś się chrześcijaninem. Ale fakt, że te motywy często pojawia się w literaturze. Dawno, dawno temu, kiedy powszechne zdziwienie budził teatr i sztuczki alchemików, diabły były uważane za odrażające istoty, coś w rodzaju krzyżówki koguta, kozła i jeszcze czegoś równie ohydnego. Później pojawiły się wampiry i moda na historie o nich. Demoniczny hrabia Dracula, włóczący się po swoim zamku jak potępieniec i zasypiający w dzień w trumnie, wilkołaki, wiedźmy (wystarczy popatrzeć na obrazy Goyi, z epoki nieco wcześniejszej niż Dracula, a ubaw będzie przedni).. A teraz? Wampir całuje lepiej niż wszyscy filmowi przystojniacy razem wzięci, wilkołak ma czarujący uśmiech, wiedźma to młoda, napalona dziewczyna.. No i demony. Przystojni faceci, którzy sprawiają, że dziewczęta mdleją na ich rękach i na siłę włażą im do łóżek (a łóżka, trzeba przyznać, mają bardzo, bardzo trzeszczące). Bo teraz taka moda, jaka w średniowieczu była na rycerzy. Wtedy dziewczęta, w wieku dzisiejszych fanek Edwarda, drżały na sam dźwięk imienia Rolanda albo Tristana.

Tylko że w tamtych czasach wszystko było inne: literatura raczej była poezją niż prozą i było dostępne tylko dla klas wykształconych. Pan z panią, obaj w pięknych, kolorowych strojach, siadali do uczty (głównie mięsnej) i słuchali trubadurów, którzy wędrowali po dworach, opowiadając różne historie, pełne magii, krwi i miłości. Owe historie przeszły dziś do kanonu i każdy człowiek chyba je zna lub tylko słyszał, choć, na przykład, mieszka na kontynencie amerykańskim. Król Artur. Merlin. Roland. Tristan. Izolda. Król Marek. I wiele innych postaci, którymi kiedyś dawno zachwycali się ludzie, włączając w to opowieści i legendy o świętych, gdzie diabła było pełno. Szkaradnego diabła.

Teraz wszystko jest nieco inaczej. Proza zwyciężyła nad poezją, ponieważ większość ludzi niezbyt chce czytać poezji, zbyt dla nich zaplątanej. No i każdy ma swoją literaturę: dzieci, nastolatki, kobiety, mężczyźni, kucharki, panie domu, ogrodnicy.. Książki są na każdy temat. Mamy powieści o dwójce dzieci umawiających się na randki i o profesorze Harvardu zabijającym jednookie potwory. I jest tyle kierunków, które pojawiły się dopiero niedawno, odgałęzień podgatunków. Jak są romanse, to dlaczego nie połączyć je z kryminałami? I mamy następny gatunek. Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że większość z nich zniknie w mroku dziejów. Kultowe serie dla nastolatków i dla osób dorosłych nie wytrzymają próby czasu. Kto za pięćdziesiąt lat będzie pamiętał o wampirach w książkach Meyer, które już teraz tracą na popularności? Bo przecież nastolatki kochające Edwarda rzuciły się za Pamiętnikami Wampirów, Klątwą Tygrysa, Szeptem, Darami Anioła i, chociaż trochę mniej, na wspaniałą trylogię Suzanne Collins Igrzyska Śmierci. No może trochę przesadzam. Za dwadzieścia lat mamusie będą opowiadały dzieciom, jak wspaniały był Jacob. A te pomniejsze książki, które nie mają nawet szans na sfilmowanie? Zatoną, zostaną zapomniane. I kto wie, może moja recenzja będzie już tylko epitafium jednej z nich.

Frannie jest dziewczyną z porządnej, katolickiej rodziny, ale sama jednak porządna nie jest. Pewnego razu zaznajamia się z dwoma nowymi uczniami, w których się szybko zakochuje. Jeden z nich, Luc, jest przystojny, wysoki i gorący. Dosłownie gorący. A Gabe jest zimny, ale również seksowny. Wie ktoś, kim są? A rozwinięte imiona – Lucyfer i Gabriel coś wam mówią? Tak, brawo, proszę państwa! W życiu Frannie pojawia się diabeł i anioł, jakie to oryginalne. W każdym razie dziewczyna ma niesamowite zdolności i to dużo niesamowitych zdolności. Nie tylko widzi śmierć swoich znajomych i rodziny, ale także wywiera na ludzi wielki wpływ. Ma ten sam dar co Mojżesz i Hitler, przynajmniej tak twierdzi pisarka. Ponieważ król piekieł, również Lucyfer, uważa, że to może się przydać, zsyła naszego bohatera na ziemię, żeby naznaczył dziewczynę dla piekła. To samo chce zrobić Gabriel, tyle że chce mieć Frannie dla nieba. Jednak jak się kończy? Obaj faceci zaczynają ze sobą współpracować, Luc zakochuje się w Frannie tak, że nie może za siebie i coraz bardziej przemienia się w człowieka. Ponieważ będzie i druga część tego eposu, kończy się nie wiadomo jak. Dziewczyna nie wie, jak się zdecydować. Kocha Luca, ale do Gabe'a również coś czuje. I rzecz w tym, kto pierwszy przeciągnie dziewczynę w swoją stronę, to zdecyduje czy będzie Mojżeszem czy Hitlerem, a może będzie po prostu występować w reklamie, zachęcając ludzi do chodzenia do McDonald's.

Zaczynajmy naszą dogłębną krytykę od ukazania jasnych stron naszego dzieła sztuki. Na plus zasługuje lekkość powieści i dowcip. Każdy rozdział ma ciekawy tytuł, którzy nawiązuje (dosłownie) do wymowy całej powieści, na przykład „Diabeł tkwi w szczegółach”. Często też bohaterowie żartują, odpowiadają sobie też sarkastycznie i ironicznie. Czasem się uśmiechnęłam, nie powiem.

Autorka ma dość bogaty język, pisanie przychodzi jej z niebywałą lekkością. Powieść jest podzielona na dwie części – opowiadane z perspektywy Luca i Frannie. Teraz często tak robią, to daje uporządkowane spojrzenie na problem powieści. W obu częściach tutaj mamy ładnie zindywidualizowany język: inaczej mówi ona, inaczej on.

Wydanie jest w porządku. Papier kremowy, okładka miękka w dodatku ładna czcionka. Nie zauważyłam żadnych literówek. Dobrze wydana książka – w końcu wydawnictwo byle jakie też nie jest.

Z bohaterami nie jest źle, choć tak dobrze też nie. No bo jak może być dobrze, kiedy główna bohaterka tak naprawdę jest małą dziwką i ciągle chwali się, że na myśl o Lucu czuje ból w dole brzucha? Znawcy anatomii i osoby uświadomione wiedzą, o co chodzi, ale nie znaczy to, że bohaterka ma nam się chwalić ze swojej fizjologii. Zresztą, ona ciągle gada rzeczy w stylu: fajny towar, ciacho, obmacywanko.. Za to Luc ma poczucie humoru i jeszcze ma jakieś męskie cechy – lubi wykorzystywać dziewczyny, ale i tak na końcu okazuje się ciotą, a nie demonem. Niestety. Gabe, choć jest go mało, jest już ciotą do kwadratu (z aniołów ostatnio się robi cioty), a no i jeszcze mała subiektywna uwaga: nie lubię facetów z blond włoskami, w dodatku sięgającymi dalej niż do uszu. No cóż. Ale ja nie o tym. Poza tym mamy jeszcze super świętą rodzinkę Frannie, którzy najwidoczniej wiedzą, z kim się zadaje (sama jest na tyle głupia, że przez większą część książki nie wie, o co chodzi), albo coś w tym rodzaju. Są jeszcze Taylor i Riley (hm, po przeczytaniu powieści Stephenie Meyer myślałam, że to tylko męskie imię), ale to dwie puste laski, jakich jest wiele w tym padole pełnym książek. W ogóle, postacie są rozmyte, trudno cokolwiek o nich powiedzieć, bo widać, że Autorka starała się stworzyć złożone osobowości, ale wepchnęła za dużo cech i wyszło coś, co nie powinno wyjść.

Okładka jest koszmarna. Widziałam tę książkę kiedyś w Kauflandzie i tylko przekartkowałam, ale i tak patrzyłam na to z niejakim obrzydzeniem. Okładka ma kolor sraczkowatej żółci, bo jeśli miało to być stare złoto, to ja jestem królową Elżbietą. Pośrodku okładki stoi dziewczyna. Patrzy wzrokiem raczej jak ta miła pani z autostrady niż jak zastraszona dziewczyna. O wzroku Mojżesza albo Hitlera nie mówię. Na sobie ma coś, co raczej przypomina worek na śmieci albo habit. Gdy się lepiej człek przyjrzy, dziewoja ma na sobie pomarszczoną bluzkę, ale zdjęcie źle poprawiono i dlatego tak to wygląda. Gdzieś w okolicach tyłka ma dwa świetliste skrzydła. Po obu stronach jej głowy możemy zobaczyć twarze dwóch chłopaków. Ten po lewej ma błękitne oczy wzniesione prosto na czytelnika i wygląda na cherlawą ciotę, a ten po prawej zerka z ukosu, ale za to czerwone oko zdaje się krzywo uśmiechać. Oprócz tego poniżej latają sobie wrony, z których jedna przysiadła na czymś niezidentyfikowanym. Całość wygląda na montaż kilku fotografii (ręce dziewczyny są prawdopodobnie podarunkiem od jakiejś starszej kobiety, mężczyzny, ewentualnie Frankensteina, ponieważ nie możliwe jest, żeby młoda osoba miała takie ręce. Ogólnie nie lubię takich okładek, które starają się być plakatem filmu, a nie wizytówką książki. Wolałabym coś bardziej oryginalnego, coś, co przyciąga uwagę błyskotliwym pomysłem, a nie przedstawia fabułę. Bo właśnie to robi ta okładka.

Akcja jest fatalna. Nużyło mnie tak, że przebrnęłam przez większą część, a później sięgnęłam po „Czas Honoru” i kilka innych książek. Dopiero kiedy skończyłam fascynującą epopeję historyczną, zmusiłam się, żeby to dokończyć, ale i tak wiedziałam, jak się skończy. Zresztą wszystko było takie chaotyczne: czasami naprawdę nie wiedziałam, co się dzieje, o czym tak naprawdę bohaterowie rozmawiają, co teraz się dzieje, bo w jednym akapicie mieściło się mnóstwo chaotycznych informacji, które nie dawały książce nic, oprócz większej ilości stron do przebrnięcia.

Pomysł też nie był zbyt dobry – w połowie schematyczny, w połowie nużący. Wiadomo – niczego nieświadoma dziewczyna, dwóch przystojniaków, zagrożenie ze świata, którego na co dzień nie widać, tajemnicze supermoce tej dziewczyny. Mogę wymienić trzysta tytułów książek, które są takie same lub podobne. No nie, przesadziłam, może nie trzysta. Z kilkadziesiąt, dałabym radę. To chyba był motyw, na którym kolejne pismaki budowały świat swoich arcydzieł. Autorskie pomysły pisarki okazały się potwornie nużące. Co było w tej książce ciekawego? Nic. To, że Luc zakochał się we Frannie? Że rodzina dziewczyny była święta,że chodzili do kościoła, że trwał wyścig o duszę dziewczyny? Ziewać się chce.

Zresztą, ta religia. I po co to było, co? Na temat demonów i innych rzeczy można pisać omijając ten drażliwy dla wielu ludzi temat. Ja uważam, że każdy ma prawo mieć swoje poglądy, ale to byłaby gruba przesada, gdyby temat ten zagłębiał ktoś, kto nigdy nie był w kościele (po tym, jak Autorka pisze o katolicyzmie, wynika, że nawet z sektą nie miała do czynienia). To tak samo, jak ja z moją marną tróją z fizyki podważała teorię Eisensteina. Jak ktoś jest filozofem, to niech negatywnie pisze o katolicyzmie. W innych przypadkach nie toleruję.

Wiedziałam, wiedziałam, że to chałturzenie w deseń Zmierzchu. Choć tam było to coś, a tutaj... Parę fajerwerków, dobrych pomysłów i nic więcej. Nuda. Strata czasu, ale jak mam okazję, to przecież jej nie przegapię i przeczytam to arcydzieło natchnione przez demona – pomyłkową podróbkę muzy.

Tytuł: Demony. Pokusa
Autor: Lisa Desrochers
Moja ocena: 3/10

9 komentarzy :

  1. Eeee, nie dla mnie :D Nie lubię takich książek, kiedyś czasem czytałam, ale ogólnie jak coś paranormal to jedynie jeśli jest bardzo dobre :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przyznać, że Twoja recenzja ostudziła mój apetyt na tę lekturę

    OdpowiedzUsuń
  3. To zdanie "Co było w tej książce ciekawego? Nic." skutecznie odstrasza mnie od tego tytułu :) Pomimo, że lubię takie klimaty to na tą książkę na pewno się nie skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka wpadła mi w ręce kilka lat temu, oczekiwałam od niej dużo, niestety za dużo.
    Zazwyczaj kończę książki niezależnie od tego czy mi się podobają, czy nie.
    Tej niestety nie dałam rady i zgadzam się w 100% z oceną...

    thousand-magic-lifes.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Raczej będę ją omijać z daleka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Już chyba jestem za stara na te książki, kiedyś chciałam przeczytać ale jak widać dobrze zrobiłam że nie przeczytałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy nie słyszałam o tej książce, niestety to nie moje klimaty..
    dziekuje za komentarz :)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ach, jakże oryginalnie się to zapowiada! Ja dziękuję bardzo i chwała Ci za ostrzeżenie, bo kilka lat temu myślałam nad tą książką i jak dobrze, że jej nie kupiłam. Teraz już będę omijać szerokim łukiem. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytałam ją jakiś rok temu i miałam dosyć podobne odczucia, oceniłabym ją na maksymalnie 5/10, bo akurat wtedy szukałam czegoś lżejszego. Pozdrawiam :-)

    florareadsbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!