Jak pokazuje reklama Orange, Rozum
i Serce rzadko da się pogodzić. Przykładem mogę być ja – w sercu zacięta
bonapartystka, czcząca Cesarza Francuzów jak prywatnego boga, ale rozumowo
zwolenniczka IV Republiki, chociaż nie we wszystkich aspektach. Historia
nauczyła mnie pokory, patrzenia na świat krytycznym okiem osoby świadomej
dramatu ludzkich losów; mimo że przeszłość stała się jedną z form ucieczki
przed teraźniejszością, mój rozum znienawidził historię za pokazanie ludzkiej
nikczemności i rozczarowania niemal wszystkimi ideałami, z wolnością i
tolerancją na czele. Chociaż chyba zawsze wiedziałam, że życie wymaga pewnej
dawki hipokryzji i obłudy, chowania głęboko myśli i chronienia serca przed jak
największą dawką zła – chociaż małe są koniecznością, jak naświetlenia
organizmu promieniowaniem UV czy picie kawy, co w pewnym momencie jest
śmiertelne. Może nie rozumiem tego do końca, bo takie dywagacje są tylko dla
wybranych, a ja do nich nie należę. Czasami tego żałuję, ale – szczerze mówiąc
– wiele jest prawdy w przysłowiu, że wybrańcy
bogów umierają młodo. To chyba kwestia niedopasowania do reszty
społeczeństwa swoją szlachetnością talentami czy charyzmą, których tak bardzo
zazdrosną mali, ale sprytni ludzie, potrafiąc takiego człowieka zniszczyć. Ale
i nie tylko. Tacy ludzie zwykle nie znają prawideł epoki… tylko dlatego, że ją
znają zbyt dobrze i potrafią przeniknąć ludzką obłudę i fałsz. A przecież nikt
sobie tego nie życzy, prawda?
Rok 1830, w którym Autor pisał swoją powieść, był dla
Francji rokiem szczególnym. Może nie był taki doniosły jak 1792, kiedy
rozpoczęła się Wielka Rewolucja Francuska czy 1815, w którym na polach
belgijskiego Waterloo książę Wellington i Blűther pokonali niezwyciężonego
Napoleona, a Kongres Wiedeński ustalił nowy kształt Starego Kontynentu. W roku
1830 lud francuski, nie mogąc znieść więcej absolutyzmu Karola X wywołała
rewolucję – trzy dni chwały. W wyniku
niej królem został Filip Orleański, gościu, który, chcąc przypodobać się ludziom,
chodził z parasolem po ulicach (w 1848 będzie kolejna rewolucja, w wyniku
której ludzie proklamują republikę, a prezydentem zostanie pewien siostrzeniec
Bonapartego; później w wyniku zamachu stanu obwoła siebie cesarzem na wzór
swojego wuja). Przypadek? Nie sądzę, bo to był doskonały czas na powieść
podsumowującą około czterdzieści lat prób zdefiniowania pojęcia Francja na nowo, ale także opis tego
okresu przełomu, w którym stare odchodzi, a nowe jeszcze się nie zaczęło. Czy
aby powieść sprostała temu zadaniu?
Julian to syn cieśli o nieprzeciętnym umyśle i wybitnej
pamięci. Rozpala go ambicja, bardzo kocha Napoleona (który umarł dziewięć lat
wcześniej) i rozczytuje się w jego Pamiętnikach
ze świętej Heleny i marzy o karierze wojskowej, która jest po prostu
niemożliwa – tylko w czasach Cesarza tytuł generała nie był tylko dla dobrze
urodzonych. Dlatego, mimo że nie wierzy i wzdryga się przed postępkami księży,
postanawia rozpocząć karierę duchową, tylko po to, by kimś być. Przeszkód
napotyka jednak wiele – jego nieprzeciętny charakter prędzej czy później
sprawia, że wokół zaczyna się kręcić wiele panien i pań, będących mężatkami
(!), zakochanych w nim do szaleństwa. To, chyba każdy przyzna, wyjątkowo
utrudnia nie tylko karierę duchownego ale także i życie; niepohamowana
namiętność dwóch zupełnie różnych od siebie dam i – znów! – różnice między
dobrze urodzonymi a chłopstwem, sprawia, że ten świetnie zapowiadający się
chłopak kończy bardzo marnie, dając jeszcze pożywkę do romantycznych wyobrażeń
szalejącej z nudy Matyldy de la
Mole, jego byłej kochanki. Ta nieskomplikowana historia
perypetii młodego człowieka w Wielkim Świecie Arystokracji jest jednak tylko
argumentem, by w krzywym zwierciadle i bardzo krytycznie ukazać społeczeństwo
schyłku Restauracji, szczególnie warstwy znienawidzone przez Rewolucję 1792 –
szlachtę i kler. Czy słusznie, sama nie wiem, ale chyba skutecznie, bo książkę
Kościół wpisał do Indeksu Ksiąg Zakazanych, co w samo w sobie może być powodem
do sięgnięcia po nią.
Zacznijmy tradycyjnie, od strony wizualnej, do której, jak
z pewnością się domyślacie, nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Okładka
Wydawnictwa, sama oprawa, sprawia, że na książkę po prostu miło jest patrzeć i,
co jest równie ważne, nawiązuje do treści powieści. Na okładce widzimy bowiem
całą treść: tę samą postać bohatera w stroju świeckim (u góry) i księdza (na
dole), ułożone jak w kartach do gry, co symbolizuje wybór i rozdarcie (z którym
mamy już do czynienia w tytule – zdziwiło mnie negatywnie jednak to, że
Wydawnictwo na okładce napisało, że „czerwone” symbolizuje Napoleona; czerwień
jest przecież kolorem rewolucji – czy to przypadkiem nie jest błąd czy tylko
moja interpretacja?) i pewien wiążący się z nim hazard, grę. Minimalistyczny to
obrazek, ale więcej przecież nie potrzeba. Tło jest, jeśli mam do tego oko, w
kolorze ércu, w każdym razie czerwone napisy i pasek przy grzbiecie ładnie się
komponują, tworząc ciekawy zestaw. O funkcjonalności i podziwie dla twardej okładki już nie wspomnę;
wystarczająco rozwodziłam się o tym przy okazji recenzowania innych książek
tego wydawnictwa. W każdym razie wydanie jak zwykle sprawia, że książka
przyciąga czytelnika do siebie, intrygując swoją oryginalnością i ciekawym
pomysłem, który sprawia, że szczególnie przy tworzeniu okładkowych ilustracji
dla klasyków, Wydawnictwo nie ma sobie równych.
Powieść to jest
lustro przechadzające się po ulicy – tym chyba najsłynniejszym zdaniem właściwie mogłabym
zakończyć tę recenzję – wszystko, co powiem dalej, jest potwierdzeniem tych
słów. Powieść ta to sztandarowe dzieło realizmu, niebezpiecznie jednak
balansując na granicy z zgryźliwym pamfletem, pozbawionym nawet grama
sentymentalizmu i wybujałej wyobraźni, zastąpionej gryzącym sarkazmem i humorem
ściętej na gilotynce głowy. Lustro odzwierciedla piękne widoki i błoto na ulicy pomieszane z
psimi odchodami, ale tych drugich jest zdecydowanie więcej, może dlatego, że
tak po prostu było, przestarzałe struktury gniły już i umierały śmiercią
naturalną, albo taki był cel Autora. Jednak pod sarkazmem kryje się coś więcej:
świetnie uchwycony portret ludzi tamtej epoki – dogorywającej arystokracji,
próbującej żyć jak przed rokiem 1792, ale jednocześnie świadomej, że ich czas
minął, szczególnie wtedy, kiedy drżą przed ludem i jakobinami (jakby Robespierre miał zmartwychwstać) przy czym
zaprzeczają jakimkolwiek zmianom; obłudnemu klerowi, który, chcąc przystosować
się do nowych warunków, udaje religijność, pnąc się po szczeblach władzy, jak
za czasów przed rzezią w Wandei i kultem Boskiej Istoty. Jednak wszyscy mają
świadomość, że ten świat należy do przeszłości – nie ma po co wchodzi do tej
samej rzeki czy sztucznie podtrzymywać przy życiu umarłego już człowieka. W tym
kontekście powieść staje się tragiczną farsą, a bohaterowie – łącznie z
Julianem – zagubionymi ludźmi, próbującymi dostosować się do nowych warunków,
odnaleźć w tych dziwnych czasach, w których w przeciągu czterdziestu lat
miejsce dla siebie znaleźli Ludwik XVI, krwawy Robespierre i nieszczęsny
Danton, wojowniczy Cesarz oraz małostkowi Burbonowie, oferując ludziom różne
rozwiązania, wszystkie niedoskonałe. Ale cała arystokracja jest tu żałosna ze
swoimi marzeniami i planami, ze strachem przed kolejną rewolucją, z tym, że
robią niektóre rzeczy na siłę, udając, że wszystko jest po staremu. Tak, to zostało
doskonale przez Autora odmalowane, nie tylko ze sarkazmem, który sobie cenię,
ale ze znawstwem i trafną, obserwacją otaczających go ludzi. W tym kontekście
niezbyt ciekawa historyjka miłości dwóch zupełnie różnych kobiet do chłopskiego
syna, próbującego dać sobie radę w arystokratycznych salonach, wydaje się być
nieważna, odgrywająca tylko rolę argumentu do złośliwiej, ale i bezstronnej
diagnozy tamtych czasów. Bardzo podoba mi się brak komentarzy odautorskich -
pisarz tylko wiernie relacjonuje historię opisaną w książce, zgrabnie unikając
własnych sądów, stawiających go po którejś ze stron i biadań nad upadkiem
moralności, które musiałyby zmusić go do zaprezentowania swoich poglądów
politycznych (a były to czasy, kiedy cały światopogląd wiązał się z polityką).
A może nie miał poglądów politycznych, potępiając tak samo Restaurację,
Napoleona i jakobinów?
Zachwycił mnie styl pisarza, choć książkę – z różnych
względów – czytało się bardzo wolno. Trochę dlatego, że jest to jedna z tych
powieści, które pod lekkimi, ironicznymi słowami, pełnymi osobliwego poczucia
humoru i błyszczącym wirtuozerią, kunsztownym stylem kryje wiele innych
znaczeń, z którymi współczesny czytelnik ma nieco kłopotów, po części z
diametralnie różniących się światów. Faktem też jest to, że momentami wszystko
niepotrzebnie się ciągnęło i dłużyło, a parę wątków można by opisać w kilku
słowach lub akapicie, zamiast poświecać im cały – co prawda krótki – rozdział.
Jednak czy nie dobrze jest delektować się utworem, zamiast szybko go połknąć?
To jedna z tych książek, które są tak dobrze napisane, że chciałoby się
podobnych więcej. Tu wielką zasługę ma także tłumacz, Tadeusz „Boy” Żeleński,
który zachował dziewiętnastowieczną stylistykę i wyjątkową harmonię słów Autora
(trafnie opisujących wszystko, co ma do powiedzenia, bardzo sobie to cenię,
muszę przyznać) podchodząc do tekstu z wielkim znawstwem i wyczuciem osoby
rozumiejącej tamtą literaturę. No po panu Żeleńskim, jednym z wielkich ludzi
polskiej literatury XX wieku, nie można się spodziewać byle czego.
Postacie są świetnie skonstruowane, jednak nie sposób ich
polubić. Może dlatego, że Autor pokazał ich nieco w krzywym zwierciadle albo
też po prostu tacy byli. Julian, główny bohater, to naprawdę ciekawa postać, mimo
że ciężko byłoby mi powiedzieć o nim coś dobrego. Poznajemy go jako młodego
wieśniaka z wielkimi ambicjami i z sercem przepełnionym miłością do Napoleona
(to chyba, według mnie, jedyna pozytywna cecha), do czego nie może się
przyznać. Już wtedy jest hipokrytą, dumnym, świadomym swoich możliwości w
świecie, ma jednak dobre serce, brzydzące się postępkami arystokracji i kleru,
tak naprawdę do końca nie może zrozumieć sposobu ich myślenia i rozgryźć zasad
ich gry – co przesądzi o jego upadku. Jego postępki nie są jednak szlachetne,
co zresztą mnie nie dziwi, bo zdecydowanie nie był to czas szlachetności i żeby
osiągnąć większy sukces niż inni, trzeba było być od nich gorszym. Autor nie
osądza Juliana, bez komentarza pokazując jego drogę na szczyt, prezentując
myśli i uczucia nic nie ukrywając; tylko wszechobecna, gryząca ironia chroni
opis tej postaci od beznamiętnej relacji. Nie jest to też postać doskonale
skonstruowana, pełna życia, prawdy o człowieku, ale świetnie ukazująca losy
ludzi, którzy próbowali być w tamtym świecie szlachetni i mieli czujące serca,
powoli zabijane z jednej strony przez
własną ambicję, a z drugiej przez świat, zgniły i zły. Może trochę szkoda, że
pisarz nie rozwinął tej postaci bardziej – przez to cała powieść stałaby się
jeszcze bardziej ciekawa - ale ostatecznie to chyba wystarczy dla fabuły i
całej wymowy książki. Bo jakie lustro odzwierciedla głębokie aspekty ludzkiej
psychiki?
Reszta bohaterów to naprawdę pocieszne stworzenia, choć
zbudowane dość szablonowo, chyba nie dlatego, że Autor nie potrafił tego
zrobić, tylko z powodu innego celu powieści. Zresztą nikt z salonowych
wyżeraczy i biskupów-karierowiczów nie był Antygoną z jej moralnymi dramatami,
ponadprzeciętnym Bonapartem czy Robespierrem, który wprowadzając terror marzył
o Republice Cnoty, tak naprawdę zmuszając ludzi do wolności (to zawsze mnie
śmieszy); bywalcy salonów byli raczej nieznośnie puści i znudzeni wszystkim
wokół, nie można wydobyć z nich głębszych, skomplikowanych uczuć, bo ich nie
mieli. Pisarz nie kreśli więc głębokich portretów psychologicznych,
ograniczając się do cech widocznych gołym okiem i przedstawienia krótko ich
powodów. Mimo wszystko zafascynowała mnie postać Matyldy de la Mole. Naprawdę
można tak oszaleć z nudy? Rany Julek, jak to mówiła Anasatacia z Pięćdziesięciu Twarzy Grey’a, nie
wiedziałam. Ofiara swoich romantycznych marzeń i miłości do historii swojego
rodu, którą chciałaby powtórzyć w swoim życiu, wpada w końcu w obsesję czy
szaleństwo, które dziewczyna pomyliła z miłością do głównego bohatera. Nie
wiem, czy ktoś taki może istnieć naprawdę, może brak mi doświadczenia albo w
naszych czasach nie jest już to po prostu możliwe, może po prostu Autor nieco
przesadził ze swoją ironią. Przy niej reszta bohaterów drugoplanowych wygląda
bardzo blado, szczególnie druga kochanka Juliana, pani de Rênal, typowa istota
ze sentymentalnych romansów, łagodna, blada i pełna namiętności, posiadająca
jednak sumienie. Portrety mężczyzn są tylko fragmentaryczne, częściowe, ciężko
cokolwiek o nich więcej powiedzieć, poza wszechogarniającą wszystkich i
wszystko hipokryzją i obłudą, a także próżnością i desperacką chęcią ocalenia
starego świata przed nowymi prądami w Europie przy jednoczesnych konfliktach wewnętrznych,
co doskonale obrazuje tajne spotkanie arystokratów pod koniec książki. Przez to
postacie te są zabawne i żałosne, naiwnie wierzące w coś, co już nigdy nie
wróci, nienawidzące króla, ale i widzące w nim gwarancję na życie takie jak
przed rewolucją, strach przed masami i skrupulatne unikanie tematu gilotyny.
Napisałabym także, że są to postacie schematyczne, stworzone jeśli nie bez
polotu to tylko do określonych celów, mające odzwierciedlać raczej ogólne cechy
i poglądy tych dwóch stanów, a nie konkretne, osobowe cechy. Czyta się wtedy o
nich z mniejszą przyjemnością, to prawda, ale myślę, że aby prawidłowo odebrać
tę powieść, trzeba to zaakceptować, cieszyć się z tego, co się ma i pozwolić
sobie na jeden lub dla ironicznie uśmieszki, kiedy pisarz prowadzi nas do
salonów, przesyconych pochlebcami, obłudnikami i zniewieściałymi, znudzonymi
młodzieńcami, piszącymi listy miłosne dla zabawy, ukazując to wszystko w
bardzo, ale to bardzo krzywym zwierciadle, przechadzającym się ulicami Paryża i
prowincjonalnych miasteczek.
Autor chyba nie przypuszczał, że jego powieść stanie się
obrazem epoki odchodzącej, systemu, który runął jeszcze w tym samym roku, by
ostatecznie zawalić się w 1848. Nie znał – bo skąd – dalszych losów jego
ojczyzny: II Cesarstwa, będącego tylko parodią rządów Bonapartego i porażki
Napoleona III w wojnie z II Rzeszą Bismarcka (1870-1871). Wiedział jednak, że
Restauracja, kolejny potworek Kongresu Wiedeńskiego i ministrów Metternicha i
Talleyrand (gość jest synonimem zdrady wszystkiego i wszystkich) nie utrzyma
się długo, mimo nabożnych życzeń panów de la
Mole. Moim zdaniem jednak, cały tragizm i
jej siła leży w czymś innym – w doskonałym, acz nieco szablonowym,
przedstawieniu Francji w czasach kryzysu, targanej sprzecznościami,
poszukującej własnej drogi. Ukazaniu ludzi zagubionych we własnym wieku,
tęskniącymi za przeszłością – tak jak cała arystokracja i Julian, zadurzony w
wojowniczym Cesarzu, ale i tych, którzy chcą przyszłości – chodzi tu o
liberałów, których panicznie boi się większość bohaterów; ludzi rozdartych,
takich jak Julian, próbujących mimo wszystko coś z tym swoim życiem zrobić. Prawdziwą sztuką jest ukazanie
tego w taki lekki sposób, jak zrobił to Autor przy jednoczesnym szczerym,
ironicznym ukazaniu opisywanego problemu, mimo więc kilku niedociągnięć,
najczęściej będących wynikiem nużącej fabuły, podziwiam go bardzo. I muszę
przyznać, chociaż nie przychodzi mi to nigdy z łatwością, że dopiero teraz,
dzięki tej książce poznałam naprawdę kawałek żywej historii Francji, ukazanej dokładniej i bardziej autentycznie
niż w nawet najlepszych podręcznikach akademickich do historii – bo przecież
istotą tego przedmiotu jest człowiek, a jego nie da się zrozumieć wykuwając na
pamięć bezosobowe nazwiska, daty, wydarzenia i studiując zawikłane mapy, nie
będące zwierciadłami, nawet krzywym odbiciem świata, pulsującymi życiem tam
ukazanym.
Tytuł: „Czerwone i czarne”
Autor: Stendhal (właśc. Henri Beyle)
Moja ocena: 7/10
Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu MG
Mam u siebie i jestem z tego bardzo dumna!
OdpowiedzUsuńKompletnie nie moja bajka...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Insane z przy-goracej-herbacie.blogspot.com
Bardzo dziękuję Ci za tak obszerną recenzję tej książki. "Czerwone i Czarne" jest prawdopodobnie inspiracją do piosenki na najnowszym albumie Iron Maiden i Ty nasunęłaś mi tę myśl. Teraz wiem za co się brać w wakacje ;)
OdpowiedzUsuńmelomol.blogspot.com
Bardzo chętnie przeczytam, bo czuję że się nie zawiodę :) Szczególnie kiedy taki szczery krytyk jak Ty tak pozytywnie ją ocenia :)
OdpowiedzUsuńJa tym razem spasuje, gdyż nie przepadam za czytaniem klasyki. Prócz tego wolę, kiedy akcja danej powieści osadzona jest we współczesnych realiach.
OdpowiedzUsuńChyba się powtórzę, ale podziwiam Twoją historyczną wiedzę. Masz w pamięci wszystkie najważniejsze wydarzenia i osoby świata? :D Jeśli chodzi o książkę, to raczej nie sięgnę po nią. Książki z historycznym tłem są często trudne do przeczytania, muszę mieć To Coś, żeby nie stały się rozszerzoną wersją podręcznika historii z fabułą w tle.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Twojej notki nie było jeszcze, kiedy ja czytałam „Czerwone i czarne”. To wprowadzenie historyczne bardzo by mi się wtedy przydało. Następnym razem jak się będę zabierać za coś z francuskiej klasyki, zgłoszę się do Ciebie na korepetycje z historii :).
OdpowiedzUsuńCzy rewolucja francuska nie rozpoczęła się czasem w 1789, kiedy zburzono Bastylię? Nie jestem jakimś znawcą, ale trochę historią się interesuję... Z tego co wiem, ty też, więc jeśli się mylę, to możesz mi wytłumaczyć dlaczego. :D
OdpowiedzUsuńCo do książki - sama nie wiem... Może kiedyś przeczytam ^_^
Mnie się nie podobała. Wręcz przeciwnie niestety :/
OdpowiedzUsuń