piątek, 22 sierpnia 2014

Fantastyka – podstawa programowa. Recenzja książki

Kiedy piszesz książkę, nie sposób uniknąć powtórzeń. Wszelkie paranormale od razu kojarzą się z Romeo i Julią, bo zakazana miłość, a Gra o Tron i dalsze tomy kojarzy mi się z Makbetem, przez te wszystkie morderstwa i grę o tron właśnie. Wszystko, co dzieje się w kosmosie kojarzy mi się ze Star Wars, a wszytskie młodzieżowe dystopie nie unikną u mnie chociaż minimalnego prównania i podbieństwa z Igrzyskami Śmierci. Już o kryminałach nie mówię, bo i bez tego Poe, Agatha Christi i inni w grobach się przewracają. Ale ja nie o tym. Dziś będzie mowa o heroic fanasy czy też, jak chcecie, high fanasy. O fanastyce heroicznej, wysokiej. Czyli? Najlepszy przykład: tolkienowskie Śródziemie. I każdy już wie, co chodzi, nie muszę tłumaczyć, prawda? No a dlaczego Śródziemie? Pisarze od czasu wymyślenia fantastyki przez pewnego profesora Oxfordu z fajką i skrzywieniem na punkcie języków wymarłych napisali już miliony stron, opisując lepsze i gorsze światy, więc dlaczego, uf, nie podam, na przykład Ziemomorza? He, a wiecie w ogóle co to jest? Trochę się ze Śródziemiem kojarzy, co nie? No właśnie. Dochodzimy więc do wniosku, że cokolwiek by ludzie nie napisali zawsze będzie się kojarzyło badaczom gatunku (nawet tym, dla których to jest praca i nie lubią zbytnio fantastyki) z prekustorem – Śródziemiem. I to jest nieukniknione dla każdego, kto prędzej czy później zabierze się za Tolkiena. Szczególnie, że owa książka została napisana przez najlepszego przyjaciela Mistrza Fantastyki, a ów Mistrz był tak dobry, że nawet troszku pomagał przyjacielowi.

Wiecie, nawet bez patrzenia na okładkę, o co mi chodzi? Przynajmniej ci, którzy lubią fantastykę od czasu bajek, albo od czasu, kiedy jakiś mądry rodzic sięgnął właśnie po tą książkę, doskonale się orientują w wątku przyjaźni Autora z Mistrzem Tolkienem, a nawet to, że Tolkien nawrócił przyjaciela na chrześcijaństwo (tyle że facet został anglikaninem, co nieco rozczarowało Mistrza, który, jak wiecie, był praktykującym katolikiem). To jest istotne na tyle, że motywy chrześcijańskie pojawiają się tu częściej i wyraźniej niż w historiach o Śródziemiu (pomijając Gandalfa), ponieważ Autor ten miał, hm, jak to ująć, nieco inne priotytety niż ojciec epic fantasy i fantastyki ogólnie.

Ponieważ Londyn jest często i gęsto bombardowany przez Luftwaffe, matka Łucji, Piotra, Zuzanny i Edmunda oddaje ich na wieś, do pewnego nieco ekscentrycznego profesora. Tam podczas zabawy Łucja odnajduje dziwną, tajemniczą szafę a w szafie inny świat – Narnię. Szybko okazuje się, że Narnia nie jest taka piękna i wesoła. Panuje tam bowiem wieczna zima, dzięki, a właściwie przez Białą Czarownicę, a pierwsza osoba, którą spotyka Łucja – faun – ma ochotę porwać małą.. dla Królowej Narnii. Dlaczego? Otóż, że jest człowiekiem, a istnieje przepowiednia, że właśnie ludzie ją zabiją. Biedna. Oczywiście, po powrocie, przez jakiś czas rodzeństwo dziewczynki myśli, że mała ma schizofrenię, albo też zmyśla, więc dziewczynka zamyka się w sobie. Przez przypadek na drugą stronę przechodzi tylko Edmund, niestety, spotyka naszą wiedźmę, która go kusi i ostatecznie wydaje nieszczęsnego fauna. Później wydarzenia mają kształt lawiny: zaczyna się od tego, że cała czwrórka rodzeństwa odkrywa Narnię i od gadających bobrów dowiadują się, że są królowymi i królami Narni. Problem w tym, że Edmund daje drapaka do Białej Czarownicy, co w konsekwencji doprowadza do ofiary Wielkiego Lwa Aslana za życie chłopaka i epickiej bitwy z Czarownicą, w której, oczywiście, wygrywa strona Dobra. Dzieci (w końcu dorastają) wiodą niezwykłe życie w Narnii, jednak pewnego razu odnajdują latarnię i .. wracają do naszego świata w dokładnie tym samym momencie, w którym go opuścili.

Wiem, że to dość chaotyczne, ale, zrozumcie, wspomienia z mojego dzieciństwa. Co ja mówię – Narnia jest moim dzieciństwem. Jak o tym myślę, wspomienia powracają wielką falą i nie mogę usiedzieć w miejscu, przypomianjąc sobie własną Narnię – taką, jaką sobie sama wymyśliłam, zupełnie inną, niż w filmach (chociaż filmy są po części lepsze od książki, ale ja nie o tym). Pozwólcie więc mi się wygadać, wypuścić z siebie słowotok i entuzjazm, na samo wspomienie o magicznej krainie, ale także – trzeźwe ocenenienie książki z perspektywy czasu. Bo teraz, poza czarownymi obrazami z mojej wyobraźni, które teraz zastąpiło Śródziemie, widzę to, czego małym i niedoświadczonym dzieckiem będąc nie zauważałam (pomijając to, że nie mam zbyt dużo prawa na oceniaie książek dla dzieci).

Rozmyślam właśnie nad plusami książki i jakoś nic nie mogę wymyślić. Rozbudowany świat? No tak, jednak wtedy tylko, jeśli uznamy powieść za baśń. W końcu książka ma z dwieście stron, co, jak na zwykłą bajkę, jest bardzo dużo i możnaby nawet narysować mapę wmyślonego przez pisarza świata. Różnorodność ras postaci? Hm. To raczej też nie, bo większość z istot żyjących w Narnii zostało wmyślonych przez Greków (fauny!) albo przez kulturę europejską (zastanawia mnie, po co św. Mikołaj w Narnii, ale pomijając), albo, po prostu, jest zwykłymi, gadającymi zwierzętami. Chwała Autorowi za brak elfów i jakieś pomijanie milczeniem krasnoludki czy też krasnoludy, ale oryginalnie tutaj też nie jest. Niestety.
Kreacja postaci też nie powala, przynajmniej tych głównych (oczywiście jestem taka podła i czepiam się postaci w bajkach, ale zignorujmy to) i raczej jest to zabieg celowy. Edmund jest wrednym chłopaczkiem, w dodtaku niesamowicie zaślepionym, Piotr i Zuzanna, jak przystało na prawie dorosłych, są niesamowicie racjonalni i tak dalej, a Łucja wesoła, miła, kulturalna i rezoltuna. Wiedźma jest absolutnie zła, w przeciwnieństwie do Aslana, bobry wesołe i tak dalej.. Trochę zaciekawia postać fauna Tumnusa, raczej nieświadomie pogłębiona przez pisarza, z ciekawym i bolesnym moralnym dramatem, który świadczy o niezwykłej, pawdziwej odwadze bohatera. W sumie Tumnus jest najciekawszą postacią już od początku książki, jakby Autor poświęcił naprawdę dużo czasu na jej przemyślenie. A może pisarz nakreślił ją wyraźniej niż inne? W każdym razie chyba i w następnym tomie nie znajdziemy tak kompletnego, intrygującego bohatera. No bo co z tego, że powieść dla młodszych czytelników? Dzieci już od najmłodszych lat trzeba zapoznawać z książkami, w których psychika bohaterów nie jest płytka jak kałuża.

Fabuła jest przewidywalna, bardzo prosto zbudowana i chyba każdy wie, co się stanie, zostaje już to wymuszone nawet wejściem do szafy przez dzieci (wiadomo, że z niej wyjdą), choć niektóre rzeczy były bardzo.. zadziwiające i efektowne, jak zabicie i zmarchwtwystanie Aslana. Chociaż w sumie później już zaskoczeniem nie jest, szczególnie kiedy zna się historię Gandalfa, co, mam nadzieję, jest tylko zbiegiem okoliczności powstałym z podobnej wiary twórców. Mam przynajmniej taką nadzieję. Mogłabym przyczepić się jeszcze do tego, że pisarz pominął bitwę, skupijąc się na Łucji i Zuzannie, co niestety, odebrało książce wiele epickości. No ale przecież to były czasy, kiedy uważano, że dawanie dzieciom jakiegoś opisu bitwy, który, naturalnie, zawiera mniej lub bardziej brutalne opisy zabijania, jest złe. I raczej muszę zgodzić. Niestety.

Język zostawiam sobie na sam koniec, chyba nie muszę mówić dlaczego. W pierwszym tomie można jeszcze jakoś przeżyć, a w drugim jest chyba najgorzej, a w pozostałych, następnych, opowieść zyskuje nawet pewne cechy szlachetnej opowieści średniowiecznej, czasami nawet dostojnej. To tak, jakby w pierwszym tomie Autor nie mógł się zdecydować, jakim tonem i stylem prowadzić opowieść, język powieści, choć nawet barwny, jest zbliżony do dzisiejszych beznadziejnych opowieści dla dzieci. Co znaczy, że jest dość infantylny, co momentami nie daje się wytrzymać, jest parę razy gorzej od prostego języka Hobbita i pierwszych, milusich rodziałów Władcy Pierścieni (tak, Dzieło pełne orków, bitew, mordowania ludzi i elfów, Mordoru, pięknych księżniczek, duchów, balrogów i innych okropności, pierotnie miało być milusią książką dla dzieci, ale gdzieś w momencie wędrówki przez Stary Las, albo wcześniej, historia wymknęła się Tolkienowi i nie dała się jej złapać, stąd pierwszy, bardzo wesoły rozdział). Przez to człowiekowi nie chce się aż czytać czasami tej książki, szczególnie na końcu, kiedy ginie Biała Czarownica i powiastka pozbywa się ostatnich, śladowych ilości epickiej high fantasy stając się zwykłą bają. Szczerze mówiąc, nie podobało mi się to już dawnej, kiedy byłam nieco mniej stara niż teraz.

Dziwnym, a może, nie, zbiegiem okoliczności, że cykl, szczególnie pierwsze dwie, bardzo zwykłe, pozbawione głębszych treści, części, są bardzo popularne w kręgach bardzo głęboko wierzących katolików, z kręgu Radia Maryja. Chociaż ja nie mam nic do nich, w przeciwnieństwie do różnych innych potworków z głębin Internetu, bo ja nie mam nic do żadengo człowieka (nawet Darskiego), muszę przyznać, że jest to nieco staje się bardzo absurdalne. Chociaż czasem mówi się, że Tolkien był katolickim twrócą i że jego syn był księdzem oraz że nawrócił swoją ukochaną Edith na chrześcijaństwo, i tak cykl ten jest bardziej promowany. Dlaczego? Tu, jak napewno wiecie, symbole religinjne są bardziej widoczne. Nawet ofiara i zmartwychstwanie Aslana jest bardziej oczywista niż Gandlaf i jego przemiana w Białego Jezdźca, już o świętym Mikołaju i jego nieoczywistej roli w Narii nie wspominając. I już chciałam napisać o tym, co o tym uważał Tolkien (że choć w jego Dziełach można znaleźć wiele, naprawdę wiele odniesień do Biblii, mają one jednak bardziej filozoficzno-teologiczny odcień i, poza historią Gandalfa, mniej jednak dosłowną niż ta ofiara Aslana, nie ma aż tak widoczych odniesień, zapewne dlatego, że Tolkien nienawidził symboli i innych tego typu rzeczy) ale nie będę się rozwodzić, bo jeszcze skończę na opowieściach o pochodzeniu elfów, Istarich i innych, co nie jest przedmiotem tej recenzji, a czym potrafię rozmawiać godzinami. W każdym razie znana wszystkim pani Małgorzata Nawrocka (Nie? Nie znacie? To ta pani, która najgłośniej krytykuje biednego Harry'ego Pottera) poleca starszym i młodszym te książki i, niebyłoby nic w tym złego, gdyby zapomiała, że już dla osoby pwyżej lat dwunastu lat ta książka jest już tylko ciekawym przedmiotem badań. Albo mówiła tylko dzieciach. Nie wiem. W każdym razie jeśli chodzi o Władcę Pierścieni, zapewne oglądała tylko filmy, przedstawiące tylko skróconą i spłyconą wersję opowieści, dlatego niezbyt często podkreśla istnienie tej książki, a szkoda (w tym momencie muszę powtrzymać się przed superlatywami pod adresem Śródziemia). Bardzo szkoda, że tak powiem.

Na końcu mojego wywodu, chciałabym jeszcze zahaczyć o ekranizację, która okazała się o wiele lepsza niż książkowy pierwozór, niestety. No bo gdy nie może się zobaczyć opisywanych wydarzeń, to byłoby je chociaż dobrze obejrzeć, prawda. Chociaż coś ostatnio rzadko powracam nawet do filmu, chociaż obraz jest niezwykle ciekawy i malowniczy, szczególnie druga część, ale o tym już kiedyś indziej. Wiek? Chyba tak. I także to, że zawsze wkurza mnie myśl, że filmy, które tak lubię, są ekranizają książek, które.. są nie tylko dla dzieci, ale w dodatku nie są zbyt dobrze napisane. Przynajmniej dwie pierwsze części siedmioksięgu. W każdym razie pocieszam się każdym razem, że soundtracki tych filmów zostaną ze mną na zawsze. Bo ta muzyka przyzywa tą Narnię, którą sama wymyśliłam, czytając książki jako pięciolatka i myśląc, że nie ma piękniejszej książki (jeszcze do dzisiaj pamiętam, jak się wtedy czułam). Być może owa Narnia jest jakimś kawałkiem Śródziemia, albo czegoś jeszcze większego, ale jest moja, taka na wpół Autora, na wpół moja, dawne wspomienie, jedno z najlepszych. Tak, tak. Robię się już sentymentalna (to wszystko wina tej muzyki!). Kończę.

Wiem, nie oszukujcie mnie, że nie przeczytaliście wszystkiego. I nie żałujcie. Cały tekst z grubsza traktuje o moich przeżyciach po ponowym przeczytaniu tej książki, więc powinien być ostrzeżeniem dla wyrobionych (ale ja się chwalę) fanów fantastyki i tych, którzy dziećmi nie są. Jednak gdy macie u siebie, albo w rodzinie jakieś dziecko, nie zważajcie na wynurzenia chudej, anemicznej blondynki popijającej właśnie kolejną egzotyczną herbatę, ale sięgającie śmiało po tę książkę, zanim dzieciaki w Święta zobaczą ekranizaję w telewizji. Bo tak jak podstawą programową w szkole jest nauczenie literek, by później czytały podręczniki do chemii, fizyki i innych sztraszliwie trudnych rzeczy, tak odwiedzenie Narni jest podstawą miłości do Śródziemia i innych krain, Westeros choćby. Później może być już za późno..

Tytuł: "Opowieści z Narni. Lew Czarownica i Stara Szafa"
Autor: C. S Lewis
Moja ocena: 5,5/10


9 komentarzy :

  1. Bardzo, ale to bardzo ciekawa recenzja, czytałam ją jak dobry felieton, chłonęłam wręcz słowa! A rzadko mi się zdarza to z takimi formami literackimi, najbardziej urzekł mnie wstęp, świetne wprowadzenie do tematu. Cóż, Narnia to Narnia, ja nie doszukiwałam się tam religijnych motywów, ale jeśli ktoś książkę interpretuje inaczej, to już jego sprawa :D

    http://dzikie-anioly.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, aż mnie korci, żeby się pokłócić ;)
    Nie wiem, czy zaliczyłabym Narnię do high fantasy z tego względu, że to książka dla dzieci. Lewis użył tej opowieści w roli edukacyjnej, więc moim zdaniem nie można porównywać jej z Śródziemiem (które prywatnie ubóstwiam). Zgadzam się z tobą, że dla osób w wieku 12+ jest to tylko ciekawy obiekt badań, bo sama jakiś czas temu próbowałam powtórzyć serię i skończyłam na początku czwartego tomu. Ja bym takiej słabej oceny nie dała, bo dla dzieci jest to książka bardzo wartościowa.
    PS. Na moje oko "Gra o tron" to też high fantasy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj jak ja dawno to czytałam. Narnia to jest według mnie po prostu taka baśń, ale warto ją przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Może warto sobie przypomnieć tę baśń? Tak dawno temu ją czytałam. Ciekawe, jakie teraz miałabym przemyślenia i odczucia...

    OdpowiedzUsuń
  5. Książki nie czytałem, aczkolwiek kilka razy widziałem ekranizacje. Całkiem dobrą.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam książkę dość dawno. Wspominam ją bardzo miło. Chciałabym do niej wrócić :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Książkę czytałam jeszcze w podstawówce i wtedy mnie pochłonęła.
    Ekranizacja według mnie, tak jak i Ciebie, była lepsza. Po prostu bardziej wprowadziła mnie do świata baśni.
    Z drugiej strony wszystko jest na czymś wzorowane.
    Przywołany przez Ciebie Szekspir jest juz kultowy, ponieważ odnajduje się w każdej epoce :)

    thousand-magic-lifes.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Nigdy nie czytałam i chyba już nie przeczytam. Film nie za bardzo mnie porwał, a nie lubię czytać książek, po obejrzeniu filmu:/

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytałam ją dwa razy. Raz w wersji oryginalnej. I przyznam się, że po zapoznaniu się z angielską wersją tej książki moja ocena wzrosła.

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!