poniedziałek, 18 stycznia 2016

PODSUMOWANIE GRUDNIA I 2015 ROKU






 Jest już połowa pierwszego miesiąca nowego roku, a ja dopiero umieszczam podsumowanie tego, co było rok temu… Jak na razie nie dotrzymuję swoich noworocznych postanowień, ale moja mama również tego nie robi, więc sumienie praktycznie mam czyste. Chociaż po takiej długiej przerwie z dziwnym uczuciem wchodziłam na bloga, a na widok zastoju przewróciło mi się w żołądku. Nie mówiąc o tym, co zastałam w notesie – w średnim tempie pisania recenzji i innych zaległych rzeczy zaległości narobiłam sobie do następnego roku. Brawo, Kylie! Nawet nie pocieszyło mnie to, że rok wcześniej było jeszcze gorzej. I nie wiem, czy winę mogę zrzucić na wspaniałą pogodę za oknem, późne godziny chodzenia spać i ogólne zniechęcenie do robienia czegokolwiek. W przeciwieństwie jednak do końcówki 2014, kiedy otworzyłam nowy dokument Worda, coś zaiskrzyło pomiędzy mną a klawiaturą, wróciły wspomnienia. Przynajmniej na tyle, żeby od razu nie zamknąć i w ogóle coś zacząć pisać. Może po jakimś czasie odkryję znów, jaka to frajda. 




Ten post tylko z nazwy podsumuje grudzień. Bo podsumowaniem grudnia jest brak podsumowania, nie oszukujmy się. Tylko trzy posty?! Słowo honoru, myślałam, że jednak pojawiły się tutaj chociaż życzenia. Najmocniej przepraszam, że nic takiego się tu nie pojawiło. Święta były czasem intensywnego odpoczynku. I lepiej nic nie obiecuję na ten i następne miesiące Nowego Roku, chociaż czuję, że ten odpływ w moim życiu się powoli kończy. Przynajmniej mam taką nadzieję. 


 Pewnie jesteście ciekawi, jaki był stary rok. Cóż, rok jak to rok. Chociaż można było o nim powiedzieć, że był zakończeniem pewnego etapu w życiu – jak na końcu rozdziału czy części książki. Zakończyły się pewne zadawnione, bolące sprawy w moim życiu; kilka innych rzeczy dobrze się poukładało; z innymi w końcu zaczęłam się godzić. W ogóle było nieźle. Na tyle nieźle, że kiedy niebo rozbłysło fajerwerkami życzyłam sobie, żeby ten 2016 był taki sam jak poprzedni – to są, uważam, zupełnie realne pragnienia i raczej nie rozczaruję się tak mocno jakbym pragnęła szczęścia w konkursach i pieniędzy. 

 
 Książkowo też było fajnie. Poznałam wiele nowych gatunków, twórców, rozwinęłam się. Nawiązałam współprace, a to bardzo ważne. Podjęłam przełomowe decyzje dotyczące bloga, rozwinęłam go. I co najważniejsze – powoli zaczęłam definiować swoją książkową osobowość. Coraz bardziej wiem, co mi się podoba, a co nie. Co chcę czytać, zgłębiać, a o sobie odpuszczam. Na blogu będzie więc jeszcze więcej niszowych pozycji (chciałabym także nawiązać współpracę z wydawnictwami małymi, zajmującymi się ambitną prozą), a także tych ambitnych, ciekawych, innych. No i historią. W poważnym znaczeniu tego słowa – chodzi mi tu o biografie, monografie i inne rzeczy, bo to mnie interesuje. Ale nie zapominam także o moich ukochanych powieściach historycznych, które – mam nadzieję – będę popularyzować. Zasługują na to jako książki, ale myślę, że historia jest warta tego, by ją poznawać. Mainstreamu trochę jeszcze zostanie, bo nie sposób się od niego kompletnie odizolować. Choć tyle razy się na nim sparzyłam, że zwykle podchodzę do niego jak pies do jeża. 

 
 Tylko nie nazywajcie mnie hipsterem, bo being hipster is too mainstream. Bliżej mi niestety do klasycznego geeka. 

 
 Na blogu – jak na razie – nie podejrzewam jakiś większych rewolucji, chociaż w nowym rokiem będzie nieco novum. Przede wszystkim ankieta, co prawda podejrzana na stronie pana Jarosława Czechowicza, którego recenzje czytam regularnie i w większości bardzo lubię, ale nieco udoskonalona przeze mnie, żeby nie było. Comiesięczne pytanie dotyczące zrecenzowanej przeze mnie książki, którą chcielibyście przeczytać (nawet jak będą trzy). Wasze ulubione książki posłużą do realizacji moich dalszych planów, które zostaną zrealizowane na koniec tego roku, jeśli oczywiście będę wciąż żyć, w Ziemię nie uderzy meteoryt albo nie zaatakują nas Rosjanie czy też nie wydarzy się jakaś inna Apokalipsa jak awaria laptopa na przykład. Ale o tym na razie nic mówię. Na razie głosujcie, bo do tego nie trzeba będzie mieć konta Google, ani czegoś podobnego. 

 
 Oczywiście w miarę życia coś jeszcze z pewnością przyjdzie mi do łepetyny. Zobaczymy. Mamy cały rok i nie można się spieszyć. Będę się martwić dopiero w ostatnich dniach przed 2017. Pożyjemy, zobaczymy. 

 
 Poza tym stare cykle będą kontynuowane – w wielkim stylu powrócą wiersze, których mam spory zapasik i 10 książek. Przynajmniej tak myślę teraz, kiedy z dawno zapomnianym zapałem uderzam w klawiaturę, wsuwam gofry i piję pyszne kakao. Nie jestem wróżbitą Maciejem ani innym Heńkiem Garncarzem i nie wiem co będzie jutro. Macie jednak tę gwarancję, że będę się starała napisać te dziesięć recenzji, bo okrągła dwusetka tekstów to wielka satysfakcja dla mnie (tak, to już niedługo). 

 

Mam nadzieję, że jeszcze trochę mnie jeszcze pamiętacie. I będziecie czytać nowe teksty – dla siebie recenzji nie piszę, a do szuflady chowam inne rzeczy, które tylko do tego się nadają. Czytelnicy i komentatorzy zawsze dawali mi siły i chęci do starania się jeszcze bardziej, do czytania i przede wszystkim pisania. To Wam zawdzięczam to, że blog jeszcze istnieje i wciąż tu powracam z nowymi pomysłami. Bardzo chciałabym wymienić wszystkich Was z imienia (czy z nicków), ale pewnie zabrakłoby tu miejsca, ale wszyscy wiecie o kim mówię, bo mówię o każdym z Was. Zarówno tych fantastycznym ludziom, którzy są ze mną od początku, jak i zupełnie nowe osóbki. Cieszę się, że wciąż tu zaglądacie i przesyłam wam przez mroźną noc i internetowe łącza elektronicznego całusa. Mam nadzieję, że wraz z nowym rokiem i zbliża się nie koniec, ale kolejny rozdział wspólnej przygody, zwanej Zakurzonymi Stronicami. I że będziecie mnie wspierać, tak jak robiliście to do teraz. 



I co jeszcze mam powiedzieć? O siedemnaście dni za późno składam Wam najlepsze życzenia na Nowy Rok – żeby był pełen sukcesów, spełnionych marzeń, miłości, szczęścia i Pokoju. Pokoju w sercach, na ulicach i w domach. No i żebyście czytali same dobre książki. Takie, które będą wzbogacały Was duchowo i fascynowały, rozpoczynały nową przygodę. No i żeby nie było tak patetycznie – szampańskiego Karnawału, najlepiej w Wenecji albo Rio de Janeiro.

Z pozdrowieniami,
wasza marnotrawna Kylie

4 komentarze :

  1. Mimo iż z dużym opóźnieniem - nic się nie dzieje. Uważam, że wystarczy odrobina dobrej woli, ogarnięcie się i wszystko jest do zrealizowania. ;)

    Pozdrawiam serdecznie,
    http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja życzę Ci wytrwałości w tym roku i mam nadzieję, że wszystko ułoży się po Twojej myśli ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kylie wróciła. Można spokojnie odetchnąć. Już się bałam, że w 2016 roku zabraknie Cię w blogosferze - i gdzie ja bym czytała te świetne, długaśne, często ironiczne recenzje, często lepsze niż książka, której dotyczą? :) W takim razie życzę Ci, żeby ten rok równie dobry co stary, żeby nie zabrakło Ci weny i wytrwałości, a na półce niech pojawi się wiele świetnych lektur. Szczęśliwego Nowego Roku, Kylie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętamy i będziemy czytać nowe teksty! ;) Wszystkiego najlepszego w nowym roku, oby wszystko szło zgodnie z planem.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!