Każdy, będąc dzieckiem, chciał być królewną czy
królewiczem, prawda? Czytano nam bajki o mądrych monarchach, których poddanym
żyło się dobrze i dostatnio. O księżniczkach, które całowały żaby, by wyjść za
pięknego księcia. O smokach, których zwyciężali waleczni rycerze, wielkich
bitwach, w których ginęli źli, a dobrzy triumfowali. Rozczarowanie przychodzi z
czasem, ze znajomością historii. Co prawda, prawdziwi monarchowie otaczali się
niewyobrażalnym dla nas splendorem, stać ich było na wszystko, ale tu chyba
kończą się wszystkie podobieństwa –małżeństwa z miłości, cnotliwość, rządy, z
których zadowolone było całe społeczeństwo należy włożyć między bajki. Bogactwo
najczęściej brało się z uciskania biedaków i nędzarzy, rodziny królewskie z
wielką przyjemnością truły się między sobą, a władcy, by jakoś wynagrodzić
sobie polityczne małżeństwa, jawnie utrzymywali kochanki (o potajemnych
romansach homoseksualnych nie mówiąc). Dla królewien większość młodych hrabiów
była za nisko urodzona, więc żaden szewc z marzeniami o połowie królestwa nie
ma po co nawet marzyć. Przekleństwem władców był także młody wiek, w jakim
wielu umarło, choroby psychiczne, z powodu których wybuchały wielkie wojny (na
przykład wojna Dwóch Róż w Anglii), hemofilia (czyli przysłowiowa błękitna krew), kazirodztwo. Ci niezbyt
bystrzy ginęli, nie potrafiąc rozpracować szpiegów różnych ludzi i własnych,
którzy szczelnie oplatali pałac, najczęściej po tym ginąc z rąk silniejszego.
Byli tacy jak my, chociaż wielu z nich uważało się za bogów, albo – to w
średniowieczu było przekonaniem powszechnym - za pośredników Boga na Ziemi. Różnili
się charakterami, cechami, chorobami i osobowościami, co zachowało się w ich
przydomkach: Eryk Szalony, Baldwin Trędowaty, Ludwik Święty, Filip Piękny,
Kazimierz Sprawiedliwy, Ryszard Lwie Serce, Timur Chromy, Iwan Srogi i Iwan
Groźny, Karol Wielki, Ludwik Kłótliwy, Karol Życzliwy… Niektórzy odchodzili do historii
z takimi przydomkami jak Pałkin czy Krwawa Mary, a ich śmierć nie zakończyła
nieprawdopodobnych wręcz historii o okrucieństwach, którzy się dopuszczali. A
królowie dopuszczali się wielu złych rzeczy, nawet wyjątki potwierdzają regułę,
że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. Niestety.
Z pewnością szlachcie polskiej czasu rozbiorów ubliżał
fakt, że Rzeczpospolita została podzielona między otyłą Niemko-Rosjankę,
cesarzową Austrii i jej synka oraz pruskiego Fryca, na którego grobie rosną
teraz ziemniaki (podjął się niezwykle ciężkiej próby przekonania chłopków, że
to wartościowa roślina). Szczególnie caryca była wyjątkowo negatywnie
postrzegana – młodzieńczy romans z Poniatowskim, zła opinia, niemieckie
pochodzenie i zduszenie powstania Kościuszki były kroplą w czarze ciągłych
konfliktów polsko-rosyjskich. Szlachta nie pałała do Rosjan miłością od
niepamiętnych czasów, delikatnie mówiąc, a wiek XVII przekonał ich, że
potężnemu sąsiadowi nie można wierzyć ani też go lubić. To tematy do dziś
bardzo drażliwe, wykorzystywane w propagandzie, której mało kto jest w stanie
się sprzeciwić, bo przecież historia nie zawsze jest dla wszystkich tak samo
sprawiedliwa. Urazy zostały, przez wiele lat nie myślano nawet o zmianie
perspektywy spoglądania na tę władczynię, rezygnując z obiektywnego podejścia
naukowego, na rzecz szczerego patriotyzmu, zawsze mającego w sobie coś z
uproszczeń i szufladkowania ludzi jako dobrych
i złych. Dopiero teraz, kiedy za
trzy lata upłynie sto lat od odzyskania niepodległości po 123 latach niewoli i
koniec I Wojny Światowej (albo jak twierdzą niektórzy historycy, pierwszej
części Wielkiej Wojny Trzydziestoletniej), można z pewnego dystansu spojrzeć na
tamte wydarzenia, szczególnie, że młodsze pokolenie powoli wyrasta z narodowej,
cierpiętniczej filozofii, skupionej na ciągłym wypominaniu i wyliczaniu krzywd
oraz umiejącej spojrzeć na problem nieco szerzej i bardziej kompromisowo, co
mnie raczej cieszy niż martwi. Jednym z literackich dowodów na ciekawość i
otwartość dzisiejszych, odurzonych wolnością umysłów, jest właśnie
zainteresowanie postacią wielkiej carycy z innego punktu widzenia niż zwykle.
Nie jest już demonem, myślącym o zniszczeniu Polski, ale władcą, świadomym siły
swojego państwa i zdobywcą, takim samym jak Napoleon Bonaparte (ostatecznie
Hiszpanie zrobili niezgorsze od Polaków powstanie, równie drastyczne, co tak
pięknie i strasznie namalował Francesco Goya), ale przede wszystkim kobietą, w
pełnym znaczeniu tego słowa – kobietą mającą swoje życie, uczucia i problemy,
których mężczyzna, będący najczęściej autorem biografii czy monografii nie
zrozumie (wiem, wiem, jestem niesprawiedliwa i feministyczna), a które są
równie interesujące jak wątki dotyczące władzy, a które wiarygodnie potrafi
opisać inna kobieta, pisarka. Ale ta od naukowych, suchych rozpraw i biografii,
którym brakuje polotu i wyobraźni, tylko od literatury pięknej, potrafiącej
dotknąć tego, co w człowieku ukryte, najgłębsze. Stworzyć inny, bardziej ludzki
portret Katarzyny i odmalować świat widziany jej oczyma we wiarygodny sposób.
Spróbować opowiedzieć tysięczny raz tę samą historię, tylko w zupełnie nowy,
ciekawy sposób.
Jest z piątego na szóstego października i caryca Katarzyna
II umiera. Doznaje apopleksji, czyli wylewu krwi do mózgu i zostaje
sparaliżowana – może tylko leżeć i bezwiednie obserwować świat wokół niej, nie
mając na niego już żadnego wpływu. Wraca wtedy do swoich wspomnień,
przeglądając je wszystkie w zawrotnej prędkości, szukając w swoim życiu błędów,
porażek i zwycięstw, dokonując podsumowania, rozliczając się z przeszłością,
porządkując je w miarę chronologicznie według jej własnego zegara i kalendarza.
Przeglądając twarze przyjaciół, rodziny, zdrajców, wrogów, kochanków i
wszystkich, którzy brali udział w wydarzeniach ważnych dla niej na różny
sposób. Opowiadając swoje życie od najdalszych, zamglonych wspomnień z Zerbst i
kończąc niemalże przed nieszczęśliwym wypadkiem, na którym jej stosunkowo
długie życie się skończy. Tak poznajemy jej życie, przeplatane sekwencjami z
ostatnich czterdziestu ośmiu godzin jej ziemskiego życia, splatających się ze
wspomnieniami, wciąż przez nią przywołanymi. Uczestniczymy wobec tego w całym
jej życiu, chcąc tego czy nie.
Zwykle przy wyborze książki kieruję się rekomendacjami
ulubionych recenzentów, własnymi gustami i okładką, choć to ostatnie często
bardzo boleśnie myli. Czasami jednak wystarczy mi nazwisko ulubionego pisarza,
by złapać książkę i pobiec do kasy, jakby coś mnie goniło – tak jest właśnie z
tą pisarką i Elżbietą Cherezińską, autorką nieco podobnej literatury będącą,
moim zdaniem, perłą pośród dzisiejszej polskiej beletrystyki. Tym razem nie
tylko ulubione nazwisko zadziałało; podejrzewam, że tytułowi i okładce nie
potrafiłabym się oprzeć nawet bez tego. Chociaż główną wadę oprawy najlepiej
pokazuje reakcja mojego nauczyciela od historii (Kinga, co ty, romanse czytasz?) nie mogłam się oprzeć przykuwającej
wzrok każdego historycznego geeka postaci Katarzyny, w cudownej kremowej i
koronkowej sukni (jedna z moich słabości), na tle
zarysów Pałacu Zimowego. Wygląda to naprawdę w stylu harlequinów historycznych,
które udają, że nimi nie są, trzeba to przyznać, ale jaki z nich odważyłyby się
na pałac rosyjskich carów w tle; zresztą, kiedy przyjrzymy się bliżej, okaże
się, że włosy kobiety nie są już zupełnie czarne, a jej pozycja za poważna i smutna
na gorącą powieść o miłości, nie widać też żadnego faceta z gołą klatą
względnie hrabiowskim fraczkiem. Niepokój budzi ten cytat o grze w miłość i
carycy, trzeba jednak przyznać, że na okładce poprzedniej części również
wypisywali różne głupoty, łącznie z beznadziejnym tytułem - jak teraz się
okazuje – pasującym do tamtej powieści jak pięść do nosa. Podoba mi się, jednak
to, że cała ta delikatna, niemal sentymentalna kompozycja została otulona jakąś
taką mgiełką, rozmywając kształty, co sprawia, że okładka nie jest krzykliwa, a
fioletowy, wytłaczany tytuł bardzo ładnie się wyróżnia, komponując z resztą.
Bardzo przyjemnie jest patrzyć na tę okładkę, nie mówiąc o na świetnym
prezentowaniu się na półce. Aż prosi się, żeby przeczytać, prawda?
Język jest powodem, dla którego przeczytałabym wszystko,
co wyjdzie spod pióra Autorki. Nie jest już tak nieznośnie lekki jak w niezbyt
udanym – jak ta tę pisarkę – Dysonansie,
co jest wielką zaletą, bo używając
prostszego, mniej metaforycznego i barokowego stylu, Autorka potrafi opisać
świat w niezwykle plastyczny sposób i balansować na granicy z wysmakowaną prozą
poetycką. Ba, nie tylko świat otaczający bohaterów, ale ten wewnętrzny, pełen
ulotnych uczuć i myśli, niezwykle staranny i autentyczny, głęboki i fascynujący.
Z wirtuozerską lekkością i śpiewnością opisuje każde wrażenie, uczucie,
drgnienie postaci a także ukazuje rzeczywistość, nawet tą bardzo przyziemną, w
zaczarowany sposób, tak, że naprawdę mamy wrażenie, że obserwujemy świat oczami
Katarzyny, czując to, samo co ona. Tworzy swoimi słowami miejsce, w którym
znaleźć się jest bardzo łatwo, bo każdy opis, każda wzmianka na temat jakiegoś
przedmiotu czy obiekty sprawia, że niemal czujemy jego fakturę. Jak ja
uwielbiam takie książki! Dla niektórych styl może wydawać się zbyt ciężki czy
niepotrzebnie przyozdobiony, jednak myślę, że łatwo jest do niego się
przyzwyczaić, kiedy wgłębimy się powieść, damy się jej porwać, a z czasem
docenimy to, że mamy dostęp do najgłębszych myśli bohaterki, a sploty języka są
tak kunsztowne jak wystrój Pałacu Zimowego. Bo to doskonały styl na powieść
tego typu, sprawiający, że dawny, już nieistniejący świat ożywa przed naszymi
oczami. Trzeba także zaznaczyć, że jedną z jego wielu zalet jest delikatna, nienachalna stylizacja na osiemnastowieczną
modłę, która sprawia, że tekst jest zrozumiały dla dzisiejszego czytelnika, ale
i sprawia, że książka jest bardziej autentyczna – Autorka zostawiła nazwy
różnych niespotykanych już pomieszczeń i zwyczajów na dworze oraz części
garderoby, dzięki którym można nauczyć się kilku pożytecznych rzeczy na ten
temat. Pisarka ponadto ma doskonałe wyczucie – swobodnie operuje
światłocieniami i cieniami, a także ciszą, przez co czasami prawdziwe znaczenia
konkretnych fragmentów trzeba odczytywać między słowami, domyślać się, co kryje
się za niedomówieniem, delikatną aluzją, przemilczeniem. Na pewno nie jest to
najłatwiejsze, ale naprawdę dodaje to książce smaku, wielu nowych odcieni i
znaczeń, nakreślonych pięknie i z prawdziwym wyczuciem jakie potrafi mieć –
wybaczcie panowie – tylko kobieta. Kobieta z niewątpliwym talentem do pisania
pięknej, śpiewnej prozy.
Zdaję jednak sobie sprawę, chwaląc pisarkę na wszystkie
możliwe sposoby, że nie dla każdego specyficzna budowa książki może wydać się
powieściową ciekawostką, odpoczynkiem od klasycznych fabuł ułożonych ściśle
chronologicznie. Nie jest to z pewnością W
poszukiwaniu straconego czasu Prousta, ale nieco szkatułkowa budowa książki
ze śladami strumienia świadomości (teraz coraz mniej popularnego, niestety)
zaimponowała mi swoją kunsztownością. Konstruowanie w ten sposób fabuły nie
jest ani proste, ani przyjemne, ale daje świetne efekty estetyczne. Tak jak
tutaj: umierająca caryca wraca pamięcią do całego życia, wspominając kolejne
wydarzenia w swoim życiu, wybierając je subiektywnie (dlatego w powieści więcej
miejsca poświęcono nieistotnym, jak mogłoby się wydawać, szczegółom niż ważnym
wydarzeniom w polityce carycy, co zupełnie nie dziwi, po jest to jej własna
perspektywa; czasami i dla nas ważniejsze są rzeczy nieistotne dla innych,
szczególnie jeśli chodzi o wspomnienia) i, czasami zagłębia się w nie,
sprawiając, że z jednego wynika następne, co jest charakterystyczne dla
powieści-szkatułek, chwytu tak często stosowanego przy opisywaniu czyjś
wspomnień. Te sekwencje są raczej spójne; relację z ostatnich godzin Katarzyny
otrzymujemy tylko na początku wszystkich czterech części, przez resztę książki
śledząc koleje jej losu we wspomnieniach, zaczynając od tego najdawniejszego, z
lat dziecinnych, ale z pewnością nie najlepszego. Specjalna i niezwykle
delikatna konstrukcja wymaga także braku wydzielonych rozdziałów, kolejne
partie tekstu w obrębie części zaznaczane są tylko odstępami, co na początku
wzbudza trochę dezorientacji, z biegiem czasu okazuje się jednak świetnym
rozwiązaniem, a taka minimalistka sprawia, że nie możemy obiecać sobie, że
skończymy czytać z rozpoczęciem nowego rozdziału, a także nic nie rozprasza nas
podczas czytania.
Gdyby wszystkiego w Polsce tak nie pomieszali, nadając
pierwszemu tomowi opowieści o Katarzynie właściwy tytuł (Pałac Zimowy) jasne byłoby, że pierwsza część to wydarzenia z
punktu widzenia Warwary Nikołajewny i jej szpiegowska historia obrazująca w
raczej bezstronnym świetle wydarzenia na dworze rosyjskim, natomiast druga (tym
razem przetłumaczona zgodnie z angielskim oryginałem) to prywatne poglądy
carycy, której punkt widzenia jest daleki od tego Warwary. Więcej, można mieć
wrażenie, że ta sama historia opowiedziana przez polską dwórkę i jej panią to
dwie różne, zupełnie różne opowieści – mają różne poglądy na tą samą sprawę,
która faktycznie zupełnie wygląda z perspektywy Katarzyny, a inaczej oczami
Polki – dzięki temu czytelnik może otrzymać jak najpełniejszy obraz zdarzeń. Dla
mnie było to niezwykle ciekawe i fascynujące doświadczenie, nawiązujące
przecież do największych literackich tradycji powieści polifonicznej, a Autorkę
trzeba pochwalić za niezwykłe wyczucie. Nawiasem mówiąc, dowiadujemy się nieco
na temat dalszych losów Warwary, których, choć są nieco przygnębiające, z
pewnością wam nie zdradzę. Musicie przekonać się sami.
Ponieważ chcę być szczerza, muszę przyznać, że bardzo nie
spodobało mi się ograniczenie wątku politycznego, obyczajowego na rzecz
psychiki i życia głównej bohaterki. Może to nie jest minus, może po prostu to
nie ta książka, ale przyznam, że sięgnęłam po książkę ze złośliwym zamiarem
przekonania się, jak Autorka poradzi sobie z opisaniem wątku polskiego –
rozbiorów i insurekcji kościuszkowskiej a także agresywną polityką carycy.
Stanowiło to przecież niezły kawał jej życia i niezwykle ważny jego element,
ale po jakimś czasie musiałam się rozczarować i to bolało. Ale nie tyle co
przez książkę, ile przez własne oczekiwania. Spoglądając na to bezstronnie, muszę
przyznać, że w powieści nie ma za dużo polityki, bo Autorka chce skupić się na
bohaterach i ich przeżyciach – sprawy Imperium pokazane są nawet jeszcze
bardziej ogólnikowo niż w pierwszym tomie (gdzie szczegółowo została opisana
wojna siedmioletnia), co, będąc dla mnie wadą, może być dla kogoś zaletą. Po
prostu tak pisarce pasowało do koncepcji i już.
Główna bohaterka, caryca, jest nawet tu postacią bardzo
kontrowersyjną, chociaż Autorka – odetchnęłam z ulgą – nie próbuje jej
usprawiedliwiać ani biadać nad jej zepsuciem, nie ukrywając przy tym jej
grzechów, łącznie z nieposkromioną rządzą, tak bardzo charakterystyczną dla
wielkich monarchów i odwzajemnioną nienawiścią syna, Pawła (patologie w
rodzinach królewskich naprawdę mnie przerażają). Pisarka raczej woli ją
opisywać, badać jej psychikę, wnikać w myśli, co – choć przybliża powieść do
literatury psychologicznej – jest bardzo
ciekawe, a bardzo trudny osąd postaci pozostawiać czytelnikowi, bezstronnie
prezentując jej sposób myślenia. Jest to z pewnością osoba ciekawa, pełna
światłocieni, niejednoznaczna, ale przy tym wszystkim bardzo ludzka, niezwykle
nam bliska ze swoimi obawami o rodzinę, kilkoma wielkimi miłościami, w tym tą
największą, do księcia taurydzkiego Potiomkina (który był – tak naprawdę –
chłopskim dzieckiem wywyższonym przez swoją kochankę i przyjaciółkę). Trudno
jest więc zdecydować, czy ją lubimy czy nie, ale, trzeba to przyznać, patrząc
na nią od wewnątrz i z tej perspektywy obserwując jej postępki, wydaje nam się,
że rozumiemy ją bardziej niż zwykle – w szczególności kiedy czytamy polski
podręcznik do historii, w którym autorom ciężko jest ukryć anypatię, czemu
zresztą się nie dziwię. Dzięki temu można spojrzeć na Polskę w trakcie
rozbiorów inaczej niż zwykle, co – zapewniam – będzie dość szokującym uczuciem,
a terapią wstrząsową, jeśli ktoś lubi te bogoojczyźniane
klimaty pewnej grupy katolików w naszym kraju. Niezwykłe doświadczenie, dla
którego warto przeczytać tę książkę, z pewnością poszerzającą horyzonty w tym
zakresie.
Reszta bohaterów drugoplanowych również mnie nie zawiodła
– są wymalowani słabej niż Katarzyna, ale mają swoje indywidualne cechy, nie są
również marionetkami czy pogrupowani według biało-czarnego schematu. Udało mi
się polubić jedynie wnuczkę carycy, biedną Aleksandrę i księcia Potiomkina, jedyną
chyba postać, którą nie da się nie lubić. Aleksander, przyszły car, który
zniszczy Napoleona, to inteligentny chłopak o niebezpiecznych zapędach
demokratycznych, dyskutujący na takie tematy ze swoim polskim przyjacielem,
Adamem Czartoryskim (późniejszy niekoronowany król Polski z hotelu Lambert,
wspominany również w Dysonansie). Są
również szefowe szpiegów Katarzny, Queenie i Wiszka, przemykające zawsze gdzieś
obok swojej pani i koleni faworyci carycy o rozmaitych, najczęściej wrednych
charakterach, wnuk Konstanty bijący swoją żonę (Konstanty będzie namiestnikiem
cara w Królestwie Kongresowym, ożeni się z Joanną Grudzińską, a na końcu
ucieknie w damskim przebraniu z Belwederu w Noc Listopadową 1830) i cała
galeria niezbyt sympatycznych kobiet Romanowów. Zdarzają się także postacie
epizodyczne – zwykle są nimi ludzie, którymi Katarzyna pogardza – naszkicowane
tylko i aż proszące się o szersze rozwinięcie, ale jednocześnie wzbudzające w
czytelniku same negatywne uczucia (matka Katarzyny i jej syn, który wdał się w
niepoczytalnego ojca, lepiej nie komentuję…) do tego stopnia, że momentami
chciałam, by fragmenty ich dotyczące jak najszybciej się skończyły. Ludzie! Oni
wcale nie byli lepsi od nas, a intrygi w rodzinach panujących, na najwyższych
szczeblach władzy, budzą tylko obrzydzenie. Naprawdę.
W zimę w Rosji noce
są długie i ciemne. Wtedy ludzie tam mieszkający mówią, że Śmierć chodzi po
ulicach. A śmierć w Rosji jest straszna – przypomina kościotrupa czy
rozkładające się zwłoki, w jednej ręce ma kosę, a w drugiej trumnę. Myśląc o
tym drży sama caryca. Bo ostatecznie wszyscy jesteśmy tym samym – ludźmi, tylko
że ona ma władzę kierować armiami, zajmować inne państwa i mieć każdego
mężczyznę, jakiego chciałaby. Ale nie ważne co zrobi, czy oświeci ludzi czy
nie, pewnego dnia do jej okna zapuka noc, nie licząc na kochanków, ważnych
spraw i zdrad, jakie dopuszczą się ludzie po jej śmierci. A ona? Wtedy to chyba
wszystko jest już jednym – nocą właśnie. I chyba tak ma być; bo przecież nie
jest to od razu takie straszne: mimo że jej nie ma, są wciąż portrety, również
te literackie. Jej portrety – ale czy Katarzyny kobiety czy Katarzyny
bezwzględnego władcy?
Tytuł: „Cesarzowa Nocy. Historia Katarzyny Wielkiej”
Autor: Eva Stachniak
Moja ocena: 7,5/10
Katarzyna Wielka. Gra o Władzę | Cesarzowa Nocy. Historia Katarzyny Wielkiej
Ja chciałam być książniczką! Dalej chcę ;D
OdpowiedzUsuńKsiążka wygląda na coś dla mnie.
Aż zaraz pójdę do biblioteki i wypożyczę!
OdpowiedzUsuńZresztą i tak planuję pójść ;)
Wpadająca w oko okładka i ciekawie zapowiadająca się fabuła to chyba dwa najważniejsze przymioty, którymi kierujemy się przy wyborze książki. A po tą chcialabym sięgnąć bez dwóch zdań!
OdpowiedzUsuńBardzo pozytywnie oceniasz całokształt tej książki. Widać, zrobiła na Tobie naprawdę dobre wrażenie. W takim razie polecę tę pozycje mojej siostrze, bo sama wolę inne gatunkowo powieści.
OdpowiedzUsuńBardzo zachęcająca recenzja, jeżeli znajdę w bibliotece to z chęcią przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i informuję, iż nominowałam Ciebie do LBA:
http://buszujacawsrodksiazek.blogspot.com/2015/06/liebster-blog-award-2015-5-nominacji.html
Fanny
Chyba nigdy nie będę się mogła przekonać do książek historycznych. Kompletnie nie mój gust.
OdpowiedzUsuńZapowiada się naprawdę dobra dawka literatury, zapisuję sobie :)
OdpowiedzUsuńOgromnie chcę przeczytać, mam nadzieję, że nadrobię to niebawem :)
OdpowiedzUsuńKsiążka ma coś w sobie. ^_^ Nie czytałam, ale wydaje się interesująca. ^_^
OdpowiedzUsuńJa tam nigdy nie chciałam być księżniczką - zawsze chciałam być czarodziejką ^^
OdpowiedzUsuńCzytałam i... cóż, moja opinia na jej temat jest dużo negatywniejsza od twojej, ale sądzę, że w 1/4 ma to związek z tym, że nie przepadam za literaturą historyczną.
Nienawidzę literatury historycznej, więc wątpię, że kiedykolwiek sięgnę po tę książkę.
OdpowiedzUsuńO dziwo zaciekawiła mnie ta książka! ;)
OdpowiedzUsuń