Jest już połowa pierwszego miesiąca nowego roku, a ja
dopiero umieszczam podsumowanie tego, co było rok temu… Jak na razie nie
dotrzymuję swoich noworocznych postanowień, ale moja mama również tego nie
robi, więc sumienie praktycznie mam czyste. Chociaż po takiej długiej przerwie
z dziwnym uczuciem wchodziłam na bloga, a na widok zastoju przewróciło mi się w
żołądku. Nie mówiąc o tym, co zastałam w notesie – w średnim tempie pisania
recenzji i innych zaległych rzeczy zaległości narobiłam sobie do następnego
roku. Brawo, Kylie! Nawet nie pocieszyło mnie to, że rok wcześniej było jeszcze
gorzej. I nie wiem, czy winę mogę zrzucić na wspaniałą pogodę za oknem, późne
godziny chodzenia spać i ogólne zniechęcenie do robienia czegokolwiek. W
przeciwieństwie jednak do końcówki 2014, kiedy otworzyłam nowy dokument Worda,
coś zaiskrzyło pomiędzy mną a klawiaturą, wróciły wspomnienia. Przynajmniej na
tyle, żeby od razu nie zamknąć i w ogóle coś zacząć pisać. Może po jakimś
czasie odkryję znów, jaka to frajda.
Ten post tylko z nazwy podsumuje grudzień. Bo
podsumowaniem grudnia jest brak podsumowania, nie oszukujmy się. Tylko trzy
posty?! Słowo honoru, myślałam, że jednak
pojawiły się tutaj chociaż życzenia. Najmocniej przepraszam, że nic takiego
się tu nie pojawiło. Święta były czasem intensywnego odpoczynku. I lepiej nic
nie obiecuję na ten i następne miesiące Nowego Roku, chociaż czuję, że ten
odpływ w moim życiu się powoli kończy. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Pewnie jesteście ciekawi, jaki był stary rok. Cóż, rok jak
to rok. Chociaż można było o nim powiedzieć, że był zakończeniem pewnego etapu
w życiu – jak na końcu rozdziału czy części książki. Zakończyły się pewne
zadawnione, bolące sprawy w moim życiu; kilka innych rzeczy dobrze się
poukładało; z innymi w końcu zaczęłam się godzić. W ogóle było nieźle. Na tyle
nieźle, że kiedy niebo rozbłysło fajerwerkami życzyłam sobie, żeby ten 2016 był
taki sam jak poprzedni – to są, uważam, zupełnie realne pragnienia i raczej nie
rozczaruję się tak mocno jakbym pragnęła szczęścia w konkursach i pieniędzy.
Książkowo też było fajnie. Poznałam wiele nowych gatunków,
twórców, rozwinęłam się. Nawiązałam współprace, a to bardzo ważne. Podjęłam
przełomowe decyzje dotyczące bloga, rozwinęłam go. I co najważniejsze – powoli zaczęłam
definiować swoją książkową osobowość. Coraz bardziej wiem, co mi się podoba, a
co nie. Co chcę czytać, zgłębiać, a o sobie odpuszczam. Na blogu będzie więc
jeszcze więcej niszowych pozycji (chciałabym także nawiązać współpracę z
wydawnictwami małymi, zajmującymi się ambitną prozą), a także tych ambitnych,
ciekawych, innych. No i historią. W poważnym znaczeniu tego słowa – chodzi mi
tu o biografie, monografie i inne rzeczy, bo to mnie interesuje. Ale nie
zapominam także o moich ukochanych powieściach historycznych, które – mam nadzieję
– będę popularyzować. Zasługują na to jako książki, ale myślę, że historia jest
warta tego, by ją poznawać. Mainstreamu trochę jeszcze zostanie, bo nie sposób się
od niego kompletnie odizolować. Choć tyle razy się na nim sparzyłam, że zwykle podchodzę
do niego jak pies do jeża.
Tylko nie nazywajcie mnie hipsterem, bo being hipster is too mainstream.
Bliżej mi niestety do
klasycznego geeka.
Na blogu – jak na razie – nie podejrzewam jakiś większych
rewolucji, chociaż w nowym rokiem będzie nieco novum. Przede wszystkim ankieta, co prawda podejrzana na stronie
pana Jarosława Czechowicza, którego recenzje czytam regularnie i w większości
bardzo lubię, ale nieco udoskonalona przeze mnie, żeby nie było. Comiesięczne
pytanie dotyczące zrecenzowanej przeze mnie książki, którą chcielibyście
przeczytać (nawet jak będą trzy). Wasze ulubione książki posłużą do realizacji
moich dalszych planów, które zostaną zrealizowane na koniec tego roku, jeśli
oczywiście będę wciąż żyć, w Ziemię nie uderzy meteoryt albo nie zaatakują nas
Rosjanie czy też nie wydarzy się jakaś inna Apokalipsa jak awaria laptopa na
przykład. Ale o tym na razie nic mówię. Na razie głosujcie, bo do tego nie
trzeba będzie mieć konta Google, ani czegoś podobnego.
Oczywiście w miarę życia coś jeszcze z pewnością przyjdzie
mi do łepetyny. Zobaczymy. Mamy cały rok i nie można się spieszyć. Będę się
martwić dopiero w ostatnich dniach przed 2017. Pożyjemy, zobaczymy.
Poza tym stare cykle będą kontynuowane – w wielkim stylu
powrócą wiersze, których mam spory zapasik i 10 książek. Przynajmniej tak myślę teraz, kiedy z dawno zapomnianym
zapałem uderzam w klawiaturę, wsuwam gofry i piję pyszne kakao. Nie jestem
wróżbitą Maciejem ani innym Heńkiem Garncarzem i nie wiem co będzie jutro. Macie
jednak tę gwarancję, że będę się starała napisać te dziesięć recenzji, bo
okrągła dwusetka tekstów to wielka satysfakcja dla mnie (tak, to już niedługo).
Mam nadzieję, że jeszcze trochę mnie jeszcze pamiętacie. I
będziecie czytać nowe teksty – dla siebie recenzji nie piszę, a do szuflady
chowam inne rzeczy, które tylko do tego się nadają. Czytelnicy i komentatorzy
zawsze dawali mi siły i chęci do starania się jeszcze bardziej, do czytania i
przede wszystkim pisania. To Wam zawdzięczam to, że blog jeszcze istnieje i
wciąż tu powracam z nowymi pomysłami. Bardzo chciałabym wymienić wszystkich Was
z imienia (czy z nicków), ale pewnie zabrakłoby tu miejsca, ale wszyscy wiecie
o kim mówię, bo mówię o każdym z Was. Zarówno tych fantastycznym ludziom, którzy
są ze mną od początku, jak i zupełnie nowe osóbki. Cieszę się, że wciąż tu
zaglądacie i przesyłam wam przez mroźną noc i internetowe łącza elektronicznego
całusa. Mam nadzieję, że wraz z nowym rokiem i zbliża się nie koniec, ale kolejny
rozdział wspólnej przygody, zwanej Zakurzonymi Stronicami. I że będziecie mnie
wspierać, tak jak robiliście to do teraz.
I co jeszcze mam powiedzieć? O siedemnaście dni za późno składam
Wam najlepsze życzenia na Nowy Rok – żeby był pełen sukcesów, spełnionych
marzeń, miłości, szczęścia i Pokoju. Pokoju w sercach, na ulicach i w domach.
No i żebyście czytali same dobre książki. Takie, które będą wzbogacały Was
duchowo i fascynowały, rozpoczynały nową przygodę. No i żeby nie było tak
patetycznie – szampańskiego Karnawału, najlepiej w Wenecji albo Rio de Janeiro.
Z pozdrowieniami,
wasza marnotrawna Kylie
Mimo iż z dużym opóźnieniem - nic się nie dzieje. Uważam, że wystarczy odrobina dobrej woli, ogarnięcie się i wszystko jest do zrealizowania. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Ja życzę Ci wytrwałości w tym roku i mam nadzieję, że wszystko ułoży się po Twojej myśli ;)
OdpowiedzUsuńKylie wróciła. Można spokojnie odetchnąć. Już się bałam, że w 2016 roku zabraknie Cię w blogosferze - i gdzie ja bym czytała te świetne, długaśne, często ironiczne recenzje, często lepsze niż książka, której dotyczą? :) W takim razie życzę Ci, żeby ten rok równie dobry co stary, żeby nie zabrakło Ci weny i wytrwałości, a na półce niech pojawi się wiele świetnych lektur. Szczęśliwego Nowego Roku, Kylie!
OdpowiedzUsuńPamiętamy i będziemy czytać nowe teksty! ;) Wszystkiego najlepszego w nowym roku, oby wszystko szło zgodnie z planem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)