Dziś rano z zaskoczeniem zauważyłam, że niebo na zewnątrz
ma kolor niebieski, a słońce jest ostre i ciepłe. W ogrodzie wrzeszczały ptaki
i przez chwilę poczułam się tak, jakby było już lato. Ale tylko przez chwilę,
bo chwilę potem zorientowałam się, że drzewa nie mają jeszcze liści. Przez
jakiś czas leżałam jednak nieruchomo w łóżku i wyobrażałam sobie, jak wspaniale
będzie mieć tyle wolnego czasu i jak produktywnie go wykorzystam. Jak na
ironię, chwilę później zadzwonił budzik i wszystkie przyjemne obrazy w mojej
głowie zamieniły się na listę tego, co mam dzisiaj zrobić. Nawet nie
wyobrażacie sobie, jak było mi przykro – już oblizywałam się na myśl, jakie
książkowe cegły będę sobie czytać, a tu ten wredny budzik przypomina, że zaczął
się kolejny, wspaniały dzień, na koniec którego będę przypominać trupa i nie
będę miała okazji, żeby zastanowić się nad sprawą tak odległą i
nieprawdopodobną jak wakacje. Zresztą nad czym się tu zastanawiać? Podróże
jakoś mnie nie nęcą, tak samo jak jakieś szalone przygody – wolę sobie o nich
poczytać, popisać, ewentualnie obejrzeć coś, co będzie opowiadało o jakiejś z
nich. Tak samo z aktywnością fizyczną spin (chyba że długie spacery i
birdwatching się liczą). Bez żadnych zwinę się w kłębek na moim łóżku i to będą
moje idealne, wymarzone wakacje. Może jedynie pojadę w nasze zacne, polskie
góry, ale i tam będzie trudno o materiał na blogową opowiastkę, o książce nie
mówiąc. Ale czy w spokoju nie odpoczywa się najlepiej?
Tak, jestem jednostką leniwą i bezużyteczną. Przyznaję
się. Chociaż gram trochę w paintballa, chodzę na długie spacery i do aquaparku
oraz interesuję się birdwatchingem, z chęciami uprawiania jakiegokolwiek sportu
w czasie wolnym jest bardzo ciężko. Oczywiście, podziwiam skaterów i zachwycam
się przystojnymi surferami na amerykańskich filmach oraz piłkarzami bez
koszulek, ale to wszystko, na co mnie stać. Istnieją ludzie, którzy będą grać w
piłkę nożną nawet na najmniejszym skrawku zieleni w moim mieście i wykorzystają
na to każdą wolną chwilę, albo którzy pójdą popływać na położonym niedaleko
jeziorze, które – szczerze mówiąc – do tych celów zupełnie się nie nadaje, ale
ja zdecydowanie do nich nie należę. Szczególnie że z natury jestem bardzo
strachliwa, a każdy sport wymaga odwagi i pewności siebie, o tych ekstremalnych
nie mówiąc. Brr! Mam znajomą, której brat skacze na bungee i kuzyna, który
hobbystycznie uprawia wspinaczkę. Trzęsę się nieustannie o ich życie, kręci mi
się w głowie, kiedy widzę ich na wysokościach odpowiednich do ich sportów i mam
koszmary, od kiedy ów znajomy zaproponował skok i mnie. Jak się domyślacie,
odmówiłam, ale dość niejasno sformułowałam wytłumaczenie i wydaje mi się, że on
mnie nie zrozumiał. Nic w tym dziwnego, bo istnieją ludzie, dla których słowo
strach oznacza niewiele albo nic. Którzy, kiedy stoją na stromej krawędzi, nie
czują tego dziwnego, strasznego uczucia, które odbiera rozsądek – paniki.
Panika to słowo, które pochodzi z języka
greckiego, a konkretnie z mitologii. Jest tam historia o bożku nazywającym się
Pan, który był taki brzydki, że uciekały od niego wszystkie nimfy, a w tym jego
ukochana –Syrinks (według innej wersji: Daphne) - która przez ową miłość była
bardzo nieszczęśliwa. Kiedy zrozumiała, że nie sposób pozbyć się natręta, nimfa
w rozpaczy poprosiła bogów o możliwość zamiany w trzcinę. Zrozpaczony Pan
zrozumiał wtedy, jaki jest brzydki i z owej trzciny sporządził sobie
instrument, nazywany syryngą. Jednak z czasem zaczęto przypisywać Panowi
bardziej demoniczne funkcje – w najgorętszej godzinie dnia, nazywanej godziną Pana, starano się nie zakłócać
ciszy głośnym śpiewem czy rozmową, bo wtedy bożek budził się zły i wywoływał
coś nazywanego panicznym strachem,
przez co pasterze i owce uciekali w popłochu. Ile w tej historii prawdy to
pozostawiam już waszej fascynacji zjawiskami niewytłumaczalnymi, w każdym razie
nazwa (tak jak wizerunek Pana, który stał się pierwowzorem średniowiecznego
diabła) przetrwała do naszych czasów i oznacza strach tak wielki i nagły, że
pozbawiający człowieka zdolności logicznego myślenia. Rzecz w takich
przypadkach jak opisywany powyżej mój lęk wysokości pozbawiona żadnych
poważniejszych skutków (poza kilkoma krzywymi uśmiechami i strachem), ale
czasami będąca wielkim zagrożeniem. Bo tłum ogarniętych paniką ludzi jest
zagrożeniem sam dla siebie i prowadzi do dezintegracji. Ale najgorszym, co może
nas spotkać to panika w sytuacjach niebezpiecznych dla naszego życia, kiedy
potrzeba logicznego myślenia i zimnej krwi
– tak, w takich sytuacjach panika niemal zawsze jest śmiercionośna.
O tym przekonuje się Heather, główna bohaterka powieści,
aczkolwiek w dość nietypowych okolicznościach. W jej miasteczku bowiem,
zapadłym Carp gdzieś w Stanach Zjednoczonych, co wakacje dzieciaki bawią się w
Igrzyska Śmierci… nie, przepraszam, grają w coś, co nazywane jest właśnie Paniką. Chodzi po prostu o przejście
przez trudne konkurencje, wymagające zimnej krwi, sprawności fizycznej i
szczęścia; nagrodą natomiast są pieniądze i prestiż. W przeciwieństwie jednak
do swojej przyjaciółki Natalie, Heather nie miała zamiaru brać udział w
rywalizacji, ale zdecydowało złamane serce i trudne położenie dziewczyny. Z
biegiem czasu okazuje się jednak, że gra to nie tylko konkurencje kiedy do
głosu dochodzą ambicje, trudne emocje, osobiste problemy i zranione uczucia, a
dziewczyna będzie musiała stawić czoła większym problemom od przejścia po
wąskiej kładce między dwoma wieżami ciśnień, przy okazji ucząc się wiele na
temat życia, miłości i innych ludzi, a także zmieniając własny los. Ale czy na
lepsze, skoro dziewczyna nie wierzy, że w życiu może spotkać ją coś dobrego? I
jak gra wpłynie na życie jej przyjaciół, którzy mają podobne problemy?
Mówiąc szczerze, nie wiem, co skłoniło mnie do pochylenia
się nad książką. Może zdecydowany wzrok dziewczyny na okładce, który przyciąga
uwagę czytelnika i kojarzy się ze świetnymi przecież Igrzyskami Śmierci. Pewnie też i opis, w którym zaznaczono, że
Heather nie oczekuje już niczego dobrego od życia, co sprawiło, że poczułam
przypływ empatii i pewnego poczucia solidarności. A może po prostu miałam
ochotę na lżejszą lekturę, która wprowadziłaby do stanu przedwiosennego
zawieszenia nieco letniej atmosfery? Nie należy zapominać, oczywiście, o
nazwisku Autorki, która – o ile orientuję się w blogowym świecie – jest bardzo
lubiana i doceniania przez wielu czytelników, w tym wielu wiarygodnych
blogerów, co oznacza, że warto poznać jej twórczość (choć na razie mam jeszcze
przed sobą czytanie owej słynnej debiutanckiej trylogii). Nie oczekiwałam
jednak książki ambitnej, epokowej czy po prostu będącej ucztą dla duszy i
szarych komórek tylko wciągającej opowieści, angażującej emocjonalnie, może z
jakimś przesłaniem, drugim dnem, mówiącym coś o świecie dorastających ludzi.
Innej, nowatorskiej, ciekawej, może odkrywczej (jeśli pozostało jeszcze coś do
odkrycia), niszczącej jakieś schematy, a może w interesujący sposób
przetwarzającej istniejące archetypy. Książki, w której wybuchnę śmiechem, a
może nawet się zasmucę, zdenerwuję się czy będę obgryzać paznokcie, bojąc się o
życie bohaterów. Albo czegokolwiek innego, czego od zawsze szukam w książkach
dla młodzieży i nie mogę odnaleźć, prawdopodobnie dlatego, że dokładnie nie
wiem, co to jest (tak, w tym miejscu możecie się śmiać się z mojej
inteligencji). W każdym razie pewnego dnia sięgnęłam po tę powieść i zaczęłam
czytać. Co z tego wyniknęło?
Porównując wydanie polskie i oryginalne, bardzo łatwo
dojść do wniosku, że tym razem nasi rodacy spisali się na medal. Nie ma tu
żadnych potrząsających włosami dziewoj i depresyjnych brązów, które jakoś
średnio pasują do tematyki książki, przynajmniej w moim odczuciu. Jest za to
brudny turkus (zajeżdżając prywatą, turkus jest jednym z moich ulubionych
kolorów) i kontrastujące z nim żółte paski, co jest połączeniem ryzykownym, ale
tutaj wyglądającym zadziwiająco dobrze. I, przede wszystkim, eksponuje twardy
wzrok ładnej dziewczyny na okładce (która może nie przypomina opisu Heather,
ale prezentuje się naprawdę dobrze), który skutecznie, myślę, przyciąga wzrok
czytelnika i intryguje. Po jej twarzy
przeciągnięto żółty pasek, co trochę kojarzy się z wojskiem i maskowaniem za
pomocą rysowania sobie na twarzy plam w kolorach ziemi i co w połączeniu z
wojowniczym wyrazem twarzy nasuwa skojarzenia z walką, chociaż pewnie żółty
jest tam po to, że wszystko dzieje się w lato, które z założenia jest
słoneczne. Równie mocno zaciekawia enigmatyczny tytuł, wydrukowany żółtą
czcionką bez specjalnych udziwnień; co najważniejsze, jest on nieco większy niż
imię i nazwisko Autorki (napisane białą czcionką), co oznacza, że mimo sukcesu
poprzednich książek Wydawnictwo nie zamierza przyciągać czytelników na znane
nazwisko, co się oczywiście bardzo im się chwali. Tak samo jak minimalistyczny
blurb, pozbawiony natrętnych recenzji, co – paradoksalnie – zachęca do lektury.
Na przyjemnym, ciemno-turkusowym tle, poza paskiem żółci i cytatem, mamy tylko
równie enigmatyczne streszczenie z książki, wydrukowane bardzo estetyczną,
białą czcionką, po którym chyba każdy bardziej zainteresowany będzie miał
chętkę na lekturę. Wydanie zostało wyposażone jeszcze w dwa skrzydełka, oba
będące – zaskoczenie – żółte z turkusowymi paskami (na pierwszym z nich widać
zamazane sylwetki kąpiących się ludzi, co nasunęło mi skojarzenia z porą
wakacji, chociaż z zasady wody nie lubię). Na jednej z nich krótko napisano o
Autorce, natomiast na drugiej, oprócz okładek dwóch poprzednich książek
pisarki, umieszczono po prostu fotografię siedzącej nad rzeką dziewczyny,
zanurzoną w delikatnych turkusach. Grzbiet, również turkusowy, wygląda bardzo ciekawie
i wyróżnia się, kiedy postawimy książkę między innymi pozycjami na półce, ale
najważniejsze jest chyba to, że dzięki estetycznemu wydaniu aż chce się
sprawdzić, co kryje się za wojowniczym wyrazem twarzy dziewczyny z okładki i co
z tym wspólnego mają melancholijne obrazki ze skrzydełek.
Panika? Gra? Skojarzenia z Igrzyskami Śmierci były aż zanadto czytelne. Czytając pierwsze
zdanie zakładałam, że to kolejne młodzieżowe SF, której główna bohaterka, już
przecież na okładce przypominająca Katniss Everdeen, stanie do mniej lub
bardziej uzasadnionego fabularnie turnieju na śmierć i życie, znajdzie miłość a
może i obali jakiś kolejny reżim, co oczywiście będzie do bólu powtarzalne i
nudne. I muszę powiedzieć, że w tym aspekcie zostałam miło zaskoczona – fabuła
jest zupełnie przyziemna, a bohaterom nawet do głowy nie przychodzi ratowanie
czegokolwiek, bo powody do startowania w niebezpiecznej zabawie są zupełnie osobiste, a czasami egoistyczne. Całość dzieje
się najprawdopodobniej w XXI wieku, w smutnych realiach zapuszczonego,
odciętego od świata miasteczka, pełnego ludzi, dla których wyjazd do Nowego
Jorku na stałe jest szczytem marzeń i niewielu udaje się go zrealizować (swoją
drogą opisywanie owego Carp jako zapadłej dziury i miejsca, o którym mało kto spoza
niego wie, zupełnie nie tłumaczy, dlaczego CIA albo FBI nie zajęło się jeszcze Paniką, ale może się czepiam). Mieszkańcy
to nie ludzie sukcesu znani z innych powieści dla młodzieży i rodzice, którzy
mają mnóstwo wypasionych kart kredytowych – tutaj mamy do czynienia z czymś
dokładnie przeciwnym, bo niemalże w rodzinach wszystkich bohaterów patologia
jest na porządku dziennym. Oczywiście nie wspominam o tak skrajnym przypadku
jak sytuacja Heather i jej młodszej siostry, Lily, którą poradziłaby sobie nawet
nasza niesprawnie działająca pomoc społeczna, ale gdyby Natalie była moją córką
na pewno nie pozwoliłabym jej na jeżdżenie po castingach w centrach handlowych
i oblizywanie się z jakimiś starszymi facetami, którzy proponowali jej zostanie
aktorką czy modelką. Jednak poza tymi rewelacjami, które w pewien sposób
podtrzymywały moje zainteresowanie fabułą, cała reszta była mocno szablonowa i
przewidywalna. Większość schematów fabularnych przewija się przez większość
tego typu książek, a przecież i tak wszystko musi skończyć się happy endem, przynajmniej
częściowym, nie ważne jak bardzo nieprawdopodobny miałby on być. Nie będę tu
zdradzać wszystkiego, bo jest jakaś przyjemność w bawieniu się w wróżbitę i
satysfakcja z domyślenia się prawdy zanim bohater ogarnie o co chodzi, ale
przecież nie w tym rzecz. Nawet literatura popularna i dla młodzieży
(stereotypowo mało wymagającej) powinna zawierać w sobie coś, co zainteresuje
czytelnika, sprawi, że ze wstrzymanym oddechem, a przynajmniej z przyjemnością,
będzie odwracał kolejne strony. Nie mówiąc już o tym, żeby treść odcisnęła się
w pamięci i wracała nawet w nocy (większość
drukowanej teraz literatury to, niestety, książkowe fast-foody, które nie
pozwalają na chwilę refleksji), bo to kryterium dla takich książek jak ta za
ostre. Ale to naprawdę boli. To trochę tak, jakby po raz setny czytać to samo,
tylko w trochę innej konfiguracji i ze zmienionymi rekwizytami czy zdarzeniami
ułożonymi w innej kolejności. Tym gorzej, że cała konstrukcja jest bardzo
naiwna – Autorka idzie po najsłabszej linii oporu serwując dość dużą dawkę
sentymentalnych uczuć, pragnienia zemsty, smutku i czegoś, co nazywa odwagą, a
co dla mnie jest zwykłą głupotą. Ja wiem, że stara podejmować trudne tematy,
takie jak zemsta czy bezwarunkowa miłość, ale mogłaby to przecież zrobić w
inny, bardziej bliski dla czytelnika sposób, chyba że w wakacje dla sprawdzenia
swojej odwagi ktoś z was przebiega przez ruchliwą szosę z zamkniętymi
oczyma - o wartości edukacyjnej tej książki
wolę więc nie wspominać. Tak samo jak o kwestii tygrysów przetrzymywanych w
prywatnej posesji, bo to jeszcze bardziej absurdalne niż brak kontroli sytuacji
rodzinnej Heather przez odpowiednie służby. I ta Anne myślała jeszcze, że
ukarzą ją za złe warunki w jakich przetrzymują biedne kociaki, a nie za to, że
je w ogóle ma. Halo, policja? Przyjeżdżajcie do tej książki, bo ja zaczęłam się
naprawdę bać.
Tu pojawia się także refleksja o sensie całej tej Paniki, kwestia bardzo ważna, bo
dotycząca najważniejszej w książce rzeczy. Igrzyska Śmierci w trylogii Suzanne
Collins były odpowiednio i wiarygodnie uzasadnione jako narzędzie siana strachu
wśród obywateli Panem, nieco słabiej było z innymi podobnymi książkami, których
Autorki na siłę próbowały być oryginalne, wymyślając jakieś naciągane,
dramatyczne historie, które choć na kilometr pachniały brakiem pomysłu i
kreatywności, to jednak były. A tutaj? Panika
po prostu jest – bez szerszych wyjaśnień, chociażby takich, że wygrana jest
przepustką do teoretycznie lepszego życia, co wynika z kontekstu i co może być
jedynym logicznym argumentem prowadzenia takich rozgrywek. Chociaż już dawno
przekonałam się, że ludzka głupota i bezsensowna brawura są odpowiedzią na
wszystko, szczególnie kiedy ma się w sobie tą żyłkę rywalizacji, a nagroda jest
bardzo obiecująca. Ale z powieści wynika, że nie jest to gra prosta jak budowa
cepa – jest dwóch sędziów, którzy nie mogą ujawnić swojej tożsamości, zadania
personalne (o których dowiedziałam się dopiero wtedy, kiedy jedna z bohaterek
musiała mu sprostać) i w niewiadomy sposób niemożliwość powstrzymania graczy
przez policję. To wszystko musiało się kiedyś zacząć, mieć jakąś swoją
tradycję; nie przekonuje mnie fakt, że to wszystko kiedyś zostało wymyślone i
już, jeszcze w ramach rozrywki młodzieży z Carp, która nudzi się tak bardzo, że
gra w bardziej urozmaiconą wersję rosyjskiej ruletki (która również pojawiła
się w książce). Zresztą to nie jedyny wątek, który nie został wystarczająco
rozwinięty, tyle że ten najbardziej się rzuca w oczy, bo – jakby nie było –
jest to jedna z najważniejszych spraw w książce, o czym świadczy nawet tytuł
(chyba że ma jakiś metaforyczny sens, który dla mnie jest za bardzo
skomplikowany). I choć – jeśli miałabym być zupełnie szczera – większość
rozwiązań powyższego problemu byłaby naciągana, jak sama Panika zresztą, ale przynajmniej by coś było, co zawsze jest jakimś
plusem. Wystarczyłoby, że Autorka spytałaby się uczniów – oni wiedzą, że byle jaka
praca domowa jest zawsze lepsza od jej kompletnego braku oraz że ta zasada
zawsze się sprawdza.
Z tego też powodów powieść do najgrubszych, niestety, nie
należy. Może to samo w sobie minusem nie jest, ale jest to spowodowane tym, że
wątki nie należą do specjalnie rozwiniętych, a historie bohaterów do
rozbudowanych i ciekawych. Dostajemy tylko to, co w zostaje wykorzystane w
fabule, która i tak nie zmierza w jakimś nieprzewidywalnym kierunku, a
przynajmniej takim, który satysfakcjonowałby czytelnika i pozostawiałby coś w
nim po zakończeniu lektury. Najuboższy wątek, ten dotyczący Natalie, nie daje
nam o niej wielu podstawowych informacji, szkicując jej postać pobieżnie i w
nudny, szablonowy sposób. Podobnie jest Dodge’em: naprawdę chciałabym wiedzieć
nieco więcej o jego rodzinie, historii siostry przed wypadkiem, ojcu i powodach
jego nieobecności (chyba że coś przeoczyłam). O Heather wiemy dość dużo, chyba
najwięcej, ale nic nie szkodziłoby, gdyby Autorka przedstawiła jej problem
nieco szerzej, choć w tym wypadku można by się nieco domyślić. Szczątkowe
informacje o nieznajomym ojcu dziewczyny i wybrykach matki nie wystarczą
jednak, by współczuć bohaterce na tyle, na ile zasługuje, a przynajmniej poznać
ją jeszcze bardziej. Zresztą każdemu czytającemu byłoby miło, gdyby – skoro
poświęca więcej miejsca codziennemu życiu bohaterów niż tytułowej grze, jak to
się dzieje na kartach tej powieści – pokazał nam ich bogaty, pełen szczegółów
świat, a nie tylko pojedyncze, wydaje się, wyrwane z kontekstu sceny. Czyta się
wtedy przyjemniej i dłużej, już o przywiązaniu do bohaterów nie mówiąc.
Bo ciężko się tu do czegokolwiek
przywiązywać, nawet jak bardzo się chce. Przede wszystkim cała historia powinna
być rozwinięta, dogłębnie napisana i przemyślana, dzięki czemu bohaterowie
staliby się pełnoprawnymi ludźmi w nieco większym stopniu. Przecież już nie
wymagam od Autorki powieści liczącej osiemset stron, na kartach której postacie
przechodzą skomplikowane metamorfozy i analizują własne charaktery. Marzyłabym
tylko o bohaterach żywych, ciekawych, takich, z jakimi człowiek w każdym wieku
mógł się utożsamić, a młodzież odnaleźć w nich cząstkę siebie. Ale nie. Heather,
notabene główna bohaterka, to postać
technicznie naszkicowana ledwie poprawnie. Ma jakiejś emocje, owszem, ale
wydają się one sztywne, nieprawdziwe i płaskie; książkę czyta się tak, jakby w
ogóle ich nie było. Niby się złości na matkę i niepokoi się o siostrę, przeżywa
strach, rozpacz, zakochuje się, odkochuje się etc., jednak wszystko to dla
czytelnika pozostaje obojętne a nawet nudne. Nijakie. I nie dlatego, że Heather
była nijaką dziewczyną z przyczepy kempingowej (zgodnie ze wszystkimi
schematami gatunku), ale dlatego, że Autorka nie potrafiła wydobyć z bohaterki
tego co ciekawe, żywe czy charakterystyczne, poprzestając na ckliwych,
sztampowych i boleśnie powierzchownych
schematach używanych w zdecydowanej większości powieści tego rodzaju. Tak jest
ze wszystkimi bohaterami, których nie jest dużo, bo większość z nich robi za
postacie epizodyczne, rozmyte tło, o którym trudno powiedzieć więcej nad to, że
po prostu jest. O Natalie już wspominałam, ale warto jeszcze nadmienić, że
pisarce – o dziwo – doskonale udało się wyostrzyć cechy typiary, która
cynicznie wykorzystuje uczucie chłopaka do własnych gierek (nie wiem jak wy,
ale ja zawsze dziwię się takim ludziom, bo człowiek siedzi w Internetach i
tyje, czekając na jakikolwiek sygnał zainteresowania od płci przeciwnej, a taka
z uśmiechem łamie serca dla jakieś oślizgłego typa), przez co wszystkie te jej
problemy, ukryte w niezbyt zręcznych aluzjach, giną i szybko zostają
zapomniane. Największą szansę pisarka zmarnowała jednak w postaci Dodge’a, w
gruncie rzeczy sympatycznego chłopaka z jakimś tam dość wiarygodnym charakterem
i poważnym problemem, czego nie jestem skłonna jej przebaczyć. Aż mam ochotę
napisać drukowanymi literami, że to był ten
wątek, dzięki któremu nie odłożyłam książki na bok, zmęczona wszystkimi jej
niedociągnięciami. Ogarnięty chęcią zemsty za zniszczenie życia siostrze, z
każdą chwilą podejmuje coraz gorsze decyzje, ryzykując życie i zatapiając się w
swoim zaciętym gniewie, w którym już nawet nie rozumie, że zemsta nie jest
Daynie potrzebna. To rzecz bardzo ciekawie zarysowana, szkoda tylko, że Autorka
nie postarała się bardziej tego rozwinąć, uzupełnić niektóre fragmenty,
pogłębić portret psychologiczny bohatera i rozstrzygnąć wszystkiego w bardziej
widowiskowy sposób, który by może bardziej jednoznacznie… potępiał taką
postawę. Żeby potem rodzice się nie martwili, że ich pociechy po przeczytaniu książki
nie tylko biegają po podwórku chorego psychicznie gościa, który ma pokój
wytapetowany bronią, ale i planują krwawą zemstę, uważając, że to nie jest aż tak złe. Oczywiście, w sensie
dosłownym. No dobra, przesadzam. Ale cały wątek, który zapowiadał się najlepiej
z całej książki, był jednym wielkim niewypałem, łącznie z rysunkiem
psychologicznym Dodge’a, co rozczarowało mnie bardzo. W każdym razie w książce
jest kilka scen, w których można bohatera nawet nieco polubić, a przynajmniej
docenić go, jako najciekawszego w całej tej nijakości. Wydaje się mieć
najpoważniejsze problemy i rozterki, co sprawia, że – jak na standardy tej
powieści – jest nawet interesującą postacią. Ale czy to wystarczy, żeby
uratować resztę?
Jak w wielu, wielu innych
książkach młodzieżowych i nie tylko, powyżej opisane problemy są wielkiej
mierze spowodowane przez słabą warstwę językową książki – bohaterowie,
wydarzenia, całe wątki a nawet fabuła są po prostu źle napisane. To potem
sprawia, że bohaterowie sprawiają wrażenie papierowych, a nawet najbardziej
fascynujące, jak mogłoby się wydawać, rzeczy okazują się mało porywające a
nawet nudzące (podczas gdy prawdziwi mistrzowie pióra opisują cegłę i jest to
opis piękny); może to brzmi jak paradoks, ale pisarzom brakuje słów i często,
niestety, umiejętności, by opisać to, chcą. Nie wiem, jak jest w tym przypadku,
bo nie znam owego słynnego debiutu, o którym wszyscy wypowiadają się w samych
superlatywach, nie potrafię więc stwierdzić, czy jest to chwilowy zanik weny i
umiejętności czy też normalny stan rzeczy; faktem jest jednak to, że z
pewnością nie jest to książka dobrze napisana. Nawet jak na powieść
młodzieżową, choć suchą i niezbyt sprawną narrację, opartą na relacjonowaniu
tego, co robią bohaterowie trudno przełknąć tak w ogóle. Zresztą po co ja się
czepiam suchej narracji, skoro – tak jak w przeważającej części dzisiejszej
literatury – jest ona tylko komentarzem do dialogów i służy do opisywania
akcji, wypełniając niewielkie przestrzenie tekstu pomiędzy kolejnymi dialogami.
Ale nawet w tych dialogach nie ma co szukać czegokolwiek ciekawego, nowego czy
wybitnego – ot, tradycyjne poduchy przeważnie młodych bohaterów, napisane
prostym, komunikatywnym stylem, który choć sprawia, że książkę czyta się bardzo
szybko, to nie wnosi do niej zupełnie nic (jeśli odliczyć tony iście kartonowej
sztywności bez nawet najmniejszego sucharka, o porządnych żartach nie mówiąc) i
po jakimś czasie niemiłosiernie nudzi. Ani to nie jest jakoś różnicowane, ani
zdynamizowane, już nie mówiąc o naturalnym brzmieniu wszystkich tych rozmów,
nadających przecież całości bardziej ludzki, zwyczajny wydźwięk (bo to książka
o robotach nie jest, prawda?). Najbardziej jednak razi językowy konwencjonalizm
Autorki, jej ubogie słownictwo i te wszystkie kalki językowe, które już tak
naprawdę nie wiadomo skąd się wzięły, bo znajdziemy je w niemal wszystkich tego
typu pozycjach. Czy pisarka nie wiedziała, że kiedy wysiliłaby się trochę i
wzbogaciła swój sposób pisania i swoje słownictwo, powieść posiadałaby więcej
barw, co sprawiłoby, że czytanie byłoby o wiele bardziej przyjemne?
Bynajmniej nie odczuwam jakiegoś
wielkiego rozczarowania książką; nie obiecywałam sobie po niej dużo dobrego.
Nie dziwi mnie też, że za ciekawą, przyciągającą wzrok okładką czai się
zupełnie nijaka treść, która ani nie skłania do jakichś przemyśleń, ani nie
pozostaje z pamięci, ani nie dostarcza spodziewanej rozrywki, pozostając tak
czy siak daleką kuzynką Igrzysk Śmierci,
delikatnie wymieszaną z nurtem new adult, przynajmniej w kwestii ambicji pokazywania
dramatów młodych ludzi. Nie przynosi ze sobą także zapachu lata, wakacji i tych
wszystkich szalonych wyczynów, jakie zamierzają robić niektórzy, nie sprawia,
że za tą porą zaczynam bardziej tęsknić, nie przynosi nawet kilku nowych myśli,
przynosząc łatwe i płytkie zakończenie. Ba, zamiast tego wszystkiego sprawia,
że razem z myślami na temat fabuły pojawia się uczucie głębokiego znudzenia, co
oznacza też, że powieść ta należy do tego najgorszego rodzaju, który nie
wywołuje żadnych uczuć. Są bowiem książki tak złe, że, gdybym nie szanowała
czyjeś pracy i słowa pisanego, z radością rzuciłabym nimi o ścianę, co jeszcze
nie odzwierciedliłoby siły mojej złości; są i książki tak dobre i tak kochane,
że nie widzę świata poza nimi, stanowią treść mojego życia i powód, dla którego
żyję. Tę najwyżej odłożę na półkę, w kątek, gdzie nie będzie zbierać kurzu i
gdzie nikt ją nie zobaczy, zapominając o niej po jakimś czasie. Chociaż nie, bo
w planach mam ową słynną trylogię pisarki, którą niemal wszyscy chwalą, a której
zaczynam się bać. Ale nie panicznie, bo po tylu bojach jestem w stanie
przeczytać już niemal wszystko. Nawet o tygrysach, które przebywają poza
miejscem strzeżonym przez ludzi wykwalifikowanych do opieki nad tego typu
zwierzętami, daleko od najbliższego szpitala i tysiące kilometrów od swoich
naturalnych siedlisk w Azji. Brr! Ja już czuję ogarniającą mnie panikę, a wy?
Tytuł: „Panika”
Autor: Lauren Oliver
Moja ocena: 1,5/10
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu
Otwartemu/Moondrive
Nowy tekst u Kylie <3
OdpowiedzUsuńNie zrażaj się do całej twórczości Lauren Oliver - wątpię, żeby "Delirium" mogło bardzo Cię zachwycić, ale mam nadzieję, że choć miło będzie Ci się czytało (dostrzegam wady Delirium, ale mam duży sentyment do tej powieści). Natomiast najbardziej lubię debiut autorki - 7 razy dziś, i tu wkradł Ci się mały błąd logiczny, bo to właśnie ta książka, a nie "Delirium" jest jej debiutem ;) Ją też uważam za najlepszą. Natomiast "Panikę" lubię najmniej i bardzo się rozczarowałam.
Jaka wyczerpująca recenzja! Szczerze mówiąc tyle recenzji już czytałam i to tak diametralnie się od siebie różniących, że będę musiała sama ją przeczytać i wyrobić własne zdanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło i zapraszam do siebie ;)
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Jejku, jaki wywód! Druga jednostka leniwa i bezużyteczna zgłasza się :D
OdpowiedzUsuńPaniki jeszcze nie czytałam, i nie wiem, kiedy będę miała okazję, ale Twoja recenzja jakoś tak uspokoiła mój zapał :( Zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu!
Pozdrawiam! :*
Biblioteczka Blanki
A ja jednak chętnie spróbuję poznać tę opowieść, mimo wszystkich wad. ;)
OdpowiedzUsuńPo opisie jestem w stanie wywnioskować, że "Panika" to skrzyżowanie "Igrzysk Śmierci" i czwartej części "Harry'ego Pottera". Wydaje mi się, ża autorka na siłę chciała coś napisać, dlatego książka jest niewypałem (Bo komu na poczekaniu chce się wymyślać oryginalną historię [sarkazm]). Jednak ową trylogię bardzo Ci polecam.
OdpowiedzUsuńMuszę się przyznać, że Twoja recenzja trochę mnie zastopowała. Ogólnie, styl Pani Lauren bardzo polubiłam w serii Delirium i miałam ogromną ochotę na Panikę, a teraz trochę ostudziłam swój zapał. Ale z czystej ciekawości z pewnością po ten tytuł kiedyś sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńJa miałam wielką ochotę na przeczytanie tej książki a teraz sama nie wiem co o niej sądzić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
zapoczytalna.blogspot.com
Jeju, uwielbiam Twoje recenzje! Zawsze są takie wyjątkowe ♥ Szkoda tylko, że "Panika" Ci się nie podobała :(
OdpowiedzUsuńIza xx
Nie lubię Lauren Oliver od czasu Delirium, po 7 razy dziś straciłam nadzieję na dobrą powieść z jej strony i widzę, że tu też jest nie lepiej, dlatego podziękuję :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://castleona-cloud.blogspot.com/